Dąb piramidalny

Chcemy, żeby pomnik przedstawiał rozdartą u dołu kartkę, która od góry zaczyna się zrastać... Polscy biskupi w 1965 r. napisali orędzie ze znamiennymi słowami: »przebaczamy i prosimy o przebaczenie«. Znamy wagę tych słów, bo pamiętamy, jaka burza się rozpętała w PRL-u, kiedy oskarżono Episkopat o zdradę narodową. Chcemy działać w tym samym duchu i dobrze, że na pomniku będzie to motto.

22.08.2004

Czyta się kilka minut

Nieszawa, lato 2004 /
Nieszawa, lato 2004 /

I

Gustaw Bekker: “Moja żona nie jest stąd. Ona jest z Reichu. I zawsze powtarza: »Zwróć uwagę na to, co mówisz. Bo to boli«. Odpowiadam: »Skoro ma być pojednanie, to musimy mówić o złu. Pojednanie może być tylko wtedy, jak jeden drugiemu zło uczynił. Jak za to zło przeprosi, jak je nazwie, poda rękę. Wtedy się zaczyna. Bo pojednanie się ciągnie. Ono nie jest chwilą«".

Ks. Wojciech Sowa: “To musi być akt zwykłej, czystej ludzkiej sprawiedliwości. Bo bezsprzecznie większość osób, które stały się ofiarami pogromu, to osoby niewinne. Jeśli na liście mamy matkę z czworgiem dzieci, najmłodsze dziecko miało trzy lata... Jak można takie dzieci obarczać winą nazistów?".

II

Ksiądz Sowa dzwonił jeszcze w maju. Powiedział, że znaleźli się ci, którzy przeżyli zbrodnię. I że będzie pomnik. Wreszcie. Bo kiedy trzy lata temu odprawiono nabożeństwo ekumeniczne, kiedy oddano hołd Niemcom utopionym w Wiśle, mieszkańcom Nieszawy, żyjącym w miasteczku od pokoleń - pomnika postawić się nie udało. Ks. Sowa rozmawiał z biskupem włocławskim. Tłumaczył, że potrzebny jest materialny znak. Ale bp Bronisław Dembowski powiedział: “Jeszcze nie czas". Ks. Sowa zrozumiał, że biskup ma prawo tak mówić. Sam był więźniem obozu, matkę i siostrę zamordowali mu faszyści... Na Mszy biskup mówił o własnej nienawiści, jak ulegała przeobrażeniu, o swoim wstrząsie, kiedy usłyszał, jak się Polak przechwalał, że bauera, u którego pracował, zarąbał siekierą. Mówił, że ogrom poniesionych krzywd nie usprawiedliwia zbrodni. Dał piękne świadectwo, ale na pomnik się nie zgodził.

A teraz przyszedł czas. Przez miasteczko przetoczyła się burza, IPN zebrał materiały, prokuratura umorzyła śledztwo. Parafianie nie patrzą już mrocznie, słysząc w kościele o nieszawskiej hańbie. Na nadwiślańskim bulwarze stanie tablica. Będzie wielkie święto. Przyjedzie Gustaw Bekker, który mieszkał tu przed wojną. Ten, który przeżył pogrom i po latach przełamał własny strach, a teraz stara się łamać strach innych.

III

W 1945 roku sąsiedzi wyznania ewangelickiego zostali skoszarowani w nieszawskiej szkole. Wykonywali prace porządkowe, nosili swastyki, patrzyli na dawnych polskich znajomych. Najprawdopodobniej po kilku tygodniach przyszła noc mordu. Niemcy zostali wygnani na bulwar, kazano skakać w lodowatą toń mężczyznom, kobietom, dzieciom... Do tonących strzelano z karabinów maszynowych.

Następnego dnia miasteczko ujrzało ciała tych, których nie porwał nurt rzeki.

Nieszawa się zasklepiła. W miasteczku było “głośnocicho" - każdy wiedział o morderstwie, nikt nie wskazał zbrodniarzy. Ludzie żyli kilkadziesiąt lat przytłoczeni skorupą zduszonej winy. Aż nadszedł czas, kiedy ówczesny proboszcz, podczas uroczystej Mszy w rocznicę wybuchu wojny, próbował odkryć tajemnicę. Powiedział: a ten wieniec kładę za tych, których utopiono w Wiśle. Po kościele poszedł szmer: ksiądz jest za Niemcami. Proboszcz opuścił parafię.

