Brudny atrament

Marian Pilot oddał opowieść w ręce narratora-sowizdrzała, który za nic ma ludzkie i boskie porządki, także językowe. Jego "saga złodziejska" stawia nas jednak wobec pytań zasadniczych: o moralność sztuki, o naszą tożsamość i o to wszystko, co dziś obejmujemy słowem "rozrachunek". Karkołomna decyzja zaowocowała świetną literaturą.

04.10.2011

Czyta się kilka minut

Laureatem tegorocznej Nagrody Literackiej Nike, ufundowanej przez "Gazetę Wyborczą" i Fundację Agory, został Marian Pilot za powieść "Pióropusz", opublikowaną przez Wydawnictwo Literackie. W tym roku nagrodę przyznano po raz piętnasty, wśród siódemki finalistów konkursu byli m.in. nasi autorzy, Wojciech Nowicki i Andrzej Stasiuk. O wyborze zwycięzcy zdecydowało jury w składzie: Grażyna Borkowska (przewodnicząca), Edward Balcerzan, Przemysław Czapliński, Tomasz Fiałkowski, Jan Gondowicz, Inga Iwasiów, Adam Pomorski, Iwona Smolka i Joanna Tokarska-Bakir.

Już po odebraniu nagrody Nike pisarz wyznał skromnie, że jest twórcą leniwym: publikuje książki co 10 lat i dlatego czytelnicy i krytycy łatwo o nim zapominają. To nie do końca prawda, bo w ostatniej dekadzie Pilot opublikował aż trzy prozatorskie książki, w tym bardzo ciekawy tom opowiadań "Na odchodnym" (2002). Prawdą jest natomiast, że na specjalne względy krytyki liczyć raczej nie mógł: przypisany do "nurtu chłopskiego", pozostawał przeważnie w cieniu innych jego przedstawicieli. Można by rzec: ważny, ale nie dość ważny. Piszący o nim (najkonsekwentniej - Henryk Bereza) podkreślali przede wszystkim zalety stylu: językową wynalazczość, nieokiełznanie i odwagę w sięganiu po rozwiązania spatynowane, którym Pilot w najlepszych swoich rzeczach potrafił przywrócić dawny blask.

Nie inaczej jest w "Pióropuszu". Pilot jawi się w nim jako pisarz słów wskrzeszonych lub powoływanych dopiero do istnienia. Umieszczając akcję w rodzinnej wsi, Siedlikowie pod Ostrzeszowem, autor obficie przywołuje charakterystyczne dla tych stron dialektyzmy, a jednocześnie tworzy - nierzadko na wzór tamtych - słowa nowe. Opowieść chwilami aż kipi od tego słowotwórstwa, język wydaje się przegrzewać, a wrażenie to potęgowane jest jeszcze przez odpowiednio wystylizowaną składnię, w której dają się wychwycić zarówno echa ludowych pieśni, gadek i gawęd, jak i tradycji literackiej symbolizowanej przez Rabelais’ego, a u nas przez "Rozmowy króla Salomona z Marchołtem grubym a sprosnym". Duch sowizdrzalstwa objawia się też w sposobie przedstawiania postaci, w fizjologizacji opisu: ślina, krew, pot, a przede wszystkim smród mocniej tu określają bohaterów niż ubiór, zachowanie czy przedmioty, jakimi się otaczają. Z kolei duch groteski daje o sobie znać w zderzeniach niskiego z wysokim, ciała i idei, a przede wszystkim - realiów wsi z rozpasaną, surrealną materią zdarzeń; nic się tu nie mieści w ramach, wszystko się przelewa i puchnie.

Takim stylem snuje swoją opowieść bezimienny narrator: wywodzący się z biedy, ze złodziejskiej rodziny, syn niepiśmiennego ojca, który całe życie z dumą kreślił się jedynie krzyżykami. Opowieść ta cofa nas w lata 50. ubiegłego wieku, okres burzliwych przemian na wielkopolskiej wsi. O wojnie prawie się tu nie wspomina; nadchodzi bowiem nowe w osobach agitatorów, którzy namawiają do kolektywizacji i zajmowania poniemieckich majątków (ku rozpaczy narratora ojciec, choć złodziej, opiera się tym namowom), ubeków ("cichych"), którzy zjawiają się nieoczekiwanie, by dokonać dzieła zniszczenia (znakomity opis rewizji, może najlepszy, jaki pojawił się do tej pory w literaturze polskiej!), i nauczycieli, którzy walcząc z analfabetyzmem, równocześnie próbują zasiewać w umysłach nowe idee. Ofiarą owej walki pada zresztą ojciec bohatera: za zniszczenie szkolnej tablicy trafia do więzienia, a potem do "czubków". Pozostawiony samemu sobie chłopak najpierw zdobywa doświadczenia w bójkach, włóczęgach i przyjaźniach, by ostatecznie odkryć swe właściwe powołanie - pisarstwo.

