Dobry dzień doktora Ahmeda

Żadna ofensywa przeciw tzw. Państwu Islamskiemu nie przyniosła tylu cywilnych ofiar co bitwa o Mosul. W prowizorycznym szpitalu lekarze operują na akord.

05.02.2017

Czyta się kilka minut

Żołnierz irackich sił specjalnych „Golden Division” przeprowadza dziecko przez most zniszczony przez siły IS. Mosul, 22 stycznia 2017 r. / Fot. Maciej Moskwa / TESTIGO
Żołnierz irackich sił specjalnych „Golden Division” przeprowadza dziecko przez most zniszczony przez siły IS. Mosul, 22 stycznia 2017 r. / Fot. Maciej Moskwa / TESTIGO

Ahmed al-Sudani, lekarz wojskowy w stopniu majora, pracuje od pięciu godzin. Jak dotąd Ahmed i jego zespół zdążyli przyjąć i załatać prawie 20 rannych. Mija jedenasta przed południem, gdy pod położony we wschodniej części Mosulu budynek – kiedyś był blokiem mieszkalnym, dziś pełni rolę wysuniętego punktu medycznego – podjeżdża na pełnym gazie czarny terenowy humvee, należący do irackich oddziałów antyterrorystycznych. Tuż przed budynkiem kierowca gwałtownie przyhamowuje, ostro zakręca. Z humvee wyskakuje dwóch żołnierzy. Z budynku biegną ku nim lekarz i liczni sanitariusze. „Wojskowi czy cywile?” – wrzeszczy doktor Ahmed. „Cywile!” – krzyczą żołnierze.

Na tylnym siedzeniu leży kobieta. Z tyłu, na pace, troje dzieci. Najmłodsza, może czteroletnia dziewczynka ma na sobie sportowy różowy dres. Cały we krwi. Także lewy rękaw pomarańczowej sukienki w paski, w którą ubrana jest jej dziesięcioletnia siostra, przesiąknięty jest krwią. Pomarańcz i krew dają kolor brązowy. Twarz dziecka pokrywają plamy, czerwone i czarne. Dziewczynka patrzy przed siebie nieruchomym, nieobecnym wzrokiem. Wprawnymi, wyćwiczonymi ruchami żołnierze i sanitariusze wyciągają z auta kolejnych rannych, przenoszą do budynku, kładą na łóżkach polowych.

„Ciężko to znieść”

Kobieta i jej dzieci były akurat w domu, w dzielnicy Kadissiya, gdy pocisk moździerzowy wystrzelony przez ekstremistów z tzw. Państwa Islamskiego (IS) uderzył w budynek. Teraz lekarze i sanitariusze sprawdzają błyskawicznie puls i oddech, rozcinają ubrania, czyszczą rany. Nie więcej niż 10 minut później ładują ciężko rannych na noszach do ambulansu. Dziesięciolatka zostaje dodatkowo okryta folią ratunkową.

Po Tikricie, Ramadi i Faludży Mosul jest już czwartą operacją, w której biorą udział lekarze z tego, jak to się mówi w wojskowym żargonie, wysuniętego punktu medycznego, który towarzyszy irackim siłom antyterrorystycznym.

– W Ramadi też było ciężko – mówi doktor Ahmed. W tym mieście, w zachodnim Iraku, cofający się dżihadyści zostawiali miny pułapki. – Ale wcześniej wezwali cywilów do ucieczki z miasta, dlatego trafiali do nas prawie wyłącznie ranni żołnierze. Tutaj jest na odwrót, tu mamy wiele ofiar cywilnych. Ciężko to znieść.

Prawie cztery miesiące temu, w połowie października 2016 r., iracki premier Haider al-Abadi wydał rozkaz do wielkiej ofensywy na Mosul – to największe miasto w kraju pozostające pod kontrolą dżihadystów. Abadi wezwał wtedy cywilów, aby zostali w Mosulu.

– Być może byłoby lepiej, gdyby cywile ewakuowali się z miasta – mówi kolega doktora Ahmeda. Tylko gdzie można byłoby umieścić wtedy w krótkim czasie ponad milion ludzi? Od początku ofensywy z Mosulu uciekło ponad 160 tys. osób – mniej, niż spodziewała się ONZ. Mimo to organizacje pomocowe nie nadążają z zaopatrzeniem wygnańców, z ochronieniem ich przed zimnem i deszczem.

Na początku rząd w Bagdadzie miał nadzieję, że uda się wyprzeć ekstremistów z Mosulu – drugiego co do wielkości miasta Iraku – do końca 2016 r. Ale po pierwszych sukcesach natarcie utknęło. Żołnierze z najlepszych oddziałów antyterrorystycznych musieli zdobywać uliczkę po uliczce w dzielnicach na wschodnim brzegu rzeki Tygrys.

