Chodźcie, pogadajmy!

Banalna afera kryminalna ożywiła na łamach izraelskiej prasy temat relacji polsko-żydowskich – i wywołała ważną dyskusję.

13.02.2016

Czyta się kilka minut

Szalom na Szerokiej – finał Festiwalu Kultury Żydowskiej, Kraków 2011 r.  / Fot. Anna Kaczmarz / DZIENNIK POLSKI / REPORTER
Szalom na Szerokiej – finał Festiwalu Kultury Żydowskiej, Kraków 2011 r. / Fot. Anna Kaczmarz / DZIENNIK POLSKI / REPORTER

Afera sama w sobie nie jest warta dłuższego wywodu: oto izraelskie firmy zdecydowały się na oszustwo, aby wyciągnąć jeszcze więcej pieniędzy od rodziców i od szkół organizujących szkolne wyjazdy śladami miejsc Zagłady w Polsce. Jedynym dobrym skutkiem tej afery, która wyszła na jaw jeszcze w styczniu, jest być może to, że temat wycieczek do Polski powrócił na łamy izraelskiej prasy.

Jako pierwszy podniósł go Nitzan Horowitz, były członek Knesetu. Pod koniec stycznia opublikował w dzienniku „Haaretz” kontrowersyjny artykuł pod tytułem „Dlaczego Auschwitz? Izraelscy uczniowie powinni jechać tam, gdzie Holokaust zaczął się naprawdę”. Autor postuluje w nim, aby takie edukacyjne wycieczki odbywały się nie tylko do Polski, ale również do Niemiec – i podaje przykład Dachau czy Norymbergi. Tak, aby nie psuć historycznej optyki i nie zaciemniać faktu, że Zagładę stworzyli Niemcy.

Zabierzcie Auschwitz do Niemiec

Krótko po artykule Horowitza w tym samym dzienniku ukazała się polemika autorstwa dziennikarki „Tygodnika Powszechnego” mieszkającej w Izraelu, Karoliny Przewrockiej, która okazała się jednym z nielicznych w ostatnich latach polskich głosów w tej sprawie na łamach izraelskiej prasy. Pod jeszcze bardziej prowokacyjnym tytułem – „Zabierzcie Auschwitz do Niemiec” – Przewrocka idzie o krok dalej i ustawia lustro przed nosem izraelskiej publiki.

„Zapomnieliście zaprosić nas, Polaków, do izraelsko-niemieckiej dyskusji o pojednaniu – pisze Przewrocka. – Zamiast ofiar II wojny światowej, widzicie w nas partnerów Niemców w popełnionej przez nich zbrodni. W przeciwieństwie do nich nie mamy jednak pieniędzy, aby w ramach stypendiów rozdawać je izraelskim studentom i umożliwiać im poznanie współczesnej Polski. Nie mamy środków na dobry PR. Fakt, że Auschwitz, największy symbol dramatu Holokaustu, został zbudowany z dala od Berlina, w okupowanej Polsce, jest symbolicznym zwycięstwem Hitlera: zrzucił swoją winę na Polaków i obarczył nas wieczną współodpowiedzialnością”.

Przewrocka dodaje, że czymś paradoksalnym jest dla niej postawa młodych Izraelczyków, którzy szturmują modny teraz Berlin, a równocześnie wciąż uważają, że Warszawa – miasto, gdzie także dokonywała się Zagłada – nie jest miejscem, do którego mogą jeździć w innym celu niż związanym z pamięcią o Holokauście.

Seksapil Berlina

Zarówno Horowitz, jak i Przewrocka mają rację: w ciągu ostatnich 15 lat Niemcy, a szczególnie Berlin, stały się dla Izraelczyków wyjątkowo atrakcyjnym celem wyjazdów. Seksapil miasta zaślepił ich tak mocno, że zapomnieli, iż to właśnie tam, a nie w Polsce, została zainicjowana największa tragedia w historii ludzkości.

