Demony w Ameryce

"Anioły w Ameryce Warlikowskiego to przykład mistrzowskiego panowania nad sztuką teatralną: imponująca maszyneria widowiska uruchomiona w celu przedstawienia pełnej rozmachu epickiej opowieści. Niestety opowieść ta, choć dotyka najbardziej zasadniczych problemów, nie wstrząsa tak mocno, jak powinna.

27.02.2007

Czyta się kilka minut

Tomasz Tyndyk i Maja Ostaszewska w spektaklu "Anioły w Ameryce" /fot. S. Okołowicz /
Tomasz Tyndyk i Maja Ostaszewska w spektaklu "Anioły w Ameryce" /fot. S. Okołowicz /

"Katolicy wierzą w przeznaczenie. Żydzi w winę" - mówi do jednego z bohaterów sztuki Tony'ego Kushnera rabin. Nie tylko żydzi: w spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego wina, rozumiana zarówno jako piętno wyciśnięte na osobowości poszczególnych postaci, jak i ciężar dźwigany przez całe społeczeństwo, jest gruntem, na którym rodzą się dramaty i tragedie. Tak było już chociażby w "Burzy" i w "Dybuku": ich bohaterowie zmuszeni zostali do bolesnego uświadamiania sobie win - własnych i odziedziczonych po przodkach - by móc rozpocząć żmudny proces oczyszczania i wyzwolenia.

W teatrze Warlikowskiego katharsis ma taki właśnie wymiar - ujawniania traum, odkrywania podświadomości, uświadamiania ukrytych motywacji działań. Wybór "Aniołów w Ameryce" jako sztuki "psychoanalitycznej" wydaje się więc oczywisty. W wywiadach poprzedzających premierę reżyser zapewniał, że jest to dramat uniwersalny, znakomicie nadający się do rozmowy nie tylko o szeroko pojętej kondycji ludzkiej, ale też o współczesnej Polsce.

Istotnie, te możliwości tkwią w wielowątkowym dramacie Kushnera i zespół TR Warszawa wykorzystał je znakomicie. Sztuka (w udanym przekładzie Jacka Poniedziałka, wyczyszczonym z konkretów w rodzaju "nasz prezydent Reagan") celnie opisuje napięcia, które dzieliły Amerykę lat 80. i tak wyraźnie ujawniają się w dzisiejszej Polsce. Z jednej strony - rozczarowanie kapitalizmem, próby szukania nowego wizerunku zarówno dla prawicy, jak dla lewicy, trudne rozrachunki z demonami przeszłości, przewartościowanie mitologii narodowej i rozumienia patriotyzmu. Z drugiej - kryzys wiary, rodziny, pogłębiająca się atomizacja społeczeństwa, karierowiczostwo i pracoholizm; do tego seksualność, choroba i śmierć - kwestie tyleż najbardziej naturalne, co najbardziej kontrowersyjne.

Problem więc chyba nie w tematyce czy ideologii - Warlikowski znakomicie wyważył proporcje pomiędzy spektaklem osobistym, intymnym, a spektaklem zaangażowanym, w nienachalny sposób zmuszającym do rozmowy o tym, na co choruje nasze społeczeństwo. Problem tkwi moim zdaniem w emocjonalnej tonacji bardzo amerykańskiego tekstu Kushnera. Przysłowiowe "czy chcesz o tym porozmawiać", nieustanne mówienie o uczuciach, afirmatywne "jesteście fantastycznymi ludźmi, wszyscy co do jednego", kierowane do publiczności - wszystko to budzi śmiech, a w najlepszym wypadku nieufność i poczucie dystansu.

Warlikowski walczy ze słabościami sztuki Kushnera, budując dystans, przełamując nastrój ironią i humorem. Raczej pyta, niż udziela odpowiedzi czy poucza; widz sam musi znaleźć odpowiedź na pytanie, co wynika z natłoku wątków i wydarzeń, w jaki sposób łączą się z pozoru nieprzystające do siebie sfery i estetyki. W monumentalnej, a zarazem lekkiej, robiącej wręcz niematerialne wrażenie scenografii Małgorzaty Szczęśniak spotykają się różne poziomy rzeczywistości: szpitalne łóżka i klub z rurą do erotycznego tańca, kirkut i tandetnie umeblowany mieszczański salonik, ale też Antarktyda czy przestworza stratosfery. Półprzeźroczyste drzwi i unoszące się ściany otwierają ten mikrokosmos na inne światy, w matowych lustrach o pofalowanej tafli odbijają się zniekształcone twarze bohaterów. Odbicia, podwójność, dwuznaczność organizują świat bohaterów "Aniołów w Ameryce", co podkreślone jest już na poziomie podwójnej obsady wielu ról.

