Byt wystrzelony w kosmos

Na Syberii coś musi się zdarzyć. Na pewno człowiek nie zostanie niezauważony, nie zostanie sam. Zazwyczaj przyczepiają się miejscowi pijacy, nie zawsze są pijani. Zapraszają cię do domu.

08.10.2012

Czyta się kilka minut

Andrzej Dybczak / Fot. Grażyna Makara
Andrzej Dybczak / Fot. Grażyna Makara

MAŁGORZATA NOCUŃ, AGNIESZKA SABOR: Syberia, Tybet, Indie to dla wielu Europejczyków kierunki szczególne. Często wybierają się tam w podróż inicjacyjną: albo mającą udowodnić im ich męską dojrzałość, albo w poszukiwaniu własnej ścieżki rozwoju duchowego. A Ty? Dlaczego wybrałeś się na Syberię?

ANDRZEJ DYBCZAK: Boże, tak dawno temu pojechałem tam po raz pierwszy. Pociągiem, przez pół Rosji. „Gugara” też ma długą historię: skończyłem ją w roku 2007, dotyczy wydarzeń z roku 2004. Jako młody człowiek wyruszyłem w świat, powstała potem książka. Ale dlaczego wtedy pojechałem akurat tam? Nie wiem, nie pamiętam. Czasami człowiekowi coś w duszy zagra. A co może etnologowi innego zagrać? Czytałem książki Sieroszewskiego, Eliadego, Wasilewskiego, a w nich o szamanizmie, „podróżach do piekieł”. Chciałem się skonfrontować ze stereotypami dotyczącymi Syberii: że jest tradycyjna, pierwotna, że to wrota do innego świata niż ten, w którym żyłem. Ile miałem wtedy praktycznej wiedzy? Niewiele.

Zresztą „Gugara” też miała pogmatwane losy. Pierwsze wydanie poszło na przemiał, chociaż rękopis jeszcze przed wydaniem otrzymał Nagrodę Fundacji Kultury. Ale na szczęście jest drugie, które ukazało się nakładem Czarnego.

Wydawnictwa, które dowartościowało w ostatnich latach reportaż.

Tak. W każdym razie wieczorem, kiedy przysypiałem już w fotelu, zadzwonił telefon, dowiedziałem się, że zostałem wyróżniony przez Fundację im. Kościelskich. Ogromny zaszczyt, zaskoczenie jeszcze większe.

Wróćmy do Syberii. W polskiej świadomości Syberia to synonim gułagu.

Ja tak nie czułem, choć Rosjanie, których spotykałem po drodze, a którzy najczęściej nigdy nie byli tam, gdzie jechałem, lubili straszyć. „Oni cię tam utopią, zamordują, wsadzą do gułagu” – mówili. A jak dowiadywali się, że jestem Polakiem, dziwili się jeszcze bardziej: „Tylu Polaków tam stracono, a ty tam jedziesz?”.

Nigdy nie postawiłeś sobie tego pytania?

Wiadomo, że ten problem w człowieku musi się pojawić, w końcu podąża się szlakiem martyrologii przodków, swoich bądź ludzi, których się zna. Mam na myśli choćby siostrę babci, której nie zdążyłem poznać, ale która – jak twierdziła moja mama – wspominała Syberię z rozrzewnieniem. W Krasnojarsku rozmawiałem z pewnym urzędnikiem: „Ach, wy Polacy. Po co wy się pchacie w sam środek gułagu?”. Kiedy już ukazała się moja książka, Instytut Adama Mickiewicza zaprosił mnie do Irkucka, gdzie uczestniczyłem w dyskusji wraz z rosyjskim etnografem. Naprawdę zirytowany, waląc pięścią w stół, wołał: „Czego właściwie wy, Polacy, chcecie od tej Syberii?”.

Co mu odpowiedziałeś?

Że bardzo przepraszam za swoje zainteresowanie, a tak w ogóle to pojechałem tam nie jako Polak, ale jako człowiek.

Podróż na Syberię to rodzaj terapii?

Może. Dla niektórych Syberia to taka melancholia rozciągnięta w przestrzeni. Można spróbować się w niej oczyścić. Choć niekoniecznie musi się to udać.

W książce używasz pojęcia Ewenkija. Co dziś ono oznacza?

Były Ewenkijski Okręg Autonomiczny – w czasach radzieckich był taki byt administracyjny w Kraju Krasnojarskim. Tylko w Ewenkiji byłem naprawdę, resztę Syberii znam z zewnątrz, z pokładu statku, pociągu, kabiny samochodu czy samolotu.

Czy uważasz, że Syberia i Rosja to dwa różne byty?

