Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W dniu debaty Piotr Semka ogłosił w "Rzeczpospolitej" tryumfalny w tonie komentarz pod tytułem "Kaczyński przechytrzył rywali". Zaiste: przechytrzył, wyprowadził w pole i (jak dalej pisze Semka) "zapewnił sobie znacznie bardziej komfortowe warunki do prezentacji swoich racji". Na wszelki wypadek przypominam, że uwielbiający przechytrzanie poseł Kaczyński jest przywódcą największej opozycyjnej partii, a chwalący jego postępowanie Piotr Semka - znanym politycznym publicystą.
Nie wiem, jakie wnioski wyciągnął poseł Kaczyński z debaty, którą jego partia zbojkotowała, faktem jest natomiast, że 3 września zaproponował zorganizowanie cyklu debat ekspertów Prawa i Sprawiedliwości z ekspertami Platformy. Ten gest można uznać za przyznanie się do porażki, albo za dalszy ciąg zabawy, mającej na celu uzyskanie silniejszej pozycji w mających się w końcu odbyć rozmowach. Jest tak, jak się państwu zdaje.
Świadomi rzeczy, powołując się na przykłady amerykańskie, brytyjskie i francuskie, przekonują, że telewizyjna debata przywódców partii rządzącej i najsilniejszej partii opozycyjnej jest ważnym elementem demokratycznej kampanii wyborczej. Wynikałoby z tego, że zarówno konieczność odbycia debaty, jak zasadnicze, obowiązujące w niej reguły, nie powinny podlegać dyskusji. U nas jest inaczej; u nas dyskusja o debatach za każdym razem odbywa się od nowa. Wiadomo: w Polsce, jak kto chce. Zwłaszcza w Polsce posła Kaczyńskiego i jego zwolenników.
Gdyby ktoś mnie pytał o moje prywatne odczucia, rzekłbym: przedwyborcze debaty (a także: telewizyjne spoty i zawieszone na ulicach billboardy) nie są mi potrzebne do podjęcia decyzji wyborczej. Więcej: wynik żadnej z debat, którym przysłuchiwałem się po roku 1989, nie wpłynął na mój głos. Przypuszczam, że podobne jest doświadczenie bardzo wielu ludzi, mniej czy bardziej uważnie obserwujących życie polityczne i mających jako tako ugruntowane poglądy. Zarazem jednak: zdaję sobie sprawę, że bardzo wielu jest ludzi niezdecydowanych i obojętnych; dla nich debata może być istotna, może ich zachęcić do uczestnictwa w wyborach (och, wiem i to, że politykom chodzi czasami nie o zachęcenie, lecz o zniechęcenie potencjalnych wyborców).
Nie wiem, czy debaty są zabawowym spektaklem, czy rytuałem wtajemniczającym w demokrację. Nie spodziewam się usłyszenia od ich uczestników całej prawdy o stanie państwa. Zwracam uwagę raczej na symboliczny wymiar spotkania tych, którzy rządzą, i tych, którzy znajdują się w opozycji. Od tej strony patrząc, udział w debacie jest potwierdzeniem zgody na udział w demokratycznych procedurach i poddaniem się osądowi wyborców. Tylko tyle.
Nie interesuje mnie stan ducha tego czy innego polityka, ani jego kaprysy. Jeśli ktoś walczy o władzę, to powinien się poddać obowiązującym regułom. Jeśli ktoś odmawia udziału w przedwyborczej debacie, to nie tyle wyprowadza innych w pole, ile sam się wyklucza z demokratycznej polityki.