"Dla wróżek jest już za głośno"

Wszystkich Świętych to dla Polaków dzień powagi i zadumy. Dzień, w którym nawet jeśli po wizycie na cmentarzu wracamy do domu, aby z naszymi bliskimi jeść, pić i wspominać, to pozostanie on dniem skupienia. Może to dlatego wielu z nas od paru lat zżyma się, słysząc o Halloween? I widząc, jak pod koniec października także przed naszymi, polskimi restauracjami w większych miastach zaczynają pojawiać się dynie i plakaty, zapraszające na tradycyjną halloweenową zabawę.

30.11.2003

Czyta się kilka minut

---ramka 318747|prawo|1---Ale choć dla nas jest to tradycja obca, w Irlandii jest to święto, którego korzenie sięgają czasów przedchrześcijańskich. Święto Zmarłych obchodzili dawni Celtowie, obchodzą dzisiejsi Irlandczycy, a ich przodkowie-emigranci zawieźli je do Stanów Zjednoczonych. I to właśnie Stany najbardziej przyczyniły się do światowej kariery Halloween.

Przez stulecia zwyczaje się zmieniły, jedne znikały, inne się pojawiały. Niezmienny pozostał radosny nastrój zabawy.

Dawniej

W Irlandii od czasów pogańskich śmierć nie była traktowana jako rzecz ostateczna, lecz jako przejście do innego świata, który istnieje obok naszego.

Druidzi - kapłani starożytnych Celtów - podawali do wierzenia, że w noc poprzedzającą nasz obecny 1 listopada rozchyla się zasłona między obu światami. Ten dzień, Samhain, był w Irlandii świętem zmarłych i zarazem najważniejszym świętem w roku. Był to czas chaosu, kiedy mieszało się wszystko: mężczyźni przebierali się za kobiety a kobiety za mężczyzn, płatając sąsiadom żarty (np. przeprowadzając ich konie na inne pastwiska). Ponieważ podczas Samhain czas nie istniał, próbowano również odgadnąć wtedy przyszłość. Ta noc była niejako poza czasem i dlatego można było wtedy przyjrzeć się dowolnym punktom w czasie.

Był to także czas, kiedy zebrano już wszystkie zbiory i dojrzały owoce. A zatem czas obfitości i wypoczynku. Nadchodząca zima nie przerażała Celtów, którzy dzielili rok na dwie części: jasną i ciemną. Początek lata (Bealtane) obchodzono 1 maja, początek zimy (właśnie Samhain) 1 listopada. Stąd Samhain był nie tylko świętem zmarłych, ale także celtyckim Nowym Rokiem. Podobnie dla Celtów doba zaczynała się nie o świcie, ale o zmierzchu. Wierzyli oni, że gdy słońce znika na Zachodzie, to pojawia się w świecie zmarłych i tam zaczyna się dzień. Również radosny początek roku przypadał więc na zimę, porę najciemniejszą.

Noc poprzedzająca dzień była ważniejsza niż sam dzień i świętowanie Samhain rozpoczynano w poprzedzającą go noc. Z nadejściem chrześcijaństwa Samhain zamienił się w święto Wszystkich Świętych, All Hallow’s. To od jego wigilii - All Hallows Eve - pochodzi nazwa, która dziś kojarzy się z poprzebieranymi chmarami dzieci, wydrążonymi dyniami i amerykańskimi horrorami: Halloween.

31 października

Stefan mozolnie drąży dynię stołową łyżką. Wygarnięty miąższ i pestki piętrzą się na talerzu. Jeszcze tylko trzeba wyciąć w skorupie oczy, nos i usta. Kiedy w środku pali się świeczka, halloweenowa dynia jest już gotowa. Na kuchnię pada ciepłe, przytulne światło. - To będzie taka latarnia - tłumaczy Stefan dwuletniemu Milanowi.

Takie same dynie stanęły na schodach przed większością domów osiedla Avoca Park pod Dublinem. Kiedyś miały za zadanie odstraszać nieprzyjazne duchy. Teraz ładnie wyglądają. Po uliczkach biegają dzieciaki w maskach i szpiczastych kapeluszach. Pukają do kolejnych drzwi i tak jak dawniej proszą o słodycze.