Inteligentne, kreatywne aktorstwo to mocna strona spektaklu. "Anioły w Ameryce" warto zobaczyć przede wszystkim dla "niemożliwego" duetu Roy M. Cohn (Andrzej Chyra) - Ethel Rosenberg (Danuta Stenka). Kat: cyniczny, zdeprawowany do szpiku kości prawnik, homofobiczny gej i Żyd-antysemita. I ofiara: żydowska komunistka, szpieg i zdrajczyni, ale zarazem - skazana po pokazowym procesie na śmierć matka dwójki dzieci. Ich osobliwa relacja, oparta na równoczesnym przyciąganiu i odpychaniu się podobieństw i różnic, skrzy się od najrozmaitszych emocji: od pogardy, nienawiści, lęku aż po erotyczne niemal napięcie.

Chyra tworzy postać tyleż odrażającą, co demonicznie uwodzicielską; genialnego gracza, który odrzucił kiedyś wszelkie dogmaty i dla którego jedyny dostępny wymiar prawdy to prawda umierającego ciała. Ziejący nienawiścią, za cenę poniżenia innych walczy o zachowanie resztek godności i w głębi duszy pragnie przebaczenia, które w końcu otrzyma - ale w postaci pośmiertnej modlitwy, kadiszu. Stenka z drobnych gestów, spojrzeń, sposobu, w jaki trzyma torebkę i poprawia kapelusz, brzmienia głosu, jakim wypowiada nieliczne kwestie swojej bohaterki, buduje hipnotyzującą kreację. Scena, w której Cohn zmusza Ethel, by zaśpiewała mu kołysankę w jidysz, to jeden z najczystszych momentów spektaklu - tragiczne zmaganie dwójki bohaterów po obu stronach wąskiej krawędzi między życiem a śmiercią.

Druga para, której losy ogląda się z przejęciem, to mormońskie małżeństwo Josepha i Harper Pittów. Bodaj najbardziej schematyczny z wątków - historia niekochanej, pogrążonej w depresji, zamkniętej w domu młodej żony i jej męża: konserwatysty-karierowicza i kryptogeja - dzięki zabiegom reżyserskim i pracy aktorów wygrany został konsekwentnie i prawdziwie. Znany do tej pory niemal wyłącznie z filmów i występów estradowych Maciej Stuhr, którego sposób bycia na scenie bardzo odbiega od gry stałych współpracowników Warlikowskiego, buduje bardzo przekonująco postać człowieka, który mimo woli odbyć musi wyprawę do mrocznego wnętrza własnej jaźni -

i, w przeciwieństwie do innych bohaterów, z owej podróży do piekieł nie wróci oczyszczony. Maja Ostaszewska prowadzi postać Harper ze złudną lekkością; podkreślając dziecinność i naiwność swojej bohaterki, budzi rozbawienie publiczności. I właśnie ten humor (objawiający się także w tautologicznym ilustrowaniu jej przywidzeń) sprawia, że wolny od emocjonalnego szantażu widz może głębiej zastanowić się nad przyczynami choroby bohaterki, pragnie ją zrozumieć - a nie tylko współczuć. Temat miłości, rozpadu rodziny, szukania tożsamości i poświęceń, jakich ono wymaga (Harper niszczy siebie, Joe - innych), zostały tu wygrane czysto i poruszająco, bez zbędnego sentymentalizmu.

Nie przekonuje natomiast główny wątek sztuki: historia Louisa i Priora. Nieprzekonujący nawet w obliczu śmiertelnej choroby i zdrady partnera Tomasz Tyndyk jako Prior kreuje postać tak bezbarwną i płytką, że trudno doprawdy wyobrazić sobie, co poza atrakcyjnym ciałem mógłby pokochać w nim inteligentny Louis (Jacek Poniedziałek). Także przemiana, jaką przechodzi po otrzymaniu od Boga proroczego daru, jest bardzo słabo zaznaczona. Warlikowski zdecydował się na mocny zabieg inscenizacyjny, upodabniając Priora do Chrystusa - ale jest to efekt czysto zewnętrzny. Mimo efektownej teatralnej formy nie udało się nadać odpowiedniego ciężaru fundamentalnym dla wymowy sztuki Kushnera scenom z Aniołem, co sprawia, że teologiczna warstwa dramatu - dotycząca przeznaczenia, stosunku Boga do stworzonego świata i ludzi do Boga, posłannictwa i buntu wobec absolutu - wydaje się zupełnie nieistotna. Jak na dłoni widać za to wszelkie słabości tekstu: jego łzawy sentymentalizm i pretensjonalność symboliki.

