Czego nas uczy przyjaźń poetów

Książka Ireny Grudzińskiej--Gross, pisarki i naukowca, od lat wykładającej na amerykańskich uniwersytetach, przynosi ożywcze spojrzenie na literaturę. Esej o przyjaźni Josifa Brodskiego i Czesława Miłosza nie tylko skłania do lektury ich tekstów, ale też wpisuje losy pisarzy w kontekst XX-wiecznych wyobrażeń o sztuce, języku, ojczyźnie i wygnaniu.

24.01.2007

Czyta się kilka minut

Josif Brodski, Czesław Miłosz i Tomas Venclova /fot. W. Kompała /
Josif Brodski, Czesław Miłosz i Tomas Venclova /fot. W. Kompała /

Inicjatorem zetknięcia się Miłosza i Brodskiego był Jerzy Giedroyc, który polskiemu poecie zaproponował młodego dysydenta jako tłumacza jego wierszy na rosyjski.

Z taką intencją Czesław Miłosz napisał do Brodskiego list, witając w Stanach Zjednoczonych nowego przybysza i doradzając, w jaki sposób łatwiej będzie mu znieść emigrację. List ten wspominał później Brodski z wdzięcznością. Poznali się w roku 1972. Nawiązująca się wtedy wieloletnia przyjaźń nigdy nie była zbyt wylewna. Można nawet powiedzieć, że była ponadosobista - służyła wspólnemu kreowaniu wartości. Jedną wśród wielu innych było nadanie wagi głosom uchodźców.

"Pole magnetyczne" podzielone jest na dwie części. Pierwsza opowiada o równoległych żywotach twórców, których różni prawie wszystko: wiek, pochodzenie, tradycja literacka. Podobni są tylko w jednym: obaj zostali zmuszeni do emigracji, życia i tworzenia poza obszarem własnego języka. W części drugiej czytamy o ich stosunku do porzuconych ojczyzn, do Ameryki, w której obaj spędzili wiele lat, a także do języka poezji. Książka każe czytelnikowi zastanowić się też nad sposobem odczytania własnej genealogii, interpretowania doświadczeń młodości przez obu poetów.

Czesław Miłosz często i barwnie pisze o swoim pochodzeniu. Czuje się uprzywilejowany wzrastaniem w rodzinie dobrze zakorzenionej, a przy tym "niejednorodnej": "Ten melanż krwi polskiej, litewskiej i niemieckiej, jakiego jestem przykładem, był czymś powszechnym i niewiele pola do popisu mogliby tu znaleźć zwolennicy czystości" ("Rodzinna Europa"). Od dziecka osłuchał się z litewskim i rosyjskim, choć jego językiem była zawsze polszczyzna i mimo bardzo dobrej znajomości francuskiego czy angielskiego nigdy nie pisał wierszy inaczej niż po polsku. Inaczej Brodski, który choć pochodził z rodziny "wieloetnicznej", to nie przywiązywał większej wagi do pochodzenia żydowskiego, a jego wrażliwość kształtowała się w kręgu języka rosyjskiego. Wzorzec metryczny rosyjskiego wiersza był dla niego tak silny, że również kiedy pisał po angielsku, zachowywał charakterystyczny "zaśpiew".

Obaj poeci często wypowiadali się na temat wierności językowi ojczystemu. Ich odmienne stanowiska były w dużym stopniu modelowe dla zachowań licznych w XX wieku pisarzy-emigrantów. Ciekawe zresztą, że nigdy nie wywiązał się pomiędzy nimi na ten temat otwarty spór. Spierali się natomiast wielokrotnie o Europę Środkową.

Słynną tezę Milana Kundery, dla którego Europa Środkowa była cząstką Zachodu "porwaną" przez Rosję, Brodski zaatakował bardzo ostro. Równie zdecydowanie odpowiadał mu Miłosz: "sumienie pisarza, na przykład pisarza rosyjskiego, powinno mierzyć się z takimi faktami, jak na przykład pakt Hitlera ze Stalinem. Boję się, że istnieje pewne tabu w literaturze rosyjskiej, a jest nim imperium", dodając: "mój przyjaciel, Joseph Brodsky, był jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym, który wprowadził termin »imperium« do swojej poezji".

Brodski nie polemizował otwarcie z Miłoszem zapewne przez szacunek, jakim go darzył. Obezwładniająca była też serdeczna deklaracja przyjaźni ze strony starszego poety, deklaracja, dodać trzeba, często i chętnie powtarzana. Być może ta skłonność do ugody pomimo różnic wynikała z właściwej obu pisarzom troski o "gospodarstwo poezji". Ich wysiłki w tej dziedzinie nie poszły na marne; przez wiele lat mało znani w swoich ojczyznach, stali się w końcu największymi poetami amerykańskimi XX stulecia, jak - może nieco zbyt emocjonalnie - ujęła to Susan Sontag.

Dokonania literackie obu twórców nie były i nie są oceniane z jednakowym entuzjazmem. Niepodważalne są natomiast zasługi ich obu w kreowaniu środowiska literatury, tego, co Miłosz nazywa "poetycką lożą masońską". Polski pisarz skupił wokół siebie grono poetów, krytyków, badaczy literatury, częściowo wywodzących się spośród jego uczniów. Jemu przede wszystkim zawdzięczamy stworzenie w Ameryce "polskiej szkoły poezji". Pisarz rosyjski, gdy wybrano go Poetą-Laureatem Kongresu Stanów Zjednoczonych, uczynił z tej funkcji oręż w walce o znaczenie poezji. To z jego inicjatywy umieszczono wiersze w wagonach nowojorskiego metra, co było impulsem do kolejnych społecznych akcji, w Ameryce i Europie.

Irena Grudzińska-Gross, pisząc o pewnej równoległości losów swych bohaterów, nie maskuje zasadniczych różnic. Porównanie niezależnych osobowości pozwala dostrzec ich walory. Miłosz jest poetą słowa "tak", Brodski mówi światu "nie". O Miłoszu powiada autorka, że "część jego talentu polegała na przekazywaniu niezwykłej cechy - umiejętności bycia szczęśliwym". Brodski "zgłasza sprzeciw ładowi całego świata". Dwie wielkie indywidualności pozwalają autorce na dotknięcie najważniejszych dla literatury XX wieku tematów, przede wszystkim stosunku do ojczyzny, przynależności do języka i wartości przyjaźni. Mowa też jest o żonach, muzach i adeptkach, o miłości i zmysłowości, wreszcie - o śmierci.

Śmierć i umieranie, ból egzystencjalny, poczucie utraty i żalu - obaj poeci nie skąpią nam tych tematów. Brodski odnajduje swój poetycki głos w napisanej jeszcze w Leningradzie "Elegii dla Johna Donne'a". Miłosz w późnej starości pisze nekrologi i poetyckie wspomnienia bliskich, których przeżył. Grudzińska kreśli antropologiczno-kulturowy obraz umierania obu poetów, opisuje ich pogrzeby i literackie reakcje na odejście.

"Miłosz umarł po długim i ogromnie płodnym życiu - tworzył przez siedemdziesiąt pięć lat! Brodski umarł za wcześnie, utrącony, gdy jeszcze wzlatywał. Po ich śmierci organizowano nabożeństwa, czuwania, wieczory wspomnień w Krakowie, Nowym Jorku, Berkeley, Wilnie i Petersburgu.

W gazetach pojawiły się nekrologi, oświadczenia, a także upamiętniające ich wiersze. Ich śmierć wyzwoliła ogromną ilość poetyckiej energii. Powstało przy tej okazji niezwykle dużo książek, artykułów, filmów i praca upamiętniania daleka jest od zakończenia. Niniejsza książka jest jednym z jej etapów". Oby etapy następne były równie ciekawe i dalekie od szkolarskiej rutyny...

Irena Grudzińska-Gross, "Miłosz i Brodski. Pole magnetyczne", Wydawnictwo Znak, Kraków 2007

25 stycznia w Krakowie (sala PWST przy ul. Straszewskiego 21-22, godz. 18.00) odbędzie się spotkanie poświęcone książce Ireny Grudzińskiej-Gross, w którym obok Autorki wezmą udział Zofia Król, Jerzy Illg oraz Adam Zagajewski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2007