Doktoro Esperanto

Karząc ludzi za ich pychę, starotestamentowy Bóg pomieszał im języki. Ludwik Zamenhof chciał jednoczyć ludzi i budować zgodę między narodami, tworząc język uniwersalny. Mija 100 lat od jego śmierci.

02.04.2017

Czyta się kilka minut

Mural poświęcony pamięci Ludwika Zamenhofa autorstwa Adama Walasa i Anny Koźbiel, warszawski Muranów, 2013 r. / Fot. Włodzimierz Wasyluk / REPORTER
Mural poświęcony pamięci Ludwika Zamenhofa autorstwa Adama Walasa i Anny Koźbiel, warszawski Muranów, 2013 r. / Fot. Włodzimierz Wasyluk / REPORTER

Położony na ziemiach włączonych do imperium carskiego, w drugiej połowie XIX w. Białystok przeżywał czas prosperity. Wysokie cła – nałożone na polskie produkty przemysłowe w ramach represji po powstaniu listopadowym – i otwarta w 1862 r. kolej warszawsko-petersburska, biegnąca przez to miasto, uczyniły z niego węzeł komunikacyjny i centrum przemysłu. Każdy chciał tu robić biznes: Żydzi i Polacy, Rosjanie i Niemcy.

„Wszyscy oni rozmawiali innymi językami i byli do siebie nieprzyjaźnie nastawieni – wspominał Ludwik Zamenhof, urodzony właśnie w Białymstoku, w roku 1859. – Na każdym kroku przekonywałem się, że różność języków jest jedynym, a przynajmniej głównym powodem, który dzieli ludzkość i rozdziera ją na nieprzyjacielskie obozy. (...) Ta myśl na wskroś przeszyła moją dziecięcą duszę (...) a że wydawało mi się wówczas, że dorośli mogą dokonać wszystkiego, powtarzałem sobie, że gdy będę dorosłym, wówczas zmienię to wszystko”.

Jak chce rodzinna legenda, w wieku 10 lat napisał nawet dramat „Wieża Babel, czyli tragedia białostocka w pięciu aktach”. Tytułową budowlę miał w niej grać miejski ratusz, otoczony rynkiem, na którym rozbrzmiewały różne języki.

Życie na wulkanie

Urodził się w rodzinie żydowskiej, silnie zrusyfikowanej. Ojciec był cenzorem i nauczycielem języków obcych oraz geografii w gimnazjum. A więc – beneficjentem polityki rusyfikacyjnej.

Małego Eliezera – takie imię nadał pierworodnemu Zamenhof-senior – fascynowała rosyjska kultura i język. Ale w dojrzałym okresie zwykł mówić, że jest „synem polskiej ziemi”. „Nikt bowiem nie może zaprzeczyć, że ziemia, w której spoczywają oboje moi rodzice i na której stale pracuję i zamierzam pracować do śmierci, jest moim domem” – pisał w 1912 r. do Komitetu Organizacyjnego 8. Światowego Kongresu Esperantystów w Krakowie. Po przeprowadzce w 1873 r. do Warszawy związał się już z tym miastem, a trójkę dzieci wychowywał po polsku.

Zamenhof był jednak przede wszystkim Żydem – kondycja co najmniej kłopotliwa w czasach rodzących się w Europie Środkowej tożsamości narodowych i narastającego w Europie antysemityzmu, który w ostatniej dekadzie XIX stulecia przyniesie w Rosji „Protokoły mędrców Syjonu” oraz pogromy, a we Francji aferę Dreyfusa. W poświęconej Zamenhofowi monografii Walter Żelazny dowodzi, że do stworzenia języka uniwersalnego (esperanta) bardziej niż „białostocka Babel” pchnęła go właśnie świadomość alienacji Żydów. „Jakimkolwiek językiem nie posługiwalibyśmy się, żadnego z nich nie wybaczy się nam, mówiąc, że nie mamy do niego prawa. Pogardzają nami nawet najmniejsze grupy językowe, tak jak pogardzają dezerterem ci, którzy go przyjęli, mimo że osłabił wroga” – pisał Zamenhof w 1901 r.

