Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Przy okazji tegorocznego Bożego Narodzenia, z wejściem do Unii w perspektywie, felietonista „TP” Andrzej Dobosz wspomina, że w 1981 r. pierwsze Boże Narodzenie stanu wojennego spędziliśmy „trzęsąc się z nienawiści” („13 grudnia” - „TP” nr 51-52/2002). Otóż moje wspomnienie tych dni jest inne. Czy całkowicie nietypowe? Sama jestem ciekawa.
W Wigilię, gdzieś koło południa, wypuszczono mnie z internowania czyli z aresztu na ulicy Mogilskiej (arteria wiodąca z Krakowa do Nowej Huty). Tego dnia wypuszczono jeszcze kilka kobiet - wynik interwencji ks. kardynała Franciszka Macharskiego i ks. Józefa Go-rzelanego. Wyszłam w śnieg w butach bez sznurowadeł, które zaginęły gdzieś w depozycie. Zima była jak tego roku, taka prawdziwa, może i pasująca do „wojny”. Nie wiedziałam do jakiego świata wracam. Nadjechał przepełniony tramwaj w stronę Huty. W drodze do domu minęliśmy czołg na skrzyżowaniu, potem konwój opancerzonych samochodów. Zimna groza. Ale nasze mieszkanie było pełne ludzi, przyjaciół, znajomych i dotąd nieznanych. Wszędzie leżały paczki i talerze ze świątecznym jedzeniem. Byłam świadkiem początku akcji - nowej solidarności z internowanymi. Wszyscy ci ludzie przyszli pocieszać moją mamę i podzielić się tym, co mieli najlepszego. Trzeba było to dzielić, pakować, zanieść na Mogilską dla tych, co tam zostali. (Czy przyjmą? Przyjęli.) Dobrych życzeń i poczucia jedności było tyle, że nie mieściła się w tym dniu ani rozpacz, ani nienawiść. Coś nam zabłysło i wydawało nam się, że tę jasność utrzymamy zostając razem.
Płakałam dopiero następnego dnia, patrząc na puste miejsca po zdartych pamiątkowych plakatach „Solidarności”. Zrobili to, bez sensu i logiki, spanikowani przyjaciele przerażeni perspektywą rewizji. Poczułam upokorzenie, ból, gorycz. Przypominam sobie własne wcześniejsze przewidywania, że zdławienie siłą czy zgnojenie „S” będzie dla Polski tym, czym dla Czechów klęska białogórska w 1620 r., po której utracili samodzielność. Czy było zdławione i pokonane to, co w nas jest taką siłą? Co się potem stało z nami, gdzie jest dziś ta siła, która nie była siłą nienawiści?
Czuję jej echo, gdy zgnojeni, przygnieceni życiowymi ciężarami ludzie pomagają sobie nawzajem: na sali szpitalnej, w hospicjum, w grupie AA.
HALINA BORTNOWSKA
(Warszawa)