Błogosławieni poharatani

W jednym z maili pisze: „Ruch jest podstawowym powodem życia. Wszyscy jesteśmy migrantami. Nasza wartość wytapia się tylko w relacjach z innymi ludźmi, różnych nacji.”

23.12.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. Istvan Ruzsa / AFP / EAST NEWS
/ Fot. Istvan Ruzsa / AFP / EAST NEWS

W połowie listopada dostaję list: „Drogi Panie Jarosławie, bardzo dziękuję za artykuły o osobach tonących w morzu, polskich politykach i księżach oraz o zbiorowej impotencji. Zajmuję się tym tematem od dawna i też czuję ten ciężar. Piszę i tłumaczę. Kilka miesięcy temu przetłumaczyłam poemat »Paszport« ­Antoine’a Cassara. Autor jest poetą i tłumaczem, Anglikiem i Maltańczykiem. Antoine pisze, że poemat jest w swoim wyrazie takim »antypaszportem«. Jak również jest to wiersz miłosny do ludzkości, w której migracja jest zjawiskiem powszechnym. Wiersz (poemat) jest bardzo piękny, i zastanawiam się, czy zechciałby Pan go przeczytać...”.

Zaproszenie

Po kilku dniach kolejny list: „Pozwalam sobie przesłać informację o poście (głodówce), który organizujemy 18-ego grudnia, w międzynarodowym dniu migranta”.
Pod linkiem – Manifest 2016, a w nim słowa: „Postęp ludzki nigdy by nie nastąpił, gdyby nie osoby, które przekraczały różnego rodzaju granice. Migracja oznacza powiedzieć życiu »tak«. Migrować znaczy łączyć i komunikować zwyczaje, wiedzę, kultury i religie. Migrowanie jest niezbędne do tego, aby poczynić postępy w kierunku kultury prawdziwego spotkania”.
Manifest jest dostępny pod adresem: 18dsolidarity.wordpress.com. Mowa w nim o „brutalności wielkich mocarstw i wielkich korporacji”, o „politycznej niezdolności do tego, by się oprzeć imperium gospodarczych potęg”. A przede wszystkim – o potrzebie solidarności.

Serce dziecka

Chcę poznać Zuzannę Gawron – takim nazwiskiem posługuje się autorka listów. Mówię, że mam wieczór autorski. Przychodzi. Jest młoda, długowłosa. Jej żywa, delikatna, a zarazem stanowcza twarz wydaje mi się znajoma. To twarz włoskich kobiet, które poznałem w minionych 35 latach, a które walczą w jakiejś dobrej sprawie. Jest taki typ urody i charakteru. Twarz życzliwa i poważna, dobra i nieprzejednana.
Kiedy pytam, kim jest, śmieje się i mówi, że jest osobą, która wiele razy migrowała do Polski i Hiszpanii. Tak jak miliony Polaków, którzy dzięki emigracji mogli polepszyć swój byt...
– Czyli? – dopytuję o szczegóły, ale Zuzanna woli nie opowiadać rodzinnej historii.
Rozumiem tylko, że wyjechała jako dziecko. Że boleśnie przeżywała rozłąkę z dziadkami i rodziną. I to, że kiedy wracała do Polski, czuła się trochę obco i do tej pory nie do końca się tu odnajduje.
Dopijamy herbatę. Mam spotkanie w Łazienkach, niecałą godzinę później, więc proszę, żeby mnie odprowadziła. – Myślę – mówi po drodze – że zdarzenia z dzieciństwa bardzo na nas wpływają. Co z tego, że mam unijne obywatelstwo. Moje serce pozostało takim małym dzieckiem, które kaleczy język polski i zamiast „córka rybaka” czyta „kurka rybaka”, z czego śmiejemy się w rodzinie od chyba 20 lat. To jedna z konsekwencji bycia migrantką. A byłam. Jestem. Bywałam beneficjentką Czerwonego Krzyża, który przynosił nam zabawki jako rodzinie ubogich imigrantów. Choć dzięki rodzinie nigdy nie czułam, by mi czegoś brakowało, dla systemu byliśmy tymi „biednymi”. I może właśnie dlatego, że sama byłam „inna”, to migranci, nieważne skąd pochodzą, są moimi rodakami.