Konsekwencją było przejściowe zainteresowanie syjonizmem, jeszcze zanim ideę państwa żydowskiego zaczął propagować Teodor Herzl. Ale Zamenhof szybko uznał, że to kolejna odmiana narodowego partykularyzmu, a biorąc pod uwagę położenie Palestyny, Żydzi równie dobrze mogliby osiedlać się na wulkanie. Za swój cel obrał zatem zgodę między narodami. Ot tak, po prostu. A narzędziem miał być uniwersalny, łatwy do przyswojenia język.

Niechęć ojca, pomoc teścia

Nie był to pomysł nowy. W samym tylko XIX wieku wymyślono kilkaset języków sztucznych – nazywanych tak w opozycji do naturalnych, kształtujących się wraz z rozwojem posługującej się nimi grupy etnicznej. Te sztuczne językoznawcy dzielą na dwa rodzaje: aprioryczne (gdzie słownictwo i gramatyka powstają od podstaw, w wyniku arbitralnej decyzji twórcy) i aposterioryczne, czerpiące z języków naturalnych.

W liście z 1895 r., który przeszedł do historii jako „List o początkach esperanta”, Zamenhof wspominał, że pierwsze próby urzeczywistnienia dziecięcego marzenia grzęzły w skomplikowanych deklinacjach i koniugacjach, a zatem miały charakter aprioryczny. Pierwszy przełom nastąpił po przeprowadzce do Warszawy, gdy – znając już łacinę, grekę, niemiecki i francuski – nastoletni Ludwik zaczął się uczyć angielskiego, którego gramatykę uznał za dość prostą. „Spostrzegłem wówczas – wspominał – że tak zwane bogactwo gramatycznych form jest tylko ślepym historycznym przypadkiem, zbytecznym dla języka”. Drugim przełomem był moment, gdy uświadomił sobie rolę przyrostków, dających „możliwość z jednego słowa utworzyć inne, których nie potrzeba się specjalnie wyuczyć”.

Marek Zamenhof niechętnie patrzył na poczynania syna. Wolał, by ten skupił się na studiach medycznych. Przypisuje mu się nawet spalenie rękopisów z pierwszym projektem esperanta i podarowanie Ludwikowi podręcznika wolapiku – wymyślonego w 1879 r. przez niemieckiego duchownego Martina Schleyera pierwszego języka aposteriorycznego, który zdobył międzynarodowy rozgłos. Prezent miał dowieść, że syn wyważa otwarte drzwi.

Ten zaś studia ukończył (przejściowo uczył się w Moskwie, ale wrócił do Warszawy z powodu pogromów, które przetoczyły się przez Rosję w latach 1881-84), wyspecjalizował się na okulistę i nawet pracował w zawodzie. Ale miał do niego tyle serca co Władysław Reymont do zdobytego w młodości fachu krawca. A błędy w konstrukcji wolapiku tylko zmotywowały go do pracy.
Po drodze przydarzyło mu się coś bardzo pomocnego: w 1886 r. zakochał się. 23-letnia Klara Silbernik nie tylko odwzajemniła uczucie, ale uwierzyła w gotowy projekt uniwersalnego języka.

W lipcu następnego roku, parę tygodni przed ich ślubem, światło dzienne ujrzała napisana po rosyjsku 40-stronicowa książeczka „Język międzynarodowy. Przedmowa i podręcznik kompletny”. Druk w małym formacie, umożliwiającym łatwe rozsyłanie pocztą, sfinansował ojciec Klary. Zamenhof podpisał publikację pseudonimem „Doktoro Esperanto” (po esperancku: doktor mający nadzieję), od którego wkrótce urobiono nazwę języka. Do końca roku pojawiły się wydania polskie, niemieckie i francuskie.

