Czas nazwisk

"Tu nie chodzi o niechęć do ujawniania przeszłości Kościoła, przecież w swoich pracach niczego nie ukrywam. Po to jest komisja, by wyjawiać, pokazywać. Ale w całości, bez sensacji, żeby wziąć odpowiedzialność za to, co się mówi.

08.01.2007

Czyta się kilka minut

fot. M. Kuźmiński /
fot. M. Kuźmiński /

Gdy o jego rozprawie historycznej na temat najnowszej historii diecezji sandomierskiej ks. Adam Boniecki pisał, że "w dobie »teczkowego szaleństwa« stanowi wzór posługiwania się archiwalnymi materiałami", ks. Bogdan Stanaszek był wykładowcą sandomierskiego seminarium i adiunktem w Instytucie Historii Kościoła KUL. Gdy rozmawialiśmy z końcem ubiegłego roku, był już członkiem powołanej przez Episkopat Kościelnej Komisji Historycznej, która miała zająć się zbadaniem dokumentów dotyczących inwigilacji duchowieństwa przez SB. O komisji biskupi mówili, że jej zadaniem będzie "obiektywne spojrzenie na problemy związane z lustracją". Zapytany, jak to rozumieć, ks. Stanaszek odpowiadał prosto: - Cele komisji wytycza Konferencja Episkopatu. Co do szczegółów przyjęliśmy zasadę, że żadne informacje nie będą udzielane inaczej, jak przez komunikaty rzecznika KEP. Żeby uniknąć sensacyjności - dodawał.

Niebawem takim celem miało się stać zbadanie dokumentów dotyczących abp. Stanisława Wielgusa. Kamery wyłapały ks. Stanaszka przed drzwiami archiwum. Do ingresu pozostawały dni, a on mówił dziennikarzom, że komisja nie nałożyła sobie ram czasowych, bo "nie da się szybko udzielić odpowiedzialnych odpowiedzi".

Jego spokojny ton drażnił dziennikarskie nerwy. Miało się zresztą okazać, że Komisja skończy pracę w archiwum po jednym dniu. Ale po swojemu.

Historia zawsze wracała

Jest jednym z tych pasjonatów, o których opowieść należy zacząć słowami: "już w szkole podstawowej...". Miłość do historii rosła w nim podczas wycieczek rowerowych w okolicach rodzinnego Brzostka na Podkarpaciu. W szóstej klasie ruszali z kolegami tropem dworków, kościołów, wojskowych cmentarzy, przydrożnych kaplic. Gdy lata później postanowił pójść do seminarium, myślał, że z historią się rozstaje. Okazało się, że z historii Kościoła można pisać pracę magisterską. Ponownie żegnał się ze swoją pasją, gdy po seminarium zaczynał pracę duszpasterską, wkrótce jednak przyszły studia doktoranckie: - Zawsze wydawało mi się, że inne zadania zepchną historię na drugi plan, a ona wracała.

Ks. Stanaszek zaczynał od dziejów rodzinnej parafii. Powstała monografia jej historii w międzywojniu; cały czas liczy, że napisze drugą część - o dziejach najnowszych. Jakby mimochodem pokazuje ponad dwustustronicową książkę "Brzostek i okolice". To niby przewodnik turystyczny, a naprawdę solidne opracowanie: Towarzystwo Miłośników Ziemi Brzosteckiej wznawiało je już trzy razy. Sam ksiądz zakładał działające do dziś lokalne pismo "Wiadomości Brzosteckie". Nawet na brzosteckich pocztówkach jest informacja "fot. Bogdan Stanaszek".

Już w owym przewodniku autor zdradza zamiłowanie do dokumentów. Nie omieszka w nim wspomnieć, że pierwszy pisany dowód na istnienie Brzostka pochodzi z lat 1123-25 i został wydany przez legata papieskiego Idziego, który zatwierdzał tutejsze posiadłości tynieckich benedyktynów.

Pracował na parafii w Stalowej Woli, gdy zmieniły się granice diecezji: tak z diecezji przemyskiej trafił do sandomierskiej. I postanowił jej dziejom poświęcić doktorat (jak pisze w przedmowie promotor,

ks. prof. Zygmunt Zieliński, "dał się do tego skłonić", początkowo chciał bowiem dalej badać dzieje rodzinnej parafii). W 1997 r. obronił pracę o duchownych sandomierskich w czasach międzywojennych.

- Wszedłem w zupełnie nowy teren - mówi

ks. Stanaszek. Ma na myśli diecezję, ale miało tak być także względem badawczych tematów. Bo niebawem otworzyły się nowe archiwa i nowe możliwości. - Chciałem zobaczyć, jak dobrze mi znany represyjny system działał od wewnątrz - opowiada. - Potwierdzić odczucia na podstawie źródeł, także wytworzonych przez instytucje tego systemu.

