Banki: za sprytne, by upaść

Burza, jaka zebrała się nad amerykańskimi bankami i zatopiła szwajcarski Credit Suisse, na razie omija Polskę. Jednego nasi bankowcy nie unikną. Kryzysu zaufania.

25.03.2023

Czyta się kilka minut

Emeryt protestuje przed centralą Credit Suisse. Zurych, 20 marca 2023 r. / FABRICE COFFRINI / AFP / EAST NEWS
Emeryt protestuje przed centralą Credit Suisse. Zurych, 20 marca 2023 r. / FABRICE COFFRINI / AFP / EAST NEWS

Witajcie w świecie, w którym prawie wszystko jest możliwe. Gdzie menedżer wysokiego szczebla umoczony w jeden z najbardziej spektakularnych upadków w dziejach branży, bankructwo Lehman Brothers, spokojnie kontynuuje karierę w innym banku – aż do jego upadku. W świecie, w którym prywatyzuje się zyski, podkreślając, że prowadzi się biznes jak każdy inny, jednocześnie uspołeczniając straty – kiedy tylko powinie się noga. Gdzie w obliczu bankructwa można wziąć miliardy dolarów pomocy publicznej i od razu wypłacić sobie z tych pieniędzy sowite premie. Gdzie podsuwa się klientom wadliwie skonstruowane umowy kredytowe i jednocześnie żąda od państwa obrony przed sądowo potwierdzonymi roszczeniami pokrzywdzonych. W branży, która niezrealizowane zyski nazywa stratami i która obracając rocznie setkami miliardów złotych, jest rzekomo podatna na wstrząsy jak dziecięca układanka z klocków.

Ostatnie lata przyzwyczaiły klientów do tego, żeby do komunikatów płynących z sektora bankowego podchodzić z nieufnością. W zeszłorocznym badaniu na zlecenie Związku Banków Polskich co trzeci klient deklarował brak zaufania do branży lub nie miał na ten temat zdania (wzrost o 4 pkt. proc. rok do roku). Teoretycznie powinno to stanowić dla banków sygnał alarmowy do radykalnej zmiany sposobu działania. Dlaczego więc do tego nie dochodzi?


ZŁOTÓWKA NIE BOI SIĘ KRYZYSU BANKOWEGO. Złoty pozytywnie zaskoczył. Kiedy świat drżał o stabilność europejskiego systemu bankowego, nasza waluta zachowywała się spokojnie. Dlaczego? >>>>


Odpowiedź jest prosta. Nie ma takiej potrzeby. Ewolucja, jaką w ostatnich latach przeszła bankowość – od instytucji pożytku publicznego do przedsięwzięć o czysto komercyjnym charakterze – sprawiła też, że klienci, zwłaszcza indywidualni, przestali być de facto bankom potrzebni. To klienci potrzebują banków.

Miłośnicy stóp

Widać to doskonale we wstępnych wynikach finansowych polskiego sektora bankowego za rok ubiegły, naznaczony przecież piętnem spowolnienia gospodarczego.

Tylko od stycznia do końca listopada banki na czysto zarobiły 13,1 mld zł, czyli aż o 116 proc. więcej niż rok wcześniej. Za tym sukcesem nie stało jednak nagłe przebudzenie uśpionej dotąd wirtuozerii menedżerów, lecz decyzje Narodowego Banku Polskiego. Jedenaście podwyżek stóp procentowych, rozciągniętych w czasie od września 2021 r. do września 2022 r., szeroko otworzyło branży drzwi do finansowego eldorado. Wpływy z odsetek sięgnęły 118,6 mld zł. Przy 43,2 mld zł, które z tego samego tytułu banki musiały wypłacić posiadaczom depozytów, tzw. wynik odsetkowy branży przekroczył 75 mld zł i był wyższy od zanotowanego rok wcześniej aż o 62 proc. Opłaty i prowizje przyniosły bankom kolejne 18,4 mld zł (o 7,4 proc. więcej niż przed rokiem). Koszty administracyjne pochłonęły 45 mld zł, czyli blisko jedną trzecią przychodów, i wzrosły o 27,6 proc.

