Rozwiązywanie języków

GASTON DORREN, lingwista i poliglota: Po raz pierwszy w historii ludzkości istnieje dziś język globalny. Ale to nie znaczy, że będzie już tak zawsze.

28.12.2019

Czyta się kilka minut

Jean-Francois Rauzier, „Istanbul Veduta”, 2018 r. / ISA TERLI / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES
Jean-Francois Rauzier, „Istanbul Veduta”, 2018 r. / ISA TERLI / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

MICHAŁ KUŹMIŃSKI: Jakimi językami Pan włada?

GASTON DORREN: Mówię oczywiście po niderlandzku, w oficjalnym języku mojego kraju. Mógłbym tego wywiadu udzielić po limbursku – języku, w którym rozmawiam z rodziną i znajomymi. Teraz rozmawiamy po angielsku. Dałbym też radę po niemiecku. I po hiszpańsku, acz z niepokojem. Albo po francusku, choć zestresowany byłbym wtedy skrajnie. I to tyle, ale są jeszcze inne języki, w których do pewnego stopnia potrafię czytać.

Języki dzielą się na łatwiejsze i trudniejsze? Próbowałem się przed spotkaniem z Panem nauczyć, jak się po niderlandzku mówi „dobry wieczór”, ale poległem na wymowie. A limburski – to dopiero brzmi jak wyzwanie.

Prawda jest taka, że mało kto uczy się limburskiego inaczej niż w dzieciństwie. To trochę jak z kaszubskim czy śląskim, których ludzie uczą się w domu. Odkryłem, że wyzwaniem są bez wątpienia języki azjatyckie, a zwłaszcza wietnamski. Różnice między językami europejskimi a wschodnioazjatyckimi są tak znaczne, że ich nauka to w zasadzie uczenie się mówienia od nowa. Kilkanaście lat temu próbowałem się uczyć czeskiego i było to dla mnie trudne. To jednak nic w porównaniu z wietnamskim.

Ale czy to względne, czy bezwzględne? Niektóre języki są trudne dla wszystkich, czy tylko dla Europejczyków?

Oczywiście to zawsze jest względne. Pan by się pewnie ze mną nie zgodził, że czeski jest trudny, bo dużo bliżej mu do polskiego – innego języka słowiańskiego – niż do mojego niderlandzkiego z rodziny germańskiej. Ale oba to wciąż języki indoeuropejskie, i chociaż tu, w Europie, to pokrewieństwo może się nam wydawać nieco abstrakcyjne, to gdy się tylko wyjedzie poza kontynent, można się przekonać, że to żadna abstrakcja. Holendrowi czeski natychmiast wyda się wtedy nieco dalszym, ale jednak krewnym. Bratankiem czy siostrzenicą. Gdy tymczasem wietnamski czy chiński – bynajmniej.

Z drugiej strony, ludzie anglojęzyczni zdają się sądzić, że ich język jest łatwy. To nieprawda. Jest nieco łatwiejszy niż np. polski z jego przypadkami czy rodzajem gramatycznym, ale wymowa w angielskim jest naprawdę trudna i bardzo nieregularna, a ortografia to już kompletna katastrofa. Angielski też jest trudny – np. właśnie dla ludzi z Azji Południowo­wschodniej. Oczywiście, łatwiej się go nauczyć dlatego, że znacznie częściej się go słyszy.

A wszystko to powiedziawszy, trzeba dodać, że żaden z 20 największych języków, które opisuję w mojej książce „Babel”, nie zasługuje na miano najtrudniejszego języka świata. Bo języki najtrudniejsze to zawsze te lokalne, którymi posługują się mieszkańcy małych, odciętych od świata wiosek, których się nie uczy, lecz się je przyswaja. Takie języki komplikują się z każdym kolejnym pokoleniem, akumulują się w nich wszelkie barokowe frywolności, które nigdy nie pojawiłyby się w języku o wielkim zasięgu. Jeśli nawet wietnamski jest trudny, to prawdziwie trudne są języki mniejszości etnicznych z wietnamskich gór.

Zatrzymajmy się jeszcze w rodzinie indoeuropejskiej: w połowie listy 20 największych języków świata jest niemiecki – który wielu ludziom w Polsce wydaje się... nieładny. Czy języki dzielą się na ładne i brzydkie?

