Czas budowania

Krzysztof Koseła, socjolog: Nie jest złem, że pokolenie rodziców stworzyło dzieciom takie warunki, jak nigdy przedtem. Jeśli widziałbym jakąś winę dorosłych, to w tym, że postawili na system edukacji, który zaniedbał uczenie funkcjonowania w grupie. Rozmawiała Elżbieta Isakiewicz

06.04.2010

Czyta się kilka minut

Elżbieta Isakiewicz: Czy dostrzega Pan w młodym pokoleniu "nanibyzm, nijakość i pustkę na sztandary"?

Krzysztof Koseła: Zdecydowanie nie. Za to widzę tendencję, której poddają się wychowawcy od bardzo dawnych czasów, a która wyrasta z przekonania, że w każdym następnym pokoleniu młodzież jest gorsza, mniej wartościowa. W pismach Platona i Arystotelesa znajdujemy ubolewania, że ateńska młodzież schodzi na manowce, bo dostała się pod wpływy niejakiego Tymoteusza z Miletu, kompozytora muzyki rzewnej, sentymentalnej. Wychowawcy z IV wieku przed Chrystusem woleli, żeby młodzież słuchała muzyki, która służy wzmacnianiu ciała. Ale tendencja do lamentu z całą mocą rozkwitła w XIX wieku, kiedy to młodzież narodziła się jako kategoria społeczna. Stało się tak, gdy człowiek po wyjściu spod opieki piastunek nie szedł już do pracy, tylko do szkoły. Nagle między dzieciństwem a dorosłością pojawiła się nowa przestrzeń: dorastanie. Wtedy rozmaici przywódcy zaczęli zachęcać młodych ludzi, by ci stanęli na barykadach, żeby bili się o jakiś nowy świat. Jedni mobilizowali, inni krytykowali z powodu nihilizmu. Borys Sawinkow, rosyjski rewolucjonista, minister w rządzie Kiereńskiego, zanotował w swych pamiętnikach spisanych w kazamatach Czeka rozmowę z Józefem Piłsudskim, którą odbył w Warszawie w 1922 r. Marszałek skarżył się na polską młodzież, że taka miałka i bezideowa. A przecież mówił o ludziach zdziesiątkowanych w pierwszej wojnie światowej, wykrwawionych w wojnie z bolszewikami. Tak więc skojarzenie młodzieży z barykadami jest mocno osadzone w tradycji.

Ale czy w czasach pokoju tej barykady nie powinno wyznaczać wezwanie młodych do nie zamykania się w kokonie zobojętnienia na dobro wspólne, do widzenia dalej poza czubek własnego nosa?

Kiedy polska młodzież wcale pod tym względem nie odbiega od swoich rówieśników za granicą! Przeprowadzone w 1999 r. badania Międzynarodowego Towarzystwa Edukacyjnego (dające obszerną wiedzę o młodzieży, ponieważ zrealizowano je w 28 krajach) rzeczywiście pokazały, że ta nasza miała pewien deficyt w sferze zaangażowania na rzecz innych. Ale już wyniki Eurobarometru Gallupa z 2007 r. świadczą o tym, że społeczna aktywność polskiej młodzieży nie odstaje od średniej w krajach rozwiniętych. Pod koniec czerwca zostaną ogłoszone rezultaty najnowszego badania Międzynarodowego Towarzystwa Edukacyjnego, w którym uczestniczyło 39 krajów. Jako ich koordynator na Polskę już dziś mogę zapewnić, że postawy naszej młodzieży wobec spraw publicznych nie dają polskim wychowawcom powodów do zażenowania.

Co spowodowało, że te postawy w ciągu dekady zmieniły się u nas na korzyść?

Po opublikowaniu badań z 1999 r. w szkołach zaczęto szybko wdrażać rozmaite programy naprawcze uczące angażowania się w sprawy społeczności lokalnych, potrzeby bliźnich. Polegają na praktycznych działaniach: na opiece nad parkiem, cmentarzem czy też starszą panią, której trzeba ulżyć w samotności. I to zaczęło procentować. Dojrzewanie do społeczeństwa obywatelskiego to proces, w którym bierze też udział młodzież. Nie wydaje mi się też usprawiedliwione zarzucanie jej bezbarwności, miałkości. Międzynarodowe badania porównawcze przekonują, że na tle rówieśników z innych krajów polska młodzież to grupa kolorowa, o wyrazistym profilu.

W jakim sensie?

Rzadko widać ją schowaną w środku międzynarodowego peletonu, za to często na jego początku lub końcu. To świadczy, że jest ciekawa, z charakterem. Równie krzywdzące są mity o jej bezideowości.

Proszę o przykłady.

