Bibuła i perkoz

W salonie Ligii Grabowskiej, lekarki z Legionowa, wiszą podobizny dwóch ptaków. Są to - jakkolwiek zestawienie wydawałoby się niezręczne - biały orzeł w koronie na czerwonym polu i perkoz dwuczuby z zaroślami w tle.

04.09.2005

Czyta się kilka minut

 /
/

Nie ma szarości w świecie Ligii Grabowskiej. Jest czarne albo białe. Kropka.

Żakiet ma czarny, welurowy, biżuterię srebrną, koronkowej roboty, włosy gęste i siwe, zaczesane w wielki kok.

- Ligia wpadała do Baśki Sadowskiej z zakupami i lekami, robiła kilka gestów, od których ta wieczna poczekalnia stawała się na chwilę domem - opowiada Julia, poetka. - Potem patrząc dokoła przez chwilę załamywała ręce i biegła gdzieś dalej, kim innym się pomartwić.

***

Lato 1980 r. było upalne. Nad Wigrami, gdzie Ligia spędzała wakacje z przyszłym zięciem i siedemnastoletnią córką Małgosią, ciepły wiatr nosił z brzegu na brzeg radiowe przeboje.

Piątka znaleźli pod koniec lipca. Na początku wyglądał jak niezbyt ładnie pachnąca grudka ziemi, o tyle niezwykła, że poruszała się i wydawała piskliwe odgłosy. Po opłukaniu spod grubej warstwy błota wyjrzało pisklę. Nigdzie w szuwarach czy na drzewach nie było gniazda, z którego mógł był wypaść, ani rodziców, którzy by się o niego upominali. Z pomocą atlasu ornitologicznego Ligia ustaliła, że to perkoz dwuczuby - często spotykany nad jeziorami Środkowej Europy. Atlas informował, że perkozy większość życia spędzają w wodzie, bez niej wysychają im pióra, co prowadzi do groźnych infekcji i śmierci. Pisano, że są drapieżnikami, a główna pozycja ich menu to niewielkie, słodkowodne ryby. Nie zanosiło się na to, by Piątek upolował samodzielnie choćby kijankę, więc chwytali na zmianę za siatkę-podrywkę, by wykarmić nowego członka rodziny.

Powrót do Legionowa wyglądał następująco: za kierownicą trabanta usiadła Ligia, obok - przyszły zięć, tylną kanapę podzielono między Małgosię, psa, kubeł z półżywymi rybami i wiadro, w którym jechał Piątek (perkozy muszą mieć cały czas kontakt z wodą).

Ligia prosto z wakacji wpadła w kołowrót nowych obowiązków. Rano pędziła do przychodni, potem ze słuchawkami na szyi jechała z podrywką nad jezioro, w pośpiechu zawożąc Piątkowi obiad. Po południu objeżdżała z bibułą szpitale i biegała na zebrania, na których zastanawiano się nad strajkiem, podwyżką, petycją do ministerstwa, zmianą wrażej dyrekcji albo budową nowego szpitala. Działo się tak wiele we wrześniu i październiku 1980 r., że nie pamięta już kolejności zdarzeń: współtworzyła mazowiecką “Solidarność" służby zdrowia, brała udział w niekończących się naradach, z tupetem wbiegała do gabinetów wysokich urzędników i jeździła do ludzi nieznanych nawet ze słyszenia, którzy okazywali się myśleć tak jak ona i 10 milionów Polaków porwanych “Solidarnością".

Piątek dostał osobny pokój, który, jak wszystkie w mieszkaniu Grabowskich, był zapełniony obrazami Kossaków (Wojciech był chrzestnym ojcem Ligii), pamiątkami z Powstania Styczniowego i kresowego dworu dziadków, kilimami, starymi fotografiami, tysiącami książek - rekwizytorium inteligenckiego mieszkania lat 80. Na podłodze pokoju Piątka zamiast dywanu znalazł się jednak radziecki, dmuchany basen, w którym perkoz pluskał się dzień i noc.

We wrześniu przyjechała babcia Ligii, z którą historia obeszła się nader starannie. Wielka Wojna zastała ją i dziadka w Wilnie: on trafił na Zachód, ją wywieźli na Sybir, gdzie poznała czerwonego komisarza. Po rewolucji zamieszkała z nim w Moskwie, zaś linia partii stała się jej linią. Do Polski przyjeżdżała rzadko, a jeśli już się to zdarzało, całymi dniami smażyła bliny i z kresowym akcentem opowiadała bajki. We wrześniu 1980 r. nie zajmowała się bajkami, tylko sarkała znad blinów: - Wy w tej Polsce wszystko na głowie postawili: “Solidarność" na ulicach, ptaszyska w domach! Jak wy żyć zamierzacie?! No powiedz, Ligusia: jak?!