No cóż, niemiecki był pierwszym językiem obcym, którego nauczyłem się porządnie, bo miałem dziewczynę Niemkę. Dla mnie był więc językiem pięknym. To też subiektywne, ale nie przeczę, że np. portugalski brzmi pięknie niemal dla każdego ucha.

A na marginesie: jak to jest, że prawie żaden język, może poza afrykanerskim, nie nazywa języka niemieckiego tak, jak nazywa on siebie sam: Deutsch? Tylko allemand, German, tysk, Tedesco, Saksan, ‘almania, niemiecki...

Nazwa Deutsch bywa też problematyczna dla nas, Holendrów, bo niderlandzki – po angielsku Dutch – często jest mylony z niemieckim. W latach 40. rząd holenderski próbował nawet omijać użycie słowa Dutch, mówiąc o „języku Niderlandów”, bo nikt wtedy nie chciał być mylony z Niemcami. A te rozbieżności w innych językach zapewne wiążą się z faktem, że Niemcy bardzo długo nie były zjednoczone, lecz stanowiły imperium złożone z małych państw, ziem różnych germańskich plemion. Francuzi mieli widocznie przez wieki więcej do czynienia z Alemanami, Finowie z kolei z Sasami. A Wy? Nazwaliście ich „Niemcami”, czyli ludźmi, którzy nie mówią, są niemi.

Pisze Pan w książce „Babel”, że niemiecki jest językiem dziwnym. Kiedy język jest dziwny?

Odnoszę się tu do badań amerykańskiego lingwisty Tylera Schnoebelena. Przyjrzał się on cechom kilkuset języków z całego świata – takim jak duża liczba samogłosek, istnienie rzadkich spółgłosek czy rodzaju gramatycznego zaimków, szyk zdań czy sposób przekształcania twierdzenia w pytanie. Następnie spróbował określić, jak powszechne wśród języków są te cechy. Te skrajnie rzadkie nazywał „dziwnymi”. Okazało się, że to właśnie w języku niemieckim dziwnych cech pojawia się najwięcej. Dodajmy, że nie dotyczy to tylko niemieckiego, ale też np. niderlandzkiego, który nazwałbym niemieckim dla początkujących, czy afrykanerskiego (który jest niderlandzkim dla początkujących). Z kolei języki, które nam wydawałyby się dziwne, jak węgierski czy baskijski, wcale takie dziwne nie są. Nie oznacza to, że łatwo się ich nauczyć – to zupełnie co innego.

Dla Europejczyka czymś dziwnym może być tonalność. Pojawia się nie tylko w językach np. azjatyckich, ale też w Pana ojczystym limburskim.

Limburski jest bardzo umiarkowanie tonalny, istnieją w nim tylko dwa tony i to w kilku zaledwie słowach. Na przykład słowo waeg – „droga” – wymawia się z intonacją wznoszącą bądź opadającą, co oznacza...

Niech zgadnę: drogę prowadzącą w górę lub w dół?

Niestety nie. Waeg z intonacją wznoszącą to liczba pojedyncza, a z opadającą – mnoga. Języki naprawdę tonalne mają dużo więcej tonów zmieniających znaczenie słowa. W wietnamskim jest ich sześć. Np. słowo dưa wypowiadane płasko, bez intonacji, oznacza melona. Z intonacją wznoszącą dứa – oznacza ananasa. Zaś dừa z intonacją opadającą to kokos.

Obcojęzycznym kucharzom musi być w Wietnamie ciężko.

Słowa z osobna można jeszcze opanować, ale proszę sobie wyobrazić, co się dzieje w zdaniu, gdzie każda sylaba ma swój ton, na który trzeba zważać! Pisany wietnamski to po części tekst, po części partytura.

Jakie jeszcze inne znaczenia może nieść brzmienie?

