Branka Jaruzelskiego i straszna pamięć

O dziedzictwie stanu wojennego rozmawiają Władysław Bartoszewski, Adam Michnik i abp Józef Życiński. Wprowadzenie: Jan Nowak Jeziorański

11 grudnia 2001 r. w szczelnie wypełnionej sali Akademickiego Centrum Kultury lubelskiego UMCS odbyła się dyskusja „Między wrogością a pojednaniem”, zorganizowana w 20. rocznicę stanu wojennego. Poniżej drukujemy jej obszerne fragmenty, autoryzowane przez rozmówców. Spotkanie, z trwającego od ponad pół roku cyklu „Przekraczać mury”, poprowadził o. Tomasz Dostatni OP.


Jan Nowak Jeziorański: Decyzja generała Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego długo będzie tematem sporów. Czy można było jej uniknąć? Czy rzeczywiście „Solidarność” z nieubłaganą siłą rewolucyjnego pędu doprowadziłaby do próby obalenia rządu monopartii i wyprowadzenia Polski z orbity sowieckiej? To, co się stało w roku ' 89 nie było jeszcze możliwe w roku '81. Czy zatem - jak twierdzi Jaruzelski -odpowiedzialność za stan wojenny ponosi „Solidarność”, a on był zbawcą, który uratował ojczyznę przed najgorszym, mianowicie przed inwazją sowiecką i masakrą „Solidarności”?

Zanim odpowiemy, musimy zdać sobie sprawę, jak straszne były skutki decyzji Jaruzelskiego. Ściągnęła ona na Polskę dotkliwe sankcje. Stan wojenny nie tylko zatrzymał rozwój gospodarczy na jedną dekadę, ale wywołał kryzys, który wielu ludzi doprowadził do nędzy. Elita ludzi wykształconych była już straszliwie przetrzebiona w czasie wojny, okupacji, rządów stalinowskich, a także przez exodus ludzi uciekających za granicę przed rządami komunistycznymi - Jaruzelski, aby osłabić opór, umożliwił kolejny odpływ pół miliona najbardziej wartościowego elementu ludzkiego.

Jaruzelski twierdzi, że wybrał mniejsze zło. W listopadzie 1997 byłem obecny w Jachrance, na konferencji poświęconej stanowi wojennemu. Siedziałem dwa metry od marszałka Kulikowa, który powiedział: „Towarzyszu, nie było żadnego mniejszego zła, bo wyście dobrze wiedzieli, że nie zamierzaliśmy do Polski wkraczać. To wyście prosili o pomoc, a myśmy odmówili”. Widziałem, jak Jaruzelskiemu ręce się trzęsły, kiedy to słyszał. Oczywiście: Rosjanie nie potrzebowali wkraczać do Polski, bo wiedzieli, że wyręczy ich Jaruzelski. Po ostrzeżeniach, które otrzymali od prezydenta Cartera 4 grudnia 1980 zaniechali tego rodzaju zamiarów.

Stanu wojennego można było uniknąć, gdyby Jaruzelski miał odwagę pójść w ślady Gomułki. Gomułka powiedział Chruszczo-wowi w '56 roku: ,,Z pistoletem przyłożonym do głowy nie będę z wami rozmawiał”. W rezultacie Gomułka stał się przedmiotem ataków sowieckiej propagandy, ale poparło go całe społeczeństwo, które pozwoliło założyć sobie hamulec. Ćwierć wieku później Jaruzelski zachował się jak zdyscyplinowany żołnierz, wykonujący rozkazy dowódców na Kremlu.

Ale trzeba mu także oddać sprawiedliwość. Czynił wszystko, żeby uniknąć albo ograniczyć do minimum przelew polskiej krwi. Być może kierował nim instynkt samozachowawczy - krwawa rozprawa mogła się dla niego źle skończyć - ale możliwe jest także, że po prostu odezwała się w nim polska struna. Nie wiemy. Wiemy natomiast, co by się stało, gdyby władza znalazła się w rękach takich zbrodniarzy, jak Olszowski, Grabski czy Kociołek, którzy twierdzili, że 10 tysięcy trupów zapewni partii 10 lat spokoju. Pan Bóg i nasza Jasnogórska Patronka czuwali nad Polską.

