Cisi bohaterowie

Sprzeciw wobec władzy nie należy do głównych niemieckich cnót. Ruch oporu przeciw narodowemu socjalizmowi był tu zawsze sprawą niewielu, często samotnych i zrozpaczonych ludzi, których łączył jeden cel: chcieli dać świadectwo, że istnieją inne, lepsze Niemcy. Przytłaczająca większość aż do gorzkiego końca zdecydowana była iść za Hitlerem.

25.07.2004

Czyta się kilka minut

Nawet wtedy, gdy pokonano już Trzecią Rzeszę, ci, którzy występowali przeciw nazistom, a nawet chcieli zamordować tyrana, nie mieli dobrej opinii. Spisek oficerów, który zaowocował nieudanym zamachem na Hitlera, nie znalazł zrozumienia w powojennych Niemczech. W ludziach takich jak graf Stauffenberg (20 lipca mija 60 lat od zorganizowanego przez niego zamachu) czy Henning von Tresckow widziano oportunistów, a nawet zdrajców ojczyzny, którzy złamali przysięgę.

W NRD oficerowie, wywodzący się zazwyczaj z arystokracji, uchodzili za ochoczych wspólników zbrodni brunatnego dyktatora, którzy na końcu chcieli jedynie ratować własną skórę. Także młoda Republika Federalna nie obchodziła się dobrze z arystokratycznymi idealistami, stającymi w poprzek jej tradycjom. Konrad Adenauer, pierwszy kanclerz Republiki Bońskiej, chciał wówczas pozyskać “małych nazistów i wielkich sympatyków", a jednocześnie oddzielić ich od dawnych korzeni duchowych, które w pewien sposób były też korzeniami antyhitlerowskich spiskowców. Celem Adenauera było związanie tej części Niemiec z Zachodem. Chciał raz na zawsze skończyć z “niemiecką trzecią drogą", którą próbowali iść również konspiratorzy. Także tych, którzy udali się na emigrację, aby stamtąd walczyć przeciw Hitlerowi, w powojennych Niemczech częściej zniesławiano, niż serdecznie witano. Jeszcze w latach 60., podczas debaty przed wyborami kanclerskimi, polityk CSU Franz-Josef Strauss zaatakował kandydata SPD pytaniem: “Gdzie był ten pan przez dwanaście lat?". Chodziło mu o emigrację Brandta w czasach dyktatury nazistowskiej.

Szacunek po latach

Dopiero od późnych lat 60. stopniowo zmieniał się stosunek do przeciwników Hitlera. 20 lipca stał się nawet narodowym dniem pamięci, podczas którego czci się polityczne dokonania i osobistą odwagę konspiratorów. Teraz, w 60. rocznicę zamachu, stacje telewizyjne nadają nowe filmy na ten temat, wiele wydawnictw publikuje biografie i dysertacje historyczne poświęcone grafowi Stauffenbergowi i jego grupie spiskowców. Przedstawiają one zarówno rozterki sumienia oficerów, od “przysięgi na wodza" i nieposłuszeństwa aż po myśl o zamordowaniu tyrana, jak też ich trudną przemianę z wielbicieli Hitlera w jego bezkompromisowych wrogów.

Docenia się również działalność konspiracyjną mało znanych oficerów i dyplomatów. Właśnie wydano listy i zapiski pamiętnikarskie kapitana Wima Hosenfelda, który uratował życie warszawskiemu pianiście, Władysławowi Szpilmanowi, opiekując się nim w ruinach getta.

Z okazji 60. rocznicy zamachu na Hitlera Ministerstwo Spraw Zagranicznych w Berlinie przypomni dwóch dotąd prawie nieznanych bojowników ruchu oporu. Należy do nich były sekretarz konsularny Fritz Kolbe, który pod pseudonimem “George Wood" stał się najważniejszym agentem zachodnich aliantów w nazistowskich Niemczech. Jak wynika z ujawnionych ostatnio amerykańskich archiwaliów, Kolbe - jako szef biura odpowiedzialnego za kontakty ministerstwa spraw zagranicznych z dowództwem Wehrmachtu - przekazał Amerykanom około 1600 nazistowskich dokumentów. Po wojnie byli hitlerowcy nie dopuścili do ponownego zatrudnienia Kolbego w bońskim ministerstwie spraw zagranicznych. Zmarł zapomniany w 1971 r. Ostatnio docenia się również postać Georga Ferdinanda von Duckwitza, który we wczesnych latach 40. jako attaché ambasady niemieckiej w Kopenhadze ratował przed zaplanowaną deportacją mieszkających tam Żydów. Dzięki jego opiece większość ocalała.