Także Milan w czarnym kostiumie z namalowanym piszczelami z przejęciem stara się nadążyć za grupą starszych dzieci. - Jeszcze chwileczkę, jeszcze nasz baby skeleton (ang. szkielet) - proszą czarodziej Alex i wróżka Anna. Stara wiedźma z haczykowatym nosem cierpliwie czeka, aż szkielecik dogoni kolegów. Potem prezentuje misę wypełnioną ugotowanym makaronem. Kto chce czekoladki, musi włożyć rękę i wyjąć je sobie spod zimnej, obrzydliwej masy. Dzieci nie wahają się i Milan może schować kolejną zdobycz do swojej plastikowej dyni, wypełnionej już niemal po brzegi lizakami, groszkami i batonikami.

- Kiedy byłem chłopcem, też tak biegaliśmy od domu do domu - opowiada 41-letni Eamonn, ojciec Alexa i Anny, pochodzący z zachodniej Irlandii. - Ale mieliśmy tylko maski. Nie było kostiumów i na pewno nie można było ich kupić. Dostawaliśmy właściwie tylko jabłka i orzechy, czasem też pieniądze. To było coś. Kiedy wracałem do domu, od razu je liczyłem. A potem można było za nie kupić w cukierni ciastko. Albo herbatniki - dodaje z rozmarzeniem.

Ta najbardziej charakterystyczna halloweenowa zabawa nie była jednak rozpowszechniona w całej Irlandii. Znajomy Stefana, Richard, który spędził dzieciństwo w hrabstwie Cork, mówi, że zdecydowanie więcej pukania do drzwi i proszenia o pyszności niż w Halloween było 26 grudnia, w Dzień Świętego Szczepana. - Dopiero gdy przeprowadziliśmy się do Dublina, 31 października wyglądał inaczej - wspomina Richard. - Ja już byłem za duży, ale pamiętam, że moi młodsi siostra i brat przebierali się i biegali po ulicach. Były też wielkie ogniska, przy których tańczyli.

Ale nawet wtedy nie było tak kolorowo jak teraz. Richard: - Halloween staje się coraz bardziej komercyjny, podobnie jak Święta Bożego Narodzenia. Od czasów mego dzieciństwa Irlandia bardzo się zmieniła, stała się bogatym krajem, a bogate kraje czasem lekceważą własne tradycje. Można powiedzieć, że ta nowoczesność uprowadziła nam tradycyjny Halloween.

"Wszystko się zmienia"

W książce “The Year in Ireland. Irish Calendar Customs" Kevin Danaher przytacza wspomnienia dyrektora szkoły Amhlaoibha O Suilleabhaina z 1831 roku: “Dzień trzydziesty pierwszy, poniedziałek. Listopad, lub Hallow Eve. Ładny, pochmurny dzień bez deszczu: łagodny południowo-zachodni wiatr. Spędziłem wieczór bardzo towarzysko i wygodnie, jedząc jabłka, pijąc herbatę, przypalając orzechy, pijąc poncz i jedząc szarlotkę. Tak skończyłem jesień".

Do czasów pisarza Jamesa Joyce’a (1882-1941) niewiele się zmieniło. W jego opowiadaniu “Clay" opisującym Halloween mamy rodzinne zgromadzenie, najlepsze niedzielne ubrania, tłum w cukierniach kupujący smakołyki, wróżby, wspomnienia i wspólne śpiewanie. Tylko zamiast szarlotki jest placek ze śliwkami.

- Halloween mojego dzieciństwa to dokładnie Halloween Joyce’a - mówi Brian Earls z ambasady Irlandii w Warszawie. - Pukaliśmy do drzwi i wołaliśmy: “Jakieś jabłka czy orzechy? Wspomóż halloweenową zabawę!". A potem w domu były konkursy i wróżby. Na przykład zawieszano jabłka na sznurkach i trzeba było je zjeść jak najszybciej, bez pomocy rąk.

Nadal żywe były też jeszcze ludowe wierzenia sięgające czasów Celtów.

- Pamiętam, jak ojciec opowiadał mi historię o Puce: dziwnym stworzeniu, pół-człowieku, pół-koniu, który w tę noc pluł na jeżyny. Potem dzieciom nie wolno było już ich jeść - mówi Earls.

Ale od mniej więcej kilkunastu lat wszystko się zmienia.

Mniej jest rodzinnych spotkań. Więcej imprez z przyjaciółmi. Studenci zamiast słodyczy proszą o alkohol (zamiast popularnej frazy trick or treat mówią trick or drink). Nie wszędzie biegają dzieci w przebraniach, bo nie wszędzie jest tak bezpiecznie jak w Avoca Park i oczywiście nie chodzi tu o zagrożenie ze strony duchów. (- W tym roku tylko jedna grupka przyszła - skarży się siwowłosa pani w trochę gorszej dzielnicy Dublina).