Władysław Bartoszewski: Podzielam opinie Jana Nowaka Jeziorańskiego. Budowałem pojednanie polsko-niemieckie - jako były więzień Oświęcimia, oficer AK i uczestnik Powstania Warszawskiego miałem do tego legitymację. Ale nie budowałem go z esesmanami, gestapowcami, zbrodniarzami z Majdanka czy z getta warszawskiego. Robiłem to z ludźmi, którzy powiedzieli „myśmy byli winni”, albo z pokoleniem, które nie ponosiło za zbrodnie odpowiedzialności. Byłem wychowany w normalnym katolickim gimnazjum, gdzie już przygotowując nas do pierwszej spowiedzi mówiono: masz wyznać winę, wyrazić szczerą chęć poprawy, a wtedy wszystko może ci być odpuszczone. Kto i gdzie wyznał winy, jeżeli idzie o stan wojenny?

Tak, trzeba budować fundament przyszłości na przebaczeniu i na prawdzie. N a prawdzie.Nienaprzebaczeniu nieprawdy, półprawdy, oszustwa czy braku odwagi cywilnej, który wyraża się w uchylaniu od stawania przed sądem albo wygłaszaniu wciąż nowych interpretacji, żeby po kilku latach zrobić ludziom zupę z mózgu. Zapytano mnie przed spotkaniem, czy zauważyłem, że ludzie łagodniej oceniają stan wojenny. Odpowiedziałem, że narastająca niewiedza powoduje pomieszanie pojęć.

Adam Michnik: Należę do tych ludzi „Solidarności”, którzy się bali rosyjskiej interwencji, bo z dzieciństwa pamiętali płonący Budapeszt i czołgi na ulicach Pragi. Więc dziwi mnie, że dziś, w świętej sprawie pognębienia generała Jaruzelskiego, gotowi jesteśmy rehabilitować najobrzydliwszy sowiecki imperializm. Nie wierzę w jedno słowo kł13 grudnia, kiedy mnie zhaltowali, owładnęły mną uczucia wściekłości i poniżenia, bo oto przemocą zaatakowano polską wolność, godność i podmiotowość. Ale poczułem także wielką ulgę, że ci, którzy po mnie przyszli, nie mówią po rosyjsku. Wiedziałem, że jeżeli to jest polski wojskowy zamach stanu (nota bene nie pierwszy w dziejach), to Polacy z Polakami po jakimś czasie potrafią się uporać. Nie mówię „pojednać” - uporać. Postanowiłem wówczas nie ugiąć się w żadnym punkcie, nie podpisywać deklaracji lojalności, nie zeznawać, nie emigrować, zostać w kraju z tymi, którzy przegrywają tylko dlatego, że po ich stronie jest racja. Ale siedząc w więzieniu powiedziałem sobie również, że nigdy nie będę szukał odwetu. Wtedy ludzie „Solidarności” śpiewali taką piosenkę ,,Ale strzeż mnie od nienawiści i od pogardy broń mnie Panie”. Doświadczenie historyczne mi mówiło, że to etyczna droga do piekła. Że diabolizując wroga, angelizuję samego siebie.

Rachunek sumienia powinienem robić sobie, nie innym. A kiedy go robię, to muszę powiedzieć, że w swoich ówczesnych tekstach w zbyt małym stopniu rozumiałem uwikłania sytuacji, w jakiej znalazła się Polska. Było w niej coś na kształt greckiej tragedii, gdzie wszyscy muszą odegrać swoje role, a wiadomo, że to się musi skończyć źle.

