Cywilizacja na odwyku

Czy abstynent może dowiedzieć się czegoś o sobie z książki będącej (lekko tylko zbeletryzowaną) autobiograficzną opowieścią o walce z alkoholizmem? Przystępując do lektury Rehabu byłem przekonany, że nie. Chciałem tylko zrozumieć powody, które wielu bliższych lub dalszych mi ludzi, niektórych moich studentów, wybitnych intelektualistów, a nawet księży pchają w piekło alkoholowego samounicestwienia.

02.05.2004

Czyta się kilka minut

Tymczasem "Rehab" - świetny literacko, dramatyczny, miejscami wstrząsający, również stopniem szczerości - opis wieloletnich zmagań z chorobą prowokuje czytelnika (także niepijącego) do postawienia szeregu podstawowych pytań na temat samego siebie, własnych stref mroku i współczesnej cywilizacji.

Wyrok

Bohater książki - W., polski pisarz i naukowiec, przebywa w latach 80. w Ameryce. Ciągi niemal euforycznej pracy nad kolejnymi książkami przeplata ciągami alkoholowych transów. Po jednym z nich badający go lekarz gratuluje W. silnego organizmu i wskazując na wyniki badań wątroby dodaje: “Szkoda tylko, że mniej więcej za dwa lata pan umrze". Wyrok można cofnąć tylko w jeden sposób: przez natychmiastowe zaniechanie picia. Za radą znajomego W. udaje się po pomoc do Jima, dyrektora wielkiej nowojorskiej korporacji. Ten jest już kilka lat po leczeniu, prowadzi W. na spotkanie Anonimowych Alkoholików, potem załatwia miesięczny wyjazd na Farmę, gdzie uzależnieni przechodzą terapię. Okoliczności sprawiają, że W. może się tam udać dopiero po pięciu miesiącach. W tym czasie nie bierze do ust ani kropli alkoholu, uważa się za wyleczonego z nałogu. (Zresztą czy w ogóle kiedykolwiek weń popadł? Potrafił przecież się kontrolować: nie upijał się podczas pisania). Jedzie na Farmę bez przekonania, głównie ze wstydu przed Jimem, któremu tak na tym zależy. Sam przed sobą usprawiedliwia wyjazd planem napisania o tych doświadczeniach kolejnej książki.

Gdy wsiada do autobusu, nie ma pojęcia, że rozpoczyna podróż w głąb siebie, a jednocześnie wyprawę do miejsca, gdzie odzyska zdrowie już nie tylko fizyczne, ale i duchowe.

Farma

Ośrodek jest niemal całkowicie izolowany. Nie ma tu telewizji ani gazet. Z telefonu można korzystać dopiero po tygodniu, i to za zgodą personelu. Cały rytm dnia podporządkowany jest leczeniu. Prowadzą je terapeuci, którzy w większości sami są niepijącymi alkoholikami. Ale najważniejszą rolę odgrywają nie oni, lecz grupa pacjentów. “My" jest silniejsze od “ja", dlatego kolejne “kroki" spisane przez założycieli AA trzeba przejść wspólnie. Oprócz zaplanowanych spotkań każdy z członków grupy może ją zwoływać zawsze, gdy widzi potrzebę podzielenia się swoimi problemami albo wskazania na postawy, które go niepokoją u innych. Obowiązuje zasada “twardej miłości", czyli bezwzględna szczerość. Trzeba zdobyć się na opowiedzenie o sobie rzeczy nawet najbardziej wstydliwych, ale też na to, by bez ogródek mówić innym, co się o nich myśli, jak ocenia się ich postępy w terapii, gdzie dostrzega się źródła zahamowań. (W. na początku trudno się zdobyć na szczerość, uczy się jej dopiero widząc, jak z terapii odpadają osoby, których na czas nie przestrzegł, że zamykają oczy na swoje problemy. Ból, jaki niesie prawda o sobie, okazuje się dla nich nie do wytrzymania). Tylko w ten sposób można wywikłać się z misternej sieci zakłamania i racjonalizacji, którymi alkoholik usprawiedliwia picie.