Niedawno Abadi ogłosił, że „wyzwolenie” Mosulu potrwa jeszcze co najmniej trzy miesiące. Ale i ta ocena wydaje się mało realistyczna. Jakiś czas potem do miasta weszły oddziały specjalne policji i żołnierze z dwóch dywizji regularnej armii, by odciążyć antyterrorystów. Równocześnie Amerykanie wsparli Irakijczyków na froncie dziesiątkami „doradców”. Na koniec siłom irackim udało się zająć kolejne wschodnie dzielnice, w tym największy szpital i uniwersytet. Kampus, na którym dżihadyści produkowali bomby i prawdopodobnie eksperymentowali z prymitywną bronią chemiczną, uważany był też za główny punkt ich dowodzenia w Mosulu.

Cel: mieszkańcy

Jednak ekstremiści nadal walczą, sięgając po wszelkie środki, aby tylko powstrzymać swoją klęskę. W tym także celowo atakując cywilów. Według danych ONZ tylko w ciągu dwóch tygodni na przełomie roku 2016/2017 do szpitali w Kurdystanie, autonomicznym regionie w północnym Iraku, przewieziono z terenu walk 1500 rannych. Liczba ofiar na linii ognia ma być ekstremalnie wysoka.

– Gdy armia wyzwala jakąś dzielnicę, wtedy oni zaczynają atakować również cywilów – tak doktor Ahmed opisuje taktykę dżihadystów. – Detonują bomby w autach, a ich snajperzy i moździerze strzelają do wszystkiego, co się rusza. Na tej wojnie najbardziej cierpią cywile.

Zaledwie lekarz skończył zdanie, a zajeżdża kolejny humvee. Tym razem żołnierze transportują ciężko rannego kolegę. Ale dla niego medycy nic nie mogą już zrobić. Może w minutę później żołnierz umiera. Lekarze stoją wokół zmarłego z kamiennymi twarzami. Ktoś zamyka mu oczy. Doktor Ahmed notuje na kartce nazwisko i jednostkę, w której walczył. Potem zawijają go w koc i niosą do prowizorycznej kostnicy – to zwykłe pomieszczenie na tyłach budynku.

Chwilę później – kolejny ranny. Wychudzony młody człowiek, jak się okazuje, 17-latek chciał uruchomić generator, który zaopatruje jego kwartał w prąd, gdy dosięgła go kula dżihadysty. Dostał w prawą rękę.

– Zimno mi, zimno – powtarza chłopak w kółko.

– Kula przeszła na wylot, to dobrze, mniejsze jest ryzyko zakażenia – stwierdza jeden z lekarzy. – Za kilka tygodni będziesz zdrowy – obiecuje chłopcu.

Dwie minuty później następny transport. Tym razem to żołnierz. Miał pecha, trafił na minę. Tam, gdzie była jego lewa noga, wisi tylko krwawy strzęp. Czterech medyków krząta się wokół rannego. A tymczasem przybywają już kolejni: dwie kobiety i dwaj żołnierze. Starsza siedzi w milczeniu na łóżku polowym, gdy dwóch sanitariuszy opatruje jej poranioną lewą rękę i plecy. Jej kuzynka, która doznała powierzchownego postrzału biodra, zaczyna płakać. Tuż obok krzyczy ranny żołnierz. Krzyk przechodzi w mrożące krew w żyłach wycie.

– Jeżeli w jakiś dzień dostajemy tylko 20 rannych, możemy powiedzieć, że to jest dobry dzień – mówi doktor Ahmed. W takim razie dzisiejszy dzień nie zalicza się do dobrych: rannych jest już około 30, a dopiero wczesne popołudnie.

Wysunięty punkt medyczny: jego zadaniem jest udzielanie pierwszej pomocy, tak aby ranni mogli być transportowani dalej. Najciężej poszkodowani żołnierze trafią stąd do miasta Bartella, oddalonego o około 20 km – armia ma tam szpital polowy. Cywile, ale także wielu żołnierzy musi być transportowanych aż do kurdyjskiego Erbilu. Trwa to jednak długo, gdyż Kurdowie upierają się, że również ranni muszą być poddani kontroli, czy nie ma wśród nich dżihadystów.

– Ofiar jest tak dużo, że szpitale w Erbilu są już przepełnione – mówi doktor Wael Hatahit, jeden z lokalnych szefów Światowej Organizacji Zdrowia w Erbilu. Organizacja próbuje ratować sytuację, tworząc tzw. punkty stabilizujące w pobliżu linii frontu. Hatahit twierdzi, że teren ciągle nie jest dość bezpieczny, aby można było postawić mobilny szpital polowy.

