Bogactwo ubogiego Kościoła

Karnawał się skończył. Zrozumie to każdy, kto w słowach, gestach i żartach nowego papieża potrafi dostrzec drugie dno.

26.03.2013

Czyta się kilka minut

 / Fot. Alessandra Tarantino / AP/ EAST NEWS
/ Fot. Alessandra Tarantino / AP/ EAST NEWS

Porusza się szybko, bez namaszczenia, twardo chodzi po ziemi. Jakże daleki jest chociażby od Piusa XII, który zdawał się płynąć kilka centymentrów nad ziemią. Albo od stawiającego drobne, ostrożne i uważnie obliczone kroki Benedykta XVI. Nie, Franciszek nie boi się upaść. Jego centerum censeo to apel do Kościoła, aby nie lękał się wyjść do świata. Lepsze ewangeliczne ryzyko niż defensywa.

Znamienna scena: piątek po konklawe, Sala Klementyńska, pierwsza audiencja dla kardynałów. Franciszek podnosi się z tronu, aby uściskać kard. Angelo Sodano, ale potyka się o zbyt długą sutannę – widać, że rodzina krawców Gammarellich musi zdjąć z papieża dokładniejszą miarę. Franciszek chwieje się, ale łapie równowagę i śmieje się, obejmując dziekana kolegium kardynalskiego.

A zatem energiczny, chociaż... Kiedy przed Mszą na inaugurację pontyfikatu Franciszek schodził do grobu św. Piotra, nagle uderzyła mnie oczywista myśl, którą pod wrażeniem jego pierwszych papieskich dni zepchnąłem w niepamięć: oto człowiek, który ma ponad 70 lat. Po śliskich schodach prowadzących pod strzelistą konfesję stąpał powoli, asekurowany przez duchownego, wspierając się o marmurową poręcz. Przed szczątkami Rybaka modlił się może pół minuty. Badacze potwierdzili, że to kości zmarłego przed dwoma tysiącami lat mężczyzny. Potężnie zbudowanego, który dożył sześćdziesiątki, może nawet siedemdziesiątki. Ale i tak Franciszek u początku jest starszy niż Piotr u kresu.

Jednak potem przez bazylikę ruszył już krokiem mocnym, długim i pewnym. Opierał się na pastorale nie z lęku przed upadkiem czy braku sił, ale jak Pasterz. Chociażbym chodził ciemną doliną...

NIGDY RAZY PIĘĆ

Stutysięczny tłum płynie rzymskimi ulicami: prostą jak strzała via della Conciliazione upamiętniającą pojednanie między zjednoczonymi Włochami i papiestwem, równoległą Borgo Santo Spirito, prowadzącą w kierunku watykańskich muzeów via di Porta Angelica czy opadającą ku dolinie między wzgórzami ­Watykanu i Janikulum ulicą Grzegorza VII – świętego papieża i reformatora Kościoła, który w Canossie upokorzył króla Henryka. Czasy dawno minione, inni ludzie i okoliczności – a przecież tamtego Grzegorza i tego Franciszka łączy więź głębsza niż tylko urząd.

Tłum płynie, aby w oknie na ostatnim piętrze Pałacu Apostolskiego zobaczyć niewielką białą postać. A przede wszystkim usłyszeć, co Franciszek powie przybyłym na pierwszą modlitwę Anioł Pański tego pontyfikatu.

Przybyli, zobaczyli i usłyszeli improwizację. Już wcześnie rano zaprzyjaźnieni kurialiści ostrzegali dziennikarzy, że tym razem nie dostaną tekstu papieskich rozważań z wyprzedzeniem, do czego przyzwyczaili się za Jana Pawła i Benedykta. Franciszek wyszedł wprawdzie do okna z dwiema zadrukowanymi kartkami, ale po kilku zdaniach w ogóle przestał spoglądać na tekst. Na pierwszą jego naukę skierowaną bezpośrednio do wiernych trudno było sobie wyobrazić lepszą Ewangelię niż scena z Jezusem i kobietą, którą przyłapano na cudzołóstwie.