Wina i odpowiedzialność

Ważnym elementem terapii jest zdobycie umiejętności radzenia sobie z emocjami. Nie można ich tłumić, trzeba tylko nauczyć się wyrażać je tak, by nie raniły innych. Jeszcze ważniejsze jest wyzwolenie się z poczucia winy. Alkoholik uważa się za człowieka złego. Jego wyrzuty sumienia płyną jednak nie z konkretnych postępków, lecz z niskiej samooceny. Koniecznym elementem terapii jest więc odzyskanie poczucia godności.

Ale wyzwolenie z poczucia winy nie oznacza uchylania się od odpowiedzialności. Gdy alkoholik upora się z przymusem picia, musi podjąć odpowiedzialność za to, co w życiu zrobił: “Alkoholik, który nie ponosi konsekwencji swoich czynów, brnie w uzależnienie. Wymuszenie na nim odpowiedzialności, czyli ponoszenie konsekwencji picia, może skłonić go do szukania pomocy. A później trzeba nauczyć się żyć w sposób odpowiedzialny na co dzień. A także wziąć odpowiedzialność za swoją przeszłość. Bez tego nie odzyska się spokoju sumienia".

Strategia przetrwania

Stopniowo W. odkrywa, że alkoholizm nie jest chorobą organizmu, ale przede wszystkim chorobą duszy. Mówiąc inaczej, alkoholizm to zewnętrzny objaw, a nie istota choroby. Tą istotą są fałszywe relacje z innymi, poczucie odrzucenia, zagubienia, lęku, niezdolność do dawania i brania miłości, ciągła ucieczka przed życiem. Alkohol jest środkiem na zdobycie (iluzorycznego) poczucia kontroli nad sobą. Alkoholizm to sposób adaptacji i strategia przetrwania w świecie postrzeganym jako zagrożenie. Dlatego terapia wymaga zmiany całej postawy życiowej i nigdy się nie kończy. Dlatego też musi się dokonywać wewnątrz wspólnoty AA, która dokonuje niezbędnych korekt i chroni przed samozakłamaniem (choć trzeba się strzec, by nie uzależnić się i od niej).

W terapii ważne jest, by dostrzec korzenie uzależnienia, tkwiące na ogół w traumach dzieciństwa. Należy jednak unikać wyszukiwania powodów picia, bo to z reguły prowadzi do litowania się nad sobą i samousprawiedliwienia. Trzeba sobie powiedzieć: nie że pije się z powodu problemów, tylko że ma się problemy z powodu picia.

Przewartościowanie

Jak niemal każdy, W. buntuje się przeciwko metodom stosowanym na Farmie. Jest bliski wyjazdu, gdy nie otrzymuje zgody na zrobienie pilnej korekty. Wbrew zaleceniom notuje treść wykładów i spotkań, by wykorzystać to w planowanej książce. Stara się zdobyć w grupie pozycję dominującą, należną mu - jak uważa - z racji przewag intelektualnych. Jest dotknięty tym, że terapeuci i grupa nie dostrzegają jego postępów w leczeniu. Jak obuchem uderza go fragment diagnozy: “Jego wgląd w siebie jest całkowicie zablokowany przez MORALIZM, POCZUCIE MOCY ORAZ SKŁONNOŚĆ DO INTELEKTUALIZOWANIA".