Wsiadła w samolot do Moskwy i tyle ją widzieli.

***

Wiadomość o perkozie z Legionowa krążyła po Warszawie i okolicach. Kilka dni po jego opisaniu w “Świecie Młodych" Ligia odebrała telefon z telewizyjnej redakcji programów przyrodniczych. Zgodziła się na krótki film dokumentalny o perkozie, pod warunkiem, że wszyscy, łącznie z Piątkiem, będą mieli przypięte znaczki “S".

Po emisji programu u Ligii rozdzwonił się telefon. Wszyscy wiedzieli, jak naprawić Polskę Ludową, nikt nie miał pojęcia, jak zajmować się udomowionym perkozem. W końcu ktoś dał jej telefon Tadeusza Taworskiego, dyrektora płockiego zoo.

- Perkoz w domu?! - zdziwił się dyrektor. - To nie może się udać.

Ale w następnych miesiącach powstała gorąca linia między Legionowem a Płockiem.

Niemal codziennie Ligia relacjonowała dyrektorowi rozwój sytuacji, a on - obłożony zagraniczną literaturą fachową - doradzał i niezmiennie powtarzał, że “to się nie może udać". We wrześniu perkoz zaczął zmieniać upierzenie. Za radą dyrektora Taworskiego Ligia zawoziła Piątka każdego ranka nad pobliskie jezioro, wypuszczała do wody i odjeżdżała. Kiedy jezioro zamarzło, odszukała niezamarzające stawy rybne. Po południu wracała z nadzieją, że może wreszcie wybrał wolność. Nic z tego, z daleka słysząc silnik trabanta, wspinał się na brzeg i pędził do samochodu.

15 listopada 1980 r. Ligia, jak co dzień, pojechała zabrać Piątka znad stawu. Jak zwykle z daleka zobaczył trabanta i płynął do brzegu. Nagle nadleciał helikopter, kołował nad stawem i przerażony Piątek, uciekając, wzbił się do góry. Po paru minutach maszyna odleciała, Piątek znowu zbliżył się do Ligii, ale helikopter na nowo rozpoczął kołowanie nad stawem. Trzy razy podlatywał do Ligii i trzy razy helikopter go płoszył. W końcu w zapadającym zmroku rozpłynęła się i maszyna, i perkoz.

Przez wiele tygodni Ligia przyjeżdżała nad staw, ale Piątek nie wrócił już nigdy.

***

W zimny listopadowy wieczór 1981 r. Ligia biegła z przychodni do samochodu. Nie dobiegła. Nie wie, ilu ich było. Bili mocno, kopali - po żebrach, głowie, brzuchu. Zabrali kożuch. Być może czołgała się do samochodu, być może leżała nieprzytomna, nic nie pamięta. Ktoś wezwał pogotowie. Ledwie wyżyła. Z pękniętą czaszką i połamanymi żebrami spędziła w szpitalu miesiąc. Przekonana, że był to zwykły bandycki napad.

- Niech pani nie będzie taka pewna... - uśmiechnął się przesłuchujący ją rok później ubek.

Po wyjściu ze szpitala dochodziła do zdrowia w warszawskim mieszkaniu matki. Dlatego gdy przyszli pod jej legionowskie drzwi w nocy z 12 na 13 grudnia, zastali je zamknięte. Nie szukali. Nie była nikim ważnym. Ot, jedna z kobiet, gotowych stawać na barykadach, jeżeli ktoś wcześniej je zbuduje.

Doszła do siebie. Zaczęła działać w Prymasowskim Komitecie Pomocy Internowanym i Uwięzionym za Przekonania przy kościele św. Marcina. Tam poznała Barbarę Sadowską (poetkę i opozycjonistkę, matkę zamordowanego przez milicję w 1983 r. Grzegorza Przemyka). Także ks. Stefana Miecznikowskiego, charyzmatycznego animatora duszpasterstwa akademickiego jezuitów w Łodzi, i innych, jeżdżących od internatu do internatu.

***

W obozie dla internowanych, wydzielonym z więzienia w Łowiczu, komendantem był “ludzki pan": Stanisław C., oberklawisz na kilka lat przed emeryturą, który szefował także całemu więzieniu. “Ludzki pan" pozwalał na widzenia bez dozoru (grypsy i bibuła płynęły do i z Łowicza bez większych przeszkód), nie czepiał się księży i przymykał oko na fikcyjne zaświadczenia lekarskie, dzięki którym internowani przenosili się do szpitala.