W kontekście tych liczb nieco innego charakteru nabierają skargi prezesów banków na zaordynowane branży przez rząd wakacje kredytowe, w których dostrzeżono tradycyjne już „zagrożenie dla stabilności sektora”, podczas gdy w rzeczywistości obniżyły one jego przychody o ok. 13 mld – czyli niespełna 10 proc. Kolejnych kilkanaście miliardów pochłonęły składki na Fundusz Wsparcia Kredytobiorców, zrzutka na ratowanie tonącego Getin Banku, którego pogrążyły kredyty frankowe, i odpisy na poczet spornych kredytów walutowych innych banków. Bez tych niedogodności bardzo dobry rok 2022 mógłby okazać się dla bankowców wprost rewelacyjnym. Andrzej Powierża, analityk domu maklerskiego Banku Handlowego, szacuje, że gdyby nie rezerwy na kredyty walutowe, koszt wakacji kredytowych i innych nowych regulacji, zysk tylko ośmiu największych polskich banków wyniósłby w zeszłym roku aż 33 mld zł.

Nie wszystko jednak stracone. Jeśli w tym roku politycy nie wejdą bankowcom w paradę kolejnymi wakacjami kredytowymi (po sejmowych korytarzach nadal krążą takie pomysły), to w 2023 r., dzięki wysokim stopom procentowym, zysk netto polskich banków powinien sięgnąć, jak szacują analitycy, od 28 do 30 mld zł.

Wasza strata naszym zyskiem

Inaczej wygląda to z perspektywy klienta. Luty jest już drugim z rzędu miesiącem, w którym banki w Polsce obniżają rentowność oferowanych lokat i rachunków oszczędnościowych. Wcześniej – jak piszą analitycy HRE Investments – średnie oprocentowanie depozytów rosło niemal nieprzerwanie przez 15 miesięcy. Jeszcze w listopadzie 2021 r. najlepsze lokaty bankowe oferowały zysk na poziomie zaledwie 1 proc. rocznie. Pod koniec 2022 r. było to już ponad 7,5 proc. W styczniu tego roku górny limit oferowanego oprocentowania zjechał jednak do 7,3 proc., a w kolejnym miesiącu – do 7,18 proc. Zmiany mogą się wydawać symboliczne, ale przy inflacji, która w lutym przebiła niewidziany w Polsce od 26 lat pułap 18,4 proc., każda obniżka oprocentowania depozytów bankowych powiększa stratę klientów. Oprocentowanie lokat na poziomie 7,18 proc., wyznaczające górny próg bankowej hojności, oznacza, że trzymanie pieniędzy w banku kosztuje aż 11,22 proc. rocznie – i to bez uwzględnienia w rachunku opłat i prowizji, które przybierają niekiedy formę karykaturalną. 10 zł za wypłatę gotówki w okienku czy 20 zł za list ponaglający do spłaty zaległej raty? To nie żart. To już standard. Podobnie jak obsługa zdalna.

Pod koniec trzeciego kwartału 2022 r. w Polsce działało 10 359 placówek bankowych i 20 888 bankomatów. W ciągu tylko jednego roku z krajobrazu polskiej bankowości ubyło zatem 698 oddziałów i 176 bankomatów. Bankowcy przekonują, że przyszłością sektora, dla której nie ma alternatywy, jest automatyzacja obsługi: w większości przypadków klient powinien móc obsłużyć się samemu za pomocą aplikacji w smartfonie, a przy najbardziej skomplikowanych operacjach pomoże mu telekonsultant. O ile oczywiście klient zdoła się dodzwonić na infolinię i przedrzeć przez gąszcz trudnych pytań identyfikacyjnych bankowego systemu IVR. Z zeszłorocznej, ostatniej edycji badania firmy ARC Rynek i Opinia wynika, że od poprzedniej podobnej ankiety, przeprowadzonej w 2018 r., średni czas oczekiwania na połączenie z konsultantem infolinii bankowej wydłużył się w Polsce niemal dwukrotnie – z 38 do 69 sekund.

Do czego zatem służą dziś banki?

Odpowiedź na to pytanie może się wydawać oczywista, ale dokładniejsza analiza dokumentów bankowych pokazuje, że pomiędzy potocznym wyobrażeniem o roli banków w gospodarce i życiu publicznym a ich faktycznymi działaniami – istnieje rozbieżność. Mówiąc o stabilności sektora bankowego w Polsce i potrzebie jego ochrony przez państwo, przedstawiciele branży rytualnie wskazują na argument bezpieczeństwa depozytów, zwłaszcza klientów indywidualnych. Mimo swych minusów lokaty w banku to wciąż najpopularniejsza forma inwestycji i do tego – jak pokazują ostatnie badania firmy Maison and Partners – uznawana za najbezpieczniejszą; uważa tak aż 57 proc. respondentów.

