Bóg gejów

Są wierzący, regularnie praktykują. I mówią twardo: Kościół tak, celibat nie.

22.08.2022

Czyta się kilka minut

Święto Dziękczynienia, procesja w Warszawie, czerwiec 2016 r. / RAFAŁ GUZ / PAP
Święto Dziękczynienia, procesja w Warszawie, czerwiec 2016 r. / RAFAŁ GUZ / PAP

Rok 2017. W jednym z krakow­skich kościołów odbywa się czuwanie przed Zesłaniem Ducha Świętego jako zwieńczenie trwających od kilku tygodni rekolekcji. Msza z modlitwą o uzdrowienie ściągnęła również parafian. Podczas nabożeństwa ksiądz oraz świecka liderka głoszą na zmianę proroctwa. Z ust kapłana pada zdanie: „Wśród nas jest osoba o skłonnościach homoseksualnych. To chłopak, który w tej chwili bije się z myślami. Przyszedł tu, bo chce być w Kościele. Bóg pragnie, byś żył w czystości. Weź swój krzyż, a on Cię uzdrowi”. Ludzie zaczynają rozglądać się dookoła, wyraźnie zainteresowani, o kim mowa. Jeśli ktoś przyszedł tylko na krótką modlitwę i w tej chwili planował wyjść, zapewne pozostał. Jakikolwiek ruch wyróżniający spośród tłumu mógłby zostać odebrany jako przyznanie się do bycia adresatem tego „proroctwa”. Na szczęście schola zaczyna śpiewać, przerywając niezręczną ciszę.

Swoje wspomnienie z tego samego czasu ma też Karol – wtedy dwudziestokilkuletni student weterynarii, wyoutowany gej – który pracował wówczas w jednym z bardziej znanych krakowskich klubów LGBT+. Po pracy, nad ranem, idzie na najwcześniejszą tego dnia mszę. – Wiedziałem, że gdy wrócę do domu, będę odsypiał noc. Po pracy często szukałem najbliższego kościoła. Niedzielna msza jest dla mnie ważna i nie wyobrażałem sobie, żeby ją odpuścić, bo pracuję akurat w takim klubie – opowiada mi dzisiaj, wracając myślami do studenckich lat.

Mówiąc o wierzących osobach LGBT+, Kościół katolicki ustami księży podkreśla inkluzywność nauczania i oficjalnych dokumentów. Otwarte tylko w teorii zaproszenie do wspólnoty Kościoła jest dla nich jednak warunkowe i wiąże się z przymusem życia w celibacie oraz rezygnacji z budowania bliskich relacji z osobami tej samej płci. Słuchając anonimowych świadectw, kazań z ambon czy nagrań popularnych katocelebrytów, można odnieść błędne wrażenie, że wyłącznie osoby spełniające owe trudne kryteria są zaproszone do bycia w Kościele i tylko takie w nim ostatecznie są. Historie Zuzanny, Karola i Artura temu przeczą. Pokazują, jak wygląda wiara pod tęczą.

Jestem u siebie

Z Karolem Szymonikiem spotykam się w popularnym pubie na krakowskim Kazimierzu. Siadamy przy centralnym stoliku. Przyszedł ze swoim psem, rocznym welshem corgim pembroke, który domagając się głaskania, koncentruje na nas uwagę wszystkich obecnych. Mimo to nie krępujemy się w jednym zdaniu wypowiedzieć słów: Bóg, gej, związek jednopłciowy, Kościół, miłość. Wszystko to jest częścią tożsamości, której Karol się nie wstydzi. – Mam bardzo dobre doświadczenia wiary z dzieciństwa. Chcę być zbawiony i chcę być dobrym człowiekiem. Warto wierzyć. Ufam temu, co mówił Jezus, ale nie mam pewności, że chciał, aby właśnie tak wyglądał Kościół. W Jego słowach nie ma nic o homoseksualności – mówi.

Dla Karola Szymonika Bóg jest realną osobą, nie traktuje Go jednak jak kolegi. – Nie jest może odpowiedzialny za moje wybory, ale ma wpływ na to, kim jestem – wyjaśnia i precyzuje: – Bóg lubi gejów. Matka Boża też!

Ze swoim obecnym chłopakiem o wierze rozmawia szczerze, a świat duchowych wartości był równie ważnym elementem ich poznawania się. – Śpimy razem. Przed snem ja mówię pacierz, a on leży obok mnie.

Mimo że jego partner nie praktykuje, zdarzyło mu się towarzyszyć Karolowi na mszy. Na jego profilu na Instagramie widać ich wspólne chwile na Marszach Równości, meczach Dragon Balls Kraków (klubu sportowego osób LGBT+), podczas nauki tańca dla par jednopłciowych i na niedzielnych mszach, które Karol podpisuje „jestem u siebie”.

