Będzie lepiej, czyli gorzej

Od jedenastu miesięcy trwa, przerywana tylko bardzo płytkimi korektami, silna tendencja do umacniania złotego. I na dłuższą metę nie ma się z czego cieszyć.

22.07.2008

Czyta się kilka minut

Przez te jedenaście miesięcy kurs względem dolara zmienił się z 2,855 zł do 2,0276 zł (najwyższy poziom od 25 października 1993 r.), czyli wzrósł o 29 proc. Umocnienie względem euro było nieco mniejsze, bo

o 16 proc., tu jednak 4 lipca kurs osiągnął swoje historyczne minimum (poprzednie z 11 czerwca 2001 r. - 3,347 zł), a od tej daty umocnił się jeszcze o dalsze trzynaście groszy.

To największe zmiany od momentu wprowadzenia w Polsce płynnego kursu walutowego. Co więcej, wszystko wskazuje na to, że aprecjacja złotego, czyli wzrost jego wartości, trwać będzie (choć - miejmy nadzieję - w mniejszym tempie) - dalej.

Te konsekwencje aprecjacji, które już się ujawniły, będą się zatem pogłębiać.

Zwyżka kursu - korzystna czy nie?

Każda odpowiedź na pytanie: "Czy umacnianie się waluty krajowej jest korzystne, czy nie?", wywoła wśród części czytelników sprzeciw. Dlatego że na takiej zmianie część obywateli zarabia, a część traci (a dzielą się na te dwie grupy w proporcji - mniej więcej - fifty-fifty).

Zarabiają importerzy, którzy tanio sprowadzają towary z zagranicy. Co za tym idzie, zarabiają także (choć już nieco mniej) konsumenci, kupując taniej importowane dobra. Największa korzyść dotyczy, rzecz jasna, ceny benzyny, która - gdyby nie nastąpiło umocnienie złotego - byłaby wyższa o ok. 1,5 zł. Taniej jest także dla tych, którzy wyjeżdżają, w celach turystycznych czy zawodowych, za granicę.

Z kolei na aprecjacji tracą: eksporterzy i firmy świadczące usługi dla cudzoziemców przybywających do Polski, nasi zarobkowi emigraci oraz - w coraz większym stopniu - pracownicy firm krajowych. Przedsiębiorcy, którzy zarabiają w walutach obcych, muszą zadowolić się mniejszą rentownością. A ponieważ w wielu wypadkach niebezpiecznie zbliżyła się ona do zera, muszą szukać sposobów obniżenia kosztów. W firmach mających znaczny udział eksportu w swojej produkcji przestają zatem rosnąć zatrudnienie i płace. A ponieważ redukują się także zamówienia inwestycyjne i materiałowe, spadek dynamiki tych firm stopniowo przenosić się będzie na resztę gospodarki.

I dlatego - narażając się tym, którzy w krótkim okresie czasu na mocnym złotym korzystają, trzeba stwierdzić, że wzrost kursu złotego jest w dłuższej perspektywie niekorzystny. Wówczas bardziej liczą się bowiem korzyści producentów; jeśli ich nie ma, niekorzystnie przekłada się to także na sytuację pracowników i konsumentów.

Hamowanie i przelewanie

Wyhamowanie widoczne jest już w danych statystycznych. Wartość eksportu w maju wyniosła 33,3 mld zł i była o prawie 5 mld zł (13 proc.) niższa niż miesiąc wcześniej. W czerwcu produkcja w gałęziach o wysokim udziale eksportu spadła: w przemyśle chemicznym o 4,2 proc.,

w przemyśle meblarskim o 5,6 proc., w produkcji środków transportu (poza samochodami) aż o 10,9 proc. W efekcie łączna produkcja sprzedana przemysłu wzrosła w ubiegłym miesiącu tylko o 7,2 proc., podczas gdy jeszcze w kwietniu wzrost wynosił 15 proc.

Coraz bardziej widoczne jest także zjawisko tzw. przelewania popytu. Bardzo szybko rosnące dochody (w czerwcu znowu odnotowaliśmy, bliski rekordowemu, 12-procentowy wzrost płac) wydawane są na dobra pochodzące z importu. Z miesiąca na miesiąc ujemne saldo obrotów towarowych rośnie (kwiecień - 3,7; maj - 4,2 mld zł) i w skali rocznej jest już o 13,3 mld zł gorsze niż poprzednio (w ujęciu rocznym, w ostatnich dwunastu miesiącach wynosiło - 44,25, a poprzednio - 31 mld zł). Oznacza to, że dodatkowy popyt w coraz mniejszym stopniu pobudza produkcję krajową, a w coraz większym "przenosi się" na rynki zagraniczne. I choć ze względu na duży napływ kapitału zagranicznego nie odbija się to niekorzystnie na naszej sytuacji płatniczej i stanie rezerw dewizowych, to jednak, po prostu, szkoda, aby stosunkowo ubodzy Polacy pracowali na poprawę sytuacji znacznie bogatszych producentów ze "starej" Unii.