Przez ostatnich 200 lat w warunkach zniewolenia rodziły się kolejne pokolenia, które w imię wolności i miłości do ojczyzny spiskowały i organizowały powstania. Były generacje, które pamiętając o tym, jak wielką katastrofę społeczną przynosiły klęski i represje poklęskowe, przestrzegały przed powstaniami. Byli i tacy, którzy uważali, że jedynym sposobem na polepszenie bytu Polaków jest lojalizm w stosunku do zaborców. Tak rozumował Aleksander Wielopolski, tak rozumowali krakowscy konserwatyści czy jadący w 1905 r. do Petersburga Roman Dmowski. Ale w kluczowych momentach, kiedy na chwilę koniunktura historyczna oddawała Polakom los w ich ręce, przedstawiciele wszystkich tych orientacji potrafili się porozumieć. W 1920 r. w jednym szeregu walczyli o Polskę żołnierze zaborczych armii i rewolucjoniści, którzy knuli przeciw zaborcom. W 1989 r. więźniowie i nadzorcy więźniów umieli siąść przy jednym stole, żeby wynegocjować drogę do demokracji -bez szubienic, bez krwi rozlanej i bez odwetu. Sam byłem przez sześć lat więźniem komunistów i miałem poczucie, że gdybym był na wolności i miał giwerę, to bym do Jaruzelskiego strzelał. Wtedy myślałem, że to wróg narodu polskiego. Dzisiaj - że to syn polskiej ziemi o dramatycznej, skomplikowanej biografii i mam obowiązek (ja, nikt inny) zamiast być prokuratorem generała i wyłapywać wszystkie jego głupstwa, poddać tę biografię poważnej refleksji. Jeżeli nie zdołam jej zrozumieć, to nie zrozumiem czegoś ważnego z Polski.

Abp Józef Życiński: Mam propozycję formalną, żebyśmy w naszej dyskusji unikali klasyfikacji etnicznych, gdzie ktoś nie może mieć racji tylko dlatego, że jest rosyjskim oficerem, natomiast jeżeli jest Polakiem, wszystko wskazuje na to, że ma rację. Byłoby to i ryzykowne metodologicznie i sprawiałoby konkretne problemy, np. przy Feliksie Dzierżyńskim: czy był sowieckim oficerem czy „prawdziwym” Polakiem.

Natomiast gorąco podpisuję się pod cytatem: ,,od nienawiści i od pogardy chroń nas Panie”. Jest to wysiłek, który wciąż trzeba podejmować, bo nie łudźmy się, że można problemy sprzed 20 lat rozwiązać przy stole, chociażby okrągłym. Obawiam się, że refleksja nad etycznym dziedzictwem stanu wojennego jest w powijakach. Kiedy czytam wspomnienia Mariana Orzechowskiego, który ubolewa, że cierpiał w stanie wojennym, bo wchodząc do Komitetu Centralnego mu-siał pokazywać przepustkę albo kiedy we wczorajszym wywiadzie z gen. Jaruzelskim znajduję passus o wielkich cierpieniach członków partii, płynących z tego, że nazywano ich „czerwonymi pająkami”, znajduję w tym argumentację na poziomie wieczorowych kursów marksizmu-leninizmu.

Dlaczego wciąż brakuje refleksji nad nienawiścią i pogardą, którą stan wojenny zawierał w swoim istotnym przesłaniu? Przy-pomnijmy sobie lojalki, jako formę upokarzania społeczeństwa, albo rzecznika prasowego rządniczną na reprezentanta ekipy, która rzekomo chciała dialogu? Czy ktoś pamięta tworzenie psychozy lęku choćby tylko przez zaopatrzenie w broń członków KC? Czemu miało służyć powtarzane wielokrotnie przez telewizję sejmowe wystąpienie Janusza Przy-manowskiego, który kpił z internowanych, a sala rechotała? Do dziś nikt z tych, którzy odbieraj ą wysłużoną emeryturę parlamentarną, nie przeprosił za tamto zachowanie. Dziedzictwo to trwa i rozwija się twórczo. To, co w kwietniu Longin Pastusiak powiedział w Sejmie o WiN-ie, stanowiło nawiązanie do tradycji Przymanowskiego, w której używa się mównicy, by załatwić porachunki bez możliwości dyskusji. Kto sieje Przymanow-skiego i Pastusiaka, ten zbiera ,,Samoobro-nę”. A kiedy dziś Jaruzelski rzuca jeszcze kamieniem w robotników, do których strzelano w 1970 r., nazywając ich chuliganami, jest to poziom ,,Samoobrony”, tylko w wersji klasyków PZPR.