Na koniec 2022 r. trzymaliśmy w bankach łącznie 1,07 biliona złotych, o 36 mld zł więcej niż rok wcześniej. To niezgorszy wynik jak na kraj, w którym jakiekolwiek oszczędności ma niespełna 60 proc. mieszkańców, ale też za mały, by ogłosić, że polska bankowość stoi depozytami milionów drobnych ciułaczy. W gruncie rzeczy pozyskiwanie pieniędzy od nich stało się dla bankowców zajęciem pobocznym, odkąd po kryzysie finansowym z 2009 r. banki centralne zalały świat tanią gotówką. W 2021 r. – jak podaje Związek Banków Polskich w ostatnim opublikowanym raporcie – tzw. suma bilansowa banków w naszym kraju wyniosła 2,57 bln zł. Tyle warte były zatem wszystkie lokaty, depozyty, papiery wartościowe i inne zobowiązania. W ciągu zaledwie 10 lat suma ta w Polsce uległa podwojeniu – z 1,29 bln zł. Banki nie muszą dziś brać depozytów od jednych klientów, żeby innym zaoferować kredyt. Ich biznesowa uwaga może skupić się całkowicie na śmietance, jaką jest handel kredytami.

„Koła zamachowe gospodarki”

W 2021 r. PKB Polski urosło aż o 6,8 proc., ale głównie dzięki szybko rosnącej konsumpcji. Znamienne, że od kilku już lat bardzo mały udział we wzroście naszej gospodarki mają inwestycje – zarówno publiczne, jak i te prywatne, finansowane zwykle z kredytów. Przedsiębiorcy chętnie wskazują tu na rząd jako winnego, który nie potrafi zachęcić do wydawania pieniędzy nad Wisłą. Częściowe wytłumaczenie tego fenomenu można jednak znaleźć także w bankowych statystykach, z których wynika, że skumulowana wartość kredytów dla gospodarstw domowych wzrosła w latach 2011-2021 z 506,6 do 769,3 mld zł. Na każde 100 zł udzielonego kredytu przypada już ponad 67 zł pożyczonych właśnie klientom indywidualnym. Udział pożyczek dla gospodarstw domowych rośnie właściwie nieprzerwanie od kilkunastu lat. W 2005 r. było to 53 proc. W 2018 r. już 65 proc. – i to przy zmniejszonej podaży kredytów hipotecznych, wymuszonej zmianami prawnymi, które wprowadziły m.in. obowiązkowy limit 20 proc. wkładu własnego na zakup nieruchomości.


INFLACJA ZOSTANIE Z NAMI NA DŁUŻEJ. Wojciech Paczos, ekonomista: Do wyborów NBP nie tknie stóp, bo to by mogło zaszkodzić notowaniom PiS. W tym czasie inflacja może się utrwalić albo zacznie rosnąć >>>>


Nawet w zeszłym roku, po serii ostrych podwyżek stóp procentowych, które we wrześnie zatrzymały się na poziomie 6,75 proc., banki w Polsce zbierały urodzajne plony finansując konsumpcję indywidualną. W trakcie trzech kwartałów 2022 r. liczba kredytów ratalnych udzielonych Polakom na różne zakupy urosła w porównaniu z trzema kwartałami 2021 r. o 29,4 proc. W tym samym czasie liczba nowo przyznanych kredytów mieszkaniowych zmalała aż o 44,7 proc. Z kolei dynamika liczby kredytów dla przedsiębiorstw nie przekroczyła już nawet 9 proc.

Opowieść o bankach jako kole zamachowym polskiej gospodarki można więc uznać za zgodną z rzeczywistością, o ile opatrzy się ją jednym, ale ważnym przypisem: że chodzi przede wszystkim o konsumpcję indywidualną. Polscy bankowcy, pragnący uchodzić za demiurgów przedsiębiorczości, w rzeczywistości bardziej palą się do pożyczania na kolejne bezpieczne z ich punktu widzenia cele, jak AGD czy sprzęt elektroniczny, niż do finansowania nowych przedsięwzięć biznesowych o potencjalnie wysokiej stopie zwrotu, ale i sporym ryzyku.