Później do Nieszawy przyszli księża Zdzisław Pawłowski i Wojciech Sowa - koledzy z seminarium. Zaczęli pracować nad oczyszczeniem pamięci. Przekonywali parafian o konieczności wypowiedzenia prawdy. Pamięć o ofiarach pogromu zaczęła się otwierać.

IV

Ks. Sowa siedzi na plebanii. Gustawa Bekkera jeszcze nie ma. Porwał go profesor z Torunia, by rozmawiać o ciężkiej przeszłości. A ksiądz czeka. Opiera się o piec, słucha Bacha, myśli. O tym, że faktów nikt nie zmieni. A faktem jest, że zbrodnia w Nieszawie miała miejsce. Do podobnych wydarzeń doszło również w Aleksandrowie Kujawskim, prawdopodobnie także w innych miejscowościach. Ksiądz chłonie dźwięki muzyki i myśli o dacie morderstwa. Strona niemiecka mówi, że wszystko mogło się stać w nocy z czwartego na piąty lutego 1945 r. Z kolei jedna z nieszawianek powołuje się na datę swojego ślubu. Opowiada: “Goście, którzy przychodzili na poprawiny, mówili, że w nocy potopiono Niemców w rzece. Jestem pewna, że zdarzyło się to z siódmego na ósmy kwietnia 1945".

Ksiądz rozkłada ręce, milczy. Wie, że egzekucje przeprowadzano już wcześniej. Weźmy choćby Frycka Schmeltera: jako woźny w ratuszu był świadkiem wielu aktów przemocy na Polakach. Wręczał niemieckie akty aresztowania, dozorował tych, co kopali rowy... Jedna z parafianek wspomina, że kiedy walec historii się już przetoczył, przyjęła Frycka do siebie. Radziła, żeby nie szedł do miasta. On mówił, że ma czyste sumienie. Nie doszedł, niestety. Został schwytany na drodze przed Nieszawą, pobity i utopiony w Wiśle.

Ale przyszedł do proboszcza również inny nieszawianin, rybak. Wspominał dwie siostry, które figurują na liście ofiar: “Luiza i Wanda, to były moje koleżanki ze szkoły" - powiedział. Mówił, że pamięta zachowanie sióstr w momencie wkroczenia do miasteczka hitlerowców: w jednej chwili z kolegi stał się parszywym Polakiem, polską świnią.

Ks. Sowa wie, że tych faktów również nie wolno zamazywać. Mimo że gmatwają obraz; że to, co wydawało się już klarowne, na powrót ginie w splocie sprzeczności. W mieszaninie pomówień, podejrzeń, ukrywanych wstydliwie wspomnień. Ksiądz wyczytał ostatnio w uniwersyteckiej monografii, że matka i syn, na których powoływał się podczas nabożeństwa ekumenicznego jako na osoby bezsprzecznie niewinne, bestialsko pomordowane... że osoby te podobno współpracowały z Gestapo. I że w styczniu 1945 r. wyrok wykonała na nich AK. Ksiądz wie, że dla osób, które dawały świadectwo na Mszy, ta informacja będzie wstrząsem. Rozumie, że podobnych sytuacji będzie więcej. Pytał ostatnio znajomego: “Czy należy się wycofać? Ja uważam, że jest naszym obowiązkiem przedstawić sprawę w miarę obiektywnie. Na tyle, na ile pozwalają dokumenty".

Niedawno ekspedientka w Ciechocinku zaczęła księdzu wyrzucać: “Niech ksiądz tego nie robi, bo Niemcy chcą się teraz usprawiedliwić, zatrzeć zbrodnie...". Sowa zastanawiał się: czy Niemcy kogoś jej zamordowali, czy to jest właśnie efekt tego specyficznego wychowania. Mówiło się, że to jest wychowanie patriotyczne... Ksiądz chciał wytłumaczyć: “Musimy być dumni ze swojej historii. Ale oprócz wspaniałych kart nasza historia mieści i takie fakty, których nie powinniśmy zakrywać, bo będzie to hipokryzja".

W niedzielę mówił podczas kazania: “Moi drodzy, nie licytujmy się. Śmierć jest zawsze taka sama... Powiedzcie, czy dzieci zasługiwały na śmierć? Dlatego, że miały niemieckich rodziców? Wiemy, że Niemcy działali podobnie. Ale czy mamy się do końca życia licytować?".