Z satysfakcją przyjmuję, że usiłuje się budzić sumienie prokuratora Kaucza. Ale pytam: dlaczego Kaucza, a nie Majkowskiego? W czym jest lepszy od prokuratora urzędnikbacza się mu antysemickie teksty? I dlaczego nie zada się podobnych kłopotliwych pytań nie tylko tym, którzy - jak Kaucz -działali w myśl instrukcji, ale także tym, którzy instrukcje wydawali? Z uznaniem przyjąłem wypowiedź Barbary Labudy, żeby pamiętać o szkieletach w szafie - niestety, przeszła ona bez echa...

Władysław Bartoszewski: Ja także uważam poniżanie, pogardę i odwet za rzeczy przynoszące największą szkodę temu, który je praktykuje. Ale jeżeli jesteśmy w życiu publicznym świadkami tego, że ludzie sami siebie poniżają kłamiąc, czy gardząc innymi, to nie jest wyrazem naszej pogardy czy poniżania ich to, że bronimy się przeciw takiemu zachowaniu.

Słyszymy stale o tzw. „mniejszym złu”. Przypomina mi to inne pojęcie: prawda leży pośrodku. Otóż prawda leży tam, gdzie leży, a nie pośrodku. Co zaś do intencji, którymi kierowali się autorzy stanu wojennego... Są liczne przekazy na to, że np. komendant Oświęcimia był dobrym ojcem i mężem. Więc to nie jest żadne rozumowanie, że ktoś osobiście miał dobrą wolę czy był miły. Intencje może ocenić tylko Bóg. My oceniamy działania publiczne i ich efekty, tak jak oceniamy np. książki. Recenzenta nie interesuje, czy pisarz bije żonę, tylko czy pisze dobre książki.

Adam Michnik: Źle służy kulturze polskich debat sytuacja, w której odrzucamy próbę „wejścia w buty” naszego adwersarza. Niedawno czytałem przejmujący tekst ks. prof. Tischnera o ,,Ogniu”, partyzancie antykomunistycznym, a przedtem antyhitlerowskim z Podhala. Ksiądz Tischner powiada tak: „Jeżeli oskarżamy »Ognia« o zbrodnie, to przedtem zastanówmy się, czy on w swoim poczuciu popełnia zbrodnię”. Otóż kiedy obserwuję dzisiejsze debaty o stanie wojennym, mam wrażenie, jakby jedna strona nie chciała słuchać drugiej.

Jakże można twierdzić, że podważając wiarygodność Kulikowa, wprowadzam etniczne kryteria? To świetny sposób, żeby ze mnie zrobić idiotę, ale nie żeby ze mną polemizować! Co ma wspólnego z etnicznym kryterium to, że nie jest dla mnie wiarygodnym świadectwem deklaracja marszałka sowieckiego, który mówi - zadając kłam Jaruzelskiemu - że Rosjanie nie mieli zamiaru interweniować? Jeżeli zaś Ksiądz Arcybiskup ma wątpliwość, czy Dzierżyński był sowieckim oficerem czy prawdziwym Polakiem, to odpowiadam: etnicznie był prawdziwym Polakiem, a politycznie sowieckim dygnitarzem. Jaki tu konflikt? Czy zawsze trzeba karyka-turyzować stanowisko adwersarza?

Władek Bartoszewski mówi, że prawda nie leży pośrodku. W pewnych sytuacjach nie leży, w innych leży. W Polsce od lat trwa debata o sens i ocenę - polityczną, historyczną, moralną - Powstania Warszawskiego. To temat, który dzieli Polaków nie dlatego, że nie mają informacji czy robi im się w głowie kaszę, tylko dlatego, że problem jest dramatyczny.