Jednak dorośli wszędzie bawią się znakomicie, a niebo nad Dublinem rozświetlają fajerwerki. Jest weselej i barwniej. Dla Puci i wróżek jednak chyba za głośno.

- Ludzie niechętnie przyznają się już do starych wierzeń. Ale to nie znaczy, że nie wierzą w nie - uważa dr Daithi O Hogain, znawca kultury celtyckiej z University College Dublin. - Na przykład mój ojciec był bardzo wierzącym katolikiem, ale wiem, że wierzył też w Banshee, kobietę, której zawodzenie za oknami wieszczy śmierć kogoś z rodziny. Wierzył w nią, bo ją usłyszał.

W minionych wiekach Halloween było czasem zabaw i żartów, ale też czasem niebezpiecznym. Roiło się od wróżek, które właśnie wtedy przeprowadzały się ze swoich domostw letnich do rezydencji zimowych, a także od duchów tych, którzy odeszli. Na wróżki trzeba było uważać, bo nie zawsze były dobrze nastawione do ludzi. Szczególnie na baczności powinny były mieć się mieć kobiety w połogu, które wróżki porywały, aby karmiły je zimą swoim mlekiem.

Dla ludzi był to czas, kiedy można było zajrzeć w przyszłość. Wróżby, z których wiele (np. lanie ołowiu) przypominało nasze Andrzejki, były popularne przede wszystkim wśród panien na wydaniu, które chciały poznać imię przyszłego męża. Niektóre z wróżb wymagały pewnej odwagi, np. jeśli dziewczyna zjadła o północy jabłko przed lustrem w świetle świecy, to jej wybranek miał się pojawić w lustrzanym odbiciu nad jej ramieniem.

Znane są jednak historie, kiedy takie próby prowadziły do szaleństwa lub nawet do śmierci z przerażenia. Opowieść o służącej Lady Wilde przytacza Danaher: dziewczyna przybiegła do swojej pani i zemdlała na podłodze. Potem wyznała, że wróżyła sobie z lustra, ale nie chciała powiedzieć, co zobaczyła. Następnego dnia znaleziono ją martwą przez rozbitym lustrem. - Magia nigdy nie była traktowana w Irlandii jako coś złego. Magia jest jak whiskey: można z niej zrobić dobry użytek albo zły - mówi dr Hogain.

1 listopada

Największy cmentarz Irlandii, słynny Glasnevin w Dublinie, pogrążony jest w ciemnościach. Jedynie z pobliskiego trawnika dobiega ciepły zapach dymu. Grupa młodych ludzi pali wielkie ognisko - takie samo, jakie dzień wcześniej płonęły w całym kraju. Na cmentarzu nie palą się jednak znicze. Pusto. Kamienne płyty nagrobne narodowych bohaterów i nieznanych Irlandczyków samotnie mokną w deszczu. Niektóre mocno pochylone, z zatartymi napisami jeszcze z XIX wieku. Inne nowe, sprzed kilku lat. W ciemnościach lśni mokra trawa. Nie ma nikogo.

- Irlandczycy nie potrzebują cmentarzy, żeby być blisko swoich zmarłych - tłumaczy Małgorzata Goraj-Bryll, żona poety i wieloletniego ambasadora RP w Dublinie Ernesta Brylla. - Chodzi o to, żeby zatrzymać zmarłego w pamięci i sercu. Zatrzymać w domu. Stąd zdjęcia, pamiątki. Nadal żywa jest tradycja nocnego czuwania przy zmarłym w domu i wyprowadzania stamtąd trumny na cmentarz.

- To, co jest w pamięci, jest tym, co jest realne - dodaje Ernest Bryll. - Literatura irlandzka bardzo długo była przekazywana ustnie. Tak samo jest z ludźmi i wspomnieniami o nich.

Fakt, że pierwszy listopada jest w Irlandii właściwie zwykłym dniem, był jednak zaskoczeniem dla Bryllów na początku ich pobytu w tym kraju w 1991 roku. - Byliśmy wtedy w Galway. Przypadkowo dowiedzieliśmy się, że na pobliskim cmentarzu pochowany jest Anthony Raftery, słynny irlandzki poeta, którego wiersze są we wszystkich podręcznikach szkolnych. Oczywiście natychmiast poprosiliśmy, żeby nas na ten cmentarz zabrać. W końcu był 1 listopada - wspomina pani Małgorzata. - Jechaliśmy tam jakąś wąską dróżką. Cmentarz, dość zrujnowany, otworzył dla nas zaprzyjaźniony nauczyciel. W końcu doszliśmy do grobu Raftery’ego i nie było tam ani jednej świeczki.

W tym roku 1 listopada nie był w Irlandii jednak całkiem zwyczajnym dniem: przed hotelem Burlington w Dublinie zgromadziły się tłumy, wpatrując się w kolejne podjeżdżające limuzyny. Przyjechali Liam Neeson i Neil Jordan. Rozdawano irlandzkie Oskary, nagrody filmowe i telewizyjne.

2 listopada

2 listopada był w przeszłości dla wielu ludzi dniem, kiedy w kościołach modlono się za zmarłych, a członkowie rodziny, którzy odeszli, mogli na tę jedną noc powrócić do swoich domów. Aby im w tej wizycie nie przeszkadzać, wcześniej kładziono się do łóżek, a w oknach pozostawiano zapalone świece. W hrabstwie Limerick na stołach stawiano nawet nakrycia dla zmarłych.

W tym roku wieczorem 2 listopada na Fleet Street w Temple Bar, gdzie w Dublinie jest największe zagęszczenie pubów, zgromadziła się 30-osobowa grupka elfów i czarownic. Za chwilę ma rozpocząć się Parada Samhain Halloween. Na razie jednak pulchna kobieta z pomalowaną na zielono twarzą i suchymi liśćmi wplecionymi w potargane włosy krąży między elfami a gardai (irlandzką policją) i ustala szczegóły imprezy. Uczestnicy parady rozgrzewają się, grając na bębnach. Po chwili mała grupka rusza. Na czele pląsa biały elf z dwumetrowymi skrzydłami. Niebezpiecznie blisko przelatują płonące pochodnie, którymi żongluje smukły mężczyzna w obcisłych, czarnych skórzanych spodniach i czerwonej peruce. Zgromadzonych na chodniku gapiów i turystów zaczepia klown Guido na szczudłach: targa ich za włosy wielkim grzebieniem i bije po głowach plastikowym młoteczkiem. Orkiestra z wielkimi bębnami ustawia się w szyku. Bardzo profesjonalnie dyryguje nimi chłopak w peruce Elvisa Presleya. Siwowłosy Juliusz Cezar w wieńcu laurowym kończy rozmawiać przez telefon komórkowy.

Wkrótce wąską Fleet Street szczelnie wypełniają przebierańcy i podążający za nimi przechodnie. Wszyscy się świetnie bawią i nawet dwie smagłe kobiety w czarnych czadorach włączają się do pochodu, pchając przed sobą wózki ze spokojnie śpiącymi niemowlętami. Otwierają się okna mieszkań na piętrze, a z pubów na parterze wychodzą goście. Wkrótce kilkusetosobowy tłum rytmicznie drepcze pod batutą Elvisa Wiecznie Żywego. Czerwonowłosy z pochodniami porywa z chodnika do tańca kolejne zachwycone kobiety, które porzucają torby z zakupami.

Miłośnicy Samhain, którzy zorganizowali paradę, mają powody do zadowolenia. “Chodzi o odzyskanie magii tradycyjnego irlandzkiego święta przez karnawałową zabawę, maski, tańce, muzykę i uliczny teatr" - deklarowali wcześniej w internecie. - Ha, trochę to naiwne - parska śmiechem dr Hogain. - Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam nic przeciw paradzie, ale nie ma to wiele wspólnego z tradycją.

Skoro jednak Halloween, nawet w Irlandii, nie różni się już od obchodzonego globalnie święta horrorów, to może dobrze, że ktoś sięga chociaż po starą celtycką nazwę Samhain?

3 listopada

Barman w pubie przy Temple Street ściera z szyby namalowane dynie i kościotrupy. Na targu warzywnym na Moore Street dynie są już przecenione. W katolickiej katedrze Najświętszej Marii Panny schowanej gdzieś za główną arterią Dublina, O’Connell Street, cicho modli się kilka starszych kobiet. Przy wejściu leży sterta białych kopert z napisem “Lista Zmarłych". “Wymień naszych bliskich, którzy odeszli" - widnieje na leżących obok kartkach, które po wypełnieniu wrzuca się w kopercie do pobliskiej skrzyneczki.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działu Świat, specjalizuje się też w tekstach o historii XX wieku. Pracowała przy wielu projektach historii mówionej (m.in. w Muzeum Powstania Warszawskiego)  i filmach dokumentalnych (np. „Zdobyć miasto” o Powstaniu Warszawskim). Autorka… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2003