Barbarzyńca w muzycznym ogrodzie

Potężny akord z finalnych taktów "Siedmiu bram Jerozolimy" Krzysztofa Pendereckiego zakończył 5. Festiwal Muzyki Polskiej w Krakowie. Wyjątkowo zróżnicowany, ze sporą dawką muzyki nieznanej a ciekawej, w nietuzinkowych interpretacjach.

17.11.2009

Czyta się kilka minut

Organizatorzy każdego szanującego się festiwalu muzycznego oplatają program wokół występów gwiazd. Głośne nazwiska napędzają medialną machinę promocji, tworzą w dramaturgii wydarzeń kulminacje, sprawiają, że publiczność zaspokaja potrzebę uczestniczenia w igrzyskach, dawania upustu egzaltacji i uwielbienia dla muzycznych geniuszów. Nie inaczej było w Krakowie. Piotr Pławner i Eugeniusz Knapik, Polska Orkiestra Radiowa i Orkiestra Akademii Beethovenowskiej, The Tallis Scholars i Capella Cracoviensis musieli usunąć się w cień. Numerem jeden miał być Ivo Pogorelić.

Rzeczywiście - koncert chorwackiego pianisty był skazany na frekwencyjny sukces, jednak wizja artystyczna, którą przedstawił, wzbudziła wiele uzasadnionych wątpliwości. Bo Pogorelić z pewnością jest muzykiem niebanalnym, niepoddającym się interpretacyjnej sztampie, posiadającym wyrazisty profil artystyczny oparty na destrukcji i negacji. W swojej grze wychodzi poza schemat, nie spełnia oczekiwań krytyki, nie wpisuje się w pianistyczne "szkoły". Raczej posługuje się logiką trudną do zrozumienia, w której łatwo wykazać brak konsekwencji.

Ów barbarzyńca w ogrodzie wydaje się funkcjonować w innej przestrzeni, tajemniczym obszarze bez muzycznych reguł i obowiązujących praw, w jakimś nieosiągalnym "poza". Balansuje przy tym na granicy oryginalności i pozerstwa. Co jednak ciekawe, artystycznym egoizmem, antypatycznym zachowaniem scenicznym i kwaśnym wyrazem twarzy uwodzi publiczność. Czy nałogowe przekraczanie granic akceptowalności muzycznych wizji, proponowanie alternatywnych interpretacji dzieł wiedeńskich klasyków, Chopina, Brahmsa, Prokofiewa nie jest tylko zgrabną mistyfikacją, częścią kreowanego od lat młodzieńczych wizerunku szalonego geniusza klawiatury, megalomana i skandalisty? Szczególnie dziś, kiedy po wieloletniej przerwie artysta narodził się dla estrady na nowo, warto się zastanowić, czy Pogorelić nie odcina kuponów od dawnej sławy, słusznie wówczas nadanej mu etykiety wizjonera.

Odpowiedź nie jest jasna. Tak jak trudno jednoznacznie ocenić wykonanie wraz z orkiestrą Filharmonii Krakowskiej pod batutą Pawła Przytockiego II Koncertu fortepianowego f-moll Fryderyka Chopina, tego samego utworu, który chciał Pogorelić wykonać w finale Konkursu Chopinowskiego w 1980 r.

Owszem, pianista drażnił eksponowanym poczuciem wyższości, charakterystycznym zadufaniem solisty, który nie zważa na gest dyrygenta i za nic ma wysiłki orkiestry, starającej się podążać za jego nieprzewidywalną frazą. Zadziwiał rozchwianym poczuciem czasu, zatarciem muzycznego pulsu, karykaturalnym rozciąganiem Chopinowskiego rubato, prowadzeniem narracji niepotoczystej, poszatkowanej, ze zbyt wieloma pauzami w miejscach nieuzasadnionych, z refleksyjnym wahaniem w taktach, które inni tylko wygrywają. Często odpychał brutalnością brzmienia, bezlitosnym ugniataniem dźwięków, obsesyjnym wyrywaniem ich z instrumentu.

Ale kiedy Pogorelić nie atakował z wściekłością fortepianu (rzadko), porzucał skorupę pewnego siebie narcyza, upartego radykała, który muzykę odbiera w jasno wyznaczonych przez ekstrema agogicznych i dynamicznych kategoriach, potrafił fascynować urokliwym piano pianissimo, poruszać intymnością wyrazu, kusić lekko matowym, choć subtelnym, bogatym kolorystycznie brzmieniem. Czystą poezją był wtedy z lirycznym zaśpiewem odczytany drugi temat Maestoso, Recitativo ze środkowego Larghetto przypominało pełne nostalgii epitafium, autentyczne i przejmujące, z wysypującymi się niczym perełki z woreczka nokturnowymi ozdobnikami, zaś specyficzne akcentowanie rytmicznych schematów, wdzięczna zabawa artykulacyjna w finałowym Allegro vivace oddaliły oczywiste skojarzenia z kujawiakiem.

Tak, gra Ivo Pogorelicia irytowała, wywoływała moją wściekłość. Ale dla tych kilku minut zapomnienia, chwilowego zanurzenia się w inaczej namalowany obraz Chopinowskiego arcydzieła, warto było cierpieć. Nawet jeśli chorwacki pianista jest zblazowanym kabotynem przeżywającym artystyczny kryzys.

5. Festiwal Muzyki Polskiej w Krakowie, 9-15 listopada 2009 r.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Muzykolog, publicysta muzyczny, wykładowca akademicki. Od 2013 roku związany z Polskim Wydawnictwem Muzycznym, w 2017 roku objął stanowisko dyrektora - redaktora naczelnego tej oficyny. Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”.

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2009