Czas zacząć rozmawiać

Zewsząd słychać zaproszenie do rozmowy. Wywołanych spraw jest wiele, a będzie więcej. Są skomplikowane. Jest zatem o czym rozmawiać. Zdaje się także, że są ludzie, którzy chcą rozmawiać. Czy się porozumieją?.

01.01.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Zanim rozmowa rozpocznie się na dobre, chciałabym zadać kilka pytań. Czego możemy oczekiwać, a czego rzeczywiście oczekujemy? A może: czego oczekują poszczególni rozmówcy i obserwatorzy? Być może każdy nieco inaczej rozumie rozmowę i to, w jakim sensie ma być ona “otwarta". Czy w takim razie rozmówcy mogą sobie powiedzieć, o co im tak naprawdę chodzi? Bo jeśli o to samo, łatwiej będzie porzucić poczucie zagrożenia i klimat walki.

Powstaje także inne pytanie: czy potyczki słowne, nawet bardzo zajmujące, mogą doprowadzić do spotkania? Czy możliwe jest, aby spotkanie otwarło wspólną drogę?

To oczywiście nie jest sprawa jedynie debaty teologicznej; wiele problemów wynika z nieumiejętności rozmawiania (choć - niestety - wiele też z niepotrzebnych niechęci lub wprost ze złej woli). Chodzi o nieumiejętność rozmawiania zarówno na poziomie wzajemnego słuchania i wyrażania myśli, jak i dochodzenia do porozumienia (a można do niego dojść tylko razem).

Dlatego ważna wydaje mi się refleksja o rozmowie. Czym jest, a zwłaszcza - czym może być.

Dyskusja owocna

W zaproszeniu do rozmowy pojawiają się także określenia: dyskusja, polemika, spór. Może więc dobrze byłoby, zanim zajmiemy się kościelnym stylem rozmowy, przypomnieć podstawowe zasady rządzące każdą dyskusją. Niby są to sprawy znane. Ale i z nimi może być jak ze wszystkimi oczywistościami: jeśli się o nich nie przypomina, przestają być oczywiste. Dlatego warto przywołać fragment rozważań Romana Ingardena “O dyskusji owocnej słów kilka".

Otóż dyskusja musi “wypływać z rzetelnej wewnętrznej potrzeby wszystkich biorących w niej udział i być prowadzona przy zachowaniu wewnętrznej ich swobody. Ta wewnętrzna swoboda rodzi się z absolutnej swobody myślenia, ze szczerości wobec samego siebie i z nieustraszonego żadnymi okolicznościami dążenia do uzyskania wyjaśnienia spraw niewyjaśnionych, a nieraz dogmatycznie na wiarę, czy w oparciu o autorytet przyjmowanych. Rodzi się ona z potrzeby skontrolowania przyjmowanych twierdzeń czy żywionych przeświadczeń, w krytycznym, a zarazem nieuprzedzonym dociekaniu".

Swoboda wewnętrzna powinna być “wszechstronna, to znaczy, że ma się odnosić nie tylko do cudzych, indywidualnie czy społecznie przyjmowanych twierdzeń, lecz także do twierdzeń własnych uznanych już za prawdziwe i uzasadnione, czy choćby tylko do żywionych przez nas przeświadczeń". Bo “znaczenie ma tu zwłaszcza gotowość do zawieszenia żywionej przez nas dotychczas oceny cudzego stanowiska czy postawy. Bez zawieszenia tej oceny nie jesteśmy skłonni wysłuchać rzetelnie cudzej argumentacji". Poza tym “wola zapoznania się niejako w oryginale z cudzym stanowiskiem" jest “pierwszym warunkiem wyzwolenia się od własnych przesądów i uprzedzeń, ale zarazem jest też pierwszym warunkiem prawa domagania się, by nasze stanowisko zostało w równie swobodny sposób zrozumiane i przemyślane, jak prawo do tego ma stanowisko cudze".

I najważniejsze: dopóki “nie ma woli współpracy - na równych prawach i przy równym wysiłku i równej rzetelności - przy zdobywaniu wiedzy czy przy wyzwalaniu się od błędów własnych, dopóty nie ma mowy o zrealizowaniu dyskusji naprawdę wolnej i dopóty wszelka dyskusja nie jest właściwie potrzebna, bo jest tylko pozorna".

Rozmowy o Kościele

Wróćmy do rozmowy. Swoboda dyskusji, owocna polemika, twórczy spór - to oczywiście ważne. Ale to jeszcze mało.