Cztery źródła

Sandomierskie seminarium mieści się naprzeciw prowadzącej na stare miasto Bramy Opatowskiej, przy barokowym kościele św. Michała. Nieopodal XVII-wiecznych zabudowań stoi mniejszy budynek, w którym mieszka ks. Stanaszek. Za okupacji było tu gestapo, później wprowadziło się UB. W piwnicach mieścił się areszt śledczy. Ksiądz pokazuje na posadzce korytarza ślady po serii z pepeszy, a przy schodach - dawne mocowania kraty. Prowadzi na piętro. Mieszka w dwóch małych pokojach. Przy ścianach regały, na nich m.in. Encyklopedia Britannica. I skoroszyty z posegregowanymi materiałami do publikacji. Dwie stare drewniane dzieże do wyrabiania ciasta z malowanymi na nich świętymi, naśladującymi ikony, kupione w Bieszczadach. Te dzieże, mówi ks. Stanaszek, to też historia. A w rogu pokoju zabytkowa, niedziałająca maszyna do pisania. - Uratowana, ktoś chciał ją wyrzucić na śmietnik - mówi i wspomina, że kiedyś każda maszyna była rejestrowana, a w Teczkach Ewidencji Operacyjnej Księży były próbki pisma maszyn należących do kapłanów.

Tu, w dawnej katowni bezpieki, zaczął pracować nad historią sandomierskiego Kościoła w czasach komunizmu. Monumentalne, dwutomowe opracowanie "Diecezja Sandomierska w powojennej rzeczywistości politycznej 1945-1967" to, jak mówi, owoc czterech lat pracy w archiwach. A powstały też mniejsze książki: "Usunąć Biskupa", o zmaganiach bezpieki z bp. Janem Kantym Lorkiem, oraz "Wrogo ustosunkowany do naszego państwa" - o tym, jak komuniści oceniali bp. Piotra Gołębiowskiego.

- Najprzyjemniejszy jest moment kwerendy, gdy znajduje się nowe informacje, których się nie spodziewało. To moment zaciekawienia tamtą rzeczywistością - opowiada. - Potem jest praca trudna, trzeba ten materiał posegregować zgodnie z regułami pracy naukowej. Kolejny etap to tworzenie obrazu tych dziejów, pisanie i redagowanie.

Ks. Stanaszek wchodzenie na nowy teren zaczął od archiwum diecezjalnego. Z akt personalnych księży nie wynikało wiele, sięgnął więc do akt parafii, w których budowano wówczas kościoły. Tu ślady zmagań z władzami były już wyraźne. Ale, jak mówi, pełen obraz zaczął się rysować dopiero podczas kwerendy akt Urzędu ds. Wyznań zdeponowanych w Archium Akt Nowych w Warszawie. - Na same inwentarze, by wynotować interesujące mnie sygnatury, poświęciłem cztery dni - opowiada. - Bardzo ważny był kolejny krok: akta KW PZPR w Kielcach i mechanizmy jego działań wobec Kościoła.

Dopiero później ks. Stanaszek udał się do IPN, by zajrzeć do akt bezpieki.

Istotą jego pracy jest to, że odtwarza rzeczywistość tamtych czasów nie na podstawie jednego, lecz tych czterech źródeł. - Dla najnowszej historii Kościoła w Polsce kluczowe znaczenie mają akta wytworzone przez administrację państwową różnych pionów i służby specjalne - tłumaczy. - Kościołem zajmowały się wówczas trzy piony: po pierwsze, kierownictwo polityczne, czyli PZPR ustalająca politykę. Jej wykonanie leżało w gestii administracji i Urzędu ds. Wyznań, który oficjalnie kontaktował się z księdzem, ale był to wierzchołek góry lodowej. Po trzecie, było UB i SB.

- Jeśli więc naprawdę chcemy poznać działania władz wobec Kościoła - ciągnie ksiądz - nie można opuścić żadnego z tych pionów. Akta z IPN są równie ważne, ukazują najbardziej zakonspirowane działania - dodaje. - Bezpieka na spotkaniach z administracją przedstawiała tylko zasadnicze ustalenia, ale nie mechanizm zbierania materiałów.