Tragiczność roku '81 polegała na tym, że myśmy musieli robić to, co robiliśmy - dążyć do zprzyzwolenia i do pewnego stopnia nominacji ZSRR rządzili krajem, też byli skazani na odgrywanie swoich ról. Jak Wielopolski zrobił swoją brankę, tak stan wojenny był rodzajem „branki Jaruzelskiego”. Bądźmy szczerzy: postać Wielopolskiego nie jest jednoznaczna. Proszę sięgnąć do tego, co na jego temat pisali Piłsudski, historycy z krakowskiej szkoły albo Ksawery Pruszyń-ski czy Stanisław Stomma. Czy wszyscy ci ludzie mają atrofię zmysłu moralnego? Spróbujmy zastanowić się, czy wśród naszych ówczesnych wrogów nie było ludzi, którzy robiąc rzeczy okropne, w swoim sumieniu robili je dla dobra Polski?

Autorytet Księdza Arcybiskupa jest wielki, dlatego boli mnie, że Ksiądz Arcybiskup stawia zarzut generałowi, budując swoją wiedzę w oparciu o nierzetelne dziennikarskie streszczenie. Jaruzelski nie powiedział, że robotnicy byli chuliganami! Żeby to wiedzieć, wystarczy przeczytać cały tekst jego sądowych wyjaśnień - to elementarna rzetelność, której od siebie nawzajem powinniśmy oczekiwać.

Oczywiście Ksiądz Arcybiskup ma rację: w stanieobrzydliwe. Ale dla nas, ludzi, którzy tamtej presji byli poddawani, powstaje pytanie, jakie z tego mamy wyciągnąć moralne wnioski na dzisiaj? Ja się chcę bić w swoją pierś, nie w cudzą, i próbuję znaleźć w sobie jak najwięcej gotowości do pojednania i przebaczenia. Pojednanie i przebaczenie oczywiście nie oznaczają sklerozy. Tylko jest pytanie: czy komunizm to był zły, nieludzki system, czy źli i nieludzcy ludzie? Zawsze myślałem, że to był straszny system, który łamał ludzi. I wydawało mi się, że stosuję czysto chrześcijańskie miary: ja, poganin, próbuję odróżnić grzech od grzesznika; grzechu nienawidzę, grzesznika staram się miłować.

My, ludzie z tej strony barykady, nie uczyniliśmy rzetelnej analizy naszych błędów. Czy zawsze mieliśmy rację? Czy to w porządku, że wciąż jesteśmy prokuratorami naszych ówczesnych adwersarzy? A może po naszej stronie też było coś, co dołożyło jakąś cegiełkę do katastrofy stanu wojennego?

Abp Józef Życiński: Osobiście nie znam dziennikarzy, którzy skrzywdziliby generała w związku z wypowiedzią o chuliganach, znam natomiast cały obszerny cytat, w którym generał Jaruzelski sugerował, że strzelano do chuliganów. Nikt nie twierdzi, że wprost nazwał robotników chuliganami, ale była to sugestia, reprezentująca gatunek literacki, który bywa nazywany insynuacją. Jej stosowanie jest brzydką rzeczą nie tylko na poziomie generałów.

Nigdy nie podejrzewałem, że pan Adam jest antyrosyjski. Ale po wyeliminowaniu kryterium etnicznego, nie znajduję innego powodu, na podstawie którego bardziej mam wierzyć generałowi niż marszałkowi. Stosowanie zaś zasady „prawda leży pośrodku” może nas doprowadzić do horrendalnej historiozofii. Weźmy wersję żydowską i wersję hitlerowską dramatu Oświęcimia: czy można powiedzieć, że prawda leży pośrodku?

