Co czytać. O nowej powieści Wojciecha Chamiera-Gliszczyńskiego

Poza doskonałym portretowaniem historii XX wieku oraz nieprzyzwoicie sprawną zabawą w konwencje, proza Chamiera-Gliszczyńskiego oferuje nam potraktowany zupełnie serio namysł nad współczesnością.

07.03.2022

Czyta się kilka minut

Kolekcja wypchanych flamingów w Savile Club. Londyn 2011 r. / MARK MAKELA / GETTY IMAGES
Kolekcja wypchanych flamingów w Savile Club. Londyn 2011 r. / MARK MAKELA / GETTY IMAGES

Zaczyna się z przegięciem, jak w filmach Paola Sorrentino. Na rozgrzany upałem dziedziniec XVIII-wiecznego pałacu w Trzebielinie, w którym mieści się renomowany Szpital dla Dzieci ze Schorzeniami Nerwicowymi, Wadami Wymowy oraz Charakteru, ni stąd, ni zowąd spada ogromny różowy flaming. Pensjonariusze przecierają oczy, ptaszysko ledwo zipie. Kwestią czasu pozostaje jego ostatnia podróż – na stół sekcyjny. Tam, na zimnym emaliowanym blacie, wedle wskazówek „Sztuki myśliwskiej oprawiania bestyi”, flaming zostaje fachowo wypreparowany i wypchany. A następnie – ku uciesze pacjentów i personelu – wystawiony w pałacowym hallu jako maskotka trzebielińskiej placówki.

Ten precyzyjnie opisany na pierwszych stronach wydanej właśnie powieści Wojciecha Chamiera-Gliszczyńskiego „Dawki fantomowe” zabieg patroszenia, cięcia, łamania i składania z powrotem w całość egzotycznego zwierzęcia staje się nie tylko początkiem miłosnej historii wybitnego psychiatry Ludwika Straussa i jego przyszłej żony, Ireny, która właśnie tego dnia zostaje kimś więcej niż asystentką profesora („patrzył na mnie ukradkiem, jak rumienię się, niezdarnie przytrzymując długą szyję ptaszyska przypominającą potężny fallus okryty delikatnymi piórkami”). Symbolicznie wskazuje także na początek pewnej epoki. Gdy w powieściowym Trzebielinie trwa upalne lato 1956 r., w amerykańskim miasteczku Leominster w Massachusetts rzeźbiarz Donald Featherstone projektuje właśnie ozdoby z plastiku. Jego jednonogi flaming okaże się ogrodowym bestsellerem, a produkowane masowo kopie trafią do setek tysięcy backyardów – od New Jersey po Sacramento. Różowy jak cadillac Elvisa, reprezentować będzie „spleen dobrobytu” lat 60.

Otwierając „Dawki fantomowe” wskrzeszeniem różowego flaminga, Chamier-Gliszczyński zapowiada, że będziemy mieli w jego prozie do czynienia z tym, co perwersyjne i ponętne, a jednocześnie – reprodukowalne. Obserwujemy moment, w którym sztuka przestaje żywić się rzeczywistością leżącą u źródeł konwencji, a zaczyna – samymi konwencjami.

Gdy literatura schodzi na psy

Wojciech Chamier-Gliszczyński debiutował dwa lata temu powieścią pt. „Portrecista psów”. Dobiegający czterdziestki słupszczanin, z zawodu radca prawny, dał się poznać dekadę temu jako poeta czytelnikom szczecińskiego pisma „Artefakt”. Wyróżniony w kilku konkursach literackich, pierwszą krótką prozę opublikował w 2019 r. w magazynie „biBLioteka”, jego ostatnie opowiadanie „Serdeczność księgowego” ukazało się w styczniowym numerze „Pisma”.

W „Portreciście psów” Chamier-Gliszczyński dokonuje rozbioru i analizy początków dwudziestolecia międzywojennego.

To ciekawe, bo niewiele mamy w polskiej literaturze najnowszej obrazów Wielkiej Wojny nawiązujących choć trochę do brudnego stylu Ericha Marii Remarque’a, Ernesta Hemingwaya czy nawet – nagrodzonego w zeszłym roku Międzynarodowym Bookerem, przełożonego już na język polski – Davida Diopa. Sukces pochodzącego z Senegalu francuskojęzycznego autora „Bratniej duszy” (2018, polskie wydanie 2021), a także popularność filmów takich jak „1917” Sama Mendesa (2019) pozwalają przypuszczać, że wydarzenia sprzed stu lat wciąż domagają się opowiedzenia na nowo, a może też – w obliczu nasilających się konfliktów międzynarodowych – stają się po prostu aktualne. W kraju nad Wisłą sytuacja wyglądała zawsze nieco inaczej niż w Europie Zachodniej – ponieważ rok 1918 przyniósł nam niepodległość, autorkom i autorom trudno było przebić się z pacyfistyczną krytyką monstrualnej rzezi na frontach Europy przez ogólno­narodową aprobatę dla działań legionistów Piłsudskiego.