Hierarchia wartości przekazywana na Farmie jest odwróceniem tej, która obowiązuje w świecie: “W świecie uczą, że człowiek powinien być silny, niezależny i zwiększać swoją kontrolę nad otoczeniem. Tu władza i dążenie do kontroli są traktowane jako źródło negatywnych emocji. Tam silna wola jest zaletą - tutaj wadą. Tam trzeba kontrolować i powściągać uczucia, tu każą je przeżywać i wyrażać. Tam ukrywa się słabości, a tu się je odsłania. Tam należy kierować się rozumem, tutaj mówią, by iść za głosem sumienia i intuicji, bo rozum może cię oszukać. Tam tożsamość człowieka określa przede wszystkim jego rola społeczna, tutaj cechy charakteru, postawy i zachowania. Tam życie musi mieć jakiś cel zewnętrzny; żyje się dla kogoś, dla jakiegoś celu. Tutaj cel ma charakter wewnętrzny; żyje się dla siebie, bo warto. Zewnętrzny charakter mają tam także różne normy i nakazy; należy ich przestrzegać, bo wymaga tego porządek społeczny bądź dobro innych. Tu mówią, by żyć w zgodzie z normami moralnymi oraz normami życia duchowego (…), bo one są ważne dla samego człowieka; łamiąc je, stajemy się nieszczęśliwi". Tylko przyjmując tę hierarchię, można rozpocząć normalne życie.

Świat

Już po lekturze kilkunastu pierwszych stron można się zorientować, że problemy, o których traktuje książka, dotyczą nie tylko alkoholików. Każdy walczy z pokusą ucieczki przed życiem, różne są tylko jej kierunki (i stopnie uzależnienia). Czym dla jednych jest alkohol, dla innych może być praca, konsumpcja, seks, rozrywka, ba - nawet religia (owa “religia schorowanej wyobraźni", o której pisał ks. Tischner).

Wiadomo, że metoda AA sprawdza się w leczeniu alkoholizmu. Ale skoro problemy, które alkoholików pchają w objęcia wódki, są problemami uniwersalnymi, to czy proponowane przez AA środki ich rozwiązywania również mają znaczenie uniwersalne? Czy aby poradzić sobie z wewnętrznym zagubieniem, utratą poczucia sensu, zakorzenienia w świecie, niezdolnością do dawania lub brania miłości - trzeba przyznać się do bezsilności, zrezygnować z silnej woli, mocnego charakteru, wytrwałości w dążeniu do celów, intelektualnej samokontroli? Jeszcze inaczej: czy książka Osiatyńskiego przedstawia drogę wychodzenia z piekła czy też sposób na dobre życie?

Jeśli dobrze odczytuję intencje Autora, pisze on nie po to, by rozstrzygać kwestie filozoficzne, lecz by pomóc innym w wyjściu z nałogu. Obawiam się jednak, że we współczesnej cywilizacji istnieje pewien dominujący kod kulturowy, który wielu czytelników skłoni do odmiennej interpretacji książki.

Gdy bowiem metody AA podnieść do rangi uniwersalnych reguł dobrego życia, z łatwością wpiszą się one w to, co Leszek Kołakowski nazwał “kulturą analgetyków". Wówczas odrzucenie “moralizmu, poczucia mocy oraz skłonności do intelektualizowania" skrywać będzie charakterystyczny dla cywilizacji konsumpcyjnej lęk przed cierpieniem i - wbrew deklaracjom ruchu AA - ucieczkę od odpowiedzialności. Czy szukanie oparcia we wspólnocie nie jest dzisiaj posunięte aż po granicę uzależnienia się od niej (choćby przez konformizm wobec mody i wzorców kultury masowej)? Jak pisał Kołakowski, “kultura analgetyków" jest wyrazem “utraty naszej umiejętności stawienia czoła życiu; utraty narzędzi, za pomocą których pojedynczy człowiek może, z własnych zasobów duchowych, przywracać sobie równowagę w obliczu klęsk i cierpień. (...) Objawia się w tym rodzaj lęku przed sytuacją, w której kiedykolwiek trzeba by być zdanym na własne siły, zwątpienie wobec siebie samego, nieustanne wymaganie od środowiska, by okazało mi swoje potwierdzenie, zaakceptowało, uznało moje istnienie - a przez to stworzyło to istnienie prawdziwie".