Zamiast tego typu ogólników proponowałbym spokojne pochylenie się nad bolesnymi wydarzeniami tamtych lat i szukanie tego, co mogłoby nas połączyć. Nas, tzn. ludzi dobrej woli po obu stronach, którzy kiedyś mówili innymi językami, a dziś chcą szukać wyższych wartości, nie traktując dialogu jedynie jako formy poprawiania sobie samopoczucia. Wiktor Woroszylski, którego bardzo cenię i który przeszedł długą drogę od pokolenia „pryszczatych”, opublikował swoje zadumania etyczne nad wydaną przez BGW książką generała Kiszczaka. W rozdziale „Śmierć Grzegorza Przemyka” generał dużą uwagę zwraca na to, że w chwili zatrzymania Przemyk miał brudne nogi. Styl szefa resortu odpowiedzialnego za tę zbrodnię, wyrażony w jego tekście, który powstał osiem lat po śmierci Przemyka, odebrałem z najwyższą konsternacją.

Woroszylski zauważa, że kiedy na gorąco złożył protest przeciwko wtargnięciu ludzi MSW na teren kościoła św. Marcina, użył sformułowania „banda zbirów w cywilu”. Po latach pisał o tym dramacie używając odmiennych sformułowań. To krok we właściwym kierunku, byśmy odchodzili od epitetów, ale nie odchodzili od faktów. Bo nie da się zbudwski: Była tu mowa i o Powstaniu Warszawskim, i o Oświęcimiu. Debaty na temat Oświęcimia właściwie do niedawna nie było, ale znaleźli się Polacy, „prawdziwi” i ochrzczeni, którzy zaczęli mówić, że tam wcale nie było tak źle. Prawdą jest natomiast, że dyskusja o stosunku do powstań toczyła się od XIX wieku: każdy wie, że inną ich ocenę miał obóz Piłsudskiego, a inną obóz Dmowskiego. Dziś także można się spierać o okoliczności i szanse Powstania Warszawskiego.

Sprawa stanu wojennego to jednak coś innego. Mnie, drogi Adamie, średnio ucieszyło to, że zamykali nas Polacy. W 1950 r., kiedy Ty byłeś obiecującym chłopcem, a ja siedziałem w piwnicy, przy niegaszonym dzień i noc świetle, bez kąpieli itd., wezwał mnie oficer śledczy i zapytał: Wyście siedzieli w Oświęcimiu, powiedzcie mi, gdzie było lepiej? Odpowiedziałem, że w Oświęcimiu, bo tam mnie zamknęli Niemcy.

W ocenie stanu wojennego pomoże otwieranie kolejnych archiwów, mimo iż pewne dokumenty zniszczono. Wiadomo, że rację miała jedna strona, a przemocy mogła używać też tylko jedna strona. Nie twierdzę jednak, że „szlachetni” ludzie z „Solidarności”, gdyby mieli możliwości, nie zachowaliby się inaczej. Ostatnie 10 lat głęboko utwierdziło we mnie pogląd, że to nie znaki partyjne decydują o czyjejś wartości moralnej.

Adam Michnik: Dlaczego mamy bardziej wierzyć Jaruzelskiemu niż Kulikowowi? Dlatego, że Kulikow ma interes w tym, by mówić, że Polsce nie groziła interwencja, bo chce zmienić imperialistyczny i totalitarny wizerunek sowieckiego państwa. A nawet gdyby Jaruzelski nic nie mówił, to przecież żaden sowiecki propagandysta nie jest w stanie zmienić tego, co sam pamiętam. W 1981 r. wszyscy zadawali sobie pytanie: wejdą, nie wejdą? Jaruzelski i jego ludzie musieli też pamiętać los przywódców węgierskich, którzy po sowieckiej interwencji zostali uwięzieni, a następnie rozstrzelani.

Źle czuję się w roli moralnego relatywi-sty. Pewnie, Księże Arcybiskupie: wszystko można sprowadzić do absurdu. Oczywiście, nie ma żydowskiej i hitlerowskiej wersji Oświęcimia. Ale jest żydowska i polska debata o sowieckiej okupacji. Nie można powiedzieć, że ktoś w stu procentach kłamie, a ktoś w stu procentach mówi prawdę, bo obie strony inne rzeczy zapamiętały. To samo można powiedzieć o relacjach polsko-ukraińskich.