10 milionów obietnic

Esperanto ma alfabet składający się z 28 liter, z których każda odpowiada jednej głosce. Wśród nich są też swojsko brzmiące dla polskiego ucha „Ĉ” („cz”), „Ĝ” („dż”), „Ĵ” („ż”), „Ŝ” („sz”), „Ŭ” („ł”) i „Ĥ” („ch”, co jest śladem po obecnym jeszcze w międzywojennej polszczyźnie rozróżnieniu między dźwięcznym „h” i bezdźwięcznym „ch”).

Słownictwo Zamenhof zaczerpnął głównie z języków romańskich, w mniejszym stopniu z germańskich i greki. Tylko co setne słowo jest pochodzenia słowiańskiego. Słowotwórstwo zaś przywodzi na myśl funkcjonowanie języków aglutynacyjnych, jak turecki czy japoński, w których od jednego rdzenia da się utworzyć wiele kolejnych słów, posługując się różnymi przed- i przyrostkami. To pozwoliło Zamenhofowi uszczuplić słownik esperanta, usuwając pojęcia, które – choć powiązane znaczeniowo – w językach naturalnych często brzmią zupełnie inaczej.

Weźmy jako przykład jeden z pierwszych tematów, z jakimi styka się każdy uczący się nowego języka: relacje rodzinne. Ten, kto zgłębia polszczyznę, musi przyswoić sobie m.in. słowa: ojciec, matka, teść i rodzice. Esperantysta od rdzenia „patr” (zrozumiałego dla każdego, kto liznął łaciny bądź dowolnego języka romańskiego) szybko urabia odpowiednio: „patro”, „patrino”, „bopatro” i „gepatroj”. A słowa brat, siostra, szwagier i rodzeństwo? Wszystkie mają wspólny rdzeń: „frat”. Proste?

Podręcznik z 1887 r. zawierał wykład gramatyki nowego języka w 16 zwięzłych punktach. Do dziś nie straciły one na aktualności i mogą służyć za wstęp do przygody z wymyślonym przez Zamenhofa językiem (dostępne są na stronie internetowej Polskiego Związku Esperantystów). Prócz tego w „pierwszej książce” – „Unua libro”, jak esperantyści zaczęli ją zwać – Zamenhof zawarł przedmowę wyjaśniającą budowę języka, przykładowe teksty (m.in. „Ojcze nasz”) i słowniczek zawierający ok. 900 rdzeni, od których można utworzyć kilka tysięcy słów.

Chcąc rozpropagować swój „język międzynarodowy”, Zamenhof zaznaczył, że zrzeka się do niego wszelkich praw, i prosił czytelników, by wycięli z książki blankiety z deklaracją nauczenia się go (pod warunkiem, że „10 milionów osób złoży tę samą obietnicę”), podpisali je i mu odesłali. Miał nadzieję, że jeśli zbierze tę horrendalną liczbę deklaracji i wydrukuje książkę adresową potencjalnych użytkowników języka rozproszonych po świecie, ci uznają sens przedsięwzięcia.

Nie, nie zebrał 10 mln adresów. Może to i lepiej, bo gdzież skromny okulista z młodą żoną i pierwszym dzieckiem w drodze mieliby składować 10 mln blankietów? Ale odzew był niemały.

Ćwierć miliona franków

Zamenhof otrzymał bowiem wiele entuzjastycznych listów. Sporo z nich zawierało propozycje zmian, co było – i jest – tradycyjnym przekleństwem twórców języków sztucznych. Z czasem ich użytkownicy dzielą się na frakcje optujące za odmiennymi rozwiązaniami, po czym dochodzi do rozłamów, co niweczy ideę uniwersalności.

Te problemy nie minęły także esperanta. Ale początkowo Zamenhofowi udało się rozbroić krytyków: ich sugestie poddawał pod głosowanie czytelników wydawanego od 1889 r. w Norymberdze czasopisma „La Esperantisto”. Większość sprzeciwiła się reformom, a język zaczął się rozpowszechniać – wpierw w Imperium Rosyjskim, później na terenie reszty Europy.