Najtrudniejsza w praktykowaniu wiary dla Karola jest spowiedź. Nigdy nie przeżył naprawdę dobrej. Za takie uznaje co najwyżej te, w czasie których otrzymał rozgrzeszenie, a ksiądz nie wypytywał natrętnie o szczegóły. Spotykał się natomiast ze strony spowiednika z sugestiami grup wsparcia lub terapii, które miałyby mu „pomóc stać się normalnym”. – Po jednej z nich się popłakałem. Ksiądz pytał o bardzo intymne szczegóły. Gdybym nie był gejem, na pewno mniej bałbym się spowiedzi – zwierza się.

Karol nie zgadza się z bezrefleksyjnym uznawaniem za grzech wszystkich przejawów bliskości w życiu osób LGBT+. – ­Jesteśmy już na wstępie odbierani bardzo źle, stygmatyzowani. Dla mnie miłość, więź i relacja usprawiedliwiają seks. Choć to niezgodne z nauczaniem Kościoła, jest zgodne z moim sumieniem – podkreśla.

Nie wyklucza, że w przyszłości zmieni Kościół, aby móc w pełni żyć sakramentami. Nie jest to dla niego wcale prosta decyzja.

Miłość ocala poczucie sensu

Kilka miesięcy temu gościem podkastu Piotra Żyłki „Słuchać, żeby usłyszeć” był Misza Czerniak, wierzący gej wychowany w tradycji prawosławnej, członek Fundacji Wiara i Tęcza. O sensie istnienia fundacji i poszukiwaniu miejsca w Kościele – nie tylko katolickim – powiedział: „W pewnym sensie sami budujemy Kościół dla siebie. To nam pomaga trwać w naszych Kościołach. Wiara i Tęcza nigdy nie występowała przeciw Kościołom”. O początki grupy pytam jej współzałożyciela Artura Kapturkiewicza. – Pierwsze spotkania w 2010 r. były spontaniczne. Chcieliśmy założyć organizację na wzór zachodni. Ja sam jestem transmężczyzną, a pomogła mi Agnieszka Wiciak, która jest lesbijką żyjącą w związku, mającą dzieci. Rok później do Krakowa i Poznania dołączyła Warszawa.

Wiara i Tęcza nie jest wspólnotą w rozumieniu kościelnym, to raczej przestrzeń spotkania osób, którym wartości chrześcijańskie są bliskie. Wśród nich znaleźć można również niewierzących. Trafiają tu ludzie poszukujący miejsca, „gdzie będzie normalnie w sprawach wiary”. Mianownikiem dla większości z nich jest chrześcijaństwo, ale „przecież chrześcijanie są dla świata” – wyjaśnia mi Artur, wskazując na otwartość fundacji.

Większość katolików dowiedziała się o nich podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, gdy „Rzeczpospolita” nagłośniła obecność WiT oraz brak reakcji Kościoła. – Pisano, że byliśmy u kard. Dziwisza, a on się nas nie wyparł. Kolejne media podchwyciły temat, że podobno tłumy gejów jadą do Krakowa. To sprowokowało prawicowe bojówki do wysyłania gróźb w naszą stronę. Przez tydzień pod miejscem naszych spotkań stał radiowóz – wspomina Artur Kapturkiewicz.

Ostatecznie „Przystań pielgrzymów LGBT” zorganizowano w Spółdzielni Ogniwo. Pojawiali się tam duchowni niemal wszystkich obrządków. Niestety nie odwiedził ich ani jeden polski ksiądz rzymskokatolicki. – A przecież obecni tam katolicy byli tacy sami jak wszyscy i zostali pozbawieni opieki duszpasterskiej – słyszę rozgoryczenie w głosie Artura.

Dzisiaj jest trochę lepiej. Grupy WiT w całej Polsce mogą liczyć już nie tylko na Kościoły protestanckie, ale też na niektórych księży katolickich, jak choćby we Wrocławiu, gdzie goszczą ich dominikanie.

Jak w tęczowym aktywizmie kształtuje się wiara Artura? – Na tym etapie życia jestem agnostykiem skłaniającym się ku wierze. Jezus jest dla mnie od zawsze ważną osobą. Opowiadam sobie tę historię na różne sposoby, również tak, że gdyby nie było w tym nic nadprzyrodzonego, to Jego przesłanie pozostaje dla mnie ważne. Brakuje mi dowodów, by wierzyć, ale brakuje też tych, by zaprzeczyć. Jako lekarz mam tak skonstruowany umysł, że ich szukam. Dzięki Jezusowi wszyscy zyskujemy głębszy sens istnienia. Poczucie sensu bycia na tym świecie ocala w nas miłość. Również tę między osobami LGBT+ – mówi Artur i dodaje: – Wydaje mi się, że czuję obecność Jezusa, ale nigdy nie mam pewności, czy to nie jest wytwór mojego mózgu. Mam w sobie gen religijności. Jeśli się już zwracam do Niego, to nie wypominam Mu swojej niewiary. Modlitwą jest całe moje życie.