Proboszcz jest w Nieszawie już dwanaście lat. Wierzy, że ludzie zmienili się w tym czasie. Że dały już owoc wspólne modlitwy, spotkania. I że to, co dokonało się w ludziach, jest ważniejsze niż pomnik, który ma stanąć na bulwarze.

Ksiądz duma przy piecu. Potem zdejmuje sutannę, przebiera się w kraciastą koszulę, sztruksowe spodnie. Szykuje herbatę i ciastka dla spóźnionego Bekkera.

V

Gustaw Bekker wspomina. Tata był szewcem. Mama pracowała na roli. Mieli małe gospodarstwo w Wiktorynie. Żyli wśród Polaków. Pamięta pierwszy kontakt z Nieszawą: jechali w 1943 r. z ojcem do miasteczka wozem po drewno. Przeprawiali się przez Wisłę. Pamięta, jak stanął na brzegu: ujrzał wielkie kościoły - jeden ewangelicki, drugi katolicki. Miał poczucie, że dotknął wielkiego świata.

Polskich dzieci nie potrafi opisać. W czasie wojny zostały przesiedlone do Generalnej Guberni. Polskiego uczyła go gosposia, Marysia.

Pamięta za to partyzantów, którzy pukali do okien. Zastrzelili później jakiegoś Rosjanina. Gustaw bał się ogromnie, bo nauczycielka z Reichu mówiła mu w szkole, że Rosjanin to nie człowiek, a zwierzę. Dopiero jak mały Gustaw ujrzał trupa, zorientował się, że to jednak człowiek.

Wspomnienia się rwą, trudno je poskładać.

VI

Ksiądz Sowa: “Nie mogę pojąć, dlaczego to się stało właśnie tutaj. Gdyby tu jeszcze były jakieś grabieże czy pogromy ludności polskiej. No, prawda, ucierpiały elity: oni w większości już nie wrócili z obozów. Mam na myśli rejenta, dyrektora szkoły, księży z całego dawnego powiatu. Ale nie było palenia miasteczka, nie było masowych mordów. Dlatego to, co stało się w 1945 r., jest dla mnie zjawiskiem bardzo... osobliwym. Jak takie mechanizmy mogą działać?"

VII

18 stycznia 1945 r. rodzina Bekkerów uciekła ze wsi.

Ukryli się za Gniewkowem. Wrócili do domu, kiedy minęła ich radziecka armia. Inni Niemcy wyjeżdżali, ale ojciec rzekł: “Nic złego Polakom nie zrobiliśmy". Najpierw mieszkali u brata Marysi, dawnej gosposi. Po dwóch tygodniach ojciec postanowił: “idziemy do domu". A po kilku kolejnych tygodniach przyjechali do Wiktoryna jakiś Rosjanin i Polak z opaską na ramieniu. Zabrali ojca do Nieszawy. Bekker:

“Było strasznie zimno. Posadzili go na saniach, jeden siedział z lewej, drugi z prawej strony. Pamiętam, jak odjeżdżał.

A potem kazali nam spakować rzeczy i pogonili przez ten wielki śnieg. Krzyczeli na nas milicjanci, co mieli też takie opaski. Przeszliśmy z trzy kilometry, do tej samej wsi. Tam nas zamknęli na parę dni w szkole. Wieczorem zobaczyliśmy tatę. Podszedł do nas..." - Bekker mówi powstrzymując się od płaczu. - “Ojciec rzucił: »do widzenia«. To był ostatni raz, jak go widziałem.

Później słyszeliśmy od polskich sąsiadów, że zawieźli go do młyna w Aleksandrowie. I że brat Marysi pojechał tam. Tłumaczył potem mojej matce, że ojciec był tak pobity, że nie mógł mówić. Że głowę miał taką... Próbowali go wydostać, ale to było niemożliwe.

Brat Marysi przyjechał do młyna jeszcze kilka dni później, ale ojciec już nie żył. Teraz wiem od jednej Niemki, że został zastrzelony nocą z 13 na 14 lutego. To było dla nas wszystko... Tak ciężko..." - kręci rozpaczliwie guzikiem od koszuli, pociera dłonią o czoło.