Oczywiście mówił o miłosierdziu, bo miłosierdzie Boga dla człowieka i człowieka dla człowieka głosi od pierwszych dni. Patrząc z wysoka na zgromadzoną na Placu rzeszę, opowiadał, jak świeżo po święceniach biskupich rozmawiał z ponad osiemdziesięcioletnią kobietą: – Babciu, czy chcesz się wyspowiadać? – Tak. – Ale jeśli nie masz grzechów... – Wszyscy mamy grzechy. – Może jednak Pan Bóg Tobie nie wybacza? – Pan wybacza wszystko. – Skąd Babcia to wie? – Gdyby Pan nie wybaczał wszystkiego, świat przestałby istnieć.

Po tych słowach Bergoglio chciał zapytać staruszkę, czy aby nie studiowała na Gregorianie. To bowiem była „mądrość, którą daje Duch Święty. Mądrość wewnętrzna nastawiona na Boże miłosierdzie. Nie zapominajmy tego słowa: Bóg nigdy nie przestaje nam przebaczać, nigdy! Ojcze, na czym polega więc problem? Problem polega na tym, że my mamy dosyć, nie chcemy, nie chcemy prosić o przebaczenie. On nigdy nie przestaje przebaczać, ale my czasami przestajemy prosić o przebaczenie. Nigdy nie przestawajmy, nigdy!”.

Ostatni raz włoskie słowo „mai” (nigdy) wybrzmiało na tym Placu z taką siłą 23 lutego 2003 r. Jan Paweł II w rozważaniach przed modlitwą Anioł Pański po raz kolejny – bezskutecznie – starał się powstrzymać drugą wojnę w Zatoce. Wołał: „Jest obowiązkiem wierzących, do jakiejkolwiek by należeli religii, ogłosić, że nigdy nie będziemy mogli być szczęśliwi, występując jedni przeciw drugim; nigdy przyszłość ludzkości, nigdy, nigdy nie będzie mogła być zabezpieczona przez terroryzm i logikę wojny”. Jego uważny biograf Jacek Moskwa zauważył, że dotychczas w tak krótkim fragmencie papieskiego przemówienia nie zdarzyło się, aby aż cztery razy padło jedno słowo – „nigdy”.

To prawda. Aż do czasu, gdy Franciszek – prosząc, abyśmy nigdy nie tracili ufności w Boże Miłosierdzie – powiedział mai pięć razy.

Ale uderza jeszcze coś: jego słowa i gesty nie są sztuczne, wystudiowane, w żadnym też razie nie są przypadkowe. Nawet krótkie improwizacje układają się w program: logiczne i spójne wyobrażenie o chrześcijańskim, duszpasterskim i papieskim powołaniu. Wciąż rozpamiętuje się moment, gdy stojąc na loggi bazyliki św. Piotra pochylił głowę, aby za wstawiennictwem ludu otrzymać błogosławieństwo od Boga. Opowiadając o staruszce z Buenos Aires, znowu dał duchownym czytelny sygnał: słuchajcie wiernych, bo od ludzi wiele możecie się nauczyć. W Niedzielę Palmową zaś cytował już... własną babcię, która zwykła powtarzać: „Całun pośmiertny nie ma kieszeni”. To w przekonaniu Franciszka rozbrajający argument za tym, aby nadziei nie pokładać w rzeczach, które niszczą mole i rdza.

Dotychczas w papieskich kazaniach przywykliśmy do cytatów z Ojców Kościoła, świętych i teologów, z pobożnych hymnów czy dokumentów ogłoszonych przez czcigodnych poprzedników. Jakąż sensację wywołał Benedykt XVI, gdy przed Całunem Turyńskim cytował słynne słowa Nietzschego o śmierci Boga, natomiast w encyklice „Spe salvi” przywołał Kanta. Ale żeby nieomylny następca św. Piotra za autorytet w dziedzinie wiary i moralności stawiał dwie staruszki z Argentyny? Tego jeszcze nie było.

