Doktor Jekyll i Mister Hyde

Geniusz nie musi być poważny, przynajmniej nie zawsze. Można być szaleńcem i terrorystą, a mimo tego przejść do historii jako jeden z największych odtwórców Beethovena, Bacha i Mozarta.

18.07.2006

Czyta się kilka minut

W kategorii nadprzyrodzonych świrów Glenn Gould miał w zasadzie jednego tylko poważnego konkurenta. Czasem zresztą przez profanów są myleni, z uwagi na zbieżność nazwisk. Nawet "Encyklopedii Muzycznej" PWN z lat 90. pod hasłem "Gould" udało się zmieścić w trzech wierszach trzy nonsensy, między innymi taki, że "uprawiał jazz improwizowany". Jak najbardziej, ale nie Gould, tylko Gulda, wręcz pasjami. O ile Gould był świrem północnym i purytańskim (przy całym swym zamiłowaniu do prowokacji i facecji), o tyle Gulda był świrem wiedeńsko-śródziemnomorskim. Niemal wszystko ich dzieliło, nawet jeśli obydwaj mieli pociąg do happeningów. Podczas bowiem gdy u Goulda były one starannie wyreżyserowane, jako wymyślne, intelektualne prowokacje - dla Guldy happening był po prostu jego drugą naturą, formą istnienia. Już samo to sformułowanie - "druga natura" - budzi podejrzenie o rodzaj łagodnej schizofrenii.

Wszystko u Friedricha Guldy było kuriozalnie rozdwojone: Wiedeńczyk nienawidzący Wiednia, lecz kochający nad życie wiedeńskich klasyków; jeden z największych w stuleciu odtwórców Bacha, Beethovena i Mozarta, postulujący absolutną wierność wobec tekstu - i król improwizacyjnych bachanaliów, lubujący się w przyrządzaniu wątpliwego smaku koktajli typu cross-over; artysta pierwszej klasy podszyty Dyziem z serii B, kapłan najwyższej sztuki skrzyżowany z guru, celebrującym czarne lub różowe msze... Zdecydowanie wolimy tego pierwszego, ale w obu rolach - Doktora Jekylla i Mistera Hyde'a - bywał rozbrajający.

Karierę zaczął przebojowo. Po studiach u Bruno Seildhofera, ucznia Leszetyckiego, jako szesnastolatek wygrywa Konkurs Genewski, dwa lata później podbija Europę swą mszą, jako kompozytor - w dwudziestym roku życia triumfuje w Carnegie Hall i mówi się o nim jako o "drugim Horowitzu". Komponuje zawzięcie wszystko, co się da, włącznie z operą - gra na koncertach 48 preludiów i fug Bacha, i komplet sonat Beethovena, gra zresztą niemal cały repertuar - lecz wkrótce się rozdwoi: podczas gdy Doktor Jekyll wielbi odtąd tylko klasyków i pada na kolana przed Mozartem, Bogiem nad Bogami - Mister Hyde łapie bakcyla jazzu, nad wszystko stawia improwizację, skreśla XX-wieczną awangardę, nad Bouleza przedkłada Duke'a Ellingtona (tu bezwzględnie go popieram), w roku 1966 organizuje pierwszy w Europie Konkurs Jazzowy (zwabiając do jury jakimś cudem i wspomnianego Ellingtona, i Karla Boehma), w dwa lata później otwiera Szkołę Improwizacji w Karyntii, pasjami grywa w duecie z Chickiem Coreą czy Herbie Hancockiem i nade wszystko - wystawia na ostateczną próbę wiedeńskiego filistra.

Gra w mycce i hawajskich koszulkach w kwiaty ("frak to prehistoryczny gorset, we fraku czułbym się jak pingwin"), a jeśli jest gorąco (w latach 60. często bywało gorąco) - to czemu nie miałby grać i na golasa? No i grał, razem ze swą ulubioną śpiewaczką, Ursulą Anders, która Schumanna śpiewała jak kolano, ale powyżej kolana miała szereg argumentów. Szanujący się Wiedeń obwołał go natychmiast terrorystą. W odpowiedzi, z chwilą gdy tenże Wiedeń przyznał mu Beethovenowski Pierścień, Gulda rzucił filistrom Pierścień w twarz, odmawiając im prawa do osądzania czegokolwiek w imieniu Beethovena. Poniekąd słusznie, choć i filistrzy mieli rację, doceniając najbardziej zapewne spójny i pasjonujący komplet sonat Beethovena, jaki kiedykolwiek powstał, nagrany przezeń dla firmy Amadeo w 1967 roku, a wznowiony dziś wreszcie, omalże za bezcen (Brilliant 92773, 9 CD za 28 euro), przez nieocenionych Holendrów z Brilliant Classics.

