Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Od dyrektora generalnego - bo o tę funkcję szedł bój - zależą bowiem m.in. decyzje personalne i organizacja pracy w podległym mu urzędzie. Dlatego właśnie, zgodnie z ideą służby cywilnej, funkcję tę powinni pełnić wybrani w drodze konkursu apolityczni fachowcy - nie zaś polityczni nominaci.
Tymczasem najpierw - przez wprowadzenie niekonstytucyjnych regulacji ustawowych - stanowisko takie obsadzano z pominięciem procedury konkursowej i wykorzystaniem formuły “pełniąc obowiązki", co pozwalało umieszczać na nim osoby niekoniecznie legitymujące się stosownymi kwalifikacjami. Potem już wprost negowano samą zasadę apolitycznej administracji i wielokrotnie próbowano ograniczyć (ostatni raz pod koniec ub. roku) zakres jej obowiązywania, powołując się a to na pragmatykę działania, a to na brak kompetentnych kandydatów (urzędników mianowanych), a to na zasadę równości wobec prawa (wysoka poprzeczka miała dyskryminować najstarsze kadry rodem z PRL).
Wreszcie stało się: od 1 lipca dyrektorem generalnym może zostać tylko mianowany urzędnik służby cywilnej. Wszystko wyglądałoby dobrze, gdyby nie informacje z Urzędu Służby Cywilnej, że tuż przed tą datą odnotowano wysyp ofert pracy - okazuje się, że niektórzy ministrowie i wojewodowie chcieli w ostatniej chwili obsadzić stanowiska w swych urzędach korzystając jeszcze ze starych układów. Choć jest więc nowe prawo, mentalność pozostała ta sama.