ROZTROPNOŚĆ I MIŁOSIERDZIE

Jednak Franciszek przede wszystkim – powtórzmy – wzywa, abyśmy byli pokorni i miłosierni. Otwarci na wszystkich, także niekatolików i niewierzących, co jak refren powtarza się w większości papieskich wystąpień. Jak w tych wielkich słowach, jakby niedosłyszanych przez świat, które wypowiedział w homilii na inaugurację pontyfikatu, w uroczystość św. Józefa, opiekuna Jezusa i oblubieńca Maryi. Świadomie nie piszę, że była to uroczysta inauguracja, bo zwykle biskupie ingresy organizuje się z większą pompą. Tu wszystko ograniczono do absolutnego minimum. Roztargniony telewidz mógł nawet nie zauważyć tak znaczącego momentu, jak nałożenie paliusza i Pierścienia Rybaka – srebrnego, a złotem już tylko pokrytego. Mógł też nie usłyszeć fundamentalnego zdania, jakby mimochodem wplecionego w papieską homilię, a stanowiącego błyskotliwą reinterpretację słów Jana Pawła II z października 1978 r. Na inauguracji tamtego pontyfikatu cały glob usłyszał wypowiedziane potężnym głosem wezwanie: „Nie lękajcie się! Otwórzcie drzwi Chrystusowi!”.

Franciszek też chce uzdrowić świat z lęku. Dlatego zaapelował do wszystkich, którzy kierują się dobrą wolą i pragną strzec losu bliźniego oraz świata: „Nie powinniśmy bać się dobroci ani też wrażliwości!”. To znaczy: nawet jeżeli nie jesteś jeszcze gotów otworzyć drzwi Chrystusowi, otwórz swe drzwi przed innymi.

Bo tu chodzi o miłosierdzie dosłownie, nie w przenośni. Kiedy w czwartkowy poranek po konklawe Franciszek opuszczał bazylikę Santa Maria Maggiore, powiedział do spowiadających w tym sanktuarium dominikanów: „Bądźcie miłosierni w konfesjonale dla penitentów, bardzo tego potrzebują”.

Tylko słowa? Kościelna poprawność? Czcza gadanina? Chyba nikt nie zauważył, że właśnie podczas wizyty w Santa Maria Maggiore papież uczynił znaczący i odważny gest miłosierdzia.

Ale od początku. Fala skandali pedofilskich, która uderzyła w Kościoły amerykański i zachodnioeuropejski, rozpoczęła się w Bostonie, gdzie rządy sprawował kard. Bernard Law. Natychmiast stał się synonimem zła. Dziś, gdy emocje nieco opadły, wydaje się postacią przede wszystkim tragiczną. Na początku uwielbiany przez wiernych, otwarty i serdeczny pasterz popełnił fatalne w skutkach błędy w przypadku duchownych oskarżanych o molestowanie. Wprawdzie bronił się, że jedynie słuchał opinii psychiatrów i terapeutów, ale w niesławie musiał zrezygnować z arcybiskupstwa. Jan Paweł II mianował jednak Amerykanina archiprezbiterem właśnie w bazylice Santa Maria Maggiore. To tylko dolało w mediach oliwy do ognia. Ale tym razem kard. Law wytrwał na urzędzie, odchodząc na emeryturę dopiero w 2011 r. – kończąc osiemdziesiąt lat.

W znakomitym wywiadzie rzece „A People of Hope” kard. Timothy Dolan z Nowego Jorku, który wydobywał amerykański Kościół z pedofilskiego kryzysu, a podczas tegorocznego sede vacante był jedną z najjaśniejszych gwiazd medialnych – tak odpowiedział na pytanie, czy nominacja kard. Law na archprezbitera była błędem: „Nie, nie uważam tak. Może po części bierze się to z tego, że mieszkałem w Rzymie. Rozstanie z archidiecezją bostońską było dla Berniego Law ciężką karą. Niedorzecznością jest widzieć w jego nominacji na Santa Maria Maggiore jakąkolwiek formę rekompensaty”. Dolan podkreśla, że z marketingowego punktu widzenia kard. Lawa należałoby rzucić wściekłym psom albo utopić i poćwiartować, ale Kościół kieruje się inną logiką. Decyzja Jana Pawła II była gestem miłosierdzia – znakiem, że „wciąż możesz liczyć na przyjęcie w domu Piotra i powinieneś móc doczekać końca twych dni w powierzonym sobie duszpasterskim zadaniu, tak minimalnym, na ile to możliwe”.