W kościele Artura raczej nie spotkam. Uważa, że wyrządza on zbyt wiele krzywd ludziom, by z czystym sumieniem mógł się tam pojawić. Zdradza mi jednak, że czasami gości u protestanckich przyjaciół, gdzie przyjmuje komunię, która jest dla niego więcej niż symbolem. – Jeśli przyjmuję naprawdę Jego słowa „to jest ciało moje” oraz „czyńcie to na moją pamiątkę”, to słyszę: czyńcie to samo, oddawajcie się na służbę innym! Ciało jest symbolem służby, krew męczeństwa różnego stopnia – od bycia wyśmianym, bo stajesz w czyjejś obronie, po śmierć. Osoby LGBT+ doświadczają go zbyt często – wyznaje.

W Kościele katolickim najbardziej boli go to, że kreuje on osoby LGBT+ na istoty aseksualne, zmuszając do życia w cierpieniu i wmawiając, że to jedyna droga. Zdaniem Artura nikt nie próbuje nawet zrozumieć ich sytuacji ani tego, czego się od nich wymaga. Dlatego w wieku 48 lat, mając już dorosłe dzieci, postanowił powołać Wiarę i Tęczę. – Przeżywając na nowo i z całą mocą swoją tożsamość, uświadomiłem sobie krzywdę, jaka wciąż się dzieje.

Napięcia istnieją po obu stronach. Na pytanie krytyków Kościoła, dlaczego tworzy fundację, która umacnia jego obecność w przestrzeni publicznej, odpowiada: – Weź odpowiedzialność za ­ludzi, dla których to jest psychicznym ratunkiem. Którzy dzięki wierze żyją, mając poczucie sensu istnienia. Wykop ich, ale co im dasz w zamian? Nawet w złych organizacjach bywają dobrzy ludzie.

Wiara bez duchowej przemocy

Nie dziwi fakt, że drogi wielu wierzących gejów, lesbijek lub osób transpłciowych w końcu przecinają się z Wiarą i Tęczą. To jedyna działająca w tej przestrzeni grupa w Polsce, która nie próbuje tłumić i leczyć orientacji osób wierzących. W jej ramach w Poznaniu działa też ­Zuzanna Witulska. Dla niej coming out był podwójnie trudny, bo odkrywanie, że jest lesbijką, zbiegło się z etapem nawrócenia i odkrycia wiary. – Wcześniej byłam agnostyczką wierzącą w coś nieskonkretyzowanego. Nagle zaczęłam jednocześnie budować swoją tożsamość jako lesbijka i tożsamość duchową, co było pokręcone. To było ekstremalnie trudne doświadczenie – opowiada.

Wiara i Tęcza pomogła jej zaakceptować te dwie zupełnie nowe rzeczywistości: – Dzięki niej doszłam do poziomu równowagi, choć nie obyło się bez wewnętrznych konfliktów.

Tam poznała również swoją partnerkę, z którą od siedmiu lat jest w związku. Modlą się razem, lubią to robić zwłaszcza śpiewem. Prowadzą mały Kościół domowy. Również dla nich pandemia okazała się trudnym doświadczeniem, odcinając od wspólnoty. Nie wszystko da się przeżyć online.

Wiele było po drodze trudnych sytuacji, które sprawiły, że Zuzanna Witulska dziś nazywa siebie po prostu chrześcijanką lub rzymską katoliczką na emigracji. Razem z partnerką chciały przyjąć tradycyjną kolędę. Otworzyły więc drzwi księdzu, zapraszając go do siebie i nie ukrywając łączącej je relacji. Chciały tylko wspólnej modlitwy. W odpowiedzi kapłan wulgarnie je zaatakował, komentując łączącą je więź, sugerując, że wybór przez partnerkę Zuzanny protestantyzmu to „pójście na łatwiznę”, oraz mówiąc: „Czuję wyraźnie, że w tym domu mieszka szatan”. – Wejście tego księdza było spotkaniem pełnym przemocy duchowej. Czuł dużą potrzebę uświadomienia nam, że nasz związek jest grzechem. Próbowałam podjąć z nim dyskusję teologiczną na intelektualnym poziomie, ale nie był nią zainteresowany. Brakowało mu również ekumenicznej wrażliwości. Przez kilka następnych dni czułam się skołowana. Wiem, że tych drzwi już więcej nie otworzę. Muszę chronić siebie – zwierza się Zuzanna.