Logika bezpieki

Nawet pobieżna lektura opracowania ks. Stanaszka pozwala odczuć, jak gigantyczny aparat komuniści skonstruowali wokół Kościoła. On sam mówi, że właśnie to chciał pokazać. - Dopiero całościowe ujęcie pozwala zobaczyć, ilu ludzi zaangażowanych było w aparacie represji - przekonuje. - W latach 50. uciekano się do terroru, w latach 60. usiłowano Kościół zepchnąć do zakrystii, ale wszystkie działania władz miały doprowadzić do dezintegracji Kościoła i ten plan bardzo czytelnie wynika z akt.

Czytanie tych akt wymaga, jak mówi, wejścia w "ich" logikę (o SB i UB ks. Stanaszek często mówi "oni"). Opowiada o bp. Lorku, przeciw któremu założono sprawę rozpracowania agencyjnego o kryptonimie "Okoń". Hierarcha, rekonwalescent po zawale, kazał się zawieźć do lasu w podsandomierskim Kleczanowie. - Na spacer, dla nas to oczywiste - mówi ksiądz. - Podczas jednego z tych spacerów po drugiej stronie lasu przejeżdżają pracownicy ambasady brytyjskiej, konwojowani przez funkcjonariuszy UB z Rzeszowa, w pewnym momencie się zatrzymują. Też nie musimy się specjalnie zastanawiać, po co. Jaka tymczasem jest logika UB? Biskup uprawia działalność szpiegowską i w lesie doszło do spotkania, bo TW "Szofer" doniósł, że biskup odszedł od auta i nie było go ze 20 minut.

Bp Lorek jest dla ks. Stanaszka jedną z wyłaniających się z akt postaci, które budzą jego szacunek. - To, że tacy ludzie Kościoła autentycznie pracowali dla Chrystusa i ludzi, do których byli posłani, widać nawet w ocenach bezpieki - mówi. Ich portrety w teczkach przeładowane są złością i frustracją. Często też złośliwością. - O bp. Lorku pisali, że jest nieludzki dla księży. Księża zapamiętali go zupełnie inaczej - mówi ks. Stanaszek. - Trzeba mieć do tych materiałów dystans. Czytając je, staram się rozumieć sposób myślenia jednej i drugiej strony. Są one bardzo ważne dla pełnego obrazu; SB nie okłamywało samej siebie, dokumenty operacyjne pokazują pracę, którą oni wykonywali. Ale trzeba umieć je czytać.

Czy swoją pracę nazwałby lustracją?

Po chwili zastanowienia ks. Stanaszek mówi, że nie podchodzi do niej w ten sposób. - Dla mnie ważne jest zbadanie mechanizmów, które działały wokół Kościoła. Oczywiście, pojawiają się w nich ludzie.

W monografii nie podaje nazwisk tajnych współpracowników, tylko pseudonimy. Z nazwiska wymienia konsekwentnie pracowników bezpieki. - Podejmowałem tę decyzję w kontekście całej dyskusji o lustracji - tłumaczy. - Chciałem uniknąć sensacji, pokazywać działanie systemu. Zresztą księża z diecezji mogą bez trudu odgadnąć tożsamość najbardziej szkodzących Kościołowi. Jak TW "Ul"/"Wąkop", ksiądz, o którym ludzie, którzy go znali, mówili, że był człowiekiem niewierzącym. Ale nadchodzi taki czas, że nie będzie innego wyjścia, trzeba będzie spokojnie i rzetelnie pisać o nazwiskach.

Ks. Stanaszek dostrzega w koncentrowaniu się na poszczególnych przypadkach współpracy groźbę fałszowania historii. - Przestrzegałbym przed generalizowaniem - mówi. I opowiada o dawnym wikariuszu z Brzostka, który po wojnie pomagał grupie Narodowych Sił Zbrojnych. UB zaczęło go szantażować, że albo podpisze zobowiązanie do współpracy, albo czeka go więzienie. Podpisał, wkrótce jednak współpracę zerwał. UB zanotowała nawet, że po rekolekcjach kapłańskich. - Wyobraźmy sobie dziś groźbę zamknięcia nawet na dwa tygodnie w nieogrzewanej piwnicy. Czy łatwo być bohaterem? - pyta ks. Stanaszek. Mówi bardzo spokojnie, prawie bez emocji. Gdy jednak zaczyna opisywać treść swoich badań, w jego oku pojawia się błysk.

I opowiada dalej, o księdzu, który w latach 50. podjął współpracę i gdy UB zażądało informacji o kolegach, którzy byli kapelanami AK i NSZ, żeby się spalić w środowisku, wstąpił do ruchu "księży patriotów".

O innym księdzu-TW, który by zerwać współpracę opowiedział na spotkaniu z księżmi o radomskich lokalach kontaktowych, w których się spotykał, o mechanizmach, jakie stosuje UB.