Bekker: “Kiedy nas wypuścili ze szkoły i weszliśmy do Wiktoryna, to w naszym domu był już pan Mamrot. On miał dwie córki i dwóch synów: Stasia i Jasia. Nie bili mnie, ale musiałem robić wszystko, czego chcieli. »Chodź, ty Hitlerze« - mówili do mnie. Musiałem nosić swastykę - z tyłu i z przodu".

VIII

Ks. Sowa: “Pamiętajmy, że od lipca 1944 r. funkcjonowała już namiastka polskiego państwa. A więc gwałt na ludności pochodzenia niemieckiego to nie były tylko porachunki sąsiadów z sąsiadami. To się działo w imieniu prawa".

IX

Bekker: “Mamrot nie miał dla nas jedzenia. Trafialiśmy z jednego gospodarstwa do drugiego - nigdzie nie było żywności. Na koniec zamieszkaliśmy u pana Kruszewskiego, co przyjechał zza Buga i też przejął niemieckie gospodarstwo. Miał wojskowy mundur. Moja matka mówiła do niego: »poruczniku«. Był dla mnie jak ojciec. Dobry człowiek.

Koniec końców przyszedł jednak i powiedział, że ma rozkaz odstawić nas do Aleksandrowa. Mówił, że pojedziemy do Niemiec. W Aleksandrowie skoszarowali nas we młynie, zarejestrowali... Gdyby matka podpisała, że chce być Polką - moglibyśmy wrócić do Wiktoryna. Ale ona mi tłumaczyła: jesteśmy Niemcami, Polacy zabili naszego ojca.

Podobno odpowiadałem wtedy, że nie chcę iść do tych Szwabów. Myślę, że to prawda. Pan Kruszewski chciał mnie adoptować. Miałem u niego dobrze i chyba nie chciałem jechać z matką na Zachód.

Później - już w Niemczech - postanowiłem, że zachowam polską pisownię, że nazwisko moje to »Bekker«, a nie »Becker«".

X

Bekker: “Załadowali nas do towarowego pociągu. Mówili, że wiozą na Syberię. Nas ścięło. Ale w końcu ktoś wyczytał przez szparę nazwę stacji: “Nakło nad Notecią". Zaczęliśmy się cieszyć, że jedziemy na Zachód. A potem nas wyładowali i kazali iść przez las. Ujrzałem centralny obóz pracy w Potulicach. Ostrzygli nas, przepuścili przez dezynfekcję, rozdzielili po barakach. Ja trafiłem do takiego dla chłopców, oddzielonego dodatkowymi zasiekami. Matka była osobno, ale w niedzielę mogliśmy się spotykać. Pamiętam jeszcze plac apelowy. I chłopaka z Berlina - razem z dziadkiem uciekali na wschód przed bombardowaniem. Wtedy pierwszy raz usłyszałem o Berlinie, że to takie duże miasto.

No i żyliśmy tak w tym obozie, leżąc na deskach, pod cienkim przykryciem. Cierpieliśmy, czując zapach jadła, bo w baraku obok była kuchnia. Potem - jak mnie przerzucili do majątku - kradłem mleko przeznaczone dla świń. A na zimę znów trafiłem do obozu.

Staliśmy za kolczastymi drutami. Nie musztrowali nas przecież cały dzień, tośmy stali i patrzyli na apelowy plac. A przez plac jechała duża ciemna trumna. Jedni ciągnęli, inni pchali, z tyłu szedł milicjant. Sunęli przez plac kolejni zmarli, kilku dziennie.

Czarny obraz wraca w snach. Do dziś ta czerń przychodzi. Wraca obóz stworzony dla Polaków. Obóz, do którego koniec końców sami trafiliśmy".

XI

Bekker: “W 1948 r. matka ciężko zachorowała. Pozwolili nam jechać do Niemiec. Skierowali nas do małej wioski w Brandenburgii. Tam milicjant zaprowadził nas do jednej kobiety, chciała nas wyrzucić, krzyczała »Polen pack«. Na drugi dzień gdzieś nas ulokowali, a matka poszła na operację. Miała raka. Udało jej się przeżyć.

Mieszkaliśmy na enerdowskiej wsi. Ja funkcjonowałem w szkole jako “polaczek". Zapragnąłem być Niemcem, więc biłem się z każdym, kto rzucił wyzwisko. Miałem trzynaście lat, ciężko pracowałem, siły nie brakowało. No i dostawały ode mnie te niemieckie dzieci".