Każdy język ma swoje onomatopeje. W polskim macie np. słowo „kukułka”, po angielsku cuckoo, które jest właśnie onomatopeją. Ale niektóre języki, jak koreański, posługują się nimi na znacznie szerszą skalę, korzystając ze ­skojarzeń właściwych wszystkim ludziom. W pewnym słynnym eksperymencie poproszono uczestników z różnych kultur o dopasowanie nazw do kształtów: jeden miał ostre kolce jak gwiazda, drugi był obły jak chmurka. Zapytano: który kształt nazywa się „kiki”, a który „buba”? Ponad 95 proc. badanych odpowiedziało, że gwiazdka to „kiki”, a chmurka to „buba”. Język koreański używa onomatopei w odniesieniu do zjawisk i własności, które nie są akustyczne, lecz wizualne, dotykowe czy smakowe. Koreańczycy uważają, że to piękne – to zarówno część ich codziennego języka, jak i poezji i sposobu snucia opowieści. Podobne zjawisko występuje także w wielu językach afrykańskich.

Nie mogę nie zapytać o temat, na który zawsze schodzą rozmowy o językach: o przekleństwa. Istnieją badania pokazujące, że ludzkość klnie w czterech podstawowych dziedzinach: świętości, seksualności, wydalania bądź poprzez przypisanie przeklinanego do grupy dyskryminowanej. Jak się klnie w różnych językach?

Generalnie ta zasada się sprawdza, ale przynajmniej w dwóch językach jest jeszcze jedna dziedzina: choroby. Jednym z nich jest jidysz, a drugim – niderlandzki. W moim... nie, nie chcę powiedzieć, że „moim codziennym” języku, istnieją przekleństwa takie jak klere, „cholera”. Jest dość lekkie, słowo to nie niesie zbyt ciężkiego negatywnego ładunku, bo choroba ta nie jest już dziś wielkim zagrożeniem. Bezpiecznie można przy pomocy „cholery” pomstować na pogodę.

Tak jak po polsku. Czasem też „zalewa nas krew”.

Po niderlandzku wzywamy zaś do ataku serca (jak w obel­dze takkewijf!). Ale naprawdę ciężkie przekleństwo po holendersku odnosi się do choroby, która nas współcześnie przeraża. To słowo „rak”. W odróżnieniu od „cholery” niesie olbrzymi ładunek i szokuje. Nie radziłbym ciskać obelgi kankerhoer! bez zastanowienia.

Co więc przekleństwa mówią o Holendrach, Polakach czy innych przeklinających?

Wiele, ale niekoniecznie o teraźniejszości, lecz o przeszłości. Np. Norwegia nie jest dziś szczególnie religijna, ale ulubionym przekleństwem Norwegów jest „diabeł”. Mają na niego kilka słów i przywołują go bardzo często. Czemu? Bo choć religia nie gra dziś w życiu publicznym Norwegii zbytniej roli, to grała ją wiek temu. Przekleństwa to tabu, ale nie zawsze aktualne.

A jak języki kodują relacje międzyludzkie? W jawajskim istnieją aż trzy rejestry służące do porozumiewania się osób o niskim statusie z elitami i na odwrót. Z kolei wietnamski dużo mówi o hierarchiach rodzinnych, zaś angielski wydaje się taki egalitarny...

Angielski często uważa się za egalitarny, bo nie ma w nim zaimka grzecznościowego i do wszystkich mówi się you, „ty”. Ale to pochopne stwierdzenie – przecież ogromną różnicę robi, czy do Jane Smith zwrócimy się Jane, czy Mrs. Smith. Zwłaszcza w brytyjskim angielskim istnieją bardzo złożone poziomy formalności wyrażające się przez czasowniki i sposoby formułowania pytań. Would you mind passing me the butter to coś innego niż give me the butter.

Ale w jawajskim czy wietnamskim, a także japońskim i innych językach wschodnioazjatyckich formalność jest wrośnięta w gramatykę i reguły językowe. Moja wietnamska znajoma i nauczycielka języka ma lat 30, a ja jestem po pięćdziesiątce. Więc gdy się do mnie zwraca, jako zaimka „ty” używa słowa bác oznaczającego „wujku”. Byłoby nie do pomyślenia, żeby użyła innego. Ja mówię do niej cháu, „siostrzenico”. Jest w tym grzeczność, ale też nieuchronność – nie da się tego wyrazić inaczej, w wietnamskim nie ma neutralnego zaimka „ty”.

W jawajskim reguły te wkodowane są przede wszystkim w słownictwo. W odpowiedniej sytuacji trzeba użyć odpowiedniego synonimu, w przeciwnym razie wyjdzie się na nieokrzesanego. Po angielsku mogę okazać nieuprzejmość, posługując się językiem zbyt kolokwialnym, ale mam znacznie więcej możliwości niż w tamtych językach.

