Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Artykuł „Karate po polsku” wpisuje się w mocne uderzenia „TP” mające wstrząsnąć tą częścią społeczeństwa, która zatyka uszy, zamyka oczy i zasłania usta jak japońskie trzy mądre małpy, chroniąc w ten sposób własną bezradność i próbując uwolnić się od odpowiedzialności za otaczający świat.
Bo ci, co krzyczą, walą, tupią i kopią, i tak przekazu nie usłyszą.
Sama należę do ludzi, którzy milkną lub kulą się wobec każdej formy agresji, lecz to wcale nie znaczy, że nie zatruwa ona mnie i moich relacji ze światem. Ale czego trzeba, by się jej przeciwstawić? Czy w tym roku wiary będzie tej wiary na tyle, by „dobrem zło zwyciężać”?
Rabin z anegdoty miał rację i jej nie miał. Miał, bo widział ziarno prawdy w każdej postawie, każdym stwierdzeniu i każdym człowieku, nie miał, bo te ziarna pozostawił, nie dając im żyznej gleby, na której by wzrosły – obowiązku poszukiwania wspólnej prawdy.
W polskiej debacie publicznej nie mamy na pewno do czynienia z żadnym mierzeniem się racji, lecz z forsowaniem własnych przez zwalczanie cudzych. I na dodatek nie o meritum chodzi, tylko o zaistnienie, przewagę, władzę, siłę.
Chciałabym rozumieć ten tekst jako (znowu) hasło „dajmy się policzyć”. Zacznijmy mówić, choćby szeptem. Przyznając prawo do racji innym, nie godząc się jednak na każdy sposób jej forsowania, czy kontrolując sposób, w jaki się z czyimiś racjami nie godzimy. A przede wszystkim nie rezygnując z głoszenia własnych.