***

Zdaję sobie sprawę, że "Anioły w Ameryce" to spektakl niezwykle trudny, który przez ponad sześć godzin wymaga od aktorów maksymalnego skupienia i utrzymywania przez cały ten czas najwyższej temperatury emocjonalnej. Wiem też, że wiele scen powstawało w przedpremierowym pośpiechu. Wierzę więc, że podobnie jak "Dybuk", spektakl będzie kondensował się i gęstniał, a kreacje aktorskie będą dojrzewały i nasycały się prawdą emocji. Wtedy nie tylko problem winy, kary i przebaczenia, ale też przeznaczenia i trudnej miłości - z tego i nie z tego świata - wybrzmią z pełną mocą.

TONY KUSHNER, "ANIOŁY W AMERYCE", reż.: KRZYSZTOF WARLIKOWSKI, tłum.: Jacek Poniedziałek, scenogr.: Małgorzata Szczęśniak, muz.: Paweł Mykietyn, reż. świateł: Felice Ross. Premiera w TR Warszawa 17 lutego 2007.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 09/2007

Podobne artykuły

Obraz tygodnia
Za odwagę, humanizm i filozoficzną głębię. Tegorocznym laureatem Wielkiej Nagrody Jerozolimskiej został Leszek Kołakowski, drugi po Zbigniewie Herbercie Polak wyróżniony tą prestiżową nagrodą (otrzymali ją m.in. Bertrand Russell, Milan Kundera, Jorge Luis Borges). Wręczono ją podczas otwarcia 23. Międzynarodowych Targów Książki w Jerozolimie.
Język polityków. W "Odrze" (nr 2) rozmowa z prof. Ireną Kamińską-Szmaj, autorką prac o politycznym języku II i III RP, przygotowującą obecnie książkę "Język agresji w życiu publicznym. Zbiór inwektyw politycznych XX wieku". "Język III RP bardzo przypomina ten z okresu II RP, choć jest - przykro to mówić - bardziej prostacki i niedowcipny. Fantazja w tworzeniu obraźliwych wyrażeń była w międzywojniu zdecydowanie większa. Za mało jest w dzisiejszym polskim życiu politycznym zabawy. Jest za to ostra walka, w której niewiele mamy teatru, za to bardzo dużo ringu. Za mało ironii, za dużo ciosów poniżej pasa". Mistrzem inwektyw był Piłsudski: "Używał mocnych słów, obrażał ludzi, jednocześnie jednak potrafił mówić językiem bardzo pięknym, pełnym wyszukanych literackich metafor. Potrafił po prostu dobrać odpowiednie słowa do sytuacji. W wypadku dzisiejszych polityków nie mamy pewności, że potrafią posługiwać się innym językiem niż ten, którym mówią do siebie z trybuny sejmowej i do nas za pośrednictwem mediów". Dziś język polityki podporządkowany jest mediom: nie liczą się argumenty, lecz krótkość i dosadność wypowiedzi. Język polityki dostosowuje się do języka ulicy, bo politycy zakładają, że tam jest jej podstawowy elektorat, następuje więc legitymizacja agresji i wulgaryzmów. W lutowej "Odrze" warto też polecić blok prezentujący twórczość pisarzy austriackich: noblistki Elfriede Jelinek, Ilse Tielsch, Thomasa Bernharda oraz szkic o "Wiener Gruppe - mało znanym etapie poezji konkretnej".
Spór o Muzeum Sztuki Współczesnej. Rozstrzygnięto międzynarodowy konkurs architektoniczny na projekt warszawskiego Muzeum Sztuki Współczesnej; zwycięzcą został Szwajcar Christian Kerez. Projekt jest minimalistyczny i oszczędny, nawiązuje do awangardy XX wieku. Muzeum będzie budowane w latach 2010-2013. Kerez jest zafascynowany możliwością realizacji swojego projektu obok Pałacu Kultury, który jego zdaniem "stał się ikoną Warszawy, tak jak Wieża Eiffla w Paryżu". "Pałac, jak i powojenny modernizm, mogą nie być lubiane z powodu kontekstu politycznego, w którym powstały - mówi w "Gazecie Wyborczej". - Ale ja tego politycznego zaplecza nie mam. Kiedy patrzę na miasto, nie widzę jego historii, ale jego przestrzeń". Projekt wywołał burzę - na znak protestu do dymisji zamierza się podać Tadeusz Zielniewicz, dyrektor Muzeum, wspiera go Rada Programowa z Andą Rottenberg na czele. Zielniewicz zabiega o poparcie dla wyróżnionego w konkursie fińsko-polskiego projektu zespołu ALA Architects Ltd. / Grupa5 Architekci. O kontrowersjach wokół wyników konkursu pisze w tym numerze Bogusław Deptuła.