Czy języki wikłające się w hierarchie społeczne coś na tym zyskują, czy tracą?

Trudno mi odpowiedzieć obiektywnie, pochodzę z egalitarnego społeczeństwa, więc moje preferencje są jasne. Ale nie da się nie zauważyć, że na Jawie ludzie odchodzą dziś od języka jawajskiego na rzecz indonezyjskiego – m.in. dlatego, że mają powyżej uszu tej formalności. W swoich preferencjach nie jestem więc chyba osamotniony. Bo wysłowić się formalnie można w każdym języku. Jest wiele sposobów na bycie grzecznym bądź grubiańskim, nie trzeba od razu uciekać się do gramatyki czy specjalnych synonimów. Wydaje mi się to nadmiarowe w stosunku do zamierzonego celu.

Języki łączą ludzi, ale też dzielą. Językowy front biegnie między tamilskim i hindi, ale takich frontów znajdziemy też sporo w Europie. Język może być bronią?

Często nią bywa. Dzieje się to dziś w Katalonii, ale również na Ukrainie, gdzie ukraiński zmaga się z rosyjskim. Ale sam język rzadko jest źródłem konfliktu. Ten wybucha z innych powodów – ekonomicznych czy religijnych, a język pełni funkcję granicy bądź okopu. I nawet jeśli różnica językowa nie istnieje z początku, to zostanie ona wykreowana. Gdy Norwegia uzyskała niepodległość, natychmiast zaczęła tworzyć język norweski, bo elity mówiły do tamtej pory po duńsku.

Znamiennym przypadkiem jest Jugosławia, gdzie wszystkie republiki mówiły w zasadzie tym samym językiem, a po rozpadzie kraju przyjęły własne języki: serbski, chorwacki, bośniacki, a nawet czarnogórski, o którym wcześniej nikt nie słyszał.

Ludzie zwykle są przekonani, że ich „mowa ojców” jest odwieczna. Tymczasem języki często bywały kreowane czy rekonstruowane. Jak młode są języki?

Specyficznym przykładem jest turecki: to nie jest język sztuczny, jak esperanto, ale jego słownictwo zostało w XX wieku zmienione tak bardzo, że współczesnym Turkom ogromnie trudno byłoby porozumieć się z Turkami sprzed zaledwie wieku. Ale to wyjątek, większość języków zmienia się stopniowo. Każdy może się porozumieć z dziadkami, a ci dziadkowie mogliby się dogadać ze swoimi dziadkami. Pytanie, jak daleko można się w ten sposób cofnąć. W przypadku niderlandzkiego szacuje się, że porozumielibyśmy się z XVI-wiecznym użytkownikiem tego języka, a z trudnościami – z XIII-wiecznym. W przypadku angielskiego komunikacja załamałaby się znacznie wcześniej, bo język ten zmieniał się gwałtowniej w średniowieczu. Komunikacja z użytkownikiem XII-wiecznego angielskiego byłaby niemożliwa. Niekiedy ciągłość załamuje się gwałtownie, ale to wyjątkowe sytuacje.

W historii istniały wielkie języki kultury, nie narodów, np. perski czy grecki: Nowy Testament jest opowieścią o użytkownikach aramejskiego napisaną w grece. Jeszcze niedawno wypadało w wielu europejskich domach konwersować przy herbatce po francusku. Czy dziś jeszcze to działa?

Wciąż istnieje język elit i właśnie nim rozmawiamy. Tylko inaczej rozumiemy dziś elitarność: już nie jako coś przynależnego małemu, górnemu odsetkowi ludzkości, lecz związanego z wykształceniem. Istnieje korelacja między poziomem wykształcenia a posługiwaniem się językiem angielskim. Dlatego nazywam go „elitarnym”.

Ale czy to wciąż ten sam angielski? Globalna angielszczyzna niewiele ma wspólnego z mową królowej.

Ale przecież angielski jako taki wciąż istnieje, Brytyjczycy wciąż nim mówią. Zaś cała reszta z nas próbuje ich naśladować, a ponieważ nie jest to język łatwy, jest maltretowany. Jednak brytyjski – lub często amerykański – angielski wciąż stanowi standard.

I nic mu nie grozi?