Także cywile występowali przeciw Hitlerowi, ale i oni stanowili mniejszość w porównaniu z milionami sympatyków skandujących “Sieg Heil". Trzeba zauważyć, jak odważna i dalekowzroczna politycznie była działalność ludzi takich jak Sophie i Hans Scholl, którzy na uniwersytecie monachijskim założyli grupę konspiracyjną “Biała Róża" - w 1943 r. podczas akcji ulotkowej zatrzymano ich i stracono; albo jak ewangelicki pastor Dietrich Bonhoeffer, pozostający w pobliżu kręgu Stauffenberga, który otwarcie głosił antynazistowskie kazania - tuż przed końcem wojny został powieszony. Prawdziwi, cisi bohaterowie walki z Hitlerem. Dwóch jeszcze trzeba w tym miejscu przywołać: Georga Elsera, który już w 1939 r. próbował zabić Hitlera, i Eduarda Schultego, pierwszego Niemca, który przekazał aliantom informację o rozpoczynającym się Holokauście.

Samotny wojownik

Georg Elser był postacią pełną sprzeczności: uchodził za cichego i małomównego, a jednocześnie lubił życie towarzyskie. Od czasów szkolnych muzykował, należał do towarzystwa śpiewaczego rodzinnego miasteczka Königsborn w Wirtembergii, grał na kontrabasie w orkiestrze tanecznej. Ten urodzony w 1903 r. czeladnik stolarski miał niezwykły talent manualny. Był typowym południowoniemieckim majsterkowiczem, któremu szczególne zdolności techniczne pozwalały wykonywać bardzo skomplikowane przedmioty.

Poczucie sprawiedliwości wcześnie wyostrzyło jego polityczną świadomość. W 1928 r. Elser został członkiem związku zawodowego, w tym samym roku przystąpił do komunizującej organizacji “Roten Front Kämpferbund" - nie angażując się jednak mocno w te organizacje, a tym bardziej nie wiążąc się z komunizmem. Elser był samotnym wojownikiem, który nie czuł się dobrze w ruchach masowych, szczególnie w kiełkującym właśnie ruchu nazistowskim. Od początku radykalnie odrzucał narodowy socjalizm. Konsekwentnie odmawiał hitlerowskiego pozdrowienia, nie brał udziału w zbiorowym słuchaniu radiowych przemówień Hitlera.

Głęboko zakorzeniony w chrześcijaństwie, żył ze świadomością stale narastającego od 1933 r. ucisku wiary i wolności religijnej, bronił się przed postępującymi ograniczeniami wolności indywidualnej. Motywem podjęcia przez Elsera decyzji o zamachu na Hitlera było pragnienie pokoju: “Chciałem powstrzymać wojnę, przeszkodzić jeszcze większemu rozlewowi krwi" - zaprotokołowano podczas jednego z licznych przesłuchań po jego aresztowaniu.

"Więzień specjalny"

Swój czyn przygotowywał od wiosny 1938. Odpowiednie miejsce znalazł w monachijskiej “Bürgerbräukeller".

Od faszystowskiej próby puczu 8 listopada 1923 r. sala ta była dla nazistów miejscem kultu. Od 1933 r. Hitler co roku spotykał się tu z “górą" NSDAP, by uczcić pierwsze dni “ruchu". Także 8 listopada 1939 r. wódz miał wygłosić programowe przemówienie, a wraz z nim mieli świętować najważniejsi partyjni bonzowie.

Przygotowania Elsera były staranne i długotrwałe. W sierpniu 1939 r. wynajął w Monachium pokój. Postarał się o potajemne przejście do “Bürgerbräukeller" i z pomocą prostych narzędzi w ciągu 30 nocy zbudował filar za mównicą Hitlera. W nocy z 2 na 3 listopada wypełnił go materiałem wybuchowym, a kilka nocy później zainstalował zapalnik z dwoma mechanizmami zegarowymi.

Jeszcze raz, w nocy z 7 na 8 listopada, Georg Elser udał się do “Bürgerbräukeller", żeby sprawdzić ładunek i zapalnik. Potem wyjechał z Monachium w kierunku Konstancji i tam próbował nielegalnie przekroczyć granicę ze Szwajcarią - 8 listopada 1939 r. o godzinie 20.45 został zatrzymany przez niemiecki patrol. Około godziny 21.20 w “Bürgerbräukeller" eksplodował ładunek wybuchowy Elsera. Eksplozja zniszczyła nie tylko filar za mównicą Hitlera, runęło całe sklepienie sali. Pod gruzami zginęło osiem osób, sześćdziesiąt było rannych - tylko dyktator nie. Tego wieczoru Hitler, zupełnie inaczej niż to miał w zwyczaju, przemawiał bardzo krótko i już o 21.07 wraz ze świtą udał się z powrotem do Berlina.