Obok piszącego ludową historię Polski Władysława Reymonta czy prekursora literatury faktu, Melchiora Wańkowicza, wojnę przedstawiał w sposób na swoje czasy dość oryginalny także Juliusz Kaden-Bandrowski. Jego wydana w 1919 r. powieść „Łuk” porównywana bywała do „Kochanka lady Chatterley” D.H. Lawrence’a. Obie – równie skandaliczne dla współczesnych twórcom czytelników i krytyków – w centrum uwagi stawiały nie oddanych służbie ojczyzny żołnierzy, tylko ich kobiety. I to w scenach erotycznych, odsłaniających intensywne doświadczanie ciała, jakie nastąpiło po katastrofie. Erupcja zmysłowości miała odpowiadać na wojenny biologizm i witalizm. Przeciwstawiała tym samym duchowości naturę, a elitarności przedwojennego modernizmu – komunikatywność, popularność, demokratyzm literatury. W końcu także dla bohatera Diopa, czarnoskórego tyraliera, nieustanna bliskość śmierci ma erotyczny posmak.

Ale warto zobaczyć tamtą powieść Kadena-Bandrowskiego w nieco szerszym kontekście. Moment tuż po Wielkiej Wojnie to czas, kiedy ciało staje się towarem mass mediów. Dzięki upowszechnieniu fotografii świat po raz pierwszy ogląda na taką skalę obrazy cudzego cierpienia – zdjęcia trupów żołnierzy, strzępy ludzkich ciał walających się w błocie. Fotografia zawładnęła ówczesną wyobraźnią, bo wydała się najbardziej obiektywnym środkiem przekazu, sięgając tym samym ideału niedostępnego literaturze. „Wojna zużyła słowa” – pisze w 1915 r. na łamach „New York Timesa” amerykańsko-brytyjski pisarz i krytyk Henry James – słowa „osłabły, zeszły na psy”. Remarque nazwie walczących na froncie „myślącymi zwierzętami”, których pierwszym zawodem i zajęciem w życiu stało się nagle „robienie trupów”.

Miasteczko Konitz

Powojenne Konitz (Chojnice) Chamiera-Gliszczyńskiego przypomina miasteczka z seriali „Fargo” albo „Twin Peaks” – to doskonała scenografia dla ironicznego traktatu o pochodzeniu sączonego przez wojnę zła. Autor decyduje się na przedstawienie jego mieszkańców w bliskiej amerykańskim obrazom formie opowieści awanturniczej wymieszanej z czarnym kryminałem i westernem à rebours. To Dziki Zachód, świat in statu nascendi, wszystko tam dopiero się formuje z powojennej gliny. Wielu miejscowym zdaje się, że ich nowe państwo jest jedynie krótkim epizodem w długiej historii kolejnych zaborów. Trwa wielomiesięczny karnawał odwracający obyczajowe i społeczne normy, Chojnice staną się częścią Polski dopiero w 1920 r.

Dla pisarza taka scenografia i czas to doskonały pretekst do zaprezentowania tuzina przetrawionych przez popkulturę wizerunków parszywych mężczyzn i frywolnych kobiet. Jedną z nich jest narratorka powieści, kobieta przejmująca miejscowy zakład fotograficzny. Kiedy do tajemniczej pani Dogs (nigdy nie poznamy jej prawdziwego nazwiska) dołącza wracający właśnie z wojny młody fotograf, Martin (syn prawowitego właściciela lokalu), fotografowanie zdechłych psów staje się przykrywką dla właściwego biznesu tej pary – pornografii.

W czytelniczce i czytelniku podczas lektury powoli rodzi się pytanie o to, czy nieuchwytna, bezwzględna narratorka Chamiera-Gliszczyńskiego nie jest po prostu samą wojną i śmiercią? Tłumaczyłoby to zarówno jej sposoby na zarabianie (fotografię-pornografię) oraz obojętność, z jaką dosłownie pożera kolejnych młodzieńców. A może jej kanibalizm wskazuje na żarłoczność narodzonej tuż po wojnie kultury masowej z przemocy i deprawacji czyniącej towar i rozrywkę?

Ciekawe przypadki Jana Doriana

Próby tworzenia obiektywnych, naśladowczych względem rzeczywistości narracji przypisuje się tradycyjnie Flaubertowi. Dzięki jego wnikliwemu czytelnikowi i tłumaczowi, Ryszardowi Engelkingowi, wiemy jednak, że ważniejsza od zgodności z rzeczywistością była dla francuskiego powieściopisarza mimo wszystko prawda sztuki. W świecie przedstawionym „Pani Bovary” styczniowy świt oglądamy o piątej nad ranem, sianokosy wypadają w kwietniu, a czas jazdy z Rouen do Yonville jest plastycznie podporządkowywany wymogom akcji. Dzieło literackie – nawet uchodzące za majstersztyk naturalizmu – zawsze jest sztuczką, często zawierającą w sobie inne sztuczki.