Trudno o lepszy pretekst, by wrócić do jednego z ulubionych świrów, niż to nagranie pianistycznego Nowego Testamentu, jakim są 32 Sonaty Beethovena. Warto też przy okazji przypomnieć melomanom o jego egzegezie Starego Testamentu, czyli "Das Wohltemperierte Klavier" Bacha (Philips Duo), która - mimo pewnych manieryzmów (niekiedy nazbyt nachalne, wykradzione klawesynistom ozdobniki) - jest zapewne bardziej "futurystyczna" i pasjonująca niż trochę nazbyt jednowymiarowa wersja Glenna Goulda.

Beethovena Friedrich Gulda nagrał zresztą na tym samym, starannie spreparowanym Steinwayu - o skróconym czasie reakcji i quasielektronicznym dźwięku - na którym nagrał Bachowską Biblię. Rezultat jest olśniewający - nieustannie swingujący rytm, błyskawiczny refleks, plastyczna dynamika, niespotykana przejrzystość polifonii. W niektórych sonatach - zwłaszcza ostatnich - może nas skusić, by sięgnąć po inne wersje (Richtera z Pragi, Benedettiego z Londynu, Kempffa, Gilelsa, Arraua czy Serkina) - ale z tego kompletu promieniuje taka młodość, inteligencja i energia, że będzie nam przez długie lata najwierniejszym towarzyszem.

Doktor Jekyll był pianistycznym fenomenem: wyczucie stylu, techniczna maestria, wierność wobec tekstu i niespożyta energia, rentgenowskie i spekulatywne podejście do polifonii i mistrzostwo w operowaniu rytmem, czyli czasem. Mister Hyde - w nieodłącznej mycce i koszulce w kwiaty, pół Dyzio, pół mistyk, czasem na golasa, wiecznie spontaniczny, przeplatający sonatę Beethovena i Mozarta przygłupią arią na fleciku, komponujący pyszne fugi w stylu jazzy - najczęściej mija się z meritum, chociaż wpisuje się z wdziękiem w paradygmat nowoczesności, która zazwyczaj bywa byle czym, lecz czasem - gwoli tajemniczej alchemii cross-over, gdy kult nieosiągalnej, przeszłej doskonałości krzyżuje się zmysłowo ze współczesną wrażliwością - wprowadza słuchaczy w stan euforii.

Tak było pod koniec pamiętnego letniego wieczoru w Montpellier, podczas którego artysta uszczęśliwiał publiczność na przemian Beethovenem, Mozartem, Chopinem, Debussym i parafrazami oper lub wiedeńskich przebojów, wplatając tu i ówdzie własne kompozycje i wszystko jak leci komentując. "Nie wiem, czy to ciągle jeszcze program, czy to już bisy, ale mnie to nie robi żadnej różnicy, myślę, że państwu także nie" - mówił Friedrich Gulda po odegraniu "Piosnki wiedeńskiego fiakra" i przed puszczeniem się w następny szlagier. Firma Accord wszystko to wiernie odtworzyła, włącznie z wyciem samolotu wplatającym się w natchnioną Sonatę opus 110 (Accord 4791894). A gdy słuchamy kantyleny Guldy w jego aranżacji arii Suzanny z IV aktu "Wesela Figara" (albo koncertów nagranych dla Teldecu z Harnoncourtem), rozumiemy jego bezgraniczną miłość do Mozarta - nawet jeśli w antologii Sonat, ekshumowanych dziś przez Deutsche Gramo­phon (3 CD DG 4776130), poddaje go podobnie barokowej przepierce, jak Glenn Gould, ze znacznie większą wszak dozą teatralności i humoru.

W karierze Guldy, który opuścił nas siedem lat później, 27 stycznia 2000 r., nie dożywszy siedemdziesiątki, happening z Montpellier należał do wyjątkowo łagodnych. Promieniuje zeń wręcz życzliwość i sympatia do publiczności. Nie zawsze tak było, zwłaszcza w rodzinnym Wiedniu. Nie wszyscy też wspominają go z takim sentymentem, jak Martha Argerich, która znalazła u niego schronienie i bratnią duszę, gdy wystrychnął ją na dudka Michelangeli, nie wpuszczając jej na obiecane lekcje. Jest wątpliwe, by wspominał go z wielką czułością jego syn, Paul Gulda, którego pianistyczny talent ojciec od początku systematycznie tępił. Co zresztą nie do końca mu się udało, jako że Gulda-junior, zanim z niewiadomych przyczyn zniknął z horyzontu, zdążył nagrać z kwartetem Hagenów najbardziej porywającą w dyskografii wersję kwintetów Brahmsa i Schumanna. Nawet przyjaciół nie oszczędzał: na ponad rok przed śmiercią zamieścił ogłoszenie o swym zgonie po to tylko, aby ich przerazić i dzień później uroczyście zmartwychwstać.

Bez świrów, pomazańców bożych, nonkonformistów - a cóż powiedzieć, jeśli przy okazji są genialni? - świat byłby smutny i szary. Na ogół są produktem ubocznym wyjątkowo silnej, konformistycznej presji, dlatego też Wiedeń jako wylęgarnia świrów nie ma konkurencji. Aczkolwiek Polska, jeśli nie zejdzie z obranego dzisiaj szlaku, też rokuje wielkie nadzieje.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2006