12 listopada opinia publiczna dowiedziała się o zamachu na Führera. “Völkischer Beobachter", organ prasowy nazistów, poświęcił zdarzeniu całą pierwszą stronę. “Niemiecki naród dowiaduje się z satysfakcją: zamachowiec aresztowany; sprawca - Georg Elser; zleceniodawca - brytyjskie tajne służby". W rozpoczętej właśnie wojnie, także przeciw Francji i Wielkiej Brytanii, przydawało się każde kłamstwo propagandowe. Inna wersja, w którą wierzyła większość społeczeństwa, z dzisiejszego punktu widzenia wydaje się jeszcze bardziej zaskakująca. Według niej naziści sami zainscenizowali zamach, by w ten sposób wzmocnić mit o niezniszczalności Hitlera. Także wielu członków niemieckiej opozycji wierzyło, że w przypadku zamachu Elsera chodziło o nazistowską prowokację.

Elser, tajemny wspólnik nazistów? Nie złamały go nawet wielomiesięczne przesłuchania prowadzone przez gestapo, wytrwał w prawdzie, powtarzając, że to, co zrobił, zrobił samodzielnie i ze względów moralnych. Potem Elser znalazł się w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen koło Berlina, gdzie jako “więzień specjalny" spędził pięć lat w całkowitej izolacji. Nie zamordowano go natychmiast, ponieważ naziści chcieli przeprowadzić przeciwko niemu proces pokazowy “po zwycięstwie". Prawdopodobnie na początku 1945 r. gestapo przeniosło go do KZ Dachau koło Monachium i pozwoliło mu przeżyć w zupełnej samotności jeszcze kilka miesięcy. 9 maja 1945 r. Georg Elser został zamordowany.

Po zakończeniu wojny rodzina Elsera nic nie wiedziała o jego losie. Dopiero w 1950 r. w Republice Federalnej oficjalnie uznano go za zmarłego. Rodzina nie otrzymała żadnego odszkodowania, a matka, Maria, aż do śmierci w 1960 r. musiała odpierać zarzuty, że jej syn był narzędziem w rękach kierownictwa NSDAP.

Niezwykły szpieg

Kontrastem dla losu Georga Elsera była życiowa droga innego cichego bohatera, Eduarda Schultego. Nie pochodził on, jak Elser, z “niskiego stanu", ale był dzieckiem zamożnych rodziców. Urodzony w 1891 r. w Düsseldorfie, maturę zdał w 1909 r., a w 1912 - w wieku 21 lat - otrzymał promocję doktorską. Wcześnie dojrzały, bardzo pilny, o jasnym umyśle i sile przekonywania, w wieku 34 lat Schulte został dyrektorem generalnym wrocławskich zakładów Giesche i w ten sposób stał się jednym z najmłodszych menadżerów w przodującym przedsiębiorstwie Republiki Weimarskiej. Firma Giesche zajmowała się wydobyciem i uszlachetnianiem metali nieżelaznych. Była jednym z najbardziej znaczących zakładów przemysłowych w najważniejszym mieście ówczesnych Niemiec wschodnich.

Kiedy w 1933 r. narodowi socjaliści doszli do władzy, wspierał ich wielki przemysł. W kręgach burżuazji dominowała wówczas opinia, że Hitler wreszcie zrobił porządek w kraju. Schulte nigdy nie podzielał tego poglądu. Od początku był zagorzałym przeciwnikiem Hitlera. Nie był ani lewakiem, ani masonem, ani Żydem. To liberalno-konserwatywne - w najlepszym znaczeniu tego słowa - wychowanie skierowało go przeciw narodowemu socjalizmowi.

Schulte nie zadowalał się jednak biernym sprzeciwem wobec reżimu. Od początku wojny przekazywał informacje państwom, które już zostały zaatakowane przez Wehrmacht, a także tym, które Hitler zamierzał dopiero zaatakować. Przewoził informacje podczas licznych podróży służbowych do Zurychu. Luksusowy zuryski hotel “Baur-au-Lac" stał się praktycznie jego bazą operacyjną. Tu nawiązał kontakt z polskim dziennikarzem Benjaminem Sagalowiczem, który pod pseudonimem “Benno" pracował w Szwajcarii dla polskiego wywiadu.