Można odnieść takie wrażenie, choć samą Rosję też znam tylko „przejazdowo”. Można by się zastanowić, czym jest Syberia z naszej perspektywy. To byt wystrzelony w kosmos. Bez konkretnego adresu. Jak Atlantyda. Może rzeczywiście tak jak te wszystkie „Tybety”.

Jak poznajesz swoich bohaterów? Wysiadasz w jakiejś wiosce z ciężarówki i co dalej?

Coś musi się zdarzyć. Na pewno człowiek nie zostanie niezauważony, nie zostanie sam. Zazwyczaj przyczepiają się miejscowi pijacy, tylko że oni nie zawsze są pijani. Zapraszają cię do domu.

I co, nocujesz u nich?

Przypłynąłem kiedyś łodzią z dwoma Rosjanami do małej wsi. Byliśmy trochę wstawieni, poszliśmy do ich znajomych, akurat trwało przyjęcie. Pokłócili się między sobą, doszło do bójki na siekiery. Dwójka przyjezdnych bardzo szybko wykonała odwrót, a ja zostałem jak podrzucona przesyłka. Przyjęto mnie bez niepotrzebnych pytań. Rano gospodarze okazali się sympatycznymi ludźmi. Pojechałem z nimi na ryby, zostawiwszy we wsi egzemplarz „Literatury na Świecie”. W środku było trochę białoruskich rubli, miliony, ale nic niewarte. Wróciłem po dwóch tygodniach, a atmosfera we wsi gęsta. Jedna z kobiet mówi, że wioskowe zakapiory – niczego nieświadome – szaleją po wsi szastając milionami. Była kupa śmiechu.

Twoi bohaterowie bywają niezwykli – by wspomnieć tylko Kolę, świetnego szachistę, który miał gigantyczne problemy w szkole, ledwie przechodził z klasy do klasy.

Albert Einstein też miał problemy w szkole. Nie o to chodzi. Rzecz w tym, że na Syberii dzieci Ewenków były im kradzione i umieszczane w internatach. Co z tego, że internat znajduje się w sąsiedniej wsi, skoro ta sąsiednia wieś oddalona jest o 200 kilometrów? Dzieci wracały do rodziców tylko na wakacje. Jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić, sam jestem ojcem. Zresztą, w tych internatach musiały się dziać straszne rzeczy. Te dzieci przechodziły przez wszystkie kręgi piekła.

Więc dlaczego Kola wrócił do Ewenkiji?

A co miał robić? Miał być w Rosji przezywany „Chińczykiem”, bo ma skośne oczy? Miał starych rodziców, którymi trzeba się było zająć, poza tym Ewenkija to jego dom, chciał wrócić do siebie. Ale ten powrót okazał się trudny. Kultura Ewenków – podobnie zresztą było na polskiej wsi – była mocno związana ze sposobem życia. A Kola jako nauczyciel wychowania fizycznego jest z niej automatycznie wykluczony i kto wie, czy nie na dobre? Co z tego, że świetnie gra w szachy, skoro nie ma z kim grać? Miejscowi mówią mu: „Co z ciebie za Ewenk, skoro jesteś nauczycielem, nie hodujesz reniferów?”. Gdy w mojej obecności starał się mówić po ewenkijsku, ciocia Wala przerywała mu po rosyjsku: „Dajże spokój, nie potrafisz”.

Czy język ewenkijski jest skodyfikowany?

Zapisuje się go cyrylicą. Państwo radzieckie „dbało” o mniejszości, więc dzieci zamknięte w internatach uczono ich ojczystego języka. Tyle tylko że ewenkijski ma wiele dialektów, pisząc podręczniki uwzględniono tylko jeden z nich, południowy, więc dzieci, które na wakacje wracały na północ, i tak musiały z rodzicami rozmawiać po rosyjsku.

A na ile żywotna jest rodzima duchowość Ewenków?

To trudno oceniać, także etnologowi. Ale myślę, że jest żywotna. Duchowość ludów syberyjskich długo była tłamszona, w czasach carskich próbowano je chrystianizować, potem ateizować. W imię „cywilizowania dzikusa” rugowano religię, zabijano szamanów.

Czy dziś można ich jeszcze spotkać?

Z tego, co słyszałem, szamanizm odradza się, ale nie w tajdze, a w miastach na południu Syberii. Szamani wrócili do leczenia, czyli swojego „powołania”. Jednocześnie często czują się gorsi od szamanów żyjących kiedyś na północy.

Zbudowałeś bliskie relacje ze swoimi bohaterami. Zostawiłeś na Syberii przyjaciół?