Niewiele wiemy o wizycie Franciszka w Santa Maria Maggiore. Miała charakter prywatny – pozostało nieco fotografii i krótkich nagrań. Papież złożył kwiaty i modlił się przed Salus Populi Romani, Ocaleniem Ludu Rzymskiego, Matką Boską Śnieżną. A także w kaplicy, gdzie swą pierwszą Mszę odprawił założyciel jezuitów, św. Ignacy Loyola.

Gdzie wtedy był emerytowany archiprezbiter bazyliki kard. Bernard Francis Law? Dokładnie przejrzałem zdjęcia. Na jednym widać chyba w tle zarys jego postaci, charakterystyczną biel włosów i zaokrągloną sylwetkę, przewiązaną purpurowym pasem zakończonym pomponami. Z punktu widzenia PR należałoby kard. Law poprosić, aby nie przychodził. Z perspektywy Kościoła – dobrze, że był. Tyle że nie na pierwszym planie.

Franciszek jest miłosierny. Ale też roztropny.

PRZEPROWADZKA Z LATERANU

Sporo jest już materiału na „Kwiatki papieża Franciszka”. Od razu zrobiło się głośno, że po konklawe następca Benedykta nie wsiadł do limuzyny o numerze rejestracyjnym SCV 1, ale razem z innymi kardynałami do mikrobusa. Zdjęcie wykonane przez jednego z nich telefonem komórkowym, jak papież siedzi w drugim rzędzie za kierowcą – obiegło świat. Podobnie jak fotografia jego czarnych poniszczonych butów widocznych spod sutanny, których nie pozwolił zamienić na przysługujące w Kościele jedynie papieżowi czerwone pantofle z cielęcej skóry. Wiemy też, że Franciszek nie chce jadać przy osobnym stole, ale w Domu św. Marty dosiada się do kardynałów tam, gdzie akurat znajdzie wolne miejsce. Wyraźnie nie ma ochoty na przeprowadzkę do papieskich apartamentów – miał ponoć powiedzieć, że to lokum dla trzystu osób. Następnego dnia po wyborze pojechał do Międzynarodowego Domu Pawła VI, gdzie mieszkał przed konklawe, aby zabrać resztę rzeczy i uregulować rachunek. Miał też zadzwonić do kiosku w Buenos Aires, żeby anulować prenumeratę kilku gazet. Kiedy zaś w niedzielny poranek odprawił Mszę w kościele św. Anny, zamiast udać się do zakrystii wyszedł w ornacie przed kościół i zwyczajem tych wspólnot, które cenią nie tyle liczbę wiernych, ile jakość ich relacji z Kościołem – każdemu dziękował za wspólną liturgię. Przy rozważaniach związanych z modlitwą Anioł Pański życzył wszystkim smacznego obiadu, a podczas historycznego spotkania dwóch ludzi w bieli – emerytowanego papieża Benedykta i urzędującego papieża Franciszka w Castel Gandolfo – nie chciał skorzystać z honorowego klęcznika. Przecież jesteśmy braćmi – wyjaśnił.

Od rana do wieczora cytuje się papieskie powiedzenia, anegdoty i żarty. Podczas spotkania w Auli Pawła VI zaskoczył dziennikarzy, odkładając przygotowany tekst i opowiadając, jak doszło do wyboru przezeń imienia. W chwili, gdy zebrał dwie trzecie głosów, w Sykstynie rozległy się oklaski, a siedzący obok przyjaciel, kard. Hummes z Brazylii uściskał go i poprosił, aby nie zapomniał o biednych. Stąd myśl o Franciszku. „Och, jakże bardzo chciałbym Kościoła ubogiego i dla ubogich!” – niemal krzyknął papież, nie potrafiąc przed dziennikarzami ukryć emocji. Ale potem jeszcze żartował, że niektórzy sugerowali Adriana, bo Adrian VI był wielkim reformatorem, a Kościół potrzebuje reformy. Albo Klemensa – w ramach wyrównania rachunków z Klemensem XIV, bo za jego pontyfikatu skasowano jezuitów.

