Człowiek i epoka

Swymi filmami Wajda podważał świat propagandy dawał mojemu pokoleniu oddech wolności. Owszem, realizował filmy za komunistyczne pieniądze. Tylko czy były inne?

02.11.2010

Czyta się kilka minut

Igor Janke napisał opowieść o Andrzeju Wajdzie ("TP" nr 42/10, dodatek historyczny "Inteligencja polska po 1945: do i od komunizmu"). Miałem nadzieję, że autor zaskoczy nieznanymi faktami z życia reżysera lub nową interpretacją jego dzieł. Tymczasem artykuł to analiza ideowo-życiowej drogi Wajdy, którego teza brzmi: w okresie PRL-u filmy Wajdy były ważne i także dzięki nim nie staliśmy się Białorusią, ale reżyser szedł "na duże koncesje", a w jego twórczości widoczna jest "pewna dawka konformizmu" wobec władz.

Twórcy i system

Powstaje pytanie: który z twórców polskiego kina zaangażował się w opozycję antykomunistyczną w pełni, całym sobą, jak by tego oczekiwał Janke? Do głowy przychodzą mi tylko dwa nazwiska: dokumentalista Bogdan Kosiński i Tadeusz Konwicki (choć on posługiwał się częściej piórem, mimo że wszystkie sześć jego filmów przeszło do historii polskiego kina).

W PRL filmowcy byli w sytuacji bez wyjścia: jawna działalność opozycyjna oznaczała zakaz robienia filmów. A kino to nie literatura, nie ukazywały się samizdaty na taśmie filmowej. Musieli podjąć nieuniknioną grę z władzą, z cenzurą, podobnie zresztą jak ludzie teatru. Nikt nie przewidywał, że komunizm upadnie. Byliśmy na ten system skazani - tak się wtedy wydawało. Ci, którzy piszą dziś o przeszłości artystów, wykazują się często ahistorycznością.

Tymczasem dzięki "konformizmowi" filmowców otrzymaliśmy wiele arcydzieł, które pozwalały spojrzeć głębiej na człowieka i jego miejsce w historii. To nie tylko Wajda. To także Wojciech Jerzy Has (niedawno obejrzałem zrekonstruowaną wersję "Rękopisu znalezionego w Saragossie"; to jedno z największych dzieł w historii kina światowego). A Stanisław Różewicz i Krzysztof Zanussi, kierujący zespołem "Tor"? Obdarowali nas ważnymi filmami, a jednocześnie w "Torze" debiutowało mnóstwo młodych, z Krzysztofem Kieślowskim na czele. Podobnie jak w Zespole "X" Wajdy, z którego wyszły najciekawsze filmy tzw. kina moralnego niepokoju, m.in. Agnieszki Holland i Feliksa Falka. W tym kontekście list Wajdy do Edwarda Gierka, będący apelem o prawo do realizowania współczesnych filmów, wydaje się czymś naturalnym. Zespół "X" - warto przypomnieć - zlikwidowano w stanie wojennym. Nie można też zapomnieć o najważniejszym powojennym zespole filmowym: to "Kadr" Jerzego Kawalerowicza, członka PZPR. Reżyser był tarczą ochronną dla twórców wchodzących po wojnie w świat kina, w jego zespole powstały arcydzieła tzw. szkoły polskiej, m.in. Wajdy i Munka.

Wszyscy ci twórcy mogą być uznani za nie dość opozycyjnych. Rozmawiali przecież z komunistami, niektórzy należeli do PZPR. I całe szczęście, że rozmawiali, choć stąpali po grząskim gruncie, z czego zdawali sobie sprawę. Bo filmami, które stworzyli, podważali świat wszechobecnej prymitywnej propagandy, dawali mojemu pokoleniu oddech wolności. Realizowali swoje filmy za komunistyczne pieniądze, owszem. Tylko czy były inne?

"Zły akowiec"?

W tekście Jankego najbardziej irytują interpretacje dzieł Wajdy, wskazujące, jak sądzę, na niezrozumienie faktu, że Wajda to przede wszystkim wielki artysta i wizjoner kina. Janke pisze np.: "Słynne są już zafałszowania historyczne w »Popiele i diamencie«, w którym zły AK-owiec jest przeciwstawiony dobremu komuniście". Tym zdaniem podsumowuje jeden z najważniejszych filmów w polskim kinie. Zły AK-owiec? A któż to? Maciek Chełmicki grany przez Zbyszka Cybulskiego? Wajda mówił niedawno w wywiadzie dla kwartalnika "Ethos": "Z »Popiołu i diamentu« (...) pamiętana jest scena w barze, kiedy zapalają się lampki ze spirytusem i płoną, jakby to był cmentarz". Tak, to może najpiękniejsza scena w polskim kinie.

