Cyngiel ze Śródmieścia

Jan Śpiewak stał się twarzą walki z reprywatyzacją. Trochę niespodziewanie wyrasta na najskuteczniejszego dotąd polityka zupełnie nowego chowu.

26.09.2016

Czyta się kilka minut

Jan Śpiewak przed warszawskim ratuszem, 15 września 2016 r. / Fot. Stefan Maszewski / REPORTER
Jan Śpiewak przed warszawskim ratuszem, 15 września 2016 r. / Fot. Stefan Maszewski / REPORTER

W tworzeniu filmów i w polityce chodzi o podobną rzecz: opowiedzenie historii i przekonanie do niej ludzi. Muszą być w tym emocje i jakiś wiarygodny, pozytywny bohater – mówi Jan Śpiewak, szef stowarzyszenia Miasto Jest Nasze.

Wtrącam mu się w słowo: – Reżyser tworzy film i oddaje go publiczności. Polityk opowiada historię, przekonuje do niej ludzi i tak przejmuje władzę.

– Do tego momentu nie doszedłem. Na razie jestem na etapie opowiadania historii – odpowiada ze śmiechem Śpiewak. Sam, jako scenarzysta, stworzył film, „8 historii, które nie zmieniły świata”, w którym sędziwi Żydzi opowiadają o swoim zwyczajnym życiu i utraconym świecie sprzed II wojny światowej. – Już przy tej pracy było widać, że Janek ma ogromne parcie do przodu – mówi jeden ze współtwórców Jakub Rok. Śpiewak filmowcem nie został, ale pozostał przy opowiadaniu historii; świata nie zmienia, ale Warszawę już tak. Stał się twarzą walki z dziką reprywatyzacją. Ma 29 lat i sam jest zaskoczony miejscem, w którym się znalazł.

Radny bez klubu

Dziś jest jedynym niezależnym radnym w stołecznej dzielnicy Śródmieście. Prezydent Hanna Gronkiewicz-Waltz i cała warszawska Platforma Obywatelska reagują na niego alergicznie. „Cyngiel PiS-u” – mówiła o nim Gronkiewicz-Waltz. – Pani profesor prawa używa knajackiego języka. W desperacji pokazuje swoją prawdziwą twarz – odparowuje Śpiewak. Sam ma się za „cyngla, ale wkurzonych warszawiaków”, HGW natomiast jest „cynglem deweloperów, handlarzy roszczeń i burzycieli zabytków”, a poprzez swoją nieudolność także i PiS-u.

Wyciągając na jaw i skutecznie nagłaśniając aferę reprywatyzacyjną w Warszawie, Jan Śpiewak podkopuje Platformę w skali ogólnopolskiej. W jego walce z ratuszem i biznesem reprywatyzacyjnym poległo już dwóch wiceprezydentów, kilku urzędników stołecznego Biura Gospodarki Nieruchomościami i – to ostatnie „trofeum” – dziekan Okręgowej Rady Adwokackiej w Warszawie. Śpiewak tropi też zaangażowanie polityków lewicy i powiązania środowiska PiS-u z tym procederem. Gdy teraz żąda powołania komisji śledczej ds. reprywatyzacji, to politycy PO deklarują, że byliby skłonni głosować na „tak”.

Bolesny debiut

Wcześniej to jednak sam Śpiewak stał się zwierzyną łowną – upolowaną bez wysiłku przez PO, a potem PiS. W 2014 r. współtworzone przez niego stowarzyszenie Miasto Jest Nasze wystartowało w wyborach samorządowych w stolicy. Bez pieniędzy, bez mediów, bez doświadczenia.

– Pierwsza wiadomość o wynikach przyszła do mnie już trzy godziny po zamknięciu lokali wyborczych. Nie mogłem w to uwierzyć. W Okręgowej Komisji Wyborczej nr 51 (centrum Warszawy) ponad 18 proc. poparcia! – tak Śpiewak opisywał chwile po dniu wyborów. W Śródmieściu PO zdobyła 11 mandatów, a PiS 10. Trzecią siłą było MJN z 4 radnymi. By któraś ekipa mogła rządzić, musiała mieć minimum 13 głosów. Radni MJN mogli zagrać rolę języczka u wagi, stali się klubem do rozdziobania.
Śpiewak prowadził rozmowy z obiema partiami. Postawił w końcu na Platformę i wraz ze stowarzyszeniem wynegocjował umowę koalicyjną, bo – podkreślał – uzyskał obietnicę realizacji większości postulatów MJN. Argumentem było też to, że skoro w mieście rządzi PO, to aby być skutecznym, trzeba współdziałać z tą formacją.