Franciszkański Franciszek wzbudza taki entuzjazm, że dziennik „Il Foglio” zastanawia się, czy aby nie powinien przenieść siedziby na Lateran, który z religijnego punktu widzenia jest miejscem ze wszech miar godnym, ale papieskie lokum byłoby tam nieco skromniejsze, bliższe ludowi – i zaprawdę w duchu Bergogliańskim. Cóż, na razie papież zaplanował przeprowadzkę... z Lateranu. Wielkoczwartkową Mszę odprawi w więzieniu dla nieletnich, a nie zwyczajowo w katedrze biskupa rzymskiego, czyli właśnie w bazylice św. Jana.

Ale tym fantazjom nie ma się co dziwić. Papież rozbudził uśpione w ludziach potrzeby, oczekiwania i wyobrażenia o Kościele ubogim i miłosiernym. Niczym dawna legenda o dobrym królu przebierającym się za żebraka, aby poznać dolę poddanych, a potem dać nauczkę zepsutym dworzanom – powtarzane są na rzymskich ulicach Franciszkowe słowa, które miał wypowiedzieć w tzw. Pokoju Łez. To tam nowo wybrani papieże przebierają się przed wyjściem na główną loggię bazyliki św. Piotra. Franciszek odmówił założenia mucetu – peleryny z czerwonego aksamitu obszywanej gronostajami. A zaskoczenemu ceremoniarzowi, ze względu na cienki głos nazywanemu ponoć przez kurialistów „Szczurkiem”, miał powiedzieć: „Niech ksiądz sam to włoży. Karnawał już się skończył”.

Powiedział czy nie powiedział? – zachodzi w głowę wielu moich rozmówców. Może jednak powiedział? Powtarzam: w słowach i gestach tego człowieka nie ma nic przypadkowego i nieprzemyślanego. A przecież w orędziu na tegoroczny Wielki Post jeszcze jako metropolita Buenos Aires napisał wstrząsające słowa o biedzie, niesprawiedliwości, złu i cierpieniu, a także grzechach Kościoła. Potem postawił dramatyczne pytania: „Pułapka bezsilności zmusza nas do zastanowienia: czy warto to wszystko zmieniać? Czy w obliczu tej sytuacji możemy coś zrobić? Czy warto próbować, skoro świat nadal podąża tanecznym krokiem, jakby trwał nieustanny karnawał?”.

Karnawał właśnie się skończył. Zrozumie to każdy, kto w papieskich słowach, gestach i żartach potrafi dostrzec drugie dno.

***

Ale koniec karnawału nie oznacza, że nadchodzi czas smutku. Przeciwnie. Jakby odpowiadając na własne pytania o poczucie bezsilności, w homilii na Niedzielę Palmową Franciszek mówił: „I to jest pierwsze słowo, jakie chcę wam powiedzieć: radość! Nigdy nie bądźcie ludźmi smutnymi: chrześcijanin nigdy nie może być smutny! Nie poddawajcie się zniechęceniu! Nasza radość nie pochodzi z posiadania wielu rzeczy, ale rodzi się ze spotkania Osoby: Jezusa, z tego, że wiemy, iż będąc z Nim, nigdy nie jesteśmy sami, nawet w chwilach trudnych, nawet kiedy na drodze życia napotykamy problemy czy trudności, które wydają się nie do pokonania, a jest ich tak wiele!”.

Franciszek mówi jasno: w chrześcijaństwie nie chodzi o wojnę postu z karnawałem. Chodzi o Zmartwychwstanie. 

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 13/2013