XII

Życie Gustawa ruszyło nowym torem. Zdał maturę. Chciał studiować medycynę: nie pozwolili, skierowali do szkoły wojskowej. Uciekł do RFN, znów zdał maturę, dostał się na studia medyczne. Ale żona chciała do NRD: powiedziała, że nie może zostawić grobów bliskich. Wspólny powrót, układanie przyszłości we Wschodnich Niemczech, budowanej na komunistycznym prestiżu zawodu, na prezentach, talonach, przydziałach na samochody.

Życie naznaczone próbą powrotu w przeszłość, kiedy Gustaw w 1966 r. przyjechał do Polski. Zapuścił się w stronę Potulic i zobaczył tę samą wieżę, którą przez tyle lat widział jako więzień obozu. Ujrzał druty i ogarnął go paniczny strach. Pomyślał: »Czyżby tu jeszcze ktoś nadal był, czyżby tu jeszcze trzymali Niemców?«. Zawrócił wartburga i uciekł.

Życie drążone niewypowiedzianym wspomnieniem, czarnym snem, trumną gnaną przez apelowy plac.

Bekker: “Wie pan, ja później... Jak już byłem na emeryturze, myślałem: gdzie oni tych Niemców wywozili? Coś w środku krzyczało: musisz pojechać do Potulic i zobaczyć, gdzie oni leżą. Bo w naszym baraku też paru chłopców zmarło. Pamiętam, jednego trupa trzymali w pralni, drugi leżał na korytarzu. A potem ich powieźli w pustkę... Do dziś nie potrafię się z tym uporać".

XIII

Ks. Sowa: “Nawet jeśli ktoś nosi w sobie blizny wojny, to jeśli jest człowiekiem sumienia, jeśli jest chrześcijaninem... Coś muszą znaczyć dla niego słowa: »przebacz nam, bo i my przebaczamy naszym winowajcom«. Nie możemy wciąż trwać w nienawiści".

XIV

Upadek wschodniego bloku, później wejście Polski do NATO. Bekker zrozumiał, że skoro wrogie do niedawna armie prowadzą wspólne ćwiczenia, to tym bardziej muszą zacząć ze sobą rozmawiać prości ludzie.

Próbował na spotkaniu wypędzonych, ale zrozumiał, że to nie jego duch. Tam powtarzali tylko, co zaginęło, co im odebrano...

W końcu pojechał z żoną do Potulic. Nie potrafił dotrzeć do prawdy, zaczął więc w Niemczech: pisał do gazet, szukał obozowych kolegów. Zorganizował spotkanie - przyjechało około 50 osób. Założyli organizację: Grupa Inicjatywna Centralny Obóz Pracy w Potulicach. Bekker pytał: gdzie leżą zmarli? Jeden wskazał miejsce, inny zaprzeczył. Bekker powtarzał: “Polacy, którzy tam zginęli, mają ładny cmentarz, a my nie mamy nic. Musimy coś zrobić". I pojechał znów do Polski. Najpierw ruszył do księdza. Bo Niemcy mu mówili, że w Polsce rządzą księża. Proboszcz Stanisław Zymuła zapytał na wstępie: “Co pan chce?". Bekker na to: “Wie pan, co ja chcę? Żeby Niemcy dostali też jakiś mały cmentarz. Dlaczego tylko Polacy mają taki ładny cmentarz, a Niemcy nie?". Proboszcz na to: “No to niech pan przyjdzie do kościoła. Niech pan mówi". Bekker bał się mówić w trakcie Mszy. Nie radził sobie dobrze z językiem polskim. Ale poszedł. Zaczął tłumaczyć, że pragnie postawić zmarłym jakiś krzyż albo kamień... Parafianki siedziały, milczały. Patrzyły mrocznie. Bekker widział znów czerń.

Później były znów poszukiwania, rozmowy. Komisja, odwiedziny żwirowni, gdzie leży część Niemców. W końcu w Potulicach stanął pomnik.

I rozpoczęły się kolejne etapy odkrywania przeszłości, jednostkowych losów, zduszonych wspomnień, krzywdy splątanej z winą. Bo Bekker wcześniej nie mówił o Polsce nikomu - ani rodzinie, ani kolegom z pracy. Niemiecki lekarz nie mógł wspominać, że siedział w polskim lagrze.