Pochowana w ogródku

Ponieważ w okolicy nie ma innych lekarzy, w to popołudnie do doktora Ahmeda co chwila zaglądają też z problemami mieszkańcy okolicznych domów. Starsza kobieta potrzebuje tlenu, chłopczyk skręcił nogę, staruszek zemdlał.

– Pomagamy, gdzie możemy – mówi lekarz. Ale udziela tylko pierwszej pomocy, na więcej nie może sobie pozwolić. Bilans ostatnich czterech godzin to trzech zabitych i dziewięciu rannych żołnierzy, dwunastu ciężko rannych cywilów, wśród nich osiem kobiet i małych dzieci, ponadto pięciu chronicznie chorych i kobieta w zaawansowanej ciąży.

– Zwykły dzień – mówi Ahmed.

– Dam ci, co tylko zechcesz, tylko pozwól, że przez chwilkę popatrzę – mówi lekarz do chłopczyka. Ale siedmiolatek wrzeszczy, kurczowo zaciska rączki na gumce od swoich szarych spodni dresowych.

Ojciec chłopczyka mówi, że tydzień temu pocisk moździerzowy dżihadystów uderzył w ich dom i zabił jego żonę.

– Pochowałem ją w ogródku, nadal tam leży – mówi mężczyzna. Droga na cmentarz jest zbyt niebezpieczna.
Ojciec tłumaczy, że wprawdzie od ich domu do punktu medycznego doktora Ahmeda jest tylko 500 metrów, ale z powodu ostrzału dopiero teraz udało mu się donieść tutaj synka.

– Hamudi, kochany – mówi Ahmed uspokajającym tonem. Ale malec drze się dalej jak opętany.

– Popatrz, oni zrobią ci zdjęcie – powiada lekarz. To zdaje się działać.

Powyżej lewego kolana chłopca zieje otwarta rana, długa może na dziesięć centymetrów i szeroka na co najmniej trzy palce. Opatrzony, malec pozwala Ahmedowi wziąć się na ręce. Podczas gdy lekarz go przytula, mały obejmuje go rączkami.

– Ranne dzieci to dla mnie coś najgorszego – mówi doktor Ahmed z Bagdadu, ojciec trojga dzieci. – Kiedy na nie patrzę, mam wrażenie, jakbym widział moje własne. ©

Przełożył WP

IRACKIE OFIARY
Prawie 50 tys. cywilów miało zginąć w ciągu ostatnich 2,5 roku: do takiego wniosku doszła niedawno brytyjska organizacja Iraq Body Count (IBC). To ponad dwa razy więcej, niż wynoszą szacunki misji ONZ w Iraku (UNAMI): wedle tego źródła w tym samym czasie – między czerwcem 2014 r., gdy IS zajęło znaczne obszary kraju, a końcem grudnia 2016 r. – miało zginąć 23 tys. Irakijczyków.

IBC twierdzi, że w tej liczbie w samym 2016 r. mieści się 16 361 ofiar cywilnych. To by dawało średnio ponad 1300 ofiar na miesiąc. Większość (7431 osób) miała zginąć podczas walk o Mosul i otaczającą miasto prowincję Niniwa. W tej liczbie miało być 719 dzieci i nastolatków poniżej 17. roku życia. Większość zabitych idzie na konto IS: spośród 6162 ofiar zidentyfikowanych do końca listopada dżihadyści mieli zabić co najmniej 3286 mężczyzn, 308 kobiet i 375 dzieci.

Równocześnie jednak drastycznie miała wzrosnąć liczba zabitych w wyniku nalotów dokonywanych przez koalicję pod wodzą Amerykanów. Według IBC w 2016 r. w nalotach miało zginąć 2039 cywilów – o prawie 600 więcej niż w 2015 r. Wśród 409 ofiar zidentyfikowanych do listopada prawie jedną trzecią miały stanowić dzieci. Armia USA kwestionuje te dane. W listopadzie Dowództwo Centralne Armii USA, odpowiedzialne za operacje na Bliskim Wschodzie, przyznało wprawdzie, że walka z IS pociągnęła za sobą więcej ofiar cywilnych, niż dotąd podawano. Jednak Amerykanie twierdzą, że po zbadaniu okoliczności 24 nalotów wymierzonych w dżihadystów mogą stwierdzić, iż w Iraku i Syrii zginęło być może tylko do 64 cywilów. Brytyjska organizacja Airwars szacuje tymczasem, że w alianckich nalotach na dżihadystów zginęło do tej pory co najmniej od 2205 do 3217 cywilów. ©

INGA ROGG jest reporterką szwajcarskiego dziennika „NZZ”, ekspertką od Bliskiego Wschodu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2017