Dobry koncept, źli wykonawcy

We Francji Strategia Lizbońska odegrała ogromną, choć nieoczekiwaną rolę: powstrzymała rozkład nauki i przywróciła jakie takie stosunki między nią a polityką. Nie pozwoli to Francji, jak całej UE, dogonić USA, ale może, dzięki mobilizacji naukowców, w 2010 r. nie będzie się ona wlokła w ogonie nauki światowej.

21.11.2004

Czyta się kilka minut

 /
/

Na początku 2004 r. francuskie laboratoria często świeciły pustkami. Naukowcy demonstrowali na ulicach Paryża i wielu innych akademickich miast. Jak zwykle, poszło o pieniądze. Ogłoszono redukcję 550 etatów, a budżet na 2005 r. obliczono tak, aby nie powiększając wydatków nawet o euro, można było ogłosić zwiększenie nakładów na naukę, co zakłada Strategia Lizbońska. Mówiąc wprost: przeniesiono pewne sumy z budżetu 2004 na rok następny. W ten sposób, wydając mniej, rząd mógł ogłosić, że daje więcej i realizuje podpisane w Lizbonie w 2000 r. umowy. W kreatywnej księgowości francuski rząd na pewno dogonił już USA...

Niewiara mandarynów

Nauka francuska - trzeba przypomnieć, że w tym kraju naukowcy i technicy zatrudnieni w państwowych instytucjach są na dożywotnich etatach - od lat boryka się z niedofinansowaniem i feudalnym systemem sprawowania władzy przez tzw. mandarynów - wszechmocnych profesorów-seniorów. Postęp nauki wymaga jednak ciągłego dopływu idei i “mocy przerobowych", czyli: wykształconych, a także inaczej niż starcy myślących i widzących świat z jego problemami, ludzi. W skostniałym systemie, gdzie o strategiach badawczych - od laboratorium, przez wydział, uniwersytet, tzw. organizm naukowy (jak instytucje w rodzaju CNRS - Narodowe Centrum Badań Naukowych, INSERM - Narodowy Instytut Zdrowia i Badań Medycznych, INRA - Narodowy Instytut Badań Agronomicznych) i ministerstwo - decyduje koteria mandarynów, o zastój łatwo. I to właśnie przydarzyło się Francji.

W wielu laboratoriach najzwyczajniej nic się nie robi. Z powodu braku pieniędzy na sprzęt, odczynniki, złych warunków lokalowych (moje laboratorium dogrzewam zimą elektrycznymi piecykami, ponieważ fasada niestarego zresztą budynku wydziału medycyny Uniwersytetu Rennes 1 ma dziury, przez które wdziera się zimny zachodni wiatr, a wiosną wlatują ptaki; zaś Uniwersytet Paris VII, na którym pracowałem kilka lat temu, od ponad 10 lat usuwa z murów rakotwórczy azbest i końca robót nie widać). Nie lepiej zresztą dzieje się w Polsce, o czym można przeczytać w tekstach, jakie od paru tygodni ukazują się w “TP" w ramach dyskusji o stanie polskiej nauki.

Środowisko naukowców z kolei nie jest jednomyślne i daleko mu do zgody. Prawie każdy naukowiec uważa się bowiem za gwiazdę pierwszej wielkości w swej dziedzinie. I rzeczywiście, często bywa on światowej sławy ekspertem od regeneracji nabłonka czuciowego traszki, wiązań Van der Waalsa czy nadprzewodnictwa w skrajnie niskich temperaturach. Nie musi się to jednak przekładać na znajomość organizacji nauki. Kiedy jednak ogłoszono kreatywny budżet na 2005 r. kłótnie i hierarchiczne upodobania poszły na bok: naukowcy zgodnie wylegli na ulice, zaś dyrektorzy ponad 200 państwowych jednostek naukowych podali się do zbiorowej dymisji.

We Francji wymowy i siły nadała protestowi naukowców właśnie Strategia Lizbońska. Nie tylko minister nauki, ale i prezydent Jacques Chirac oraz premier Jean-Pierre Raffarin mówili bowiem publicznie, że postęp jest możliwy wyłącznie dzięki rozwojowi nauki, innowacjom, wykorzystywaniu odkryć. Konieczne wydawało im się też dogonienie USA, co jest ideologicznym sednem Strategii. Równocześnie jednak zabierali nauce środki niezbędne nie tyle do jej rozwoju, co funkcjonowania czy wręcz wegetacji. Władza, głosząca tak wzniosłe hasła i jednocześnie obcinająca nauce środki do życia, w obliczu masowej reakcji branży mogła tylko wycofać się rakiem z oszczędnościowych pseudo-reform.

Wtedy zobaczyliśmy czarno na białym, że przez ponad trzy lata w Strategię Lizbońską żaden z liczących się francuskich decydentów nie wierzył. Ale podpisane zobowiązania, choć traktowane jak zwykła kartka (a raczej sterta) papieru, posłużyły jako dowód na niefrasobliwość i hipokryzję władzy.