Eduard Schulte nie był jednak szpiegiem w zwykłym znaczeniu tego słowa: agentem, który za pieniądze sprzedaje wrogim państwom tajne informacje. W zdradzie tajemnicy widział skuteczną możliwość obalenia znienawidzonego reżimu. W lipcu 1942 r. Schulte przybył do Zurychu ze szczególnie ważną informacją: dowiedział się o operacji “ostatecznego rozwiązania kwestii żydowskiej", zatwierdzonej 20 stycznia 1942 r. podczas tzw. Konferencji w Wannsee. Znał w detalach plan zniszczenia europejskich Żydów. Sprawdzał informacje w wielu źródłach, miał przyjaciół biznesowych w bezpośrednim otoczeniu Hitlera, miał nawet kuzyna w Abwehrze. Przypadek sprawił, że w 1942 r. jedna z decydujących o rozpoczęciu Holocaustu rozmów między szefem SS Himmlerem a komendantem obozu w Auschwitz odbyła się w willi należącej do firmy Giesche.

Straszne wiadomości, które Eduard Schulte przywiózł do Szwajcarii, zostały przekazane przez jego polski kontakt amerykańskiemu poselstwu w Bernie. Ale spotkały się tam ze sceptycznymi reakcjami: o deportacjach, rozstrzeliwaniach słyszano, ale meldunek o planie zamordowania całego narodu wydawał się zbyt potworny, by w niego uwierzyć. Amerykańscy dyplomaci po prostu nie przekazali tej informacji do Waszyngtonu. Doświadczył tego również Jan Karski, który - nie znając Schultego - niemal jednocześnie wykonywał taką samą misję. To, że informacja o wielomilionowym mordzie na Żydach pod koniec listopada 1942 r. dotarła do opinii publicznej na Zachodzie, zawdzięczać należy wyłącznie wytrwałości takich ludzi jak Schulte i Karski.

Meandry denazyfikacji

Eduard Schulte za każdym razem, wracając do Wrocławia, ryzykował życiem. W 1943 r. musiał uciekać z Niemiec. Gestapo nabrało podejrzeń. Gdyby go aresztowano, oznaczałoby to dla niego pewną śmierć. Został jednak ostrzeżony przez niemiecki ruch oporu i po prawdziwej odysei koleją, z Wrocławia przez Berlin i Stuttgart dotarł do Szwajcarii. Tam, dopóki nie pokonano nazistów, układał dla Amerykanów plany odbudowy powojennych Niemiec.

Eduard Schulte - zamożny, doświadczony ekspert gospodarczy - wydawałby się właściwym człowiekiem do nowych zadań w nowych Niemczech: nigdy nie należał do NSDAP, latem 1945 r. przyjechał z amerykańskimi referencjami do Berlina i był gotów podjąć pracę bez wynagrodzenia. Jego praca dla amerykańskiego rządu wojskowego trwała jednak tylko kilka miesięcy, dopóki nie wpadł w tryby polityki okupacyjnej. Zgodnie z zasadami denazyfikacji byli “wodzowie przemysłu zbrojeniowego" nie mogli sprawować żadnych ważnych funkcji - a Eduard Schulte miał tytuł “wodza przemysłu zbrojeniowego". Otrzymał go w 1938 r., nie mogąc się przed tym bronić - taka była rutyna. To był koniec jego nowej kariery. Został zdymisjonowany i musiał się poddać bolesnemu przesłuchaniu w sprawie domniemanej przeszłości nazistowskiej. Zimą 1946 r. Eduard Schulte znów wyjechał do Szwajcarii - tym razem na zawsze. Rozczarowany i zgorzkniały, spędził jesień życia w Zurychu. Umarł w 1966 r. - nieznany, pozbawiony należnej mu czci.

Niemcy źle obeszli się ze swoimi prawdziwymi bohaterami. Po wojnie milczano o nich, a nawet ich szkalowano. Minęły dziesięciolecia, zanim doczekali się szacunku. Potem często szukano przyczyn tego odrzucenia. Tacy ludzie, jak Sophie Scholl czy Dietrich Bonhoeffer, jak Georg Elser czy Eduard Schulte udowodnili, że także w dyktaturze możliwa jest postawa wyprostowana. A to stanowiło wyrzut sumienia dla wielu milionów eks-sympatyków narodowego socjalizmu.

Przeł. Agnieszka Sabor

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2004