Derwisza kręci wiara

Są wśród nich teolodzy, wykładowcy akademiccy, krawcy i piekarze. Wirujący derwisze nawet w ojczyźnie dla wielu są zagadką.
z Konya (Turcja)

07.04.2023

Czyta się kilka minut

Wirujący derwisze podczas rocznicy operacji morskich w kampanii dardanelskiej. Canakkale, Turcja, marzec marzec 2017 r.  / ALI ATMACA / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES
Wirujący derwisze podczas rocznicy operacji morskich w kampanii dardanelskiej. Canakkale, Turcja, marzec marzec 2017 r. / ALI ATMACA / ANADOLU AGENCY / GETTY IMAGES

Kiedy pytam Turnera Baydara, jak zostać derwiszem, jest zdziwiony. To przecież takie oczywiste.

– Najpierw trzeba poczuć pragnienie zgłębienia wszystkich tajemnic naszego proroka Mahometa i wsłuchać się w jego słowa. Potem wystarczy znaleźć grupę, która jest najbliższa naszemu sercu i umysłowi i nawiązać więź z jej przywódcą. Ścieżka do zostania derwiszem nie zacznie się bez duchowego związku z szejkiem.

Duchowym przywódcą (bo takie znaczenie ma w islamie określenie szejk) Turnera Baydara był Hasan Çikar ze Stambułu, przez niemal 20 lat przewodzący loży wirujących derwiszów działającej w dzielnicy Galata. Zmarły przed pięciu laty dede – dziadek, jak zwykli tytułować szejków uczniowie, był znaną na świecie postacią. Z wykładami o sufizmie i Mevlanie jeździł po całym świecie, a pokazy mistycznego tańca, zwanego sema, realizował nie tylko w Stambule, ale i w USA. To tam jego derwisze tańczyli w kościołach.

Baydar, jak wielu innych derwiszy, nie bardzo chce mówić o sobie, może w myśl powtarzanej czasem zasady, że o byciu derwiszem świadczy zachowanie, a nie słowa, a samo mówienie o sobie jako o mevlevim – członku bractwa wirujących derwiszy – to wyraz pychy, której podążający ścieżką Mevlany powinien się wystrzegać.

– Określa się nas mianem derwiszy, ale w rzeczywistości jesteśmy tylko uczniami naszego mistrza – tłumaczy, choć przeszedł przy Hasanie Çikarze całą ścieżkę szkolenia i wiruje z innymi derwiszami podczas pokazów sema w loży Galata.

Pokazuje mi za to filmy, które nagrał jeszcze za życia swojego mistrza. Starszy pan, do którego po nauki przyjeżdżali nawet Japończycy, ze spokojem tłumaczy, kim jest derwisz: „Kochankiem derwisza jest Bóg. Derwisz zawsze mu się poddaje i nigdy nie jest sam, bo spędza z nim dni, noce, wykonuje z nim swą pracę. Derwisz przyodziewa się w Boga”.

Czy zawsze wiruje

Derwisz to z języka perskiego żebrak. ­Nazwy używano już w XI wieku na określenie członków rozmaitych bractw muzułmańskich podążających drogą sufizmu – mistycznego nurtu w islamie. Wirować derwisze zaczęli – nie wszyscy zresztą – ponad sto lat później. Początek temu rodzajowi modlitwy, a także całemu nurtowi w islamie, dał Dżalaluddin Rumi Mevlana. Poeta, mistyk i duchowny, którego Turcy uważają za swoje narodowe dobro, urodził się w Wachsz w dzisiejszym Tadżykistanie. Jego ojciec był islamskim teologiem i mistykiem, którego nauki miały wielki wpływ na syna, podobnie jak miejsce, w którym dorastał, Balch (dziś Afganistan) stanowił istną mieszankę kultur i wyznań. Rumi od dzieciństwa był więc zaznajomiony nie tylko z teologią islamską, ale i elementami zoroastryzmu czy buddyzmu. Z chrześcijaństwem zetknął się już jako dorosły człowiek w Konyi. Jego ojciec nauczał tu w szkole dla derwiszy. Po jego śmierci nauczycielem został Mevlana.