Jeśli dobrze rozumiem, nie chodzi tylko o dyskusję, polemikę czy spór o poglądy. Rozmowa to może być coś więcej: spotkanie ludzi. Już nie chodzi o przeciwników (choćby teoretycznych). Chodzi o ludzi, którzy razem są wezwani do bycia Kościołem. Chodzi też o wszystkich, którzy chcą rozmawiać, choć nie czują się do Kościoła wezwani.

Nie tylko ja mam nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy nie boją się razem pytać, co znaczy być Kościołem dziś, skoro są do tego razem wezwani. Powtórzmy: także od innych, którzy nie przyjmują tego wezwania, można usłyszeć ważne rzeczy o nas, którzy czujemy się Kościołem.

Z rozmowami w Kościele i o Kościele bywa różnie. Czasem można usłyszeć pytanie: czy w naszym stylu życia kościelnego jest w ogóle miejsce na prawdziwą rozmowę, gdzie rozmówcy traktują się z powagą i szacunkiem oraz słuchają się wzajemnie, otwierając drogę do usłyszenia głosu Boga? Miejsce niewątpliwie jest. Ale każdy, kto próbuje rozmawiać o tym, co wydaje się ważne, chociaż raz (a niektórzy wiele razy) zadawał sobie pytanie: jeżeli chodzi nam o to samo, to dlaczego nie możemy się porozumieć? Być może przyczyna nieporozumienia tkwi także w podejściu do roli rozmowy i sposobu rozmawiania. Temat może być oczywiście rozważany z różnych stron. To, co poniżej, to tylko jedna z możliwości, a zarazem mały eksperyment.

Trzy procesy, o których pisze ks. Węcławski, wydają się dotyczyć nie tylko możliwych postaci teologii, ale szerzej - sposobu myślenia i wynikającego z niego stylu życia. Także rozmowę można zatem zobaczyć w tych trzech perspektywach.

"Doszliśmy do prawdy - wystarczy ją znać"

To jest świat trwałych ustaleń. Wszystko, co ważne, już wiadomo, ponieważ zostało powiedziane i utrwalone raz na zawsze. Wiadomo też, jak ma być. Można rozmawiać, oczywiście, ale “u nas". Rozmowa przyjmuje wtedy kształt pouczenia, wyjaśnienia, rady. Skoro znamy prawdę, trzeba ją wszystkim przekazać. Mamy słowa, które są gotową odpowiedzią na każde ewentualne pytanie. Odpowiedź jest określona i bezdyskusyjna, zwykle prosta i jasna.

Niektórzy najlepiej czują się właśnie w tym świecie gotowych odpowiedzi. Ale nie wszyscy i nie zawsze. Zwłaszcza w sytuacjach granicznych, kiedy próbuje się przykładać wypróbowane odpowiedzi do prawdziwych pytań, dostrzegamy, że choćby były najpiękniejsze, okazują się sloganami - jak skorupy, w których nie ma życia.

Nie musi tak być. Także odnalezione gotowe odpowiedzi bywają wypełnione treścią po brzegi. Wtedy ocalają. Bo człowiek mówi do człowieka.

W tym świecie niepokoi jednak jeszcze coś innego. Wprawdzie “doszliśmy do prawdy" i dobrze ją znamy, ale bywa nam dziwnie obca. Może stąd wrażenie, że to prawda jakby ponad nami, a nasze życie - to zupełnie inna sprawa? Powstaje wtedy rozdwojenie, widoczne w wielu rozmowach. Kiedy prowadzi się rozważania o wierze, wszystko jest jasne i poparte argumentami. Wtedy lepiej nie wspominać spraw codziennych, bo są “zbyt przyziemne". A w naszych zwykłych życiowych rozmowach sprawy wiary się nie pojawiają - chyba że w postaci przysłów, powiedzonek lub pobożnych sentencji. To jakby dwa światy, niezupełnie sklejone. Niekiedy - jak w świetle błyskawicy - niespójność tę można zobaczyć jak ogromną przepaść.

"Osądzamy przeszłość - wybieramy drogę"

W świecie, gdzie każdy opiera się na własnym (lub wspólnotowym) osądzie, rozmowa zdaje się najlepiej funkcjonować w ramach zbieżności poglądów lub szeroko rozumianych interesów. Poza tą zbieżnością odbywa się jako polemika z akcentem na walkę o przeforsowanie własnych opinii czy sądów. Łatwo w tym świecie o podziały na frakcje i podgrupy oraz ustawienie “naprzeciw" - takie, w którym na pierwszym miejscu pojawia się “interes frakcyjny".