Najpierw esperantyści porozumiewali się tylko drogą pisemną. Potem, w 1905 r., odbył się pierwszy Światowy Kongres w Boulogne-sur-Mer (Francuzi byli silnie reprezentowani wśród pierwszych esperantystów). Jego uczestnicy zdziwili się dwukrotnie: gdy się policzyli (z 20 państw przybyło ich niemal 700) i gdy odkryli, jak łatwo przychodzi im porozumiewać się także w kontaktach twarzą w twarz. W przyjętej pod koniec kongresu Deklaracji Bulońskiej uznano opracowane przez Zamenhofa zasady za Fundamento de Esperanto, których nikt nie mógł zmienić.

Ale nie uciszyło to reformatorów. Francuski kolega po fachu Zamenhofa, Louis Émile Javal, oferował mu nawet 250 tys. franków szwajcarskich (twórca esperanta nie zarobiłby tyle w ciągu całego życia zawodowego jako okulista), jeśli przystanie na jego modyfikacje. Wobec niewzruszonej postawy Zamenhofa nastąpił rozłam: część esperantystów opowiedziała się za językiem ido, utworzonym na bazie esperanta przez francuskiego matematyka Louisa Couturata w 1907 r.

Największe kontrowersje w ruchu esperanckim nie zostały jednak wywołane akademickimi dyskusjami o zasadności tego czy innego sufiksu. Rozłam był w jakiejś mierze sprzeciwem części użytkowników języka wobec poglądów jego autora.

Naród idealny

Zamenhof wciąż miał w tyle głowy obrany jeszcze w dzieciństwie cel, do realizacji którego esperanto miało być tylko narzędziem. W 1901 r. wydał pracę „Hilelizm jako rozwiązanie kwestii żydowskiej” (pod pseudonimem). Nazwę swej idei ukuł od imienia występującego w Talmudzie mędrca Hilela, który głosił tzw. złotą zasadę etyczną (pojawiającą się zresztą w wielu religiach), a wyrażającą myśl: traktuj innych w ten sposób, w jaki sam chciałbyś być traktowany. Hilel dodawał: „To całe Prawo, reszta to komentarz”.

Hilelizm upatrywał w Żydach – a jakże! – lud wybrany. Mieli oni, według Zamenhofa, do spełnienia powierzoną przez Boga misję scalenia ludzi w jedną rodzinę: nowy naród, spojony nowym językiem (ale obok, nie zamiast dotychczasowych języków narodowych) i złotą zasadą Hilela (ale bez pretensji do zastępowania dotychczasowych wierzeń i tradycji). Byłby to naród „ideowy, neutralnie ludzki”. W takiej utopii widać wpływy haskali: żydowskiego oświecenia, propagującego integrację Żydów z nie-Żydami przy jednoczesnym kultywowaniu własnych obyczajów.

Ale zamieszkująca Imperium Rosyjskie inteligencja żydowska, będąca adresatem hilelizmu, przyjęła go chłodno. Zresztą już wkrótce będzie miała inne sprawy na głowie – w 1903 r. nadciągnie kolejna seria pogromów.

W ciągu następnych kilku lat Zamenhof pracował więc nad nową doktryną, czerpiącą z hilelizmu, lecz odchudzoną o wątki misyjne i skierowaną nie tylko do Żydów, lecz wszystkich ludzi. W napisanej (znów anonimowo) po esperancku broszurze nazwał ją „homaranismo”, co można tłumaczyć jako humanitaryzm. Do końca życia będzie ją nie rozwijać, lecz zwijać: z wykładu społeczno-filozoficznego jego humanitaryzm stanie się w ostatecznej wersji moralną deklaracją sformułowaną w 10 punktach. Znać tu idée fixe Zamenhofa, towarzyszącą mu wcześniej przy konstruowaniu esperanta: chęć wyrażenia maksimum treści przy użyciu minimum zasobów.

„Deklaracja humanitarystyczna” jest odpowiedzią Zamenhofa na pytanie, według jakich zasad żyć w wielokulturowym społeczeństwie. Postuluje dostrzeżenie w drugim Człowieka, a nie przedstawiciela jakiejkolwiek grupy etnicznej, religijnej czy społecznej, patriotyzm zaś traktuje jako służbę ojczyźnie i krajanom, bez szowinizmu.