Większość z bohaterów „Gugary” już nie żyje. Został Kola, który dalej boryka się z problemami. Tak, uważałem i uważam ich za przyjaciół. Pytanie: czy oni uważali mnie za przyjaciela? Wola przyjaźni nie równa się rzeczywistej przyjaźni. Chciałbym, żeby książkę kiedyś przetłumaczono na rosyjski, zawiózłbym ją do Ewenkiji i zapytał, co o niej myślą. Pokazałem im film dokumentalny, który tam zrobiłem razem z Jackiem Nagłowskim i Patrykiem Jordanowiczem pod tym samym tytułem co książka – „Gugara”. Wydawało mi się, że miejscami może być brutalny. Reakcja była lakoniczna: „Tak, to wszystko prawda”. Ale czy rzeczywiście prawda zawsze jest tym, czego najbardziej potrzebujemy?

Co będzie dalej z ludem Ewenków?

Nie wiem. Oprócz innych problemów, nad Ewenkami z dorzecza Dolnej Tunguzki zawisła ostatnio groźba budowy „turchańskiej zapory wodnej”, czyli ogromnej elektrowni wodnej. Wody sztucznego jeziora zaleją tereny, na których żyją też Ewenkowie. Zmieni się ekosystem, nastąpią migracje zwierząt, uwolnią się radioaktywne pozostałości po próbach jądrowych i spowodują nieprzewidziane następstwa. Kiedy kilka lat temu tam byłem, wielu Rosjan już wyjechało do bloków na południu. A wszystkich tamtejszych Ewenków na dobrą sprawę dałoby się upchnąć w jednym czy dwóch dziesięciopiętrowcach. Nie wyobrażam sobie tego. Ale nie wyobrażam sobie też wielu innych rzeczy. Plany cywilizowania Syberii są wciąż liczne i śmiałe.

Syberia zawsze była gigantycznym eksperymentalnym projektem Związku Radzieckiego, a potem Rosji. Zamknięte miasta, gdzie radzieccy naukowcy przeprowadzali różne eksperymenty...

Z perspektywy oportunisty można liczyć, że nowym projektom w stylu zapory przeszkodzi kryzys. Choćby na jakiś czas. Głębszym przemianom tej kultury i tak się nie da zapobiec. Używam słowa „przemiana”, bo chciałbym, by była to tylko przemiana. Sam widziałem tam tylko destrukcję.

Czy zawsze tak być musi, gdy w świat jakiejś kultury tradycyjnej wkracza cywilizacja?

A czy znacie jakiś przypadek, który zaprzeczałby tej regule? Czy cywilizowani Skandynawowie poradzili sobie z Lapończykami? Czy może utrzymują sztuczną sytuację przy pomocy pieniędzy? Dlaczego zwykły Norweg nie może paść reniferów? Bo nie ma pochodzenia. Do tego musi być rodowitym Saamem z certyfikatem – to rodzaj cyrku. W Rosji specjalnie przywozi się paszę dla nienieckich reniferów, tylko po to, żeby były. Jak długo to może potrwać? I jak znaleźć w tym głębszy sens? Chociaż słyszałem o pewnym Ukraińcu, który w irkuckim okręgu jest świetnym przywódcą ewenkijskiego rodu pasterzy reniferów. Właściwie czemu nie?

Renifery są w Ewenkiji ważne, dlatego też książkę zatytułowałeś „Gugara”.

Są ważne jako idea. Wspomnienie. Gospodarczo są wieczną porażką wszystkich przeszłych i przyszłych racjonalizatorów produkcji. Renifery Ewenkom służyły głównie do transportu. Pytanie, co jest lepsze: zaprzęg czy pojazd śnieżny? Furmanka czy traktor? „Gugara” jest też ideą. To dźwięk dzwonków zawieszonych na szyi renifera idącego na czele argiszu, czyli kawalkady. W Tutonczanach już go nie słychać. 


ANDRZEJ DYBCZAK jest etnografem, autorem książki „Gugara” i współautorem filmu dokumentalnego pod tym samym tytułem, nagrodzonego m.in. Złotym Lajkonikiem na 48. Krakowskim Festiwalu Filmowym (2008).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
79,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, reporterka, ekspertka w tematyce wschodniej, zastępczyni redaktora naczelnego „Nowej Europy Wschodniej”. Przez wiele lat korespondentka „Tygodnika Powszechnego”, dla którego relacjonowała m.in. Pomarańczową Rewolucję na Ukrainie, za co otrzymała… więcej
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 42/2012

Artykuł pochodzi z dodatku „Nagroda Kościelskich 2012