W maju 1982 r., jak co tydzień, Ligia przyjmowała pacjentów w łowickim internacie. Do gabinetu wszedł wysoki nobliwy mężczyzna:

- Pani doktor, zdaje się, że boli mnie krzyż i w ogóle nie najlepiej się tutaj czuję.

- Słucham?! Niech pan powtórzy?!

- Nie najlepiej się tutaj czuję, łaskawa pani - pacjent sformułował wyraźniej myśl.

- Perkoz?!

- Co, “perkoz"?

- Perkoz!

Przed Ligią stał dyrektor Taworski. Znała tylko jego głos: podczas perkoziej epopei kontaktowali się wyłącznie przez telefon. Dyrektor płockiego zoo dostał solidne orzeczenie o zwyrodnieniu kręgów lędźwiowych, co “wymaga natychmiastowej hospitalizacji w specjalistycznym ośrodku klinicznym" i po paru dniach leżał w szpitalu MSW. Pozostał tam zresztą dwa miesiące dłużej, niż wynikało z postanowienia o internowaniu, bo nikt go nie zawiadomił, że jest wolny. Dopiero działacze Międzynarodowego Czerwonego Krzyża domagający się od milicji “uwolnienia więźnia politycznego Tadeusza Taworskiego" ustalili, że takiego więźnia nie ma - jest pacjent, który “może sobie wyjść ze szpitala, kiedy zechce".

***

W maju 1982 r. przewieziony z łowickiego internatu do miejscowego szpitala działacz łódzkiej “S" Józef Śreniowski przepadł jak kamień w wodę - uciekł. Natychmiast milicja wywiozła wszystkich internowanych przebywających w miejscowym szpitalu na zamknięty oddział psychiatryczny. Nazajutrz na inspekcję do Łowicza przyjechała Ligia i o. Kazimierz, pijar. O wywózce opowiedziała im pani Lebiodowa, u której zatrzymywali się czasem na obiady. Godzinę później lekarka i ksiądz stali w łódzkiej kurii przed księdzem kanclerzem informując, że “czerwoni zaczynają - jak za Stalina - zamykać politycznych do psychuszek" i trzeba coś z tym zrobić. Kanclerz miał przykazane nie budzić śpiącego po obiedzie ekscelencji, ale najwyraźniej nie miał przykazane nie kłamać.

- Ksiądz biskup kazał mi do pana zadzwonić! - wrzasnął do słuchawki, gdy połączono go z komendantem wojewódzkim milicji. - Prymas przysłał nam tu panią doktor Grabowską, która mówi, że pan zamknął internowanych do szpitala psychiatrycznego. Żądam wyjaśnień!

Wyjaśnień nie było, ale wkrótce wszyscy łowiccy internowani - i ci z obozu, i ci ze szpitala - zostali przewiezieni do więzienia w Kwidzynie.

***

W sierpniu 1982 r. Ligia krążyła po kolegiach do spraw wykroczeń z portfelem wypchanym pieniędzmi. Wpłacała grzywny za tych, których milicja ujęła tego dnia na manifestacji, a kolegia skazały w trybie doraźnym na grzywny. Jeżeli ktoś nie miał przy sobie pieniędzy, grzywny zamieniano na natychmiastowy areszt. Ligia nie pamięta, ile osób udało jej się tamtego dnia uchronić przed odsiadką. W każdym razie gdy dwóch milicjantów prowadziło ją samą wieczorem do nyski, nikt już jej wyciągnąć nie mógł. Milicjanci, choć nawymyślała im najpaskudniej, jak potrafiła, nie wyjaśnili, dlaczego ją zatrzymują.

W celi komisariatu przy ul. Cyryla i Metodego na warszawskiej Pradze spędziła 10 dni: - Trzy prostytutki, dwie złodziejki i ja. Brud, brak pościeli, wiadro gówna w kącie, cuchnie na całą celę. Nigdy nie przeżyłam takiego upokorzenia. Potem w internacie w Darłówku z wielkim trudem pozbywałam się wszy. Tam też wyleczyłam się z wiary w “autorytety".