Przekład

Czas płynie szybko, droga się kurczy, a Zuzanna chce mi powiedzieć wszystko.
– W Hiszpanii włączyłam się w działania nieformalnej Platformy „A Desalambrar” („Zerwijmy łańcuchy”). Jej celem jest poprawa losu „ostatnich na świecie”. Czyli migrantów. W 2010 r. zaczęliśmy się spotykać z więźniami. To zmieniło moje życie. Widzieliśmy ludzi, którzy nie popełnili żadnego przestępstwa, ale kolor skóry i brak pozwolenia na pobyt kwalifikował ich do spędzenia kilku miesięcy w zakładzie karnym. Wielu z nich ma rodziny na wolności. Po kilku latach mogą zostać wydaleni z Europy. Nie mają nawet prawa pożegnać się z rodziną. To oczywiste, że nie chcą być deportowani, więc wyrywają się, krzyczą. Policja łamie im ręce. A czasem wstrzykuje się im środek nasenny. Wywozi się jak bydło. Ogłusza pałkami.
– Dokładnie to samo – mówi szybko, lecz niegorączkowo – dzieje się u nas, tyle że my zamykamy całe rodziny z dziećmi. Niby dla ich dobra, żeby uniknąć rozłąki. Kobiety w ciąży, niemowlęta, dzieciaki w wieku przedszkolnym. Ze szczątkowymi programami szkolnymi, wykładanymi przez panie sierżantki, integrują się w Polsce za potrójnymi zasiekami. Podobno dla ich bezpieczeństwa. No i dla naszego. Przecież to mogą być terroryści, muzułmanie... Setki takich ludzi przetrzymywani są, niezgodnie z przysługującymi im prawami, na przejściu granicznym w Brześciu...
Żegnamy się już, ale Zuzanna chce przedtem dokończyć tę część opowieści.
– Moja przyjaciółka Marina Hulia, sama „nie-Polka”, jako jedna z niewielu osób pojechała tam zająć się dziećmi. Marina jest od dawna przyjaciółką Czeczenów, nauczycielką. Bez pieniędzy pojechała robić to, co uważa za swój obowiązek: uczyć. Kiedy osoba pilnująca toalety na brzeskim dworcu krzyczała na te dzieci, że to terroryści, Marina powiedziała podopiecznym, żeby za każdym razem, kiedy będą przechodzili obok, uśmiechali się do niej. Żeby pokazać „uśmiech terrorysty”.
Na odchodne Zuzanna wręcza mi „Paszport”. Poemat, o którym pisała w liście. Wiersz miłosny Antoine’a Cassara wydany w formie paszportu. Adresowany do drugiej osoby:

Twój
ten paszport
dla wszystkich ludzi,
z tęczową flagą i godłem z migrującą gęsią okrążającą kulę ziemską,
we wszystkich językach, jakich zechcesz,
oficjalnych lub dialektach,
w kolorze oceanicznogranatowym,
zakrzepłej krwi lub czarnowęgielnym,
gotowym do spalenia, wybierasz ty (...)
weź go (...)
możesz wjechać i wyjechać bez strachu (...)
nikt nie nazwie cię murzyn, beżowy,
bambus, brudas, czarnuch, ruska, kebab, ciapaty...


Tłumaczyła Zuzanna Gawron. Bo Zuzanna, co postanowi, robi natychmiast. ­Nazajutrz napisze, że przełożyła właśnie na hiszpański fragment „Wielkiego przypływu”, mojej książki o Lampedusie.

