Człowiek sumienia

Kontrowersyjny artykuł ks. Hryniewicza wyglądałby inaczej, gdyby "Open Theology" dała autorowi więcej czasu i nie wprowadziła podtytułu wyrażającego poglądy redakcji.

23.09.2008

Czyta się kilka minut

Ksiądz profesor Wacław Hryniewicz, który doświadczył niedawno granicznej sytuacji związanej z chorobą nowotworową, musi jeszcze znosić medialny szum wokół wydarzeń sprzed kilku miesięcy.

18 września, po ukazaniu się depeszy CNS, przysłał mi e-mail, w którym napisał m.in.: "Ja znikam. Nie dam się dziennikarzom. W razie potrzeby proszę powiedzieć słowo za mnie. Będę wdzięczny. WH".

O jego sprawie rozmawialiśmy po raz pierwszy w grudniu 2007 r. Ks. Hryniewicz podkreślił, że w swoim artykule przede wszystkim broni tezy o polifoniczności Zbawiciela, ponieważ w tym właśnie wyraża się całe bogactwo różnorodności chrześcijaństwa. Następnie wyjaśnił, że o tekst nagliła go redakcja "Open Theology". Wbrew zasadom oddał artykuł redakcji bez końcowych retuszów, które wymagają czasu. Stąd zapewne obecność tylu emocjonalnych wyrażeń, których nie użyłby, pracując w normalnych warunkach. A jakby tego było mało, redakcja dopisała mu podtytuł "O nadużyciach języka religijnego w ostatnim dokumencie Kongregacji Nauki Wiary". To mocne zdanie wartościujące, które niejako ustawia sens całego tekstu.

Jeszcze więcej problemów przysporzył angielski przekład. Kiedy ks. Hryniewicz go zobaczył - pobladł. Jakość tłumaczenia była tak koszmarna, że nie rozpoznawał w nim własnych myśli, zażądał więc od razu wycofania publikacji. Wystarczyło jednak tych kilka godzin, żeby ktoś zdążył go skopiować i rozesłać do biskupów - także za granicę - pod hasłem: "Zobaczcie, jak wyglądają prawdziwe poglądy Hryniewicza".

W tym kontekście abp Amato, oceniający krytycznie sposób wyrażania się ks. Hryniewicza, ma rację: artykuły naukowe pisze się bez emocji. Tylko że to była publicystyka pisana na czas określony przez redakcję.

Opinia, że polscy biskupi o niczym nie wiedzieli, jest fałszywa. Pierwszy raz omawialiśmy tę sprawę w listopadzie 2007 r., ale w naszej dyskusji nie było nic z dramaturgii depeszy CNS. A kilka miesięcy później ks. Hryniewicz trafił do szpitala, gdzie przeszedł bardzo poważną operację. Wszyscy - od pielęgniarek po lekarzy - podziwiali jego wytrzymałość, cierpliwość, kapłańskie otwarcie na problemy osób przychodzących do jego szpitalnego łóżka ze swymi życiowymi rozterkami. Sam odwiedziłem go kilka godzin po tym, jak odzyskał przytomność: leżał i czytał de Lubaca (a może Congara), po francusku. Jak się dowiedziałem, spowiadał podłączony do kroplówki, a ludzie wciąż przychodzili korzystać z jego mądrości. "Trudniejsze przypadki" odsyłał do mnie i w ten sposób współpracowaliśmy, gdy on apostołował na szpitalnym łóżku.

Dlatego kiedy przeczytałem w internecie, że ks. Hryniewicz wypowiada posłuszeństwo Stolicy Apostolskiej, ogarnęło mnie przerażenie. Z emocjonalnego stylu i osobistej pasji autora uczyniono tam prawie herezję. Tymczasem kontrowersyjny artykuł wyglądałby zgoła inaczej, gdyby autorowi zostawiono czas niezbędny na przyjęcie jego normalnego stylu i nie wprowadzano podtytułów wyrażających poglądy redakcji. W "normalnym stylu" ks. Hryniewicza uderza kompetencja merytoryczna i osobista pokora. Nie pretenduje on do miana superrecenzenta rozstrzygającego, czy Kongregacja popełnia błędy. Byłoby to zresztą wyjątkowo pretensjonalne.

W naszej rozmowie w styczniu 2008 r. padło wiele wzruszających wypowiedzi. Mówił mi, że w artykule wyraził swoją hermeneutykę, którą wykłada od 35 lat. W jego wizji chrześcijaństwa w sukcesję apostolską włącza się także sukcesja cierpień, uczestnictwo w kenozie Boga. Chrystus polifoniczny zarówno w Kanie, jak i na Golgocie przekazuje tę samą prawdę w doświadczeniu radości i w dramacie bólu. Dlatego też potem, kiedy w rozmowach z biskupami podejmowałem sprawę ks. Hryniewicza, podkreślałem ten merytoryczny składnik i postulowałem, żeby emocjonalne sformułowania i podtytuł nie były brane pod uwagę jako czynnik zasadniczy, bo wiążą się z działaniami redaktora, który nadał tekstowi ostateczną postać.

Podobne wyjaśnienia przesłałem także do Kongregacji 18 lutego 2008 r. Od tamtego czasu nie mam żadnych wiadomości, a z mych rozmów wynika, że żaden ze znanych mi biskupów czy przełożonych ks. Hryniewicza nie był już później proszony o dodatkowe informacje. Czymś, co stanowi dziś główny problem, są bardzo poważne kłopoty ze zdrowiem Księdza Profesora. Ci, którzy dzielą je, po znalezieniu w internecie udramatyzowanych wiadomości o oskarżeniach stawianych Profesorowi, telefonują do mnie, prawie płacząc. Jest to istotny problem etyki dziennikarskiej: czy wolno przedstawiać wydarzenia sprzed roku tak, jak gdyby dotyczyły najnowszych wiadomości?

Ks. Hryniewicz zawsze kieruje się własnym sumieniem - także wypowiadając poglądy, które u wielu osób rodzą sprzeciw. Jest również człowiekiem głębokiej modlitwy, ewangelicznego otwarcia na innego człowieka. Każdemu biskupowi życzyłbym księży, którzy tylu wiernych doprowadzili do wiary i pojednali z Bogiem.

Notował Maciej Müller

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2008