Zamenhof pisał w liście z 1905 r., że „walczy z tym barbarzyństwem, który postuluje niemal każdy europejski kraj, że jego synowie mają mówić takim to a takim językiem i wyznawać taką to a taką religię. W przeciwnym przypadku tacy ludzie są postrzegani jako »obcy«, chociaż urodzili się w tym kraju i spędzili w nim całe swoje życie. (...) Ten barbarzyński zakłamany patriotyzm (...) jest chyba najważniejszym powodem wojen”.

Gorzka diagnoza 

Zamenhof nie trafił na właściwy czas. Ówczesne państwa Europy zbroiły się, a narody pozbawione swoich państw marzyły właśnie o nich. Tymczasem on widział w państwie – jako sposobie organizacji życia społecznego – narzędzie ucisku mniejszości przez większość. Aby nie zaszkodzić zatem sprawie esperanta, początkowo nie przyznawał się do hilelizmu ani humanitaryzmu. Gdy zaś ujawnił się jako autor idei „homaranismo” podczas drugiego Światowego Kongresu w Genewie w 1906 r., jego organizatorzy woleli opublikować tylko część jego wystąpienia (całość ukazała się drukiem dopiero pół wieku później).
Na I wojnę światową Zamenhof zareagował wydaniem w 1915 r. „Apelu do dyplomatów”. Przestrzegał w nim tych, którzy po wojnie zajmą się ustalaniem nowego ładu, że „łatanie dziur w mapie Europy” nie może stanowić sensu ich pracy. „Na każdym dyskusyjnym kawałku ziemi pracowali i przelewali swoją krew nie ludzie jednej grupy etnicznej, lecz wielu różnych, i jeśli zdecydujecie, że ta piędź ziemi ma należeć do tego czy innego ludu, nie tylko nie zaprowadzicie pokoju i sprawiedliwości, lecz nie usuniecie (...) przyszłego zarzewia konfliktów”. Jakie widział rozwiązanie? Powołanie „Stanów Zjednoczonych Europy” i „Stałego Ogólnoeuropejskiego Trybunału”, przed którym odpowiadałyby rządy „za wszelkie niesprawiedliwości”.

Zmarł 14 kwietnia 1917 r. Los oszczędził mu więc gorzkiej satysfakcji z tej diagnozy. Traktaty kończące tamtą wojnę dały światu pokój tylko na dwie dekady, a powołana Liga Narodów okazała się bezsilna.

Babel raz jeszcze

Opozycja wobec Zamenhofa trwała także po jego śmierci.

Projekt szwajcarskiego esperantysty Edmonda Privata, by wprowadzić esperanto jako międzynarodowy język pomocniczy Ligi Narodów, został utrącony w latach 20. przez Francję, strzegącą pozycji swej mowy jako lingua franca. Później też nie było woli, by międzynarodowe porozumienia oprzeć na fundamencie języka, który w tym celu został wymyślony (choć Umberto Eco na stronach „W poszukiwaniu języka uniwersalnego” nie wykluczał tego w przyszłości).

Dziś, w wyniku ekspansji kolonialnej i handlowej Imperium Brytyjskiego oraz sukcesu amerykańskiego modelu technologicznego i kultury popularnej, w świecie dominuje angielski. Ale czy tak będzie już zawsze? Wielka Brytania wycofuje się za kanał La Manche, Rosja coraz śmielej chce zastępować USA w roli rozgrywającego na arenie globalnej, Chiny chcą narzucać rytm światowej gospodarce...

 

Zajmujący się badaniami nad polityką językową Nicholas Ostler sugerował kilka lat temu w książce „Ostatnia lingua franca”, że nadchodzi kres dominacji języka Szekspira. Ostatni cios ma zadać mu internet: coraz doskonalsze algorytmy zajmujące się tłumaczeniem mają sprawić, że obieg informacji i kultury masowej obejdzie się bez angielskiego, a tron pozostanie po nim pusty. A wtedy czeka nas powrót do wieży Babel. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2017