Jeśli więc człowiek współczesnej cywilizacji podświadomie szuka lekarstwa na “bóle duszy" w środkach skutecznych w leczeniu alkoholizmu, może ta cywilizacja jest chora? Chora na uzależnienie od konsumpcji, na strach przed cierpieniem? Niezdolna, by przyjąć do wiadomości prawdę, że życie to codzienna wędrówka po wąskiej grani, z której w każdej chwili obsunąć się możemy w przepaść? Nie dość odważna, by pochylić się nad tą przepaścią i nie zamknąć oczu - ale jednocześnie nie osunąć się w nią dobrowolnie?

Dla siebie?

Zewnętrzny w stosunku do nas charakter norm moralnych nie polega na tym, że ich respektowania wymaga porządek społeczny. Wartości moralne odkrywamy jako istniejące obiektywnie w pewnej idealnej przestrzeni, niepodległe naszej decyzji, mające jakieś transcendentne wobec człowieka źródło (źródło dostępne nie tylko w akcie wiary, ale i na drodze filozoficznego namysłu). Poczucie mocy uzależnia wtedy, gdy staramy się narzucić naszą władzę innym; jeśli jednak nakazom woli podporządkowuję samego siebie - zdobywam wolność. Rozum można przeciwstawiać sumieniu tylko wówczas, gdy pojmuje się go wąsko - jako “rozum instrumentalny"; gdy jednak wrócimy do jego klasycznego pojmowania - w ślad za Arystotelesem, Tomaszem czy Kantem - stanie się on władzą rozumnego osądu moralnego.

Zastanawiam się, jaki związek łączy AA z chrześcijaństwem. Założyciele ruchu byli chrześcijanami. Pacjenci biorą udział w medytacjach, modlą się do “boga, jakkolwiek się go rozumie". Opis procesu wyzwalania się z alkoholizmu nasuwa skojarzenie z walką z grzechem. Zalecenie, by “zabić swoje ego", przypomina chrześcijańskie “zapomnij o sobie". Czy jednak w rzeczywistości nie jest jego symetrycznym przeciwieństwem? Metoda AA wymaga przecież ciągłego nakierowania uwagi na siebie, warunkiem powodzenia kuracji jest to, by pacjent zaczął chcieć się wyleczyć dla siebie, a nie dla innych, nawet najbardziej ukochanych. Widocznie jest to nieodzowne w walce z uzależnieniem. Czy może być jednak zalecane jako postawa uniwersalna? Czy lekiem na zło lub słabość może być najlepiej nawet przemyślana terapia? Czy nie powinniśmy raczej żyć dla innych, a nie dla siebie? Czy ludzkie powołanie nie spełnia się wtedy, gdy nasze życie staje się służbą komuś, kto nas potrzebuje, lub czemuś, co nas przekracza?

Dlaczego klasycy

Piękna i mądra książka Wiktora Osiatyńskiego jest świadectwem heroicznej walki o ocalenie własnej godności. Jeśli formułuję na jej marginesie wątpliwości, to z obawy, że może być odczytywana w zgodzie z prądami kulturowymi, które człowieka Zachodu pchają w ślepą uliczkę. Trzeba wyruszyć w odwrotnym kierunku. Wrócić do klasycznych cnót, tych antycznych i tych chrześcijańskich. Być silnym, odważnym, rozumnym, wiernym, pokornym. I kochać. Inaczej nasza cywilizacja - i nasze życie - zasłuży na gorzkie słowa Zbigniewa Herberta: “jeśli tematem sztuki / będzie dzbanek rozbity / mała rozbita dusza / z wielkim żalem nad sobą // to co po nas zostanie / będzie jak płacz kochanków w małym brudnym hotelu / kiedy świtają tapety" (“Dlaczego klasycy").

JAROSŁAW GOWIN jest rektorem Wyższej Szkoły Europejskiej im. ks. Tischnera i redaktorem naczelnym miesięcznika “Znak".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 18/2004