Wręcz groteskowo brzmi w tym kontekście akapit z raportu Związku Banków Polskich o stanie branży w 2021 r., w którym sami autorzy z rozbrajającą szczerością stwierdzają, że „większy udział małych podmiotów gospodarczych w naszym kraju oraz mniej rozwinięty rynek kapitałowy powinny przemawiać na korzyść większego znaczenia kredytów dla przedsiębiorstw (…), ale praktyka nie potwierdza racjonalności takiego uzasadnienia”.

Słowem – reguły bankowego rzemiosła na rynku takim jak polski sugerują odważniejsze kredytowanie firm na dorobku, ale nasi bankowcy wiedzą przecież swoje.

Chcesz kredyt? A masz pieniądze?

Przedsiębiorcy również zdają się już mieć wyrobione zdanie w kwestii dostępności bankowego kredytu. Zwłaszcza na początku biznesowej drogi. W połowie ubiegłego roku łączna wartość kredytów udzielonych przedsiębiorstwom sięgnęła 424,1 mld zł, ale ponad połowa tej kwoty trafiła na rachunki dużych firm z okrzepłym pomysłem na biznes, rozwiniętą bazą klientów i zwykle również sporymi zapasami kapitałowymi.

W przypadku mikroprzedsiębiorstw, czyli jakże ważnego dla rozwoju gospodarki biznesowego przedszkola, z którego mogą w przyszłości wyjść przyszli potentaci – droga do kredytu bankowego zwykle przypomina slalom z przeszkodami w postaci dodatkowych wymogów i zabezpieczeń. A na mecie, zamiast nagrody, często i tak czeka odmowa. W badaniu, jakie w 2019 r. przeprowadziła firma badawcza Keralla Research, 20,6 proc. ankietowanych przedsiębiorców, którzy ubiegali się o kredyt w banku, przyznało się do odejścia z kwitkiem. W 2016 r. podobnie odpowiadało tylko 14,1 proc. badanych. W przypadku właścicieli małych firm odsetek odmów sięgnął aż 25 proc.

Odczucia ankietowanych przedsiębiorców są zbieżne z danymi samych banków. W 2017 r. udzieliły one polskim mikro­firmom kredytów na kwotę 24,1 mld zł. Dwa lata później – 23,6 mld zł. W ubiegłym roku, jak wynika ze wstępnych wyliczeń Biura Informacji Kredytowej, skumulowana wartość pożyczek bankowych dla takich klientów spadła do 16,3 mld zł. Od okienka odsyłani byli głównie mikroprzedsiębiorcy działający w sektorze produkcyjnym – tu spadek wartości kredytów udzielonych w 2022 r. wyniósł aż 21,3 proc. Na drugim miejscu uplasowali się handlowcy (-9,5 proc.). Relatywnie najłatwiej o pożyczkę mieli budowlańcy (spadek o 1,4 proc.).

Banki bez wątpienia mają rację, kiedy wskazują, że pożyczanie debiutantom wiąże się z większym ryzykiem. Na koniec 2022 r. łączna wartość przeterminowanych należności, jakie mają mikroprzedsiębiorstwa, sięgnęła 11,2 mld zł. Z danych Krajowego Rejestru Długów wynika, że zagrożonych brakiem regularnej spłaty jest dziś ok. 16 proc. kredytów udzielonych takim klientom. Dla porównania: w przypadku pożyczek na mieszkanie, tradycyjnie uchodzących w branży za najbezpieczniejsze, ten sam odsetek nie przekracza dziś 2,4 proc.

Bankom bez wątpienia przysługuje też prawo do decydowania o skali ryzyka kredytowego, jakie są gotowe podjąć. Rzecz w tym, że tak ostrożnej strategii nie da się pogodzić z ich własną narracją o kluczowej roli, jaką rzekomo odgrywają w stymulowaniu przedsiębiorczości. W latach 2020-2022 łączna wartość portfela kredytów udzielonych mikroprzedsiębiorcom wzrosła z 73 do 73,2 mld zł, czyli o symboliczne 0,3 proc. W tym samym czasie produkt krajowy brutto Polski powiększył się z 2,34 do ponad 3 bln zł – a więc niemal o 30 proc.

O ile szybciej rozwijałaby się polska gospodarka, gdyby banki odważniej pomagały rodzimym przedsiębiorcom przy rozkręcaniu biznesu? Precyzyjna odpowiedź na to pytanie nie jest oczywiście łatwa. Ale to nie przekreśla sensu samego pytania.©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 14/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Za sprytne, by upaść