Zaraz potem czekała go pierwsza twarda lekcja realnej polityki. Trójka pozostałych radnych z jego klubu dała się skusić Platformie stanowiskami, stworzyła własny klub i zawiązała własną koalicję z PO, a Śpiewak został sam jako radny niezrzeszony. Co ciekawe, na trzy tygodnie przed wyborami parlamentarnymi w 2015 r. zbuntowani radni zmienili front i z dnia na dzień rozwiązali koalicję z PO, by zawrzeć ją z PiS-em.

Szef stowarzyszenia liczył „naiwnie na kulturalną rozmowę w eleganckim lokalu, a skończyło się bójką w brudnej spelunie”. Słabość inicjatywy MJN w polityce wynikała z faktu, że stowarzyszenie powstało raptem rok przed wyborami, przypominało pospolite ruszenie, jego członkowie znali się zbyt słabo. „Nasze działania były oparte na zasadzie pełnego zaufania, w czym, jak się szybko okazało, byliśmy strasznie naiwni” – pisał. A ponadto (to drugi i trzeci powód rozsypki wg Śpiewaka) nie przewidzieli „skali oporu systemu”.

Dwóm największym partiom łatwo udało się ograć miejskich żółtodziobów. Ale potem zupełnie ich zlekceważyli – hipsterów przesiadujących na „Zbawiksie”, jeżdżących po mieście rowerami, stroniących od garniturów. Aż do teraz – Śpiewak i MJN nie są już dla prezydent Gronkiewicz-Waltz rozczulającymi aktywistami, ale realnym przeciwnikiem politycznym.

Mapa, czyli sieć

Wcześniej zajmował się happeningami, obroną zabytków, nieudaną obroną kina Femina przed wyburzeniem, rowerami i drzewami – sprawami o dużo mniejszej wadze.

Gdy został radnym, połowa spraw, z którymi ludzie do niego przychodzili, dotyczyła reprywatyzacji. – Przecież z kim nie porozmawiać w Warszawie, to albo sam, albo znajomy został wyrzucony z mieszkania. Widać zapaść państwa. Ono naprawdę jest teoretyczne – mówi.

Opierając się na publikacjach prasowych, jego stowarzyszenie stworzyło mapę warszawskiej reprywatyzacji, choć bardziej przypomina ona sieć (by nie powiedzieć: ośmiornicę) powiązań. Maciej Marcinkowski – jeden z tuzów rynku roszczeń i negatywny bohater mapy – pozwał Śpiewaka o naruszenie dóbr osobistych. W pierwszej instancji sąd nakazał przeprosiny. Ale w drugiej już poszło po myśli szefa MJN, bo sąd uznał, że występował on w interesie publicznym. Sprawa może się jednak oprzeć o Sąd Najwyższy.

Z kolei proces z byłym wiceprezydentem Warszawy Andrzejem Jakubiakiem Śpiewak wygrał na wstępie, teraz szykuje się jeszcze na apelację. Jest też w sporze z mecenasem Grzegorzem Majewskim – współwłaścicielem Chmielnej 70. To zreprywatyzowana działka u stóp Pałacu Kultury i Nauki o wartości nawet 160 mln zł – jest tak droga, bo plan zagospodarowania przewiduje, że można na niej wybudować najwyższy budynek w Polsce. MJN opublikowało też drugą mapę i też posypały się zapowiedzi pozwów.

Miło cię widzieć żywym

– Jestem zadowolony, że mnie pozywają, bo wychodzę z założenia, że wtedy nie będą chcieli mnie zabić – głośno śmieje się Śpiewak. Ostatnio dawno niewidziany kolega spotkany w knajpie rzucił: „Miło cię widzieć jeszcze żywym”.