Natomiast w stu procentach muszę się z Księdzem Arcybiskupem zgodzić w sprawie tamtej haniebnej wypowiedzi generała Kiszczaka. To jest mowa nienawiści i pogardy. Ale miejmy świadomość, że mówienie o kimś „czerwone pająki” też jest mową nienawiści.

Podałeś, Władku, skrajny przykład z naukowcem, który kwestionuje dotychczasowe ustalenia na temat Oświęcimia. Powiem coś, co może Cię oburzy: z negacjonistami trzeba dyskutować w oparciu o normalne procedury naukowe. Jeżeli negacjoniści twierdzą, że w Oświęcimiu nie mogło być komór gazowych, to nie wystarczy się oburzyć - trzeba przy pomocy normalnych procedur dowieść, że były.

I wreszcie uwaga ostatnia: naprawdę jestem jak najdalszy od insynuowania czegokolwiek. Chcę powiedzieć tylko, że w sprawie wypowiedzi generała na temat Grudnia '70 miałem w redakcji ostry spór, bo „Gazeta” też ją podała błędnie za PAP-em. Wypowiedź została zmanipulowana, a my wszyscy padliśmy ofiarą tej manipulacji.

Abp Józef Życiński: Co do ujawniania kolejnych akt: chciałbym zwrócić uwagę, że choć dokumentów przybywa, autorzy stanu wojennego zbywają je milczeniem, co trudno mi pogodzić z jakimkolwiek pojęciem honoru. Weźmy dla przykładu świadectwa, z których wynika, że podwładni generała Kiszczaka dostarczali do ambasady norweskiej materiały o rzekomej współpracy Lecha Wałęsy z SB, co było głównym czynnikiem opóźniającym przyznanie przywódcy „Solidarności” Pokojowej Nagrody Nobla. Albo też uwieczniony w Archiwum Akt Nowych fragment wypowiedzi Kiszczaka na posiedzeniu Biura Politycznego, kiedy tłumaczył opóźnienie procesu toruńskiego: „Trzeba sprawę tak przygotować, by można było znaleźć wspólny język z obrońcami Piotrowskiego, by nie poszerzali sprawy poza sam fakt uprowadzenia i zabójstwa”. Dlaczego minister, który ponoć był odpowiedzialny za przestrzeganie prawa, a informował towarzyszy, że inscenizuje procesy, dziś nie reaguje na ujawnienie takiego dokumentu?

I pytanie, które chciałbym powtórzyć: na jakiej podslne i żądamy odpowiedzialności od prokuratora Kaucza, a nie stawiamy podobnych wymagań wiceministrowi Majkowskiemu? Prezydent, broniąc tego drugiego, powiedział: on się sprawdził, jest kompetentny, przydatny, trzeba go zostawić. Ale ponoć Kaucz też się sprawdził. Nie wolno nam stawiać pragmatyki ponad moralnością. Jeśli kryterium pragmatyzmu oderwiemy od ocen moralnych, pojawi się problem, w którego świetle zrozumiałe staną się gorzkie refleksje Józefa Hena, skądinąd człowieka o rodowodzie odległym od mojego: „Pisali paszkwile, układali czarne listy, czyhali na stanowiska, mieszkania, meble, pieniądze, przydzielali sobie nagrody, umieszczali siebie na listach sławy i teraz nic, ani mru mru. Żadnych wyrzutów sumienia, żadnego uderzenia się we własne piersi, ani słowa żalu. Chodzą między nami, kłaniają się, uśmiechają, podają rękę... Jestem świadkiem najlepszych lat ich życia”. Te słowa można odnosić do organizatorów czystek zarówno w 1968 r., jak i w 1981 r.