Wojciech Bonowicz w radiu Tok FM o nagrodzonym Nike Marianie Pilocie

Bohater prozy Pilota dojrzewa do tego odkrycia długo, najpierw pisząc pod dyktando matki - również, jak ojciec, niepiśmiennej - dziesiątki listów do władz z prośbą o jego uwolnienie. "Późno wieczorem, kiedy kończyła się już moja szrajberka, czułem się jak po rąbaniu siekierą w borze. Jak bez rąk, jak nieżywy". Dopiero z czasem - gdy monity okażą się skuteczne i ojciec wróci do domu - przychodzi fascynacja słowem i tym, co można za jego pomocą zrobić. Fascynacja, dodajmy od razu, dwuznaczna, bo powiązana z akceptacją nowego społecznego porządku, a nawet zaangażowaniem w jego budowę. Nauczywszy się pisać, narrator z jednej strony tworzy coraz bardziej wyrafinowaną literaturę, tytułowy "pióropusz" (choć zaczyna, jak to złodziej, od kradzieży cudzego opowiadania), z drugiej - staje się "ubepiskiem", który donosi na ludzi ze swego otoczenia. Opanowanie sztuki pisania staje się jego wyzwoleniem i przekleństwem równocześnie.

Tajemnicę tę zresztą narrator odkrywa przed czytelnikiem dopiero na samym końcu powieści. To również gest dwuznaczny: tak jakby cała ta barwna opowieść służyła tylko temu, by zagadać, zasklepić to wewnętrzne rozdarcie, ukryć to, o czym lepiej byłoby nie mówić. Ale wnioski wysnuć trzeba chyba ogólniejsze. Za pisarzem, zdaje się mówić Pilot, zawsze ciągnie się jakiś cień, niekoniecznie cień totalitarny, jak w przypadku jego bohatera. Pisanie to czynność piękna i wzniosła, a zarazem nieczysta i poniżająca; symbolem tej dwuznaczności jest w powieści kałamarz wypełniony brudnym atramentem, w którym pływają musze trupki. I lista wyzwisk, jakimi w finale opowieści opatruje siebie zdesperowany narrator, wśród których określenia "mendopisek" i "łżepiórek" należą do najłagodniejszych.

Ale jest to też powieść o wielkiej wojnie syna z ojcem, trochę z ducha Gombrowicza. Wojnie, której - u Pilota - syn nie może wygrać, bo nie sposób myśleć wyłącznie o przyszłości. Pretekstem do opowieści jest ciężka choroba ojca; umierający, poniżony (umieszczono go w szpitalu w jednym pokoju z mordercą) ojciec do końca kreśli swoje dumne znaki: krzyżyki, symbole. Nie litera, lecz własny znak - oto czym ojciec góruje nad synem. W konfrontacji z tak wyrazistą autorską sygnaturą, pisarska działalność syna jawi się jako dziedzina nieuchronnego konformizmu. Upokorzony, "uskromiony" tym odkryciem narrator wie, że uratować go może tylko ruch w stronę ojca: powrót. Zanurzenie w języku, który przynajmniej nosi znamiona pierwotności, języku-żywiole. "Jak daleko tylko umiałem sięgnąć pamięcią (...), mowa ojca, wartka, prędka, niestała, przemienna, raziła i drażniła ucho..." Ojciec-złodziej jawi mu się teraz jako ktoś, kto kradł przede wszystkim w królestwie mowy, zresztą nieświadomie, "słowa do niego lgnęły i same mu się porywały i kradły".

Powieść Pilota to również hołd złożony mistrzom mowy niepisanej, mowy sprzed pisma. Piękny hołd, bo głos ich oddala się coraz bardziej i niebawem zniknie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Poeta, publicysta, stały felietonista „Tygodnika Powszechnego”. Jako poeta debiutował w 1995 tomem „Wybór większości”. Laureat m.in. nagrody głównej w konkursach poetyckich „Nowego Nurtu” (1995) oraz im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego (1995), a także Nagrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 41/2011