Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Znaczną większością głosów Zgromadzenie Parlamentarne Rady Europy zdecydowało o przywróceniu Rosji pełnych praw, zawieszonych w 2014 r. w związku z jej agresją na Ukrainie. Przeciw zagłosowały w całości jedynie delegacje państw bałtyckich i Gruzji oraz niemal wszyscy przedstawiciele Polski, Wielkiej Brytanii i Szwecji. Decyzję podjęto, choć Moskwa nie wypełniła ani jednego z postawionych jej warunków. Zwyciężyła tradycyjna już krótka pamięć Zachodu, gdzie ciągle dominuje paradygmat współpracy z Rosją „mimo wszystko”.
Ceną takiego podejścia jest jednak utrata wiarygodności. Na Ukrainie decyzję tę przyjęto z niedowierzaniem i gniewem; dominuje tu przekonanie, że Zachód wybrał drogę dialogu z agresorem, która już tyle razy w historii okazywała się zawodna (pojawiają się porównania z konferencją monachijską z 1938 r.). Ale Kijów niewiele może zrobić – zwłaszcza że inicjatorami głosowania były Niemcy i Francja, na których opiera się polityka europejska Ukrainy.
Rosja świętuje zwycięstwo z nieukrywaną satysfakcją, uznając je za „przejaw zdrowego rozsądku Europy” i krok ku zniesieniu unijnych sankcji. I choć Rada Europy to osobna instytucja (niezwiązana z UE), nie jest wykluczone, że Kreml może mieć rację, gdyż w Unii słychać ostatnio coraz więcej głosów kwestionujących zasadność ich dalszego utrzymywania. Wzmacnia to rosyjskie przekonanie, że polityka przeczekania sankcji przy jednoczesnym braku jakichkolwiek ustępstw jest słuszna. Tylko końca wojny w Donbasie nie widać. ©