Opowiadania

Po powrocie do domu znajduję w skrzynce mailowej list: „Załączam opowiadania. Książkę uchodźców. Wszystko, co jest w tej książce, zdarzyło się naprawdę. Każda rozmowa: tak jak zapisane.”
Zaczynam czytać i nie przestanę, aż dojdę do ostatniej litery. Zapisy o ludziach, na których Zuzanna patrzy, z którymi pracuje, jest. Z całym rozdygotaniem chwili, sytuacji, rozmowy, zmęczenia. Jak w „Bohaterze ciszy”.
„Po 14 godzinach, zrobieniu stu stołów, trzystu rundkach z kuchni na zewnątrz i z powrotem, jemy razem, na zapleczu. Zaplecze – to wspaniałe słowo oznaczające miejsce bez kamer i bez oczu: magazyn. Niewielka przestrzeń wolności (...). Stół na środku tego pomieszczenia jest prawie zawsze zawalony śmieciami, popielniczkami pełnymi niedopałków i innych rzeczy, które nie za bardzo wzmagają łaknienie, ale tam właśnie jemy. Tiago i ja. Tiago jest moim kolegą z pracy. Emigrował 32 lata temu z Algarve.
Bierze z regału bordowe serwetki i wyciera nimi ręce po pieczonym kurczaku z frytkami. I jednocześnie mówi do mnie: »Słuchaj, niezależnie od tego, co robisz w życiu, czasem trzeba robić rzeczy, których się nie lubi. Ale trzeba je robić z entuzjazmem«.
Mhm. Nie chcę mu mówić, że absolutnie nie napawa mnie entuzjazmem praca w lokalu. Że nie napawa mnie entuzjazmem praca 12 niekończących się godzin dziennie lub więcej w czymś, co nie ma nic wspólnego z moim powołaniem. (...) Nie, nie napawa mnie entuzjazmem praca bez umowy, na czarno, made in Spain.
On, dalej: »Słuchaj, życie nie jest trudne. To nie tak. Życie jest łatwe. To, co jest trudne, to umieć żyć«. Zapala papierosa. I bierze łyk wina ze szklanki. Ile masz lat? Cisza. Wiem, że kobiet nie pyta się o wiek. I patrzy na bok. Mnie to tam wszystko jedno, odpowiadam. Mam... i podaję mu swój wiek. No to widzisz. Jestem od ciebie o 20 lat starszy. Więc pewnie coś już wiem.
Tiago zazwyczaj ze mną nie rozmawia. Być może dlatego, że nie warto tracić czasu na rozmowę z tak nieprofesjonalną i nieefektywną pracownicą jak ja. Największą niezdarą w historii lokalu. I jedyną, która nie sypia z szefem.
Tiago krzyknie na mnie tylko raz, kiedy zobaczy, że zastanawiam się trzy razy, zanim postawię coca-colę: »Od myślenia to są uniwersytety!«.
No więc. Tiago zwraca się do mnie wtedy po raz pierwszy nie jak do niezdarnej koleżanki z pracy, tylko jak do koleżanki z pracy. To miłe.
Jest wpół do drugiej w nocy. On dalej zbiera krzesła i stoły. (...) Zamyka lokal, zawsze. Żeby się ożywić, puszcza sobie głośno muzykę. Na cały regulator. Héroes del Silencio. Bierzemy 11-stkę i zaczynamy wprowadzać do środka. Waży chyba kilka ton. Tiago się mnie pyta: »Lubisz Los Héroes?«. »Tak, niektóre piosenki, no pewnie«. »Ja ich uwielbiam« – odpowiada.

Zostaw mnie, to nie moja wina,
że widzę, jak upadasz.
To nie moja wina, że widzę, że
Jesteś między dwiema ojczyznami
i nie dajesz zaczerpnąć oddechu.
Jesteś między dwiema ojczyznami
i nie dajesz zaczerpnąć oddechu.
Ueeeeeeeeeee!!!