Również mnie, jeszcze kilka lat temu studentowi, przydarzyło się coś takiego. Chętnie przyjmowałem stypendia, które tak szczodrze oferowało osobom z zagranicy państwo niemieckie, i sporo się przy tym, nie przeczę, nauczyłem. Wracałem tam bez przerwy, finansowany przez niemieckiego podatnika, realizując w ten sposób cel niemieckiego rządu: pokazać „nowe Niemcy”. Zabierano mnie do najlepszych restauracji, pokazywano najciekawsze muzea, najfajniejsze kawiarnie i puby, aby przekonać, że to, co stało się tam ponad 70 lat temu, było tylko pomyłką kilku z nich i nie ma żadnego wpływu na rzeczywistość.

W tym samym mniej więcej czasie, gdy byłem w Berlinie, przebywało tam – na dłużej lub krócej – ok. 20 tysięcy innych Izraelczyków. Wielu z nich w niemieckiej stolicy zostało. Mówią dziś, że to ich dom. Cieszą się nie tylko tanim piwem, ale też wyższym standardem życia niż w Izraelu, a także ucieczką od bliskowschodniego „balaganu” [hebrajskie słowo balagan pochodzi z języka polskiego i oznacza bałagan – red.].

Zapominają, że przy tych samych ulicach, przy których dziś pracują i się bawią, istniały główne siedziby nazistów, precyzyjnie planujących „ostateczne rozwiązanie sprawy żydowskiej”. Zamykają oczy, uczą się niemieckiego, zaczynają nawet oddalać się od Izraela, krytykują go coraz głośniej...

Gdy więc kilka lat temu w telawiwskim Instytucie Goethego ustawiały się kolejki do nauki języka niemieckiego, a samoloty tanich linii do Berlina były zapchane po brzegi, nie miałem wśród znajomych jeszcze ani jednego, kto uczyłby się języka polskiego czy planował weekend np. w Krakowie. Także zakupy w Warszawie do niedawna wydawały się Izraelczykom kiepskim żartem. Polska, którą znaliśmy do niedawna, była postkomunistycznym krajem, zimnym, szarym i nieatrakcyjnym. Wystarczały nam kilkudniowe szkolne delegacje do obozów Zagłady: Auschwitz, Treblinka, Majdanek plus przystanek na oddech w Zakopanem. Tak aby – już po powrocie do Izraela – nikt nie myślał nawet o kolejnym wyjeździe do Polski.

Modne jidysz

Ale w ciągu ostatnich kilku lat coś zaczęło się zmieniać. Berlin stracił swój blask, przestał być jedynym kierunkiem podróży. Zaczęliśmy kierować głowy w stronę Wschodu – i nagle tabu, które nazywało się Polska, wydało nam się mniej straszne. Nawet to, co do tej pory trąciło myszką, a kojarzyło nam się z Europą Wschodnią – kultura i język jidysz, muzyka klezmerska i okropne jedzenie naszych babć z gefilte fisz na czele – w wielkomiejskich kręgach izraelskich hipsterów znów zaczęło być modne.

Nie mam wątpliwości, że jednym z powodów tej zmiany jest działalność młodej ekipy Instytutu Polskiego w Tel Awiwie. Usytuowany w modnej części miasta, w atrakcyjny dla Izraelczyków sposób promuje Polskę – jako odwrotność naszych dotychczasowych wyobrażeń. Polskę młodą, fascynującą, smaczną (!), przyjazną, z bogatą ofertą kulturalną – od literatury, przez sztukę, po teatr. W inteligentny sposób wykorzystuje do jej promocji tematy, które mogą zainteresować Izraelczyków, lecz nie kojarzą się z Holokaustem: kuchnię (Izraelczycy uwielbiają jeść), polskie kino (znane i cenione w Izraelu), turystykę w Polsce (hitem z uwagi na ceny i jakość są polskie spa). Instytut staje się najlepszym ambasadorem kraju: organizuje imprezy kulturalne, promuje się w mediach społecznościowych, a także organizuje wizyty studyjne w Polsce.