Kluczowym momentem jest jednak śmierć Maćka na śmietniku, za którą reżyser był i jest atakowany. Warto przypomnieć, że Zbigniew Herbert pisał o tej scenie z uznaniem: dla niego ginący na śmietniku AK-owiec miał wymiar tragizmu absolutnego. Wajda opowiada: "Kręciliśmy ją we Wrocławiu. Zobaczyłem ogromne śmietnisko i pomyślałem sobie, że jakby w tych śmieciach poszukać, to można by tam znaleźć jakichś bohaterów. Tam jest wszystko, trzeba tylko pogrzebać". Zresztą tę scenę cenzura chciała początkowo wyciąć.

Adam Michnik pisał, że w Chełmickim jest jakiś fragment życia Wajdy. To, że Maciek nie chciał zabijać i nie chciał być zabity przez komunistów. Chciał po prostu żyć. Po 1945 r. coraz mniej ludzi wierzyło, że coś się zmieni. Wajda tak mówi w "Ethosie": "Po wojnie poczucie szczęścia, że żyjemy, że nagle - nie wiadomo dlaczego - los nas wybrał, a równocześnie poczucie, że lepsi od nas zginęli, bo byli odważniejsi, bo brali udział w akcjach zbrojnych, bo w końcu po prostu tak się stało, to poczucie prowadziło nas artystów do bycia głosem zmarłych. (...) Ja ich dobrze rozumiałem, bo oni chcieli żyć. Chcieli przeżyć wojnę, a potem cieszyć się młodością, która szybko mija".

Postać Maćka oddawała te pragnienia. Cybulski zagrał kogoś tak "żywego", że widz odczuwa bliskość jego śmierci. Wajda: "Śmierć wynika z tej »żywości« Zbyszka-Maćka Chełmickiego. (...) Zbyszek był nieobliczalny, szalony, można go określić dwoma słowami: »samo życie«, które nagle zostaje przecięte i kończy się. Buntujemy się przeciwko tej śmierci, nie możemy się z nią pogodzić: dlaczego, jak to jest możliwe, taki młody i nieokiełznany, bohater, powstaniec? To Zbyszek wymyślił, żeby w czasie konwulsyjnego umierania na śmietniku zwijać się, tak jakby był embrionem, jakby chciał wrócić do łona matki".

Scenariusz Jerzego Andrzejewskiego był daleko idącą modyfikacją jego powieści. Tymczasem z tekstu Jankego dowiedziałem się, że był to film o złym AK-owcu.

Zagłada pokolenia

Janke pomija w ogóle "Kanał", który w 1957 r. został odebrany jako hołd dla młodych bohaterów Powstania Warszawskiego, choć reżyser nie ukrywał nigdy krytycznego stosunku do tragedii 1944 r. Z jednej strony obraz śmierci miasta, a z drugiej śmierci całej generacji.

"Kanał" był wolny od politycznych ocen, to obraz dramatu pokolenia. Ostatnia scena - krata, przez którą powstańcy nie mogą wydostać się z kanału - oznacza zagładę tych wspaniałych ludzi. Drugi brzeg Wisły, nieosiągalny, widoczny zza kraty, gdzie stały sowieckie wojska i czekały, aż się powstańcy wykrwawią, to przykład gry z cenzurą - muzą metafory. Paradoksalnie, film nabrał dzięki temu wymiaru uniwersalności, bo "pojawiała się symbolika, skrót, domysł, kino stawało się wizualne, a to otwierało przed nami świat" - jak mówi Wajda.

"Kanał" to film o tragedii Maćków Chełmickich, wspaniałych młodych patriotów, którzy musieli zginąć. To nie byli źli AK-owcy, przeciwstawiani dobrym komunistom. Proponuję Jankemu, żeby przyjrzał się dokładnie, jak przedstawieni są w "Popiele i diamencie" aparatczycy nowej władzy: przecież to nie był tylko sekretarz PPR, zabity przez Maćka. Przy wnikliwym oglądzie, dostrzeże na pewno i serwilizm, i zakłamanie, i okrucieństwo.