A my tymczasem wstawiamy stoły. Śpiewamy, patrząc sobie w oczy. Jak koledzy w wyzysku. Krzyczymy. Wykrzykujemy całe to nasze zmęczenie, obrzydzenie i radość. Że to już koniec. A kolejnego dnia to samo. Aż upadniemy. Ze zmęczenia”.

Głodówka

„Co konkretnie – pytam w mailu – chcesz robić 18 grudnia? Z kim? Dlaczego?”.
„W Polsce – odpisuje – organizujemy spotkanie w Warszawie, przy metrze Centrum. Każdy może głodować i pokazać, że się włącza tam, gdzie się znajduje. Najlepiej w grupie. Przyjść i pokazać wsparcie. Weź świeczkę i słowo. Zdanie – ziarno, które wykiełkuje, dla którego nie chcesz tego dnia zapomnieć o ludziach migrujących na świecie. To będzie ważne, bo może coś zmienić – w Tobie, w nas, tego dnia. Każde małe działanie jest okazją do wielkiej zmiany, konsekwentnie realizowanej w przyszłości.”
Pytam, dlaczego właśnie ta forma demonstracji – głodówka.
„To wyzwanie – odpowiada – praktykowane w wielu religiach, a również z powodów politycznych. Głodówka jest protestem, ale i testem duchowym oraz zwyczajnym poświęceniem się dla sprawy, która jest istotna. Będą z nami protestować kobiety, które na co dzień, bez dotacji i profitów materialnych, od 20 lat dzielą się jedzeniem z migrantami z pociągu La Bestia w Meksyku. Tylko dlatego, że uznają, że głodnego należy nakarmić, a spragnionego – napoić. Będą matki szukające od 12 lat dzieci, które wyjechały z Ameryki Centralnej, i matki z Tunezji, Algierii, których dzieci zaginęły przeprawiając się do Europy. Będą muzułmanie i chrześcijanie w różnych miejscach Hiszpanii, broniący prawa do wspólnego życia i wolności od przemocy.”

Wiersze

Te Zuzanny są krótkie. I bez wyjątku miłosne. Czym jest jej miłość, wyjaśnia ten:

moja miłość jest
maleńka
spowiada się czasem
u Pana.
płowieje
wzrusza się
martwi
widzi śnieg psy
rowerek
Chce abyś
nie zapominała
po.co.żyjesz.


Wiersze Zuzanny bywają poszarpane, posiekane, jak gdyby ich formą chciała odmalować świat. Świat okaleczonych ciał, zerwanych więzi, obrażonej dumy. Choćby to „Haiku gorzkich wód”:

Martwe czasy.
Bolą mnie ogrodzenia
na twojej twarzy.

I to „Niepełne haiku o Calais”:

dziś w nocy
namioty pełne krwi
I jeszcze „Haiku graniczne”:
we mnie druty kolczaste.
tulę się do twoich oczu
ociemniała