Tak właśnie wyglądał mój pierwszy kontakt z Instytutem: zostałem zaproszony do wzięcia udziału w 70. rocznicy powstania w getcie warszawskim. Organizatorzy zapewnili mi przy okazji możliwość poznania Warszawy z zupełnie innej strony. Tak poznałem moją późniejszą narzeczoną, tę samą Karolinę Przewrocką, o której artykule wspominam na początku. Wracając do Izraela poczułem, że odkryłem dla siebie nowe, atrakcyjne miejsce. Wkrótce zaskoczyłem sam siebie, dodając do kolekcji języków obcych, które znam – angielskiego i niemieckiego – nowy język, którego zacząłem się uczyć: polski. Ku mojemu zdziwieniu, w Instytucie Polskim języka uczy się kilka grup na różnych poziomach. Przyszli tam z wielu powodów: niektórzy mają polskie narzeczone, inni planują studia w Polsce lub prowadzą z Polakami interesy. Wreszcie, przychodzą też osoby starsze, by odświeżyć znajomość języka, którym w domu posługiwali się ich rodzice.

W ciągu ostatnich dwóch lat często wracałem do Polski, korzystając przy okazji z tanich linii lotniczych, które – bez przesady – sprawiły, że podróżowanie między naszymi krajami stało się dostępne dla wszystkich. Dziś, gdy przyjeżdżam do Polski, staram się łączyć pogłębianie wiedzy historycznej, znajomości własnego dziedzictwa, ale też – po raz pierwszy! – dobrą zabawę.

Opowieści moich dziadków

W artykule Karoliny Przewrockiej czytamy, że Izrael i Polska powinny zbliżyć się do siebie tak bardzo, jak Izrael i Niemcy. Zgadzam się z tym, ale też zdaję sobie sprawę, że musimy najpierw poradzić sobie z wieloma skomplikowanymi kwestiami, aby to zbliżenie było naprawdę możliwe.

Dla nas, Żydów, Polska była największym cmentarzem podczas okupacji niemieckiej. To na ziemi polskiej, a nie niemieckiej, zdarzył się największy zbiorowy mord w najokrutniejszym wydaniu. To polskie miasta i miasteczka zapisały się w najczarniejszej historii Zagłady.

Jest jeszcze coś, co – paradoksalnie – komplikuje nasze relacje. Wielu ludzi w Izraelu ma polskie korzenie. To właśnie historie naszych rodziców i dziadków, historie osobistych zranień i lęków, nad którymi dodatkowo wisi cień Zagłady, sprawiają, że zmiana myślenia o Polsce jest tak trudna.

Wyrosłem na historiach Szmuela, mojego dziadka z Warszawy, który od dziecka uczył się w polskich szkołach. Czytał Mickiewicza, słuchał utworów Moniuszki i sądzę też, że świętował 11 Listopada. Różnił się wyznaniem, ale w żadnym stopniu nie umniejszało to jego polskości.

Z tym większą goryczą dziadek wspominał o ciemnych stronach życia w Polsce, jeszcze zanim w 1939 r. weszli do niej Niemcy. Opowiadał, że antysemityzm dotykał warszawskich Żydów zarówno werbalnie, jak i fizycznie. Dziadek wyjechał z Polski w 1936 r. Jego przyszła żona, a moja babcia, Luba z Będzina, aż do ostatnich dni życia opowiadała nam historię, jak to w latach 30. w pociągu, który wiózł jej rodzinę w kierunku portu, z którego mieli wyruszyć do Palestyny, grupa Polaków roztrzaskała jej mandolinę. W historiach moich dziadków było zatem dużo żalu i złamanego serca. Czułem, choć nigdy tego otwarcie nie przyznali, że bardzo za Polską tęsknią. Oboje cytowali często zdanie, które przypisywali premierowi Szamirowi (polskiego zresztą pochodzenia): „Kraj Polacy mają piękny, ale naród to zepsuty”.

Babcia i dziadek już nie żyją. Z pierwszą częścią zdania premiera Szamira zgadzam się w stu procentach: Polska jest naprawdę piękna. Lecz co zrobić z tą drugą? Na ile to, co opowiadali mi dziadkowie, było generalną prawdą, a na ile jedynie ich osobistym, przykrym doświadczeniem? I czy to w ogóle ma jakiekolwiek przełożenie na Polskę XXI wieku?