Przemoc pamięci

W kolejnym filmie z tamtego okresu, też pominiętym przez Jankego, Wajda pokazał młodych ludzi dojrzewających po wojnie. To "Niewinni czarodzieje" (1960). Film ten przeżywa zadziwiający renesans: w Warszawie organizowany jest festiwal jazzowo-filmowy pod tym właśnie tytułem. Skąd bierze się jego aktualność, co odnajduje w nim współczesna młodzież? To obraz o zbuntowanych 20-latkach, którzy nie chcą już pamiętać o powstaniu, AK, ZMP, stalinowskich procesach ani nawet o Październiku ’56. Czy zatem jest to wizja pokolenia o amputowanej pamięci, jak pisał Michnik? Myślę, że reżyserowi chodziło o bunt młodych przeciw wszechwładnej przemocy pamięci - i dlatego ten film trafia do współczesnych.

Bohaterowie "Niewinnych czarodziei" nie mogli zapomnieć o tym, co przeżyli, to było w nich, oni tylko nie chcieli, by tragiczna przeszłość nakładała się na ich teraźniejszość i przyszłość. Czy było to możliwe, inna sprawa. Wajda tak opowiada o pierwszym pokoleniu powojennym: "Oni nie chcieli starego, przygniatał ich narodowy patos, ale odrzucali także zdecydowanie system, który narzucono nam po wojnie. Zachowywali się tak, jakby nagle Polska stała się krajem należącym do reszty cywilizowanego świata. Dla nich amerykański jazz, język angielski, moda, życie codzienne wyznaczały kierunek, w jakim chcą podążać". Film ten był oskarżany przez ówczesnych krytyków o nihilizm, a wtedy był to zarzut niebezpieczny.

Te trzy obrazy - "Kanał", "Popiół i diament", "Niewinni czarodzieje" - pokazują prawdę o młodych ludziach, którzy przeżyli hekatombę wojny i noc stalinowską. A że zachowują siłę do dziś? Bo zrobił je artysta, a nie publicysta (realizując w 2007 r. "Katyń", Wajda nawiązał zresztą znów do tamtych dylematów; ten film to "post mortem szkoły polskiej").

Antynarodowy szyderca

A inny obraz Wajdy, "Popioły" według Żeromskiego? Film ten został zaatakowany przez moczarowców. Na trzy lata przed Marcem ’68 przetoczyła się w prasie dyskusja, która była zapowiedzią dramatycznych wydarzeń. Wajda wspomina w "Ethosie": "Oni, to znaczy moczarowcy, potrzebowali wroga. Atakowano mnie bardzo ostro i demagogicznie: jak można pokazywać (...) Polaków gwałcących hiszpańskie kobiety, rozstrzeliwujących powstańców w Madrycie? No, tylko problem w tym, że Żeromski to naprawdę opisał, a ja nie filmowałem Sienkiewicza, tylko Żeromskiego właśnie, i z całą świadomością przedstawiłem świat, który on przedstawił w »Popiołach«".

Atakowano Wajdę, że szydził z narodowych tradycji. A on, może nieświadomie, wstrzelił się w moment narodzin narodowego komunizmu; jego prowokacyjne obalanie stereotypów i narodowych mitów nie mogło ujść płazem. Na szczęście w 1965 r. można było jeszcze otwarcie odpierać ataki moczarowców, trzy lata później było gorzej.

Kilka lat wcześniej dostało się Wajdzie za "Lotną". Nie wiedzieć czemu, według Jankego "Lotna" "znakomicie wpisywała się w PRL-owską propagandę". Owszem, film był pretekstem do ataków na Polskę sanacyjną, do deprecjonowania zrywów wolnościowych. Tylko na to, co się pisało, Wajda nie miał wpływu. A "Lotna" tak naprawdę była pożegnaniem z narodową tradycją, którą symbolizuje szwadron kawalerii, wzruszający i anachroniczny.

Dmowski i marksiści

Sporo uwagi Janke poświęca "Ziemi obiecanej". Owszem, Wajda zrobił film antykapitalistyczny, bo z powieści Reymonta trudno zrobić film prokapitalistyczny. Antykapitalizm "Ziemi obiecanej" jest zresztą mniej istotny. Dla mnie to obraz rozpadu etosu rodowego, degeneracji szlacheckiego dworu, tradycji. Stare wartości zaginęły, ówczesna Łódź to symbol upadku dawnego świata.

Wajda twierdzi, że gdy przystępował do realizacji filmu, nie miał "świadomości, że »Ziemia obiecana« została napisana na zamówienie Romana Dmowskiego. Reymont miał w niej pokazać, że Polacy nie mogą znaleźć w swym kraju szansy, by tworzyć i uczestniczyć w powstawaniu nowej rzeczywistości gospodarczej. W swoim kraju stają się marginesem nie tylko dlatego, że przychodzą ze wsi do miasta, ale też dlatego, że nie mają charakteru ludzi, którzy tworzyli Łódź. A jeśli chcą coś osiągnąć, muszą być jak Borowiecki: wyrzec się wszystkiego. Karol sprzedaje ojca razem z domem i porzuca narzeczoną, aby dojść do pieniędzy.