Wiara

Wie, że wielu może ją uważać za anarchizującą lewaczkę, i nic ją to nie obchodzi. Ma przyjaciół, którzy skłonni są tak się określać, ale to dla niej nie ma znaczenia. Sama jest osobą, jak to się mówi, „wierzącą”.
Wierzy wiarą, która nie potrzebuje deklaracji. Choćby dlatego, że one potrafią dzielić. Odgradzać ścianą. Kolczastym drutem. Wiara, która nie dzieli, jest intymna, prywatna. Chyba że jest to wiara w ludzi – wtedy należy ją głosić i okazywać. A wiara, jak mówi Franciszek, jest działaniem.
Zuzanna wierzy w Ekaterinę, gruzińską przyjaciółkę. „Poznałyśmy się na Skypie – pisze. – Ekaterina uciekła z Gruzji do Europy, bo jej życiu groziło niebezpieczeństwo. W rodzinnym mieście prowadziła niezależny kulturalno-muzyczny Rock Club. (...) Przychodziło do niego mnóstwo artystów, muzyków, literatów, polityków opozycji i wielu ludzi niepogodzonych z dyktaturą Saakaszwilego. Klubem zainteresowało się gruzińskie SB, i tak Ekaterina, jak stała przed Klubem, została porwana rządowym samochodem i zmuszona do podpisania deklaracji, że będzie agentką Saakaszwilego. Miała sypać znajomych i klientów swojego klubu, podkładać do kieszeni narkotyki, żeby były podstawy do aresztowania.
Następnego dnia Ekaterina zwołała konferencję prasową i ujawniła, co się stało. »Wszystko pięknie i ładnie – powiedzieli jej najbliżsi znajomi. – Ale wiesz, że nikt tutaj nie staje oficjalnie w opozycji do Saakaszwilego. Najlepiej, jakbyś wyjechała, bo wiesz, jak to się może skończyć. Możesz mieć ’wypadek’«...
Pojechała więc, z polską wizą, o którą było najprościej, do Norwegii. (...) Po paru miesiącach skontrolowała ją policja i kazała wracać, na podstawie konwencji dublińskiej, nakazującej pobyt w kraju wizowym. Po wylądowaniu na Okęciu została natychmiast zabrana. Znalazła się w celi obcego kraju. Zupełnie sama, bez wyjaśnienia. Strażnicy nie odpowiadali nawet, kiedy zwracała się do nich po angielsku. Potem przenieśli ją do strzeżonego ośrodka w Lesznowoli. Tego dnia musiała trzy razy rozebrać się do naga przed obcymi ludźmi, robić w ten sposób kilka przysiadów. Bo taka jest praktyka: upokorzenie i brak informacji...
Po kilku dniach postanowiła podjąć strajk głodowy, który jest częstą formą protestu w koszmarnych gruzińskich więzieniach.
Byliśmy tam w parę osób, z Mariną, żeby solidarnie pośpiewać z więźniami, zrobić parę fotek, i wtedy jedna z osób z grupy, były recydywista o długim stażu za kratami, powiedziała: »Przecież to zwykłe więzienie«. Bo właśnie w więzieniach zamykane są całe rodziny z dziećmi, kobiety w ciąży, niemowlęta, osoby z traumami wojennymi, chore, stare albo inwalidzi. I takie obozy są wszędzie w Europie, nie tylko w Polsce. Ponad pół tysiąca.
W Lesznowoli Ekaterina nie jadła 4 dni. Potem zachorowała i musiała przerwać. Była sama. W Białymstoku głodowało ponad 30 więźniów. Władze ośrodka negocjowały z protestującymi za pomocą pięści i pałek. Deportowano wszystkich, i po kłopocie. Jednak za dużo ludzi się dowiedziało, zorganizowano monitoringi rządowe. Teraz jest trochę lepiej, ale w Polsce dzieci wciąż są przetrzymywane za kratami z powodu swojego nieunijnego obywatelstwa. Bez zajęć szkolnych, w zamknięciu, widzą, jak ich rodzice szaleją albo robią sobie dziwne tatuaże żyletką na przedramieniu...”.
Ekaterina z Zuzanną wpadły na pomysł międzynarodowej głodówki. A Eka postanowiła napisać o uchodźczym losie.
„Powstała niezwykła książka – pisze Zuzanna. – W całej Europie nie opublikowano jeszcze tego typu świadectwa. Sporym wysiłkiem kilku osób z anarchistycznego kolektywu Syrena, i wielu innych ludzi, udało nam się wydać piękną rzecz »Nr 56. Pamiętaj, nazywam się Ekaterina«. Można kupić tę książkę w internecie: www.nr56.pl.”