To żarty, ale Warszawa pamięta o śmierci Jolanty Brzeskiej. Mieszkała w lokalu komunalnym w kamienicy przy ul. Nabielaka, do której roszczenie przejął biznesmen Marek Mossakowski, który zaczął potem „oczyszczać” budynek z lokatorów. Brzeska nie chciała się wyprowadzić. W 2011 r. jej spalone ciało znaleziono w Lesie Kabackim. Śledczy rozważali samobójstwo, a po nieudolnym dochodzeniu winnych morderstwa nie znaleziono. Mossakowski stał się bohaterem muralu: stoi z tlącą się zapałką i kanistrem w rękach, obok napis: „Warszawa jest łatwopalna”. Brzeska jako symbol ruchu lokatorskiego też trafiła na mury, z hasłem: „Wszystkich nas nie spalicie”. Śledztwo w sprawie jej śmierci zostało niedawno wznowione decyzją ministra Zbigniewa Ziobry, czego wcześniej domagał się Jan Śpiewak.

W rozmowie z „TP” nie kryje on zaskoczenia. – Nic przecież nie wskazywało, że media w końcu zajmą się tematem. Wystarczyło jednak, że „Gazeta Wyborcza” dała okładkę i mocny tytuł na znak, że ten syf trzeba uprzątnąć, bo zagraża państwu i uderza w całe grupy społeczne. To zapaść wymiaru sprawiedliwości i Sejmu, bo sprzyjały tej dziczy – mówi szef MJN. I dodaje: – Trochę tak jest, że można mnie nazwać komandosem III RP. Jestem z nieprzypadkowej rodziny. Z domu wyniosłem edukację i inteligencką tradycję. To jest moja forma i dlatego ją kontestuję.

Polityczna inicjacja

O politykę otarł się, mając 19 lat, za sprawą ojca, prof. Pawła Śpiewaka, który w 2005 r. został posłem Platformy Obywatelskiej. Rok później w wyborach samorządowych kandydatką PO na prezydenta Warszawy była Hanna Gronkiewicz-Waltz, więc Śpiewak syn zasilił jej sztab jako wolontariusz. – To była pierwsza aktywność publiczna i można powiedzieć, że moja inicjacja. Dziś już nawet nie pamiętam, co tam robiłem. Nie wyparłem tego ze świadomości, to po prostu było 10 lat temu – mówi „Tygodnikowi”.

Po czterech latach, już rozczarowany panią prezydent, przeszedł do kampanijnej machiny kandydata wspieranego przez Prawo i Sprawiedliwość, Czesława Bieleckiego, z którego synem się zresztą przyjaźnił. – W kampanii Bieleckiego uczestniczyłem już świadomie, także dlatego, że brałem udział w tworzeniu jego programu. Wynikało to też z potrzeby lokalnego działania, które umożliwia realne zmiany w mieście. Bo gdy idę ulicą, to myślę, co można by w niej zmienić – podkreśla Śpiewak junior.
Za trzecim razem (w 2014 r.) wystartował sam, choć tylko na radnego w Śródmieściu – z listy własnego stowarzyszenia. Ale zanim trafił do rady dzielnicy, zdobył kilka pokoleniowych doświadczeń typowych dla dzisiejszych 20- i 30-latków.

Podczas studiów jeździł po świecie. – Starałem się jak najczęściej podróżować i korzystać ze stypendiów – wspomina. Prawie przez rok mieszkał we Francji, przez cztery miesiące w USA (miesiąc w Nowym Jorku, a trzy w San Francisco), a także w czeskiej Pradze. – Na stypendium w Stanach poznałem ludzi z całego świata. Świetne doświadczenie. A Erasmus to jeden z najlepszych europejskich programów. Pokazuje młodym, że jesteśmy częścią większej wspólnoty i mamy wiele wspólnego także z tymi, którzy nie mówią w naszym języku i nie zawsze są katolikami – podkreśla.
Na studiach pracował jako barman w stołecznym klubie Kamieniołomy. W Londynie wylądował na zmywaku. – Dało mi to szacunek do pracy fizycznej – mówi. Z czasem kupił mieszkanie, na kredyt, bo ani stypendium doktoranckie, ani dieta radnego to nie kokosy. – Jeszcze za wcześnie o mnie mówić „wieczny doktorant”, ale już niedługo mogę się załapać. Teraz powinienem być na III roku – śmieje się, bo jego doktorat (temat: nowa klasa średnia z Miasteczka Wilanów) jest wciąż w powijakach.