XV

Kiedy matka jeszcze żyła, Bekker próbował z nią rozmawiać o obozie. Wypominała ciężką pracę, mówiła, jak razem z innymi starszymi kobietami ciągnęła w zimie walec. Bekker tłumaczył: “Wiesz mama, Polacy też mieli ciężkie życie. Ty o tym wiesz lepiej niż ja. Ja to musiałem odkryć z prasy, książek, ty to widziałaś...". Matka tylko głową kręciła. On tłumaczył: “Lepiej, mama, żebyśmy jakieś pojednanie zrobili". Ale matka nie chciała. Powtarzała tylko, że zabili ojca, a on wielu Polakom czynił dobro. Więc dlaczego go zabili? I dlaczego tak długo trzeba było siedzieć w Potulicach?

Bekker mówił, że on dobrze wspomina Potulice. Że dla niego - dzieciaka - to była swoista szkoła.

Ale pojednanie matki z Polakami nie wyszło.

XVI

Lepiej poszło w założonej przez Bekkera organizacji. W statucie zapisali, że najważniejsze jest zrozumienie, a nie wzajemne rozliczanie. “Na jednym z zebrań ktoś rzucił: »wiesz pan co, Bekker? Starczy już gadki o pojednaniu. My musimy z Polakami trochę inaczej rozmawiać«. Pokazał mi wypis z księgi wieczystej. Powtarzał: »Wiesz pan, pojednanie to jest jedno, a ja chcę swojej ziemi«. Inna pani mówiła z kolei: »Teraz Polska jest w Unii Europejskiej i musimy się rozliczyć. Chcę odzyskać majątek rodziców«. No i byli też tacy Niemcy, którzy, kiedy omawialiśmy sprawy pomnika, mówili: »Panie Bekker, my tam musimy coś innego napisać«. Perswadowałem: »Tak nie można, my musimy z Polakami rozmawiać, wspólnie ustalić«. Na to jeden pan rzucił: »Jak my dobrze zapłacimy, to będzie stać na pomniku, co my chcemy. I odszkodowania też trzeba wyrwać, teraz można próbować w Hadze«. Najechał na niego ksiądz proboszcz, mój zastępca. Mówił: »w naszym związku nie rozmawiamy na takie tematy. Nas interesuje Dobro. Pojednanie, a nie jakieś tam odszkodowania«.

Większość ludzi ze związku myśli jak ja. Polacy przeżyli bardzo ciężkie czasy. Niemcy także. Koniec. Musimy iść do przodu".

XVII

Ks. Sowa: “Zło, bestialstwo: czy w wykonaniu polskim, czy w wykonaniu niemieckim, jest jednakowo godne potępienia. I pomnik, który tu stanie, ma być pro memoria, ma być przestrogą przed złem. Ma mówić, że jeśli człowiek, czy to w imię religii, ideologii czy interesów posunie się za daleko, to zacznie nieść krzywdę. I że może się to skończyć nowym Oświęcimiem... Żyjemy w świecie, który dostarcza nam takich faktów".

XVIII

Gustaw Bekker wędruje przez Nieszawę. Mija ryneczek z jedyną knajpą, idzie przez puste uliczki. Zagląda w podwórka, obserwuje młodego mężczyznę, siedzącego w wannie na dziedzińcu, polewanego przez żonę wodą z garnka. Patrzy na samotne psy. Dochodzi do rzeki, staje na bulwarze. Zaczyna mówić o tym, że są pomysły kolejnych pomników: ktoś mówił, że jak tu wszystko dobrze pójdzie, to można by i w Aleksandrowie wmurować tablicę. Bekker: “Nie można stawiać wszędzie monumentów. Postawmy pomnik na bulwarze. Dla wszystkich z nieszawskiego powiatu".

XIX

Ksiądz Sowa: “Chcemy, żeby pomnik przedstawiał rozdartą u dołu kartkę, która od góry zaczyna się zrastać... Polscy biskupi w 1965 r. napisali orędzie ze znamiennymi słowami: »przebaczamy i prosimy o przebaczenie«. Znamy wagę tych słów, bo pamiętamy, jaka burza się rozpętała w PRL-u, kiedy oskarżono Episkopat o zdradę narodową. Chcemy działać w tym samym duchu i dobrze, że na pomniku będzie to motto.

