Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Nastał czas odwiedzin duszpasterskich, kiedy kolejny raz wiele osób stanie przed dylematem: przyjmować księdza bądź nie. W mojej parafii słyszałam niejednokrotnie utyskiwania, że są "bloki ateistyczne", gdzie nie otwiera się Bogu drzwi... Nie zgadzam się z przekonaniem, że tylko ateiści nie zapraszają księdza na kolędę. Czasem ludzie żyją bardzo skromnie i zwyczajnie wstydzą się swojej biedy; wiedzą, że parominutowa wizyta niczego nie zmieni, a ciężkich problemów nie ma nawet co poruszać, bo u księdza nie ma gotowości do rozmowy na ich temat. Wszystko sprowadza się do odklepania paciorka, zostawienia obrazka ze słodkim aniołkiem (choć zwykle życie nie jest wcale takie słodkie) albo, jeszcze lepiej, formularza wpłat na rzecz parafii, mimo że odwiedzany nie ma za co kupić podstawowych rzeczy na zimę czy opłacić rachunków mieszkaniowych. Nie każdy lubi obnosić się ze swoim niedostatkiem, cierpieniami, bezsilnością wobec trudnych problemów, ale miło byłoby gdyby ktoś taki mógł liczyć - nie na pomoc przecież, skądże znowu - ale na okruch delikatności i darowanie sobie świstka na wpłaty, gdy bieda nie tyle piszczy, ile mówi milczeniem. Szkoda, że takie sprawy wymagają specjalnego zrozumienia. Dla mnie kolęda to coś więcej niż pospiesznie odklepany paciorek i koperta. Choć praktykuję, muszę przyznać, że kolędowanie bez choćby zapytania, chwili rozmowy i miejsca na refleksję jest smutne, nudne i nic nie wnoszące.
CZYTELNICZKA Z KATOWIC