Między studiami socjologicznymi a doktoratem pracował przez dwa lata w Muzeum Żydów Polskich. – Tam też zetknąłem się z polityką w brutalnym wydaniu. Zmieniono dyrekcję i wprowadzono partyjnego aparatczyka. Straciłem resztki złudzeń co do ratusza – mówi. Potem już tylko się w tym przekonaniu utwierdzał.

Jazdów zostaje

Sczerniałe domki fińskie sklecone z desek, zalane zielenią na warszawskim Jazdowie, tuż obok Sejmu, Parku Ujazdowskiego i prestiżowych ambasad. Pamiętają jeszcze rok 1945, gdy Związek Radziecki otrzymał je od Finlandii jako reparacje po II wojnie światowej. Sowieci przekazali je potem w darze rządowi PRL. Służyły pracownikom Biura Odbudowy Stolicy, a z czasem upodobali je sobie ludzie kultury.

Prawie 70 lat później – decyzją burmistrza Śródmieścia Wojciecha Bartelskiego (z PO) – miały zostać zrównane z ziemią, zastąpione przez budynki administracji publicznej. Kilka już rozebrano i wydawało się, że szybko wjadą buldożery. Wspomina Jan Mencwel, przyjaciel Śpiewaka i działacz stowarzyszenia MJN: – Był rok 2012. Napisałem na Facebooku, że domki mają być wyburzone. Janek się odezwał. Jako jedyny napisał: „Zróbmy coś z tym, bo mam dość dyskusji i narzekania”. Zaczęliśmy knuć. Wyszła z tego duża akcja, domki ocalały, a wydarzenie nabrało wydźwięku politycznego, bo zbliżało się referendum ws. odwołania pani prezydent.

Śpiewak z przyjaciółmi założył tam nawet kibuc. Skąd pomysł? Szukali formuły, w której społeczność żydowska mogłaby się zaangażować w obronę chat. Był dom i ogród, więc kibuc. Uprawiali warzywa, robili kompost, urządzali zajęcia stolarskie, klecili meble, organizowali wykłady.

Ideę ocalenia domków wsparła ambasada Finlandii. Gromadząca miejskich aktywistów inicjatywa Otwarty Jazdów wymusiła na urzędnikach przeprowadzenie konsultacji społecznych, a w nich przeważyła koncepcja pozostawienia domków na cele kulturalne, rekreacyjne i mieszkalne. Wygrali.

To ich ośmieliło. Na horyzoncie było referendum (13 października 2013 r.) ws. odwołania prezydent, aktywistom nie było więc trudno dostać zgodę na zorganizowanie w domkach nocy muzeów. A potem ratusz, nie chcąc otwierać kolejnego frontu, zalegalizował ich pobyt w chałupach.

Na tym nie koniec. – Siedzieliśmy w domku na Jazdowie, wiedząc, że w Warszawie w związku z referendum dzieje się coś ważnego – opowiada Jan Śpiewak. – To był moment: jak nie teraz zabierać głos, to kiedy?! Niesieni sukcesem obrony Jazdowa skrzyknęliśmy się w sześć osób. Chcieliśmy iść do przodu: trzeba challengować układ – mówi o rzucaniu wyzwań, drwiąc zarazem z korporacyjnego slangu. Formalnie stowarzyszenie powstało pół roku później. Połowa założycieli nie dotrwała do tego momentu – nie chcieli się pisać na spory polityczne. Platformą komunikacji był dla nich Facebook, gdzie ich posty mają po kilkaset tysięcy osób zasięgu. Społeczność MJN i liczebność stowarzyszenia rosła. Dziś to ok. 150 osób. Szykują się na wybory samorządowe 2018 r., by nie popełnić błędów sprzed dwóch lat.

W pokoju dziadka

– Spodziewam się, że równolegle z zaangażowaniem Jana Śpiewaka w konflikt polityczny zacznie się szukanie haków na niego przez jego wrogów i konkurencję – ocenia Jakub Rok. Nikt tego głośno nie chce mówić, ale orężem może być antysemityzm. Sam szef MJN zapewnia, że z antysemityzmem wymierzonym w siebie nigdy się nie spotkał. Pochodzenie jest dla niego powodem dumy.