Czarne, białe, szare

Nie pudrujmy prawdy: antysemityzm występuje wciąż w Europie, zapewne także w Polsce. Na swojej skórze niczego takiego jednak nie doświadczyłem (poza licznymi graffiti na murach, przedstawiającymi przekreślone gwiazdy Dawida – dowiedziałem się przy tym, że czasem to wymiana uwag między wrogimi sobie klubami piłkarskimi). W Polsce czuję się bezpieczny i mile widziany, ulicami miast chodzę spokojny. Jedyny cień, który zakrywa ten kolorowy obraz, pochodzi z przeszłości moich dziadków.

Choć ukończyłem studia historyczne, czytając liczne prace naukowe na ten temat odnoszę wrażenie, że nawet dziś, w 2016 r., nie ma jasnej odpowiedzi na bardzo podstawowe pytanie: jakie było w końcu zachowanie Polaków wobec mniejszości żydowskiej tuż przed, w trakcie i po II wojnie światowej – czarne czy białe?

Czy Polacy występowali przeciw Żydom, kolaborowali z nazistami, czy też dzielili nasz los ofiar Niemców, a mimo to potrafili nam pomagać, co zaowocowało taką liczbą Sprawiedliwych wśród Narodów Świata, którzy ryzykowali za nas swoim życiem? Którym historiom mam wierzyć bardziej: relacjom moich dziadków czy opisom heroicznych zachowań polskich rodzin, które przygarniały żydowskie dzieci? Kim byli więc w tamtym czasie Polacy? Ofiarami, świętymi czy niegodziwcami? A może... wszystkie te odpowiedzi są po trosze prawidłowe? Może nie da się wyodrębnić tylko jednego obrazu?

Sądzę, że jesteśmy skazani na życie w tym dylemacie, pośród mieszanych uczuć. Łatwiej sklasyfikować postawę Niemców: byli wrogiem, w demokratycznych wyborach wybrali Hitlera i jego pomysły. Z Polską to nie jest takie proste.

Dowiedzieliśmy się w Izraelu o debacie wokół książek Jana Tomasza Grossa, obejrzeliśmy w kinach „Idę”. Przyjęliśmy to z szacunkiem, rozumiejąc, że społeczeństwo, które podejmuje tak trudny i gorzki temat, jest gotowe do rozmowy. Ostatnio czytałem jednak o polskich politykach, którzy twierdzą, że Oscar za „Idę” powinien zostać zwrócony, że Polska nie musi przepraszać za Jedwabne, albo że Grossowi powinno się odebrać odznaczenie. To budzi moje mieszane uczucia.

Pojechać i zobaczyć

Postulat Karoliny Przewrockiej, aby w debacie o winie i przebaczeniu zauważać polski głos, jest bardzo słuszny. Nie bez przyczyny zatem artykuł ten zdobył przychylność wśród czytelników gazety „Haaretz” – w Izraelu i na świecie.

Autorką jednego z bardziej emocjonalnych i osobistych listów, jakie nadeszły do redakcji „Haaretza”, była ocalona z Holokaustu polska Żydówka Chedwa Gil. W swoim liście zarzuca ona izraelskim mediom, że piszą o Polsce bardzo jednostronnie, nie dostrzegając pozytywnej zmiany, która zdarzyła się tam w ostatnich latach. „Miasta budują muzea, pamiętając o żydowskich mieszkańcach, Polacy interesują się polsko-żydowską historią. Młodzi ludzie uczą się hebrajskiego, wielu z nich nagle odkrywa, że w rodzinie miało żydowskich przodków. Musicie tam pojechać i zobaczyć to na własne oczy” – apelowała do czytelników.

Nie ma wątpliwości: gruntowna debata o relacjach między Polakami a Żydami, o winie i przebaczeniu, jest potrzebna. I jeszcze: w Izraelu są ludzie chętni taką debatę – szczerą i osobistą – prowadzić. ©

OFER ADERET (ur. 1981) jest reporterem izraelskiego dziennika „Haaretz”, w którym zajmuje się m.in. tematyką historyczną.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 08/2016