Po dwóch brzegach tej rozdartej kartki będą napisy: niewinnym ofiarom niemieckim i polskim, które zginęły w latach 1939-45. W obu językach. Całość będzie osadzona na cokole, w którym umieścimy urnę z ziemią z tych miejsc, które w jakimś sensie były świadkami. Pan Bekker troszkę to sprowokował. Mówił, że chciałby na pamiątkę garstkę ziemi z Wiktoryna, gdzie urodził się jego ojciec. Więc pomyślałem, że w takim razie do urny należałoby również włożyć ziemię z tych miejsc, w których się polała krew Polaków zamordowanych przez Niemców. I że ta urna będzie materialnym znakiem łączności między tym, co odeszło i co się dokonuje".

XX

Gustaw Bekker idzie przez Wiktoryn. Patrzy na krzyżówkę. W lewo - tragiczna trasa, którą powiedli ojca na śmierć. W prawo - droga na Brudnowo, ta sama, którą ojciec chadzał z Gustawem do ewangelickiego kościoła. Zatrzymuje miejscowych, zaczyna rozmawiać.

- Państwo tutaj długo mieszkacie?

- Parę lat będzie. Z dwadzieścia siedem.

- Oj, to niedługo. A wiecie państwo co? Ja z Wiktoryna jestem. Mieszkałem tam, gdzie teraz pani Niemczewska z domu Mamrot żyje.

- A czy to nie pan kilkanaście lat temu przyjeżdżał i robił zdjęcia?

- Tak, to ja byłem.

- Wtedy tu buraki rosły, pamiętam, przerwałyśmy pracę...

- To była pani? To pani była przy tym, jak zaszedłem do pani Niemczewskiej! Jak nie chciała ze mną gadać z początku. Pracowała tylko, milczała. A pani stała i patrzyła. Ja tłumaczyłem, że się tu urodziłem. Że jestem Bekker. Niemczewska na to: »Niemcy przyjadą, pokażą, co do nich należało, wszystko zabrać zechcą. A ilu oni naszych zamordowali, to nie mówią«. Pamięta to pani? A teraz ona mówi do mnie »Guciu«. Obrazi się, jak do niej nie zajdę. Teraz jest wszystko w porządku.

XXI

Ks. Sowa: “Podszedł do mnie rybak. Ten, którego koleżanki z klasy tak parszywie potraktowały, kiedy zaczęła się okupacja. Zaczął mówić, że kiedy zobaczył ich ciała pływające w Wiśle, to nie czuł satysfakcji. A ja mu na to, że moja misja kończy się. Że my już dokonaliśmy tego, co mieliśmy dokonać. Że teraz czas dla innych".

XXII

Gustaw Bekker: “Moje wnuczki mówią, że przyjadą ze mną 29 sierpnia do Nieszawy i wezmą udział w uroczystościach. No, najmłodsza nie może, ma dopiero trzy lata. Ale starsza powiedziała, że chce posadzić drzewko.

Ksiądz stwierdził, że jak drzewko, to tylko dąb piramidalny. Ja nie wiedziałem, co to takiego. Wróciłem do Niemiec, spytałem syna: »wiesz, co to jest dąb piramidalny?«. On jest leśniczym. Powiedział, że wie i że takie drzewko kosztuje 100 euro. Przestraszyłem się - za taki mały dąb takie duże pieniądze. Ale syn znalazł sponsora.

No i ksiądz Sowa będzie zadowolony - bo według niego jest to drzewo dostojne, o pięknej koronie i w tradycji uważane za święte. Przyjadą i wnuczka, i syn, i synowa. Musimy jeszcze znaleźć dziecko z polskiej strony, najlepiej żeby było w mundurze harcerskim. Zobaczymy, jak to wszystko wyjdzie. Jak nam się uda ten dąb posadzić, to dzieci będą szczęśliwe. A my - starsi - będziemy mogli cichutko wrócić do Niemiec i spokojnie patrzeć w przyszłość".

XXIII

Gustaw Bekker wita się z drobniutką starowinką. Pochyla się, pani Niemczewska wiesza mu się na szyi. Skarży się na zdrowie, na to, że żyto się wyłożyło, że z pracą ciężko. Że ktoś za zboże nie płaci. Pyta, czy Gustaw był na ewangelickim cmentarzu. Bekker opowiada o uroczystości. Mówi, że rzucą wieńce na wodę. Że czuje, że będzie ładne święto.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2004