Reymont wymknął się spod kontroli Dmowskiego, a Wajda - komunistów. Gorzej ze współczesnymi interpretatorami. Wtedy wskazania cenzury dotyczyły dwóch spraw: należało w recenzjach atakować krwiożerczość kapitalizmu i podkreślać, że Polak Borowiecki był jego ofiarą. Tylko jaki wpływ miał Wajda na to, co robili z jego filmem propagandyści?

Cytowana przez Jankego wypowiedź Wajdy na festiwalu w Moskwie o marksistowskich podtekstach filmu mnie nie razi, a biorąc pod uwagę kontekst miejsca i czasu, jest zrozumiała. Ona niewiele znaczyła. Najważniejszy był obraz, który oglądaliśmy, a nie słowa, będące często elementem taktyki i pragmatyki. Pamiętam, jak do wskazań cenzury dostosował się tygodnik "Ekran", opanowany przez "Grunwald" (narodowych komunistów, którzy atakowali wszystko, co powstawało poza zespołem "Profil" Bohdana Poręby): napisał "właściwą" recenzję "Ziemi obiecanej", film chwaląc, że jest poprawny ideologicznie, ale zasługi reżysera pomijając.

Chory na Polskę

Być może już wtedy wyczuwano, że mistrz wkrótce zrobi dwa antysystemowe filmy: "Człowieka z marmuru" i "Bez znieczulenia". Opozycja - wbrew temu, co pisze Janke - nie musiała czekać na te filmy, aby traktować Wajdę jak "swojego", był on bowiem w swojej twórczości konsekwentny, a więc "opozycyjny", nie czuł potrzeby, by się naginać i na siłę wkupywać w jakieś środowisko. Zrealizował wiele filmów wybitnych i kilka słabszych. Nie musi się ich wstydzić, nawet postponowanego przez Jankego "Pokolenia" z 1954 r.: mimo oczywistych zafałszowań, film broni się dzięki tragicznej postaci Jasia Kronego (Tadeusz Janczar) i narracji, inspirowanej modnym wtedy włoskim neorealizmem.

Jerzy Andrzejewski napisał kiedyś, że Wajda jest chory na Polskę, a przecież z chorobą należy walczyć. Wajda to robi przez całe swe artystyczne życie. Prawie każdy jego film dotyka trudnych spraw "narodowych". Choćby "Wesele" według Wyspiańskiego: dramatyczny obraz, który reżyser określił jako "taniec paraliżu społecznego". Albo "Danton": wizja rewolucji, której symbolem jest nieustanna bieganina i czujność; kto ustanie, ten zginie. Wajda opowiadał, że taką atmosferę wyczuwał w Solidarności regionu Mazowsze w 1981 r. Nawet filmy, które były odskocznią od tematów historycznych i politycznych, jak ekranizacje nowel Iwaszkiewicza ("Brzeziny", "Panien z Wilka" i "Tataraku"), są mocno wpisane w krajobraz polski.

Janke szufladkuje Wajdę jako reżysera stricte politycznego. Tymczasem jest to reżyser, który skupia się na dramacie człowieka uwikłanego w absurd historii. Jedynie w "Człowieku z żelaza" odszedł od tej zasady i stworzył film o idei Solidarności. Dlatego wolę "Człowieka z marmuru", gdzie dramat rozgrywa się wokół jednej postaci: Mateusza Birkuta.

***

Wajda twierdzi, że zrealizował się jako człowiek kina: "Po sukcesie »Popiołu i diamentu« pytano mnie, dlaczego nie porzucę Polski, żeby być reżyserem światowym. No, ale ja nie miałem nic do opowiedzenia o świecie, wszystko, co miałem do powiedzenia, dotyczyło Polski. Więc po cóż ja miałem tam jechać? Wszystko to byłoby z drugiej ręki, a tu było tyle rzeczy nieopowiedzianych, które koniecznie musiały znaleźć swoje miejsce w kinie". Z tego zapewne powodu twórca "Człowieka z marmuru" i "Człowieka z żelaza" przystąpi wkrótce do realizacji filmu o Lechu Wałęsie. Scenariusz pisze Janusz Głowacki, co daje gwarancję, że o apologii mowy być nie może, raczej doczekamy się trochę humoru i szyderstwa. Ma to być film o młodym Wałęsie z lat 70., więc może powstanie obraz o człowieku z krwi i kości, a nie fresk narodowy. Wierzę, że tę nadzieję podziela ze mną Igor Janke.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2010