Często się uważa, że zastąpi go język chiński. To jednak mało prawdopodobne – zgodziłaby się tu ze mną większość lingwistów. A to dlatego, że za sprawą angielskiego po raz pierwszy w historii ludzkości istnieje język globalny. Ludzi posługujących się angielskim znajdziemy dziś wszędzie – nawet na Kubie czy w Korei Północnej. Istnieje więc wspólny interes w podtrzymaniu angielskiego. Nawet w Chinach uczą się go dziś setki milionów ludzi.

Owszem, to jeszcze nie znaczy, że tak będzie zawsze. Bo jeżeli – co prawdopodobne – tłumaczenie maszynowe wciąż będzie się rozwijać jak dotychczas, to stanie się na tyle dobre, żeby pozwolić nam zrezygnować z wkładania wysiłku w coś, co maszyna zrobi za nas z równym skutkiem. To się zaczyna dziać już dzisiaj. Angielski może i pozostanie językiem ważnym w biznesie czy w ONZ, ale zwykli ludzie, tacy jak my, przestaną się go uczyć.

Co wtedy stracimy? Jaki właściwie sens ma uczenie się języków, co to Panu dało?

Znajomość angielskiego pozwoliła mi poznać kilka osób w Wietnamie, ale dzięki znajomości hiszpańskiego mogłem zrozumieć wiele na temat życia w Ameryce Południowej. Nauczenie się języka obcego pozwala poznać inną kulturę znacznie głębiej niż w sposób zapośredniczony przez inny język. I tłumaczenie maszynowe tego nie zmieni. Wrażenie przy porozumiewaniu się poprzez urządzenie będzie takie, jak przy filmie z lektorem, zawsze też będziemy słyszeć je z pewnym opóźnieniem, co utrudnia konwersację. Komputery nie podołają także przekładom literackim.

Właściwie dlaczego? Byłoby to tańsze i szybsze, może nawet wierniejsze, neutralne?

Szybsze i tańsze – bez wątpienia. Ale nie istnieje coś takiego jak neutralne tłumaczenie. „Babel” napisałem po angielsku, a potem sam przełożyłem na holenderski i można by się spodziewać, że będzie to łatwe. Ale okazało się trudne, musiałem za każdym razem wybierać z miliona możliwości. Każdy tłumacz się z tym mierzy. Dla maszyn to niemożliwe i nie będzie to możliwe dopóty, dopóki nie zaczną one naśladować sposobu działania ludzkiego umysłu, w tym również języka, którym ten umysł się posługuje. Czyli dopóki nie staną się jak ludzie, bo język jest czynnikiem w ogromnym stopniu definiującym człowieczeństwo. A kiedy maszyny osiągną ten poziom, pewnie będą już rządziły światem.

I problem zniknie, bo nie będą sobie zawracać głowy literaturą?

Choć równie dobrze będą ją mogły czytać i czerpać z niej przyjemność, bo będą ją rozumieć.

W książce pokazuje Pan etymologiczne podobieństwa między językami kultur tak pozornie od siebie odległych, jak np. arabska i zachodnioeuropejska. Skoro języki mogą być bronią, okopem czy granicą – to czy uświadomienie sobie takich podobieństw i pokrewieństw może nas zbliżać?

Na pewno pokazywać, że danym językom, a więc i kulturom, kiedyś było do siebie blisko. Niemieckie słowo Grenze czy niderlandzkie grens pochodzi z polskiego „granica” – które, nomen omen, przekroczyło granice. Ale czy może nas to zbliżać? Nie sądzę, by wielu ludzi myślało tymi kategoriami. Takie pokrewieństwa odnoszą nas do przeszłości, a we współczesnym zbliżaniu nas do siebie znacznie większą rolę mają do odegrania lingua franca takie jak angielski. Czterdzieści lat temu nie pogadalibyśmy – bo uczyliście się wtedy rosyjskiego. ©℗

GASTON DORREN jest holenderskim lingwistą, dziennikarzem i popularyzatorem. Autor m.in. książek „Lingo” – o 53 językach europejskich, oraz „Babel” – o 20 największych językach świata (wyd. polskie Karakter, 2019).

Korekta: w poprzedniej wersji tego artykułu omyłkowo podaliśmy, że w języku wietnamskim istnieje siedem tonów. W rzeczywistości jest ich sześć.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 1-2/2020