Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Raz główną narracją są krzykliwe plakaty z przechwałkami o setkach miliardów zdobytych w Brukseli przez ekipę Morawieckiego, kiedy indziej lekceważące opinie, przedstawiające KPO jako drobniaki, zmieniające się czasem niemal w judaszowe srebrniki, za które mamy oddać suwerenność. Teraz w grze są kolejne opowieści: Mateusz Morawiecki zapowiada rychły wniosek o wypłatę pieniędzy, Jarosław Kaczyński zaś tłumaczy opóźnienia działaniami opozycji, szczującej w Brukseli na własny kraj. Jakkolwiek dziecinnie brzmiałoby to ciągłe zrzucanie na innych winy za własne błędy, odnotowania warty jest wysyp sygnałów, wedle których KPO to jednak nie jest „margines” środków potrzebnych Polsce do dalszego rozwoju.
Wygląda na to, że na szczytach władzy dokonano szczegółowych wyliczeń i rachunek się nie zgodził. W sytuacji, w której kolejne sondaże dokumentują trwały kryzys PiS, a do działaczy zaczyna docierać, że utrzymanie większości w przyszłorocznych wyborach jest bardzo niepewne – środki z KPO mogą się okazać może nie ostatnią deską ratunku, ale nadzieją na przetrwanie środowiska, które obsadziło tysiące posad w urzędach i spółkach Skarbu Państwa. A zarazem wielką ulgą dla społeczeństwa w obliczu kryzysu i rosnących kosztów energii, perspektywy kolejnej fali uchodźców z pozbawionej infrastruktury krytycznej Ukrainy oraz braku funduszy na kolejne tarcze antyinflacyjne. W tym kontekście to dobrze, że władze zaczęły uważać KPO za niezbędną kroplówkę, mogącą znacznie złagodzić skutki kryzysu, uratować inwestycje publiczne i pomóc załatać dziurę w dochodach z podatków po obniżeniu głównego progu.
Warunki, jakie stawia nam Unia, nie są zaporowe. Sprowadzają się do przedstawienia dowodów na załatwienie spraw sędziów dotkniętych szykanami ze strony zlikwidowanej Izby Dyscyplinarnej SN oraz zatrzymania reformy spłaszczającej strukturę sądów (dawałaby Zbigniewowi Ziobrze możliwość decydowania o wielu stanowiskach). Tak mało i zarazem tak dużo. Zwłaszcza jeśli się weźmie pod uwagę, że bez szabel Solidarnej Polski PiS nie zachowa władzy.
Z tego powodu znowu słychać doniesienia o konieczności rozwiązania konfliktu na linii Morawiecki–Ziobro tak, by ten ostatni zgodził się na warunki ustalone przy zatwierdzaniu KPO. Problem w tym, że doniesienia z kilku ostatnich dni pokazują, iż relacje między premierem a ministrem sprawiedliwości w jego własnym rządzie stały się niemal patologiczne. Z kolejnych „dworczykowych” maili możemy dowiedzieć się, że Morawiecki najchętniej nasłałby na Ziobrę i jego partię prokuraturę; z innych źródeł wiadomo, że szef SP zbiera haki na Morawieckiego, sięgające czasów jego pracy w BZ WBK. Wiele wskazuje na to, że fundusze z KPO są możliwe tylko po zaspokojeniu choć części ambicji Ziobry lub rozstaniu się z nim. Inaczej znowu usłyszymy o „drobniakach”.