- Jak ocenić te przypadki? - pyta ks. Stanaszek. - Wszyscy byli zarejestrowanymi TW. Czy jednak samo skonstatowanie tego faktu będzie sprawiedliwe? Czy tak ma wyglądać historia?

Byli zarejestrowani, współpracowali. Ks. Stanaszek szuka odpowiedzi, co było dalej.

Kościół nie straci

- Nie mam gotowej recepty - mówi. - Zasada powinna być taka: dogłębna analiza akt, unikanie sensacyjności, a z drugiej strony prawda. Dzięki niej nawet ci, których złamano, mogą wyjść zwycięsko.

Ks. Stanaszek sprawia wrażenie zdystansowanego, patrzącego chłodnym okiem na skomplikowane dzieje ludzi, które bada. Historyk ma przedstawiać fakty. Ale jak w archiwum czuje się ksiądz?

- Ludzkie losy wymagają szacunku, nawet w przypadku postaci, która może na szacunek nie zasługuje - namyśla się. - Trzeba pochylić się nad nimi nie z chęcią dołożenia komuś, ale pokazania wyborów człowieka. Nawet tych złych.

Dodaje, że woli być świadkiem tych losów niż ich sędzią. - Osąd pozostawiam, w przypadku pracy, czytelnikom. Choć napotykam postacie, które budzą szacunek. Albo współczucie.

- W archiwum nie przestaję być księdzem - ciągnie. - Ale homilia z ambony rządzi się innymi prawami niż analiza historyczna. Historia ma swoją metodologię, a praca duszpasterska swoją.

Gdy mówi o pokazywaniu złożoności tamtych czasów, podkreśla, że właśnie tego nie robią media: - To, co eksponują, czyli poszczególne przypadki współpracy, jest tylko częścią całości. Owszem, ważną, wymagającą zbadania i oceny. Ale też zachowania proporcji. Rozumiem media - dodaje. - Wiem, czym się kierują. Ale uważam, że może to prowadzić do zafałszowania najnowszych dziejów Kościoła w Polsce. Dziennikarze może znają całość mechanizmów represji, ale ludzie niekoniecznie. Zwłaszcza młodzi. Jeśli serwuje się im jedną po drugiej informacje o kolejnych współpracujących księżach, może to prowadzić do generalizacji.

- Ale uważam też - mówi ks. Stanaszek - że trzeba tę sferę poznać jak najgłębiej. Kościół na tym nie straci, przeciwnie. Gdy przedstawia się całość mechanizmów systemu, okazuje się, jak ogromnej skali represji przedmiotem był Kościół. To dopiero daje pojęcie, że Kościół nie dał się złamać.

O dalszych planach prac Kościelnej Komisji Historycznej nie chce mówić. Fakt, że od początku jej istnienia wylicza się, o czym nie będzie ona informować, skutkuje sceptycyzmem wielu komentatorów. Czy ks. Stanaszek nie obawia się klimatu niezdrowej tajemnicy?

- Przecież w swoich pracach naukowych nie starałem się czegokolwiek ukrywać czy maskować - odpowiada równie spokojnie, jak dotychczas. - Tu nie chodzi o niechęć do ujawniania, bo po to jest komisja, by pewne rzeczy wyjawić, pokazać. Ale w całości, bez sensacji o bieżących odkryciach. Żeby wziąć odpowiedzialność za to, co się mówi, trzeba samemu poznać daną rzeczywistość.

Ksiądz wie, że nie oznacza to opieszałości. - Temat jest nośny społecznie i jest potrzeba badań. Ale każdy, kto zna się na warsztacie pracy historyka, wie, że nie da się ogłosić wyników badań w tydzień. Owszem, są etapy, które należy przechodzić szybko. Jak to będzie wyglądać, zobaczymy.

***

Przyszłość? Ks. Stanaszek chciałby wrócić do najnowszej historii Brzostka. Pokazać, jak funkcjonował system na samym dole, najbliżej życia. Jeden z proboszczów z Brzostka był więziony, doniósł na niego TW - członek rady parafialnej.

Ksiądz chciałby zająć się też historią rozbijania AK i WiN-u na Rzeszowszczyźnie. Zna relacje partyzantów, którzy przez lata ukrywali się przed UB i których nikt nie wydał. Są też inne okresy historyczne, ale nie da się przecież robić wszystkiego naraz.

Na razie czekają teczki. I dziennikarze.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zastępca redaktora naczelnego „Tygodnika Powszechnego”, dziennikarz, twórca i prowadzący Podkastu Tygodnika Powszechnego, twórca i wieloletni kierownik serwisu internetowego „Tygodnika” oraz działu „Nauka”. Zajmuje się tematyką społeczną, wpływem technologii… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 02/2007