Nawet w badaniach sprzed dekady polska młodzież - obok Greków i greckich Cypryjczyków - okazała się najbardziej przejęta wartościami narodowymi. Wprawdzie nie wyróżniała się taką otwartością, jak Skandynawowie, w dziedzinie praw kobiet, ale i daleko jej było do powściągliwości krajów bałkańskich. Tym razem mieściła się pośrodku skali. Ma też wyróżniające się poglądy na kwestię zadań obywateli i zadań państwa w demokracji.

A może to za mało? Może doświadczenie historyczne przodków, ich droga do wolności, powinno uzbroić młode pokolenie w jakąś ożywczą, by nie rzec: misyjną siłę? Sam Pan powiedział w jednym z wywiadów, że współczesności brakuje wartościowego konfliktu pokoleń, takiego, jaki zdarzył się w 1968 r., kiedy to młode pokolenie wyprowadziło się ze starego świata. W Polsce nie widać, by młodzi taką przeprowadzkę planowali. To dobrze czy źle?

Fakt, pokolenie ’68 było wyjątkowe, bo - inaczej niż poprzednie, które konsolidowały się wokół wzmacniania centrum kulturowego, cywilizacyjnego, państwowego (w Polsce temu celowi służył m.in. skauting) - to wyrosło na tendencjach odśrodkowych, na osłabianiu centrum, niosło hasła demokracji dla wszystkich. I szło jak taran. Rozwaliło wiele murów, otwierając przestrzeń dla tego, co nazywa się emancypacyjnym projektem nowoczesności. Poszerzyło pole wolności, otworzyło wiele drzwi, których już zamknąć niepodobna. Zmiany są nieodwracalne.

To dlaczego współczesne pokolenie nie jest równie wyjątkowe?

Bo nie ma takiej potrzeby. Nie żyjemy w XIX-wiecznym świecie zatęchłych monarchii i skostniałych imperiów, w lepkim, zamkniętym układzie klasowo-stanowym, który wymaga rozwałki, żeby ludzkość popchnąć do przodu. Żyjemy w świecie w miarę przyjaznym, w dość dobrze funkcjonującym społeczeństwie. Nasze dzieci mają prawo przypuszczać, że gdy dorosną, będą miały lepiej niż my. To czas budowania, a nie czas destrukcji.

Czy to nie minimalizm przez Pana przemawia?

Raczej realizm.

Ale czy na pewno mamy czyste sumienie wobec dzieci III RP? Kiedyś zwrócił Pan uwagę, że nie nauczyliśmy się jeszcze żyć w rzeczywistości nieustannej transformacji, a musimy tego uczyć nasze dzieci. Nie jest tak, że dobrze wyszła nam tylko nauka konsumpcjonizmu?

Socjologowie mówią już o końcu transformacji. Jesteśmy innym społeczeństwem niż 20 lat temu. Z zupy rybnej jakimś cudem stworzyliśmy całkiem przyzwoite akwarium. Z niemożliwego - możliwe. Jeszcze wiele musimy odbudować, ale to, że podążamy we właściwym kierunku, nie powinno budzić wątpliwości. A czy nauczyliśmy nasze dzieci konsumpcjonizmu? Konsumowanie wygodnego życia jest łatwiejsze od niemożności konsumowania. Ale i trudniejsze, bo wymaga ciągłych wyborów. Samo w sobie nie jest więc złem. Nie jest złem, że pokolenie rodziców stworzyło dzieciom takie warunki, jak nigdy przedtem. Jeśli widziałbym jakąś winę dorosłych, to w tym, że postawili na system edukacji, który za swój główny cel obrał przekazywanie informacji, wiedzy i zaniedbał kształtowanie umiejętności funkcjonowania w grupie, współpracy w kolektywie. Taki model skutkuje ogromnym przyrostem szkolnych obciążeń - nigdy wcześniej młodzież szkolna nie pracowała tak ciężko, choć trzeba mieć świadomość, że to trend ogólnoświatowy, a Azjaci mają pod tym względem jeszcze gorzej. I to nie "nowa burżuazja" nam rośnie, jak wieszczy w swoim artykule Jan Sowa, lecz raczej nowa klasa średnia.

Nie martwi Pana martwota bijąca z powieści nastoletniej Dominiki Ożarowskiej?

W moim przekonaniu jest to opis stanu ducha przedstawicielki udręczonych obowiązkami uczniów. "Chór rozwartych w śmiechu gąb" na nudnej imprezie licealistów to wyraz ich znużenia, zmęczenia. Za kilka lat, gdy będą starsi, ten opis nabrałby barw - choćby za sprawą uwolnienia od szkolnego kieratu.

Nie martwi Pana ten żal, że "nie uderzy żaden piorun"? Czy nie jest to opis stanu ducha pokolenia żyjącego bez wizji, o jaką łatwiej, gdy ma się autorytety? Gdy prof. Barbara Fatyga na początku lat 90. pytała o nie młodzież, wyliczali: Jan Paweł II, Matka Teresa, Jacek Kuroń. Kiedy powtórzyła te badania ostatnio, globalny wzorzec zniknął, ustępując miejsca jakiemuś konglomeratowi, mozaice autorytetów.

