Czerwona sukienka

Susan Sontag, Odrodzona Czytając te zapiski i notatki, stajemy twarzą w twarz z nastolatką, a potem młodą kobietą, która mówi o sobie i do siebie. Jest to zbliżenie oszałamiające.

21.10.2012

Czyta się kilka minut

Od dawna jestem entuzjastką Susan Sontag. Podziwiam jej pisarstwo, przede wszystkim eseje, ale także powieści. Jestem również admiratorką jej osoby czy raczej roli, jaką odgrywała w intelektualnym i politycznym życiu Stanów Zjednoczonych.

Urodzona w roku 1933, w rodzinie pochodzących z Polski Żydów, była jedną z zaledwie paru kobiet, które liczyły się nie tylko jako artystki, ale jako public intellectuals, rodzaj autorytetu społecznego. Vivian Gornick napisała kiedyś, że życie intelektualne Stanów Zjednoczonych pozwala, a i to niechętnie, na obecność tylko jednej kobiety-autorytetu na dekadę: w latach 40. była to jej zdaniem Mary McCarthy, w latach 60. Susan Sontag. Osoba o takiej pozycji wystawiona jest zarówno na pochwały, jak i ostrą krytykę; w przypadku Susan Sontag dochodziło także ośmieszanie i ton pobłażliwie pomniejszający, z jakim często traktuje się kobiety. W Polsce przykładem był felieton Jerzego Pilcha w „Polityce”, wyśmiewający podłamanie się Sontag po fali agresji, z jaką Amerykanie zareagowali na jej wypowiedź po ataku na World Trade Center. Na felieton Pilcha odpowiedziała wtedy świetnym sztychem niezastąpiona Kinga Dunin.

Efektownym startem Sontag był esej „Noty o campie”, opublikowany w roku 1964 w bardzo wtedy ważnym, a dziś już nieistniejącym periodyku „Partisan Review”. Sontag wprowadziła w nim do obiegu intelektualnego nowy termin – camp, nowe rozróżnienie wewnątrz kultury. Nobilitowała kulturę miejskich grup i koterii, na przykład kulturę gejowską, przekonywała, że sztuczność, przesada, parodia nie są materiałem ubocznym kultury. Podziw dla kultury wysokiej łączył się tu ze wspaniałą intuicją co do jej innych poziomów. Redaktor „Partisan Review” powiedział później, że wydrukował ten tekst, bo go do końca nie zrozumiał. Było to coś nowego w przeżartej przez politykę debacie o kulturze i dobry początek kariery.

Już przedtem zresztą Sontag drukowała teksty, które zwróciły uwagę środowiska intelektualnego Wschodniego Wybrzeża. Jej krótki, lecz ważny dla mnie wstęp do tomu esejów Simone Weil powstał na rok przed „Notami”. Znajduję w nim coś ogromnie osobistego. „Bohaterowie kultury w naszej liberalno-mieszczańskiej cywilizacji to pisarze, którzy się powtarzają, są obsesyjni i nieuprzejmi, narzucają się siłą, nie po prostu dzięki tonowi osobistego autorytetu i intelektualnej gorączki, ale poprzez poczucie ostrej osobistej i intelektualnej skrajności”. Słychać tu osobę zastanawiającą się nad tym, jak sprawić, by jej głos był słyszalny. Autobiograficzne tony brzmią także w jej esejach o Walterze Benjaminie i o Eliasie Canettim, w powieściach „Miłośnik wulkanów” i „W Ameryce”. Element biograficzny był tam jednak przefiltrowany przez myśl i styl, zapośredniczony przez stwarzającą dystans konwencję pisarską. W „Odrodzonej” stajemy twarzą w twarz z nastolatką, a potem młodą kobietą, która mówi o sobie i do siebie. Jest to zbliżenie oszałamiające.

„Odrodzona” nie jest dziennikiem w tradycyjnym znaczeniu tego słowa. To wybór zapisków, które Sontag robiła nieregularnie przez prawie całe życie w notesach, notatnikach i zeszytach; okruchy zwierzeń, listy książek do przeczytania, sprawozdania z rozmaitych czynności; czasem brudnopisy czegoś, nad czym później będzie pracowała, czasem zarys jakiejś myśli, cytat, lista nowych słów do użycia czy nauczenia się. Pierwszy z planowanych trzech tomów obejmuje lata 1947–1963. Notatki tego typu Sontag prowadziła już wcześniej, ale redaktor tomu, jej syn David Rieff, otwiera go efektownie zapisem z 23 listopada 1947 r. – czymś w rodzaju credo czternastolatki:

„Wierzę:

a) że nie ma boga osobowego ani życia po śmierci

b) że najbardziej godna pożądania jest możliwość bycia szczerą wobec siebie, czyli Uczciwość

c) że ludzie różnią się od siebie wyłącznie inteligencją”.

I tak aż do litery h. Z dalszych zapisków, i z tego, co wiemy o autorce, widać, że zasad tych trzymała się do końca życia. Była ateistką, osobą niezależną i, jeśli tak mogę powiedzieć, „IQ-istką”: u ludzi najbardziej ceniła inteligencję. Nigdy też nie przestała własnej inteligencji trenować.

Decyzja o podaniu tych zapisków do druku nie została podjęta przez autorkę, stoją one zresztą w jaskrawej sprzeczności z jej starannie dopracowanymi publikacjami i dyskrecją dotyczącą życia prywatnego. Sontag ich jednak nie zastrzegła; sprzedała swoje papiery jeszcze za życia, nie ograniczając do nich dostępu. Dla syna jasne było, że zostaną wydane, więc sam podjął się tego zadania. Musiała to być dla niego ciężka praca.

Tom pierwszy opisuje homoseksualną inicjację Susan, jej trudne romanse z dwiema kobietami, nieudane małżeństwo z ojcem Davida; czasem nawet o nim samym pisze nie jak kochająca matka. Są tu jednak fragmenty wspaniałe, na przykład ten, w którym matka docenia inteligencję swojego czteroletniego synka – szczególnie jego reakcję na czytaną mu „Iliadę”. Widzimy osobę ogromnie uzdolnioną i interesującą, ale obsesyjną i niezadowoloną z siebie, naiwną i bardzo odsłoniętą. Rola redaktora, który jednocześnie chroni i wystawia swoją matkę na widok publiczny, była karkołomnie trudna. Nie znamy całości (około stu zeszytów!), więc trudno powiedzieć, jakich zabiegów ta ochrona wymagała.

Notatników Sontag na pewno nie pozostawiono by w spokoju – była osobą zbyt znaną i wzbudzającą zbyt wielkie emocje, od podziwu po odrzucenie. Z rozmów o niej i tekstów, które o niej czytałam, mogę wyciągnąć tylko jeden wniosek: nie była lubiana. Choć zupełnie niepodobna do jednego ze swych ulubionych pisarzy, Witolda Gombrowicza, dzieliła z nim umiejętność jednoczesnego przyciągania i odpychania, uwodzenia i odrzucania, czarowania i drażnienia. Nie działała jak on – satyrą, groteską, dowcipem; humor w ogóle nie należał do jej repertuaru. Była donośna, bezkompromisowa i występowała na własnych warunkach. Dlatego dostawała jednocześnie nagrody i cięgi.

Przykładem może być wspomniana reakcja na jej krótką wypowiedź w tygodniku „The New Yorker” wkrótce po zamachu 11 września. W chwili żałoby i patriotycznej jedności Sontag pozwoliła sobie na powiedzenie czegoś beznamiętnie prawdziwego: to nieprawda, że terroryści byli tchórzami; Ameryka nie polega tylko na sile; uwaga, wchodzimy w wojnę. I nawoływała: bądźmy zjednoczeni w żałobie, ale nie w głupocie. Nie był to czas na rozumowanie i takie słowa; niechętna akceptacja przeistoczyła się w gwałtowny atak, łącznie z nawoływaniem do wsadzenia autorki do więzienia i groźbami zabicia.

Gwałtowność ataku spowodowana była zakumulowanym rozdrażnieniem, jakie Sontag wywoływała. Była osobą świadomie usiłującą przekroczyć ograniczenia, zarówno kulturowe, jak i wewnętrzne. O tym pisze w „Odrodzonej”, poszukując roli społecznej, która dałaby jej jak najwięcej wolności. Była kobietą o uderzającej urodzie, ale prezentowała się bez kobiecej stylizacji, a raczej z pewną „męską” siłą. Była matką, ale jej relacje z synem w ich publicznym wymiarze nie miały nic z sentymentalizmu. Jej komentarze i wypowiedzi charakteryzowały się bezpośredniością, która brzmiała jak brutalność. Drażniła jej (domniemana) biseksualność, o której nie chciała mówić. Domagała się uznania za autorytet społeczny, wypowiadała się więc na wszystkie tematy i nie przemieniła się w eksperta – rynkową wersję bycia intelektualistą. W uprawianiu powołania intelektualisty wzorowała się na tradycji europejskiej, szczególnie francuskiej, a jest to kultura, która najbardziej chyba drażni amerykańskich bien-pensants. Sontag stawała się w ten sposób jeszcze bardziej obca.

Z wszystkich tych powodów jej dzienniki są książką bardzo interesującą (jeszcze ciekawszy jest tom drugi), ale ogólne wrażenie jest jednak przykre. Podchodzimy do Susan Sontag bardzo blisko – być może żadna osoba nie wytrzymuje takiego zbliżenia. Są w tych zapiskach chwile małostkowe, myśli, których nie warto było notować, wybuchy słabości bardzo różne od jej publicznej persony. Nie jest to zresztą pierwszy raz, kiedy widzimy ją bez zwykłego dystansu.

W roku 2006, dwa lata po śmierci Susan Sontag, w muzeum brooklyńskim otwarto wielką retrospektywę zdjęć Annie Leibovitz, jej ostatniej partnerki. Wystawa ta była dla mnie szokiem. Były tam zdjęcia Sontag w szpitalu, chorej i bezbronnej; zgodziła się na fotografowanie siebie w tym stanie, być może dlatego, że choroba nie była dla niej metaforą, ale materialnym wrogiem, z którym walczyła. Były tam jednak także zdjęcia późniejsze, Sontag nieprzytomnej i umierającej, oraz fotografie pośmiertne. Do tych ostatnich zdjęć fotografka ubrała Sontag w dwie, podobno ulubione, sukienki, nałożyła korale, podwiązała szal. Rezultat był groteskowy, bo, jak w grotesce, obraz składał się z części do siebie nieprzystających.

Fotografie pośmiertne były kolorowe i w mojej pamięci Sontag ubrana jest w sukienkę koloru czerwonego. Ten kolor zapamiętałam raczej emocjonalnie niż wzrokowo – czułam, że podeszłam do niej za blisko. Dzienniki mają dla mnie także kolor czerwony.


Susan Sontag, Odrodzona. Dzienniki tom 1., 1947–1963 Przedmowa David Rieff, przeł. Dariusz Żukowski, Kraków 2012, Wydawnictwo Karakter

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2012