Co ustalono w Grenoble

Dzięki ugodzie między komitetem strajkowym naukowców “Sauvons la Recherche" i władzami, naukowcy opracowali założenia nowego prawa o nauce i zakres oczekiwań wobec rządu. Późniejsza dyskusje na ten temat trwała kilka miesięcy i zakończyła się pod koniec października w Grenoble posiedzeniem tzw. Stanów Generalnych Nauki. Zjechało tam blisko tysiąc przedstawicieli wszystkich ośrodków naukowych: od studentów przez mandarynów po noblistów i potencjalnych noblistów (np. prof. Emile-Etienne Beaulieu).

W dokumencie końcowym, przedłożonym rządowi 9 listopada, położono nacisk na socjalny charakter aktywności zawodowej ludzi nauki: tak uczonych, jak personelu technicznego. Odkrycia nie mogą pozostawać tajemnicą naukowców. Aby społeczeństwo mogło je docenić, musi je poznać. Tylko rozumiejąc znaczenie często hermetycznych i tajemniczo brzmiących nazw oraz znając możliwe zastosowania odkryć, pozanaukowa reszta świata doceni rolę badań i pozwoli na takie a nie inne wydawanie społecznych pieniędzy. W odróżnieniu od sektora prywatnego, zazdrośnie strzegącego informacji przed okiem i uchem konkurencji, wyniki badań instytucji państwowych powinny być dostępne dla wszystkich.

Społeczeństwo musi też wiedzieć, na czym polega praca naukowca: przeprowadzanie doświadczeń, zapisywanie ton papieru w postaci specjalistycznych artykułów (pisanych w 90 proc. po angielsku), śledzenie osiągnięć innych, szykowanie wykładów i konferencji naukowych, codzienne dyskusje w laboratorium i debaty (znów po angielsku) z kolegami z całego świata. Co jest owocem tej pracy? To właśnie, co zapisano cztery lata temu w Lizbonie: postęp, rozwój gospodarczy i społeczny.

Naukowcy nie oczekują jednak od społeczeństwa przyzwolenia w postaci carte blanche. Ich pracę - zarówno naukowej młodzieży, jak naukowych tuzów - powinny oceniać międzynarodowe komisje. Choć trudno porównywać znaczenie odkryć w różnych dziedzinach, tzw. produkcję naukową można zmierzyć. Choćby oceniając poziom publikacji, najlepiej w cenionych czasopismach naukowych o międzynarodowym charakterze i wysokim tzw. impact factor, czyli punktowej ocenie znaczenia pisma na światowym rynku nauki. Aby tam publikować, trzeba przekonać anonimowych recenzentów o rzetelności badań i zasadności wniosków wyciągniętych z doświadczeń.

Inny problem poruszony w Grenoble to sprawność systemu badań wdrożeniowych. Naukowcy prowadzący badania podstawowe często nie znają możliwości zastosowania swoich odkryć (zresztą, oczekiwanie tego od nich jest podobne do przypuszczeń, że dobry kucharz będzie równie sprawnym kelnerem). Niczym więc nie da się zastąpić współpracy między światem nauki a przemysłem czy rolnictwem i pilotowania badań wdrożeniowych.

Stany Generalne Nauki zdecydowały też o powstaniu rady, która wraz z rządem będzie opracowywać długoterminowe wizje rozwoju nauki. Minister nauki François D’Aubert obiecał w Grenoble poparcie tych inicjatyw podczas debaty parlamentarnej planowanej na wiosnę przyszłego roku.

Słowo do Polaków

Szkoda, że stracono blisko cztery lata na zmuszenie władzy do poważnego potraktowania podpisanych w Lizbonie zobowiązań. I tak jednak dopiero uchwalenie nowego prawa dotyczącego nauki i przeznaczenie, od 2006 r., odpowiednich sum na jej rozwój pozwoli snuć marzenia o realizacji Strategii Lizbońskiej nad Sekwaną.

A oto wniosek, jakim mogą się podzielić francuscy naukowcy z polskimi: politycy nie traktują nauki i swoich tyrad na jej temat poważnie. Mimo zapewnień, że tylko rozwój badań zapewni postęp medycyny, ekonomii, rolnictwa, administracji oraz spójność UE, politycy wolą realizować krótkoterminowe plany przynoszące szybkie i wymierne efekty. Dyskurs o nauce to dla nich zgrabny parawan. Efekty rozwoju nauki będą bowiem widoczne za dziesiątki lat, gdy obecni decydenci będą już na emeryturze lub odległych placówkach dyplomatycznych. Trzeba więc trzymać ich za słowo i żądać takich nakładów oraz zapewnienia takich warunków, które pozwolą osiągnąć przynajmniej część wytyczonych celów.

Dr JACEK KUBIAK jest biologiem pracującym w CNRS i Uniwersytetu Rennes 1. We Francji mieszka od 15 lat. Stale współpracuje z “TP".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2004