Sam chciałbym wiedzieć, ku jakiej wizji Jan Sowa chciałby popchnąć młodzież. Ku czemuś popycha, ale ku czemu? Natomiast wiem, że nie ma jednego totalnego autorytetu, który rządzi całością naszego życia - to kolejny mit. Dlatego w swoich badaniach młodzieży nigdy tego pytania nie zadaję. Istnieją tylko autorytety cząstkowe: ten od mody, ten od moralności, ten od dobrej kuchni, a inny od piłki nożnej. Myślę więc, że ucieczka od omnipotentnego autorytetu to odruch zdrowy; młode pokolenie komunikuje nam: nie damy wmówić sobie czegoś, czego nie ma. Przy okazji przestrzegałbym przed idealizacją przeszłości pod hasłem tęsknoty za Utopią utożsamianą z lotem ku wzniosłym, szlachetnym ideom, w rejony niedostępne martwocie.

Dlaczego Pan przestrzega? Przecież czuliśmy się wtedy tak uduchowieni, lepsi.

Ponieważ takie tęsknoty mogą prowadzić na manowce. Przeszłość nie była lepsza od teraźniejszości. Owszem, w latach 80. istniał pęd do budowania wspólnot, ale tych rodzinnych, przyjacielskich, małych. Inicjatywy powoływania wspólnot obywatelskich były dławione w zarodku. Wyniki badań socjologicznych są jednoznaczne: przed 1989 r. tożsamość społeczna naszych rodaków była wątła i ułomna. Na pytanie "kim jestem?", odpowiadaliśmy: biedny, inteligentny, chory, samotny. Dziś odpowiadamy: jestem patriotą lokalnym, zwolennikiem polityka Iks, Polakiem itp. Czas na rozwinięte tożsamości społeczne przyszedł wraz z wolną Polską, zaś pokolenie ’89 jest w tej wolności zanurzone.

Ostatnie badania przeprowadzone wśród młodzieży warszawskiej, z których wynikło m.in., że coraz więcej młodych rezygnuje z picia, ćpania, palenia, skłoniły ich autorów - Barbarę Fatygę i Przemysława Zielińskiego - do refleksji, że w dyskusji o młodzieży mamy do czynienia z paniką moralną. Też Pan tak uważa?

Owszem. Bo straszenie młodzieżą dorosłych to druga popularna tendencja wśród wychowawców. Panika moralna jest znanym zjawiskiem socjologicznym, które normalnie ma swój początek, kiedy to zabierają głos straszący; następnie środek, kiedy wypowiadają się eksperci proponujący rozwiązania problemu oraz inni, którzy uspokajają; wreszcie finał, kiedy panika wygasa, często samorzutnie. Natomiast ta młodzieżowa charakteryzuje się tym, że jak się zaczęła w XIX wieku, tak ciągle trwa. Jest to szczególna, bo regularnie ożywająca panika moralna.

Czy poza mniejszą chętką na używki dostrzega Pan pozytywne trendy w postawach pokolenia ’89?

Jednych może to zmartwić, a innych pocieszyć, ale faktem jest, że w Polsce widać stosunkowo skuteczny przekaz tradycji kulturowej między pokoleniami rodziców i ich potomstwa. Młodzi przejmują dość tradycyjne wartości swoich wychowawców.

Czy Pańskim zdaniem ludzie są lepsi, gdy są młodzi, idealistyczni, gotowi uznać prawa wszystkiego, co się rusza, czy też w tym wieku są jeszcze barbarzyńcami, którzy nie zdążyli nasiąknąć wartościami swojego społeczeństwa?

Mistrz socjologów Émile Durkheim, opisując najprostsze, najbardziej pierwotne formy religijności u rodzimych mieszkańców Australii, zauważył, że wierzą oni, że wraz z upływem lat człowiekowi przybywa tego życiodajnego, najcenniejszego pierwiastka, jakim jest sacrum, że gromadzi się on w nas w miarę, jak mądrzejemy, dorastamy, dojrzewamy. Stąd wielka wartość starców, najbardziej wyposażonych w to, co najcenniejsze. Tak uważał "człowiek natury". We współczesnej Europie dominuje tendencja do negowania sacrum. Gdyby jednak pójść za myśleniem rodzimych Australijczyków i wielu innych ludów, to optymistyczna jest wiadomość o skutecznym przekazywaniu tradycji kulturowej w Polsce. Młodzi ludzie w dużych porcjach otrzymują to, co cenne, co wyposaża w siłę, a życiu nadaje smak i znaczenie. Różnie to coś można nazwać, ale można to dostrzec u polskiej młodzieży. Mówię to jako badacz.

Prof. Krzysztof Koseła jest socjologiem młodzieży i badaczem religii z Uniwersytetu Warszawskiego. Współzałożyciel i członek Instytutu Badań nad Podstawami Demokracji.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2010