Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Watykan nie może więc wejść do Unii Europejskiej, ponieważ nie jest państwem demokratycznym. A Kościół? Kościół też nie jest demokratyczny, ale też nie jest monarchią. Nie może odtwarzać żadnego systemu – demokratycznego, monarchicznego czy oligarchicznego, ale jako instytucja (także) ziemska musi posiadać jakąś strukturę władzy. Władza w Kościele od początku ma trzy wymiary: przewodniczenia, kolegialności i wspólnotowości. Uwzględniają je wszystkie wspólnoty chrześcijańskie, lecz akcenty rozkładają różnie. Wspólnoty te, kształtujące się w różnych kontekstach historycznych, naśladowały w tym, co dotyczyło organizacji, istniejące struktury świeckie. Kościół katolicki, uznając wszystkie trzy wymiary, dość wcześnie zasadę przewodniczenia postawił przed zasadami kolegialności i wspólnotowości. Trudno mówić o „demokratyzacji” Kościoła, za to wiele się mówi o przywróceniu równowagi trzem wymienionym wyżej wymiarom.
Zacznijmy od wspólnotowości. To „wspólnota świętych”, oparta na wierze i chrzcie, wyrażająca się w celebracji eucharystycznej, wyemanowała strukturę posług (urzędów). W czasach apostolskich wspólnota była zdolna do udziału w podejmowaniu decyzji, np. wyboru siedmiu diakonów. Dziś ważną formą dowartościowania wspólnoty wiernych stały się synody diecezjalne, w których od 1983 r. mogą uczestniczyć ludzie świeccy. Synody nie są demokratyczne, lecz w wielu procedurach czerpią z doświadczeń demokracji. Mają kompetencje konsultacyjne, jednak „wszystkie zaproponowane tematy powinny być poddane swobodnemu omówieniu przez członków na sesjach synodalnych” (kan. 465). Jednak kiedy w latach 80. XX wieku zaczęły do Rzymu napływać relacje z synodalnymi postulatami dopuszczenia żonatych mężczyzn do posługi prezbiteratu, możliwości udzielania namaszczenia chorych przez diakonów lub osoby świeckie, dopuszczenia niektórych osób rozwiedzionych i pozostających w nowych związkach do sakramentów pokuty i Eucharystii, rewizji niektórych aspektów doktryny o moralności małżeńskiej, dopuszczenia kobiet do diakonatu itd., watykańskie kongregacje (w 1997 r.) wydały instrukcję zabraniającą zajmowania się na synodach kwestiami dyscyplinarnymi, „zastrzeżonymi dla najwyższego autorytetu Kościoła”.
Kolegialność w czasach apostołów była oczywista. Dziś wyraża się ona w soborach (rzadkich), synodach biskupów, konferencjach episkopatów krajowych, regionalnych i ich federacjach kontynentalnych, co być może jest współczesną formą synodalności. Dotychczasowe synody biskupów z punktu widzenia kolegialności raczej rozczarowały (i nie budziły zainteresowania opinii publicznej). Obecny, synod papieża Franciszka, wydaje się przełamaniem impasu. Od Soboru Watykańskiego II idea kolegialności jest w Kościele katolickim żywa, jednak w praktyce jest to wciąż kolegialność „kontrolowana” , wszelkie decyzje pozostawiająca papieżowi.
Wymiar przewodniczenia nade wszystko wymaga rozwiązania problemu podniesionego przez Jana Pawła II (w encyklice „Ut unum sint”, nr. 95, 96) – właściwego rozumienia misji biskupa Rzymu i charakteru jego władzy. Papież zaprosił wszystkich chrześcijan do wspólnego poszukiwania „takich form sprawowania owego urzędu, w których możliwe będzie realizowanie uznawanej przez jednych i drugich posługi miłości”.
Nie chodzi o „demokratyzację” Kościoła, lecz o dowartościowanie wymiaru wspólnoty i kolegialności. Ten proces trwa, a papież Franciszek stara się go stymulować. Hamuje go obawa przed doktrynalnym zamieszaniem i rozluźnieniem kościelnej dyscypliny oraz – z drugiej strony – pragnienie, by w razie kontrowersyjnych decyzji Kościołów lokalnych najwyższa i totalna władza Rzymu pozostała miejscem ucieczki.
Zainteresowanym polecam lektury: Bernard Sesboüé SJ „Władza w Kościele. Autorytet, prawda, wolność” (wyd. M) oraz Damian Wąsek „Nowa wizja zarządzania Kościołem” (wyd. WAM).