Jan Śpiewak bywa na ogół zwany „młodym Śpiewakiem”, w odróżnieniu od „starego”, czyli swojego ojca, dyrektora Żydowskiego Instytutu Historycznego. – A wychowywałem się w pokoju dziadka, Szymona Datnera, który był historykiem. Zmarł w 1989 r., dwa lata po moich narodzinach – mówi „młody Śpiewak”. Pokój zresztą do dziś wygląda prawie tak samo jak w dniu jego śmierci. Jako pierwszy pisał o mordzie w Jedwabnem, badał też zbrodnie Wehrmachtu. – Książki, które po nim pozostały, miały na mnie wpływ – dodaje Jan Śpiewak. Holokaust to był temat, o którym w ich domu mówiło się przy obiedzie. – W getcie Szymon Datner stracił żonę, obie córki. Po wojnie co roku w dniu ich śmierci zamykał się na cały dzień w swoim pokoju. To była jego sziwa, żałoba – wspominał prof. Paweł Śpiewak, mąż córki Datnera z powtórnego małżeństwa. Dr Helena Datner-Śpiewak zajmuje się historią Żydów i badaniami nad problemem antysemityzmu.

– Zostałem ochrzczony, bo moja mama chyba się bała. Jest dzieckiem Holokaustu, straciła dwie siostry, więc dla niej historia jest namacalna, nie stanowi tylko jakiejś opowieści. W latach 80. chyba wciąż myślała, że znowu przyjdą i będą sprawdzać, czy nie jesteśmy Żydami. Poza tym pokolenie mojej mamy pamięta rok 1968 – zwraca uwagę. Z jednej klatki schodowej ich rodzinnego domu wyjechało z pięć rodzin, zostali z Polski wyrzuceni podobnie jak wielu przyjaciół ich rodziny. – Ale mój chrzest to też efekt tego, że babcia była głęboko wierzącą katoliczką. Lata 80. to był zresztą specyficzny czas, o czym świadczy fakt, że ks. Henryk Jankowski ochrzcił wtedy syna Adama Michnika.

Żydowska tradycja zawsze była dla niego ważna. Dlatego, gdy rozwiązała się Polska Unia Studentów Żydowskich, to – razem z Jakubem Rokiem – założył Żydowską Ogólnopolską Organizację Młodzieżową (ZOOM), by wypełnić powstałą lukę. – Nie jest nas tak wiele, ważne więc, żebyśmy się integrowali – mówi Śpiewak.

Z Rokiem znają się od liceum, obaj chodzili do tzw. Bednarskiej, czyli znanego z otwartości elitarnego Zespołu Szkół im. Maharadży Jama Saheba Digvijay Sinhji w Warszawie. – To bardzo dobra i twórcza szkoła. Zawdzięczam jej wiele przyjaźni i postawę obywatelskiego zaangażowania – podkreśla. Gdyby nie ta szkoła, to pewnie nie urządzałby – głośnego przed sześciu laty – zabawnego happeningu „Poznaj Żyda” na festiwalu muzycznym Heineken Open’er.

Dziś jego obecność w życiu publicznym jest na serio. Ciągle biega z laptopem i telefonem, udziela i autoryzuje wywiady. Jakby nie wychodził z telewizora. – Mój ojciec jest w „Faktach po Faktach” TVN24, a parę dni później sam tam idę. Jestem już trochę zmęczony swoją obecnością w mediach. Potrzebny jest jednak ktoś, kto skomplikowane sprawy reprywatyzacji przełoży na zrozumiały język – tłumaczy. Jan Mencwel podkreśla, że Śpiewak junior wymyka się schematom: ot, taki trybun-inteligent.

Szef MJN broni się przed doklejaniem do partii politycznych, ale na polskim gruncie ze swoim „miastopoglądem” i niechęcią do nacjonalizmu jest mu bliżej do lewicy. W planach ma kolejny start w wyborach samorządowych. – Zawsze marzyłem o byciu burmistrzem Śródmieścia, mógłbym nim zostać za dwa lata – planuje. A prezydentura Warszawy?

– Na razie jestem jeszcze za młody. ©

​JACEK GĄDEK jest dziennikarzem Wirtualnej Polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 40/2016