Co można (było) zrobić?

Czy dalszemu umacnianiu się złotego można zaradzić? Niestety nie! Nie wynika ono bowiem z działań spekulacyjnych na rynku pieniężnym (choć, oczywiście, inwestorzy finansowi tę sytuację potrafią wykorzystać), lecz ma swoje materialne podstawy. Kurs walutowy, jak każda cena, wynika z relacji podaży i popytu, a podaż walut obcych jest w Polsce przeogromna. Kreują ją bezpośrednie inwestycje zagraniczne w Polsce (w ostatnich dwóch latach ich wartość wynosiła po 15 mld euro) oraz blisko 12 mld euro środków unijnych.

To oczywiście bardzo dobrze, że nasz rozwój zasilają "darmowe" środki o wartości blisko 30 mld euro rocznie. Konsekwencje takiego napływu środków dla rynku walutowego są jednak nieuchronne. I nie da się im przeciwdziałać poprzez interwencje walutowe. Te bowiem przy obiektywnych przyczynach umacniania złotego przypominałyby rozrzucanie pieniędzy z okien NBP - kosztowałyby bardzo wiele, a ich skutek byłby żaden.

Jedynym sposobem na uniknięcie postępującego pogarszania się sytuacji eksporterów byłoby przejście Polski na euro. I reforma ta nie ma w Polsce w środowisku ekonomistów zbyt wielu jawnych przeciwników. A jeśli tacy są, to w odróżnieniu od partii, zbijających kapitał polityczny na straszeniu utratą suwerenności walutowej oraz straszliwą drożyzną, ograniczają się oni do wypowiedzi, że "Polska powinna przejść na euro w momencie dla niej dogodnym".

Ów dogodny moment odnosi się przede wszystkim do kursu, po jakim owo przejście nastąpi. I tutaj mamy identyczny spór, jak w przypadku korzyści i strat z aprecjacji złotego. Kurs wysoki (dużo eurocentów za jednego złotego) byłby nominalnie korzystny dla pracowników i rencistów, których dochody wyrażone w euro byłyby stosunkowo duże. Tyle tylko że korzyść z tego realizowana mogłaby być jedynie przy wyjazdach zagranicznych. Realna siła nabywcza płac w Polsce nie uległaby istotnym zmianom, bowiem proces zrównania cen w Polsce i Europie nie byłby natychmiastowy, lecz rozłożony na bardzo wiele lat, a zmiany cen związane z tzw. "zaokrąglaniem cen" jednorazowe i niewielkie (wedle raportu sporządzonego w NBP wyniosłyby od zera do nieco ponad 2 proc.). W znacznym stopniu takie przejście na euro po "kursie wysokim" przypominałoby sytuację po zjednoczeniu Niemiec, kiedy to Ossis domagali się, aby kurs był właśnie taki (co też się stało). Szybko jednak, hamując możliwości rozwoju, stał się dla nich, w perspektywie kilku lat, bardzo niekorzystny.

Dla gospodarki opłacalny jest bowiem w momencie euroizacji niski kurs złotego (mało eurocentów za jednego złotego). Przy takim kursie nasza gospodarka jest bardziej konkurencyjna i ma wielkie możliwości lokowania produkcji na rynkach europejskich. Owa "sprzedaż zewnętrzna" ciągnęłaby zatem w górę produkcję krajową i wzrost gospodarczy, przekładając się z czasem na niższe bezrobocie i wyższe dochody.

Tak naprawdę, gdybyśmy tego chcieli i byli w naszych działaniach konsekwentni, przejście na euro mogłoby już nastąpić. I gdyby stało się to przed rokiem, ów kurs otwarcia wynosiłby ok. 3,8 zł za 1 euro. Gdyby owo przejście następowało dziś, kurs - jak ma to miejsce na Słowacji - wyniósłby 3,2 zł. Jeżeli ustalenie kursu - tak jak to będzie w Czechach - nastąpi w początku przyszłego roku, najbardziej prawdopodobna relacja to 3,1 zł. Natomiast jeśli euroizacja dokona się zgodnie z naszymi planami w roku 2010, może być to trzy, albo i poniżej trzech złotych.

***

Ile dokładnie - zobaczymy. A czekając na ową uniezależniającą od wahań kursowych zmianę, przygotujmy się na to, że złoty nie osłabnie. I dobrze będzie, jeżeli jego aprecjacja zmniejszy swoje tempo, dając czas firmom eksportowym na przeprowadzenie restrukturyzacji i obniżkę kosztów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 30/2008