A było tak: - Luksus. W oknach firanki, pościel nakrochmalona, za oknem morza szum. Morza nie zobaczyłam aż do końca, ale słyszałam, że jest. Jednym słowem - wczasy. W pierwszym pawilonie były dziewczyny, głównie tzw. inteligencja, z całej Polski. Drugi pawilon był męski: trochę robotników i profesorowie, artyści, pisarze. Kursy angielskiego sobie robimy, wykłady, spacery. Nie jest źle.

Któregoś dnia przywożą Ślązaczki. Zwykłe baby z kopalń, zgarnięte za demonstrację w obronie internowanych. Ślązaczki wchodzą i widzę, że zaraz wybuchną: “Wy tu naprawdę jak na wczasach?". Skręciły kratę z papieru higienicznego i zawiesiły zamiast firanek. Śpiewają “Mury", piosenkę o “Janku Wiśniewskim" i coś w nich narasta. Wreszcie wybiegły przed ośrodek i wrzeszczą do strażników: “Gestapo! Gestapo!". Ryczą plugawe piosenki, wydzierają się. Strażnicy podchodzą tyralierą, a baby odwracają się i wypinają tyłki.

Chłopaki z męskiego pawilonu biją brawo. Kilku zomowców też klaszcze. Przybiega do mnie delegacja intelektualistów: “Pani jest lekarzem, osobą kulturalną. Niech pani uspokoi to chamstwo! Przecież tak nie można. Wszyscy poniesiemy konsekwencje!". Zamurowało mnie: “Dzięki nim siedzicie tutaj jak u Pana Boga za piecem! Gdyby nie one i cały ten naród, który stanął w waszej obronie, już byście byli na białych niedźwiedziach!".

Teraz zamurowało intelektualistów. Któryś bąknął: “No wie pani?!". I poszli sobie. Następnego dnia wyłuskano zomowców, którzy bili Ślązaczkom brawo, i posłano do karnej kompanii.

***

Z Darłówka wyszła w Wigilię 1982 r. Znowu zaczęła chodzić do kościoła św. Marcina. Jeździła do rodzin więźniów politycznych, rozwoziła paczki, bibułę. Wtedy poznała Julię, spotykaną później wielokrotnie u Barbary Sadowskiej: - Podobno przed śmiercią Baśka prosiła Ligię, by pamiętała o jej zamordowanym synu. Od lat Ligia jest na każdej rozprawie przeciw milicjantom, opiekuje się Czarkiem Filozofem, świadkiem zabójstwa Grzesia Przemyka, nawołuje ludzi, żeby - samą tylko obecnością w sądzie - domagali się sprawiedliwości.

***

Tadeusz Taworski przeszedł na emeryturę. W niewielkim mieszkaniu w bloku nieopodal swego zoo opiekuje się ciężko chorą żoną. Mieszka z nimi Ptyś - czterometrowy, oswojony boa dusiciel.

***

“Ludzki pan" nie mieszka już w Łowiczu. W 1984 r. w stopniu pułkownika przeszedł w stan spoczynku. Po dziś dzień w Z., gdzie - poza więzieniem i rachitycznym zamkiem - niewiele jest atrakcji, wszyscy go znają.

- Powiedzieli, że byłem “ludzkim panem"? - emerytowany naczelnik cedził do słuchawki. - Może... Jakoś nie potrafiłem tego wszystkiego zaakceptować. Całe życie zamykałem ludzi za coś: przestępstwo, proces, wyrok sądu... A ich miałem trzymać na podstawie świstka podpisanego przez komendanta milicji?! Kiedy wywieźli internowanych do Kwidzyna, cieszyłem się, ale kryminalni płakali. Skończyły się paczki, amerykańskie papierosy, owoce cytrusowe. Przyszła zwykła więzienna szarzyzna.

Pułkownik niechętnie umówił się na spotkanie, ale uznał, że ciąży na nim rodzaj moralnego obowiązku: - Proszę przyjechać za tydzień.

Nazajutrz rano zadzwoniła jego żona: - Co pan narobił? Po pana telefonie mąż miał zapaść, jest na intensywnej terapii. Jak pan śmie burzyć nasz spokój?!

Ligia Grabowska szuka kontaktu z lekarzami z Z. Chce się upewnić, że “ludzki pan" ma dobrą opiekę.

***

W drewnianej willi w Legionowie obok makatki z orłem białym, wyszytej przez panią Lebiodową z Łowicza, wisi podobizna perkoza.

GABRIEL MICHALIK (ur.1974) jest reporterem. W 2002 r. wydał książkę “O miłości, śmierci i bitnej piekarzowej", zawierającą reportaże z wojennych i powojennych Bałkanów oraz współczesnej Polski.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 36/2005