Adam Michnik: Ja nie próbowałem pielęgnować sumienia pana Kaucza. Doszedłem po prostu do przeświadczenia, że człowiek o tych kwalifikacjach etycznych i podobnej dyspozycyjności, nie powinien być szefem polskich prokuratorów. Nie zamierzam go edukować, ścigać czy krzywdzić; ja jedynie nie chcę, by to była postać wzorotwór-cza dla ludzi, którzy w moim kraju mają egzekwować prawo. A jeśli chodzi o Majkowskiego: w pierwszej deklaracji powiedział, że to, co robił w '68 było kłamliwe i podłe (Kaucz uważa, że był w porządku). Mnie to wystarcza, tym bardziej, że Majkowski to w Kancelarii Prezydenta niezbyt ważna figura.

Cenię Hena i też denerwują mnie postawy, o których pisze. Ale znam ludzi, którzy w czasach, gdy robił wielką karierę literacką, siedzieli w więzieniu. Bądźmy ostrożni, zwłaszcza gdy jesteśmy ludźmi w pewnym wieku, z podobnym stawianiem kogoś w pion.

Abp Józef Życiński: Nie zostałem przekonany argumentem, że pracownika Kancelarii Prezydenta należy zostawić z powodu -że tak to sobie skrócę - „znikomej szkodliwości społecznej”. Kancelaria, podobnie jak żona Cezara, winna być poza terenem dwuznacznych zachowań moralnych.

Na zakończenie chciałbym przytoczyć fragment orędzia biskupów ,,O potrzebie dialogu i tolerancji w warunkach budowy demokracji”: ,,Nie można budować trwałej demokracji na fundamentach fałszu i niedomówień. Dramatu deptanych sumień i łamanych praw człowieka nie wolno zakrywać wygodną zasłoną milczenia. Tolerowanie zbrodni obarcza współodpowiedzialnością moralną zarówno za dokonaną już zbrodnię, jak i za przyszłe przestępstwa, które zostałyby ułatwione przez narodową niepamięć”. Kiedyś Wygodzki w swoim wierszu o Cwietajewej napisał: „Poeci pamiętają długo, poeci mają straszną pamięć”. Ufam, że także wśród prozaików amnezja nie jest zjawiskiem powszechnym...

Adam Michnik: „Znikoma szkodliwość społeczna Majkowskiego” brzmi efektownie. Wprawdzie mówi się o nim ,,w randze wiceministra”, ale Władek świetnie wie, że on organizuje Kwaśniewskiemu bankiety i podróże. Więc o co robić takie wielkie halo? Zgoda, to jest temat na felieton, ale nie na wytaczanie armat, a na pewno nie jest godne ust Księdza Arcybiskupa.

Polska pamięć zbiorowa ma dwie czarne dziury, które symbolicznie można nazwać „syndromem Jedwabnego” i „syndromem PRL-u”. O tych tematach będziemy rozmawiali jeszcze wielokrotnie. Ale w obu gorąco namawiam do wczucia się w sytuację adwersarza. Bo łatwo generała Jaruzelskiego postawić pod ścianę i napiętnować mając taką biografię jak Ksiądz Arcybiskup, Władek czy ja - nam historia przyznała rację. Ale historia przyznała też rację Piłsudskiemu, a nie tym, którzy służyli w zaborczych armiach, i mimo to Piłsudski wyciągnął do nich rękę. Też bym chętnie przeczytał jakieś uczciwe świadectwo kogoś z tamtej strony. Ale wiem, że takie świadectwo trudno złożyć, kiedy się czuje na sobie agresywne spojrzenia oskarżycieli.

Wyobrażam sobie, że my, którzy wygraliśmy, powinniśmy wyciągnąć rękę - mówiąc metaforycznie - i do tych z GL, i do tych z NSZ. Bo Polska jest dla wszystkich. Spróbujmy zbudować taki język debaty, który nikogo nie będzie wykluczał. Dlaczego to tak ważne? Byłem pod wielkim wrażeniem deklaracji Księdza Arcybiskupa na temat Unii Europejskiej. Referendum na temat przystąpienia do Unii będzie najważniejszym polskim głosowaniem od 1989 r. Wtedy szło o to, żeby odrzucić logikę komunistycznej dyktatury. Dziś będziemy głosowali, czy Polska stanie się składnikiem struktury demokratycznej Europy. Tego głosowani

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 1/2002