Aż głupio przypominać...

Przez wiele lat, pierwszy raz kiedyś około 1970 r., raz-dwa razy do roku stawałem w długiej kolejce, by po kilku godzinach oczekiwania złożyć podanie o paszport. Funkcjonariusz dokładnie oglądał obszerny wniosek, życzliwie dopytywał się, czy aby nie popełniłem jakiegoś błędu ("bo wtedy - pan zna przepisy - wniosek w ogóle nie byłby rozpatrywany"), oglądał zaproszenie dołączone zgodnie z przepisami do wniosku ("kim jest dla pana ta osoba?"). Po kilku tygodniach przychodził do domu list z pieczątką Komendy Wojewódzkiej Milicji Obywatelskiej, a później Wojewódzkiego Urzędu Spraw Wewnętrznych. Gotowy formularz informował, że ze względu na ważny interes państwa paszportu nie otrzymam. Wtedy, zgodnie z pouczeniem zawartym na druku, pisałem odwołanie do komendanta wojewódzkiego MO (później szefa WUSW). Po kolejnych kilku tygodniach przychodziła informacja, że decyzja została utrzymana w mocy. Po jakimś czasie stