Dialog

Tydzień temu wspominałem o ostrej wymianie zdań między naczelnym redaktorem "Rzeczpospolitej" a prezesem PiS-u. Miała ona, jak wiadomo, ciągi dalsze.

17.08.2010

Czyta się kilka minut

8 sierpnia Paweł Lisicki opublikował w swej gazecie tekst "W odpowiedzi Jarosławowi Kaczyńskiemu". Były premier zareagował, jak poprzednio, na stronie pis.org.pl; w wersji opublikowanej przez "Rzeczpospolitą" (z 12 sierpnia) odpowiedź ta opatrzona została tytułem "Replika na replikę, czyli zamykam sprawę".

Polemika Lisickiego z Kaczyńskim (albo odwrotnie: Kaczyńskiego z Lisickim) to część sporu, jaki publicyści "Rzeczpospolitej" toczą z prezesem PiS-u na temat porzucenia przez niego strategii obranej na czas kampanii wyborczej i powrotu do wojny polsko-polskiej. Dotychczas był to spór jednostronny (publicyści pisali, prezes milczał); atak skierowany przeciw Lisickiemu zmienił sytuację, stąd m.in. jego znaczenie.

Spór Kaczyńskiego z naczelnym "Rzeczpospolitej" (w domyśle zaś: z kręgiem skupionych wokół dziennika publicystów) jest sporem w rodzinie; sporem ideowego mistrza z jego uczniami i sympatykami, przez lata wspierającymi go, teraz zaś zbuntowanymi, a przynajmniej: ogarniętymi wątpliwościami. Ten spór jest ciekawy także wtedy, gdy ogląda się go z boku. Przy tym: szczególnie zastanawiający jest styl dyskusji Kaczyńskiego, ton jego obu replik.

Prezes PiS-u wie, do kogo mówi, a jednak traktuje Lisickiego jak wroga, odmawiając mu moralnych kwalifikacji do rozmowy. Do tak usytuowanego przeciwnika mówi z absolutnym poczuciem wyższości własnej osoby i własnych racji. Tak zawsze mówili panowie do niewolników, tak mówi dzisiaj żoliborski inteligent do swego wyznawcy.

Punkt kulminacyjny repliki zawiera się w następujących, wedle Kaczyńskiego niepodważalnych, stwierdzeniach: "wbrew temu, co pisze pan Lisicki, tocząca się właściwie bez przerwy od 2005 roku wielka kampania przeciwko prezydentowi, wzmocniona po wyborach 2007 roku nieustannym łamaniem przez rząd konstytucji i ustaw zwykłych, na co, niestety, media odpowiednio nie reagowały, i zwieńczona wymierzoną w prezydenta własnego państwa katyńską grą Donalda Tuska z Władimirem Putinem, w oczywisty sposób obniżała bezpieczeństwo prezydenta i zwiększała prawdopodobieństwo katastrofy. A zatem istnieją przesłanki, by mówić o odpowiedzialności moralnej i politycznej części polityków partii rządzącej, którzy w normalnie funkcjonującej demokracji musieliby zrezygnować z uprawiania polityki".

W tym, co mówi Kaczyński, można znaleźć kwestie nadające się do dyskusji; można mówić o kampanii antyprezydenckiej (tak samo, jak o działaniach Lecha Kaczyńskiego utrudniających prace rządu), można się też spierać o możliwość ostatecznego wyjaśnienia tragedii katyńskiej na drodze rozmów z Rosją. Zarazem: są w przytoczonych zdaniach konstrukcje myślowe, których nie sposób traktować serio. Okazuje się bowiem, że Jarosław Kaczyński przypisuje swym przeciwnikom znajomość praktycznych metod powiększania prawdopodobieństwa katastrofy lotniczej; więcej - przypisuje im także zdolność przejścia od zdarzenia prawdopodobnego do realnego. Doprawdy: albo Kaczyński wierzy w czarną magię, albo wie na temat zdarzeń prawdopodobnych i ich związków ze zdarzeniami rzeczywistymi rzeczy, o których nie śniło się filozofom. W dodatku: jest także prezes PiS-u twórcą rewolucyjnej koncepcji odpowiedzialności moralnej i politycznej. Niestety: jedyną kwestią pewną w tej koncepcji jest to, że osoby odpowiedzialne wskazywane są przez Jarosława Kaczyńskiego. Takie to absolutne prawdy mogą usłyszeć zwolennicy, którym nie odpowiada aktualna strategia polityczna prezesa umiłowanej partii...

Dzisiaj, 13 sierpnia, usłyszałem w TVN 24 jedną z kolejnych (pełnych troski o Polskę) wypowiedzi Antoniego Macierewicza: "Polsce potrzebna jest rozmowa, ale bardziej potrzebny jest pomnik". Tak właśnie wygląda pisowska filozofia dialogu.

PS. W "Replice na replikę" powiada Jarosław Kaczyński: "Zaciągnąłem języka, teraz wiem więcej...". Słyszałem, owszem, o zasięganiu języka; zaciągnąć można kogoś w ciemne miejsce i tam podyskutować o sprawach zasadniczych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2010