Doświadczenia te sprawiały, że ona i jej dziewczyna są dzisiaj ostrożniejsze, a poznawanie nowych ludzi i wspólnot jest obarczone ich lękiem. – Jestem dziś mądrzejsza i staram się przeżywać wiarę w sposób dla mnie bezpieczny. Daję sobie prawo do tego, żeby unikać przemocy z tym związanej. Jeśli jesteś we wspólnocie, która wyzwala w tobie lęk, poczucie winy, powoduje depresję, to masz prawo z niej odejść. Nie musisz zaciskać zębów – podkreśla.

Mnie też sprawdziła, zanim zgodziła się na rozmowę. Przeczytała napisane przeze mnie reportaże i przeprowadzone rozmowy. Chciała wiedzieć, jaki stosunek mam do gejów, osób wierzących, jak reaguję na ludzi myślących inaczej.

Bóg wciąż pozostaje dla niej kimś bliskim, czułym i delikatnym, całkowitym przeciwieństwem przemocowej wiary. – Będąc lesbijką, gejem lub osobą transpłciową o wiarę trzeba walczyć – mówi. – Tymczasem ona powinna być naszym prawem. To okrutne, że się nam jej odmawia.

Na pytanie o definicję wiary odpowiada kolejną historią. Borykając się ze swoim coming outem, trafiła na forum poświęcone wierzącym homoseksualnym mężczyznom. Pisali o swoim doświadczeniu, dzielili się radami, jak wytrzymać w celibacie, zrezygnować z relacji. – To było przerażające – wspomina Zuzanna. – Widziałam osoby balansujące na granicy samobójstwa. Moją definicją są więc dziś słowa pewnego pastora, że wiara ma prowadzić do życia. Ona nie może prowadzić do śmierci – puentuje z przejęciem w głosie.

Zuzanna Witulska zwraca uwagę na jeszcze jedno: – Ludzie LGBT+ rodzą się w wierzących domach. Nie jesteśmy w stanie doprowadzić do społecznej zmiany bez poparcia osób wierzących. Nie sprawimy, że dzieci LGBT+ będą bezpieczne, jeśli nie pokochają ich wierzący rodzice. To, co robimy w grupach WiT, może przynieść zmianę. Widzą to nawet osoby niewierzące. Uznają, że katolicy i chrześcijanie są częścią społeczeństwa, bez której do niej nie dojdzie.

Podobną intuicją podzielił się Misza Czerniak we wspomnianym wcześniej podkaście, mówiąc: „Nie powinniśmy przekonywać biskupów, ale rozmawiać ze świeckimi”.

Powszechny, czyli tęczowy

Uznawanie, że wśród wierzących gejów i lesbijek są tylko ci, którzy nie akceptują własnej tożsamości i żyją w celibacie, jest krzywdzące zarówno dla nich, jak i okaleczające dla Kościoła. Dla nich skrót LGBT+ można rozwinąć o każdą literę – także symbolizującą ludzi Kościoła. Tak rozumieją powszechność zawartą w słowie katholikós.

Jakie mają marzenia związane z Kościołem?

Karol: – By traktowano nas normalnie, również w sakramencie spowiedzi oraz małżeństwa. Ślub przed Bogiem jest przypieczętowaniem miłości. Nie chcę odchodzić od korzeni, w których zostałem wychowany, aby móc go wziąć.

Artur: – Nie mam już złudzeń, stąd też niewiele marzeń. Chciałbym przynajmniej, żeby księża tłumaczyli rodzinom, że osoby LGBT+ to są ich bliscy, uczyli miłości do nich. Pomóc w tym mogliby księża geje. Obawiam się, że dla nich ­coming out w obecnych warunkach byłby katastroficzny w skutkach.

Zuzanna: – Nie dożyję raczej błogosławienia związków jednopłciowych, więc marzę o planie minimum, aby Kościół rzymskokatolicki zaczął realizować to, co ma w swoich dokumentach. Niech traktuje takie osoby z szacunkiem i delikatnością, zaprzestanie stosowania wyniszczającej mowy sączącej się z wielu ambon i wykorzystywania naszego życia jako tematu zastępczego, by przykryć inne trudności, z którymi się boryka.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”, absolwent Polskiej Szkoły Reportażu. Autor książki „Męska depresja. Jak rozbić pancerz”. Nominowany w 2020 r. do nagrody dziennikarskiej im. Zygmunta Moszkowicza. Pisze również dla „Miesięcznika ZNAK”… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 35/2022