Dla twórców publikujących sto lat później, w latach 60. zeszłego wieku, ideałem powieści była już nie byle jaka sztuczka, a labirynt o rozwidlających się w nieskończoność ścieżkach. Książki postmodernistów zawierały w sobie często inne książki albo co najmniej ich potencjał. Właśnie taka literatura, pomyślana jako samonapędzający się i samowystarczalny mechanizm, portretowana jest w „Dawkach fantomowych” Chamiera-Gliszczyńskiego. Oczywiście – za pomocą odwołań do prozy samego Flauberta, a dokładniej – jego czytelnika idealnego.

Jednym z pacjentów doktor Ireny Strauss w trzebielińskim szpitalu jest Jan Dorian, romanista i autor genialnych rozpraw o nigdy nienapisanych powieściach twórcy „Pani Bovary”. Dorian opisuje je w taki sposób, jakby stanowiły dzieło skończone i integralne. Wreszcie – do swoich opracowań dołącza obszerne cytaty z dzieł innych autorów, m.in. Henriego Bergsona czy Marcela Prousta, nadając im doskonałe pozory autentyzmu. Słowem, kiedy Dorian pisze za Prousta pastisz Flauberta, to możemy być pewni, że autor „W poszukiwaniu straconego czasu” w owym czasie rzeczywiście publikował takie pastisze jako wprawki do własnej twórczości.

Oczywiście takie rozbicie struktury świata, „literacki kameleonizm”, jak syndrom Doriana nazwie konsylium lekarskie Chamiera-Gliszczyńskiego, znane jest prozie dokładnie od czasów lądowania w amerykańskich ogródkach plastikowych flamingów. W latach 60. powieść, jako gatunek filisterski, wzgardzony, traciła na wiarygodności – aby ją ratować, należało uznać jej sztuczność, pozwolić na samozniszczenie, a następnie wypreparować, poskładać i postawić do pionu jak różowego „potężnego fallusa okrytego delikatnymi piórkami”. To właśnie czyni na naszych oczach autor „Dawek fantomowych”.

Anatomia opowiadania

Ale poza doskonałym portretowaniem historii i literatury XX w. oraz nieprzyzwoicie sprawną zabawą w konwencje, proza Chamiera-Gliszczyńskiego oferuje również potraktowany zupełnie serio namysł nad współczesnością. Nie bez powodu akcja powieści skupionej w dużej mierze na latach 60. umieszczona zostaje w szpitalu psychiatrycznym. Nieprzypadkowe jest również hobby Ludwika Straussa, który w swoim gabinecie trzyma ogromne formikarium. Postać profesora odsyła nas do jednego z najważniejszych filozofów ponowoczesności, Michela Foucaulta, którego interesowały szczególnie dwie cechy naszej rzeczywistości – rozpad wielkich narracji (czytaj: śmierć flamingów) oraz kształtowanie społeczeństw „organicznych” spajanych przez nowoczesne technologie wymagające (jak mrowisko albo szpital psychiatryczny) kooperacji i nadzoru.

Załamanie wielkich narracji, konstatował Foucault, nie osłabiło wcale w naszych społecznościach zapędów totalizujących. A to dlatego, że przed człowiekiem, który uszedł z życiem przed marksizmem i faszyzmem, szybko postawiono nowy cel: jak najwięcej konsumować. Wszyscy, jak mróweczki, mieliśmy robić „to samo” i „tak samo”, aspirując do określonego statusu społecznego. Życie w takim tempie i wymiarze musiało stać się źródłem narastającego stresu, neuroz, depresji i zachowań uważanych przez opartą na symptomatologii psychiatrię za patologiczne. Narastające w społecznościach lęki zostały wedle określonego, arbitralnego porządku sklasyfikowane, a następnie zneutralizowane i uśmierzone za pomocą określonych środków obronnych. A gdybyśmy tak wszyscy – kontynuuje myśl Foucaulta Chamier-Gliszczyński – zaczęli przyjmować profilaktycznie dawki fantomowe?©℗

Wojciech Chamier-Gliszczyński DAWKI FANTOMOWE, W.A.B., Warszawa 2022

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Od 2018 r. związana z „Tygodnikiem Powszechnym”, dziennikarka i redaktorka Działu Kultury, wydawczyni strony TygodnikPowszechny.pl. W 2019 r. nominowana do nagrody Polskiej Izby Książki za najciekawszą prezentację książek i czytania w mediach drukowanych. Od… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 11/2022