Sendlerowe

Wierzy, lecz modli się własnymi słowami:
BŁOGOSŁAWIENI
poharatani
I PODGOLENI
nierównomiernie


Zuzanna nie waha się porównywać Ekateriny i Mariny do Ireny Sendlerowej i Janusza Korczaka.
„Robią to – diagnozuje – co w swoim czasie i okolicznościach historycznych robiła Irena Sendler, ratując dzieci z piekła warszawskiego getta. Jej śladów szuka teraz grupa uczniów i opiekujący się nimi mój znajomy, nauczyciel z hiszpańskiej Galicji. Czy za 100 lat będą szukać śladów Mariny, która zresztą jest laureatką Nagrody im. Ireny Sendler? Na szczęście wiele jest Iren Sendler rozrzuconych po świecie. Zaczynają na podwórku pod drzewem, ucząc dziesiątki, a potem setki dzieciaków, których rodziców nie stać na wysyłanie ich do szkoły. Na czym polega ich genialność? Na tym, że robili to, co do nich należy. Jako ludzie”.
„Pytasz, czego chcemy? – pisze Zuzanna. – Zamknijmy raz na zawsze wszystkie łagry, czyli obozy dla cudzoziemców. Uwolnijmy uchodźców. Migracja nigdy nie była i nigdy nie będzie zbrodnią. Jak śpiewał Facundo Cabral: »el movimiento es la causa fundamental de la vida« – »ruch jest podstawowym powodem życia«. Wszyscy, naprawdę wszyscy jesteśmy migrantami. Nasza wartość wytapia się tylko w relacjach z innymi ludźmi, różnych nacji. Pozwólmy im żyć tak, jak każdej innej osobie w tym kraju, w którym i tak tym »innym« nie jest łatwo. Tylko tak zachowamy dziś godność”.

Równość

Wyjeżdża. Na kilka dni, na proces sześciu osób w Brukseli, oskarżonych o protest przeciwko nielegalnej deportacji.
Pisze na zakończenie: „Proponuję to, co od zawsze istniało w przyrodzie – której jesteśmy częścią, tylko jednym z wielu, bardzo kluczowym, jak się zdaje, elementem – różnorodność. Bo ludzie z natury są różni. A w tej różności równi. W praktyce oznacza to dwie rzeczy: szacunek i sprawiedliwość.
W Sierocińcu, za murami getta, Korczak uczył dzieci tej pieśni autorstwa bodajże Icchoka Lejba Pereca:

Ludzie biali, czarni, żółci,
Różnej barwy bywa skóra,
Ale dusza ich ta sama
I ta sama ich natura.

Jedna ziemia przeznaczona
Dzieciom Ewy i Adama,
Biali, śniadzi, czarni, zółci,
Świat, ojczyzna ich ta sama.

Wszystkim świt tak samo wschodzi,
Noc te same gwiazdy pali,
Wszyscy są swoimi braćmi,
Czarni, żółci, śniadzi, biali.

Pieśnią mi ta prawda śpiewa,
W uszach nie przestaje grać mi,
Że choć biali, żółci, czarni,
Że są wszyscy ludzie braćmi.


Według prof. Michała Silberberga, jednej z niewielu osób, które przeżyły getto, właśnie tę pieśń śpiewały sieroty Korczaka idąc na Umschlagplatz”. ©

Oficjalnie droga przez Bałkany – którą latem 2015 r. pokonało kilkaset tysięcy uchodźców i migrantów – jest teraz zamknięta. Do samej Grecji przybyło jednak w 2016 r. ponad 172 tys. uciekinierów, głównie z Syrii, Afganistanu i Iraku. Ponad jedna trzecia z nich nie ukończyła 18 lat. Mniej więcej w połowie z ok. 60 obozów w Grecji, Macedonii i Serbii, do których trafiają zimą, nie ma ogrzewania. Na zdjęciu na początku artykułu: tymczasowy płot na granicy serbsko-węgierskiej, wrzesień 2015 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 01-02/2017

Artykuł pochodzi z dodatku „Era uchodźców