W mieście, funkcjonującym w Dziejach Apostolskich pod nazwą Ikonium, istniała wówczas spora wspólnota chrześcijańska – tak grecka, jak ormiańska. Mevlana najpewniej znał grekę, co umożliwiło mu studiowanie Ewangelii i rozmowy z miejscowymi. Z zachowanych pism wynika, że spotykał się z duchownymi, a lektura jego poezji dowodzi – twierdzą niektórzy badacze jego pism – że „wykazywał zrozumienie” dla boskiej natury Jezusa, który dla muzułmanów jest przecież „tylko” prorokiem.

Muzułmańscy badacze widzą to nieco inaczej. Przywołują dowody mające świadczyć, że to on miał większy wpływ na chrześcijan niż oni na niego. Powtarzana więc jest historia o księdzu, któremu jeden z uczniów Mevlany miał dostarczyć do Stambułu list. Gdy po mszy podszedł do duchownego i wręczył mu korespondencję, ten zdjął szaty liturgiczne i założył filcową czapkę przyznając: „Jestem jednym z was”.

Albo taką o chrześcijańskim mnichu, który na spotkaniu z Mevlaną nisko mu się ukłonił. Islamski filozof ukłonił się więc jeszcze niżej. Chrześcijanin zrobił to samo. Sytuacja powtarzała się, póki obaj nie leżeli na ziemi. Mnich z miejsca miał przyjąć islam pełen podziwu dla pokory Mevlany. Wersje tych historii różnią się w zależności od tego, kto je opowiada. Pewne jest jednak, że być może nie byłoby mistycznego tańca, i arcydzieł sufickiej poezji, bo Rumi był już wtedy statecznym mężem i ojcem, gdyby nie spotkanie, do którego doszło w 1244 r.

Mevlana poznał wtedy Szamsa z Tabryzu, wędrownego derwisza, charyzmatycznego sufiego. Sufizm – mistyczny nurt islamu, kładący nacisk na poznanie Boga i zjednoczenie z absolutem – upowszechniał się już wtedy od dwóch stuleci, jednak to właśnie nauki Szamsa trafiły prosto do serca Mevlany. Mistrz i uczeń zwykli zamykać się w odosobnieniu na długie dni, by rozmawiać o Bogu. Nie podobało się to ani uczniom, ani rodzinie Mevlany. Wersji tego, jak i kiedy derwisze zaczęli wirować, jest wiele. Jedna mówi, że gdy Szams zniknął (być może zamordowany na zlecenie syna Mevlany), Mevlana z rozpaczy miał zacząć wirować we własnym ogrodzie. Inna – że kiedyś na targowisku usłyszał rytmiczne uderzanie garncarskiego młotka. Przepełniło go niezwykłe uczucie, które pogłębiło się, gdy zaczął obracać się wokół własnej osi. Od tej pory robił to regularnie, a uczniowie zaczęli go naśladować.

Zakazany taniec

Po jego śmierci (w pogrzebie uczestniczyli muzułmańscy, żydowscy i chrześcijańscy mieszkańcy Konyi) schedę po ojcu przejął syn Sultan Veled. To jego uważa się za formalnego założyciela bractwa wirujących derwiszy, które tworzył z uczniem Hüsamettinem Çelebim.

Przypadająca w tym roku 750. rocznica śmierci Mevlany zbiega się z inną ważną dla kraju datą. Stulecie proklamowania republiki Turcji członkom bractwa wirujących derwiszy i innych organizacji religijnych w Turcji nie kojarzy się jednak najlepiej. Ledwie dwa lata później, w 1925 r., Mustafa Kemal Atatürk zakazał ich działalności. Rozwiązano medresy – szkoły religijne, i zamknięto dervişhane – siedziby islamskich zakonów. Tekke – szkołę uczniów Mevlany, gdzie znajduje się też jego mauzoleum, zamieniono w muzeum, którym jest do dziś, a derwisze musieli zrzucić religijne szaty. Na długie lata zakazano też mistycznego tańca. Derwisze działali w ukryciu, w ukryciu też praktykowali rytuał sema. Dopiero w 1953 r. rząd zezwolił na przywrócenie publicznych występów derwiszy. Początkowo odbywały się one w publicznej bibliotece w Konyi, następnie w salach gimnastycznych i na stadionach. W końcu derwisze doczekali się w mieście własnego budynku, w którym do dziś odbywają się mistyczne pokazy.

Okrągłą scenę oddzielają od widowni niskie, ażurowe barierki. W czasach Mevlany taniec nie miał jeszcze ani własnej nazwy, ani szeregu zasad, według których powinien się odbywać, by „liczyć się” jako modlitwa. Dziś składa się na nią kilka elementów tworzących integralną całość widowiska. Poszczególne etapy symbolizują drogę człowieka do Boga. Pierwsi na scenę wychodzą muzycy. Zaczynają od naat-ı şerif – szlachetnej pochwały proroka Mahometa. Derwisze, którzy dotąd stali nieruchomo ze skrzyżowanymi rękoma i spuszczonymi głowami, zajmują, jeden po drugim, miejsca na scenie. Wciąż jeszcze mają na sobie ciemne płaszcze, symbolizujące grób, i wysokie, filcowe kapelusze mające przywodzić na myśl skojarzenie z nagrobkiem. Wirując, pozbywają się części odzieży, tak jakby pozbywali się doczesnych zmartwień i problemów. Zostają w białych szatach: koszulach i rozkloszowanych spódnicach, których kolor kojarzyć się ma z barwą całunów, w których po śmierci muzułmanie składani są do grobu.

Symbolika rytuału sema nawiązuje do układu słonecznego, gdzie derwisze są planetami, a post-nişîn – osoba kierująca ceremonią – Słońcem. Wirowanie reprezentuje dawanie świadectwa zawsze, wszędzie i w każdych okolicznościach, tupanie – miażdżenie pragnień ego, trzymanie rąk po bokach – dążenie do perfekcji. Znaczenie ma nawet fakt, że prawa ręka jest uniesiona, by otrzymać boże błogosławieństwo, a lewa skierowana w dół, by przekazać dobro dalej. Ceremonia kończy się czytaniem Koranu i modlitwami. Oczywiście, o ile przeprowadzona została tak, jak należy, przez ludzi, którzy długo uczyli się, na czym polega nie tylko sam rytuał, ale i nauki Rumiego Mevlany. Tymczasem pokazy wirujących derwiszy odbywają się przecież w hotelach all inclusive na tureckim wybrzeżu czy podczas „wieczorów tureckich” w restauracjach albo na miejskich placach. W Izmirze widziałam nawet taki pokaz w jednym z centrów handlowych.

– Pokazów w hotelach i dla turystów nie można rozpatrywać w kategorii rytuału sema. Są to po prostu animacje – mówi mi Mehmet Yunden, wicedyrektor Regionalnej Dyrekcji Kultury i Turystyki w Konyi. Esin Çelebi Bayru, wnuczka Mevlany w 22. pokoleniu, obecna szefowa Międzynarodowej Fundacji Mevlany jest z kolei przekonana, że dewaluowanie dziedzictwa i wypaczanie sensu duchowego rytuału powinno być zabronione. Derwisze „na wynajem” popełniają karygodne błędy, od nieodpowiednich strojów począwszy, po ­niewłaściwe kroki czy muzykę. Jej organizacja przygotowała projekt odpowiednich przepisów, ale nie znalazły one na razie uznania ministra kultury.

Nieważna płeć

W czasach Mevlany i później, by zostać derwiszem, należało być pełnoletnim i stanu wolnego. Potrzebna też była zgoda rodziny. Kandydat przez pierwsze dni obserwował życie w dervişhane. W tym czasie nikt się do niego nie odzywał. Jeśli uznał, że coś mu nie odpowiada, mógł po prostu bez słowa wyjść. Jeśli został, rozpoczynał trwający 1001 dni okres szkolenia, na który składały się nauka arabskiego, by umożliwić mu czytanie Koranu i hadisów, studiowanie dzieł Mevlany, nauka gry na instrumencie albo malowania miniatur i oczywiście taniec. Pierwszego dnia uczący się derwisz wykonywał tylko dziewięć obrotów wokół własnej osi. Każdego dnia dodawał kolejne dziewięć obrotów, ucząc się przy tym innych niezbędnych w tańcu ruchów.

Dawna siedziba derwiszy w Konyi zamieniona została w muzeum, podobnie jak wiele innych tego typu miejsc w całym kraju. – W okresie osmańskim na obszarze około 2 mln kilometrów kwadratowych było 147 mevlevihanów. Z Konyi wysyłano do nich wykształconych derwiszów – mówi Mehmet Yunden.

Wyjaśnia, że dziś zakon nie działa w tak zorganizowanej formie jak w czasach osmańskich, ale raczej nad tym nie ubolewa. Uważa, że bardziej wartościowe od nazywania się derwiszem jest zwyczajne kochanie, czytanie i rozumienie myśli Mevlany, dzielenie się jego spojrzeniem na Boga, człowieka i przyrodę. Przypomina też, że błędem jest używanie określania mnich czy zakonnik. – Derwisz to derwisz. Nasi derwisze się żenią, mają dzieci, zawód. Nie zamykają się w odosobnieniu, ale żyją wśród ludzi. Mogą mieszkać w dowolnym miejscu na świecie. Jedynie podczas trwającej od 2 do 3 lat edukacji mieszkają w Konyi lub którymś z innych ośrodków.

Potwierdza to Turner Baydar. W jego bractwie można spotkać fryzjerów, księgowych, biznesmenów, inżynierów i urzędników państwowych. Znaczenia nie ma też wiek.

– Bycie derwiszem to proces, którego nigdy nie można zakończyć. Z tego powodu dzieci z najbliższego kręgu Mevlevi lub w ich rodzinach również przechodziły takie szkolenie. Uczyły się sema, by z czasem zrozumieć jego sens – doprecyzowuje Mehmet Yunden.

W konserwatywnej Konyi o to trudniej, ale w dervişhane, z którym związany jest Turner Baydar, wirują nawet kobiety. Dziś w rytuale uczestniczy tu siedmiu mężczyzn i siedem kobiet. Pierwszą z nich była Didem Andaç, fotografka, na której pokaz mistycznego tańca zrobił tak potężne wrażenie, że zaczęła regularnie odwiedzać Hasana Çikara. W jednym z wywiadów opowiadała, że choć pochodziła z religijnej rodziny, nigdy nie rozumiała, po co się modli, po co pości. „Uczy się nas wielu rzeczy, a my ślepo je powtarzamy. Miałam 23 lata i nie chciałam tego dłużej robić”. Derwisz rozmawiał z nią o sufizmie, tłumaczył zawiłości wiary, a w końcu – nauczył, jak wirować. Dokładnie 30 lat temu Didem Andaç pierwszy raz zawirowała wśród mężczyzn. Dwa lata później dołączyła do niej Cemre Genç, a później kolejne kobiety. Dziś mówią, że Bóg nie patrzy na płeć. I że skoro w Mekce kobiety i mężczyźni razem okrążają Kaabę, nie ma powodu, dla którego nie mieliby razem wirować. Przywołują też dowody na fakt, że w czasach Mevlany kobiety również wirowały, a dopiero później wykluczono je z rytuału.

– Uczniowie Mevlany są misjonarzami, ale nie misjonarzami religii. Jesteśmy misjonarzami człowieczeństwa – mówi Turner Baydar.

I miłości. Mevlana siedem wieków temu mawiał, że w każdej religii jest miłość i droga do Boga, a islam jest nie jedyną, lecz po prostu najkrótszą z tych ścieżek. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, korespondentka „Tygodnika Powszechnego” z Turcji, stały współpracownik Działu Zagranicznego Gazety Wyborczej, laureatka nagrody Media Pro za cykl artykułów o problemach polskich studentów. Autorka książki „Wróżąc z fusów” – zbioru reportaży z… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 16/2023