Także autorytet rozumu i sumienia staje naprzeciw autorytetu instytucji. Możliwości rozumu i prawa sumienia powinny dać dobrą przestrzeń do wzajemnej wymiany. I tak bywa. Wiele dobrych i pięknych rzeczy dzieje się, gdy człowiek spotyka człowieka. Jednak otwarta rozmowa, zwłaszcza w większej grupie, nieraz wydaje się niemożliwa, każdy bowiem wydaje się mieć coś do stracenia lub do zyskania. O jaką prawdę komu chodzi, coraz mniej widać z jego słów, coraz więcej - z konkretu życia. Słuszne jest to, co użyteczne. W takim świecie nabierają wagi role, które ludzie spełniają, i miejsca, z których przemawiają.

Pozostaje pytanie, czy te role i związane z nimi schematy zachowań wspierają, czy utrudniają porozumienie (i w ogóle rozmowę) między ludźmi. A jeśli “wybieranie drogi" przyjmuje kształt “rozumnego i krytycznego projektu" - przyszłość jawi się jako jeśli nie odtwarzanie starego, to tworzenie nowego schematu. Może po to, żeby było łatwiej wymiernie ją później osądzić. Konkretny człowiek ze swoim życiem (i chęcią rozmowy) schodzi wtedy na plan dalszy. Każdy może zresztą sam (lub ze “swoimi") rozstrzygnąć, z kim chce, a z kim nie chce rozmawiać.

"Możemy inaczej"

Z rozmową także “może być inaczej". W tym miejscu, a lepiej: na tej ścieżce rozmowa ma największe znaczenie. Aby rozmawiać, trzeba się odważyć. Bo nie można już się chować ani za gotowe odpowiedzi, ani za przygotowany projekt, choć jedno i drugie jest przedmiotem rozmowy. Trzeba stanąć wobec Drugiego takim, jakim się naprawdę jest. Najpierw jest zatem zgoda na siebie i na swe życie. Potem zgoda na Drugiego - “kogoś, kogo sami byśmy nigdy nie wymyślili i nie chcieli". I dalej - gotowość zrobienia kroku do przodu, to znaczy zostawienia siebie (porzucenia, przekroczenia czy stania się pustym, jakkolwiek to nazwać). Kroku w kierunku Kogoś drugiego oczywiście. Ale to jeszcze nie koniec. Potrzeba teraz przyjęcia Kogoś, jakim jest, i zgody na to, aby był, bez dopasowywania go do własnych wizji. W takiej rozmowie chodzi o wzajemne przyjęcie.

Radykalna zgoda na to, że może być inaczej, bo pojawia się Ktoś Inny, jest ogromnie wymagająca. Ale właśnie w takim spotkaniu jest odpowiednie miejsce i na wyjaśnienie, pouczenie, radę, i na dyskusję, spór, osąd czy wybór drogi. I wszystko prowadzi dalej.

A wiara jest wtedy po prostu moim codziennym życiem, a moje (całkiem zwykłe) życie jest otwarciem na Przychodzącego i w ten sposób - wiarą. Każda chwila i wszystko może stać się rozmową, która prowadzi do Spotkania i wyprowadza dalej. Może się też okazać, że kogoś innego obok mnie wprowadza w rozmowę nie wiara, ale właśnie niewiara.

***

Często powtarzają się w tym tekście słowa “wzajemnie" oraz “razem". To nie przypadek. Bo jeśli chcemy się porozumieć (a to akurat powinno być oczywiste, skoro jesteśmy razem wezwani do bycia Kościołem), w takim razie nie może się to stać bez żadnego z nas. Raz jeszcze: i nie bez tych, którzy chcą rozmawiać, choć nie czują się objęci tym wezwaniem. Nie jest to bowiem w gruncie rzeczy rozmowa o poglądach, ale o nas i o tym, do czego nas Bóg razem zaprasza. Jeśli tak, to nikt nie musi czuć się zagrożony. Chyba że ma coś do stracenia. Albo boi się “wpaść w ręce Boga Żyjącego", co jest w tej (jak w każdej poważnej) sprawie rzeczywistym NIEbezpieczeństwem.

Powraca pytanie: czy znajdą się ludzie, którzy świadomi przeszkód nie porzucą gotowości do rozmowy, porzucą natomiast lęki i pozory? Kiedy tacy ludzie się znajdują, jest szansa, że między dwoma rozmawiającymi znajdzie się Trzeci i jaśniej będzie można zobaczyć, co było, co jest i w którą stronę teraz razem się wybrać.

To jest Kościół.

S. Róża Mueller (ur. 1969) mieszka w Katowicach, studiuje na Wydziale Teologicznym UAM w Poznaniu. Należy do Zgromadzenia Sióstr Maryi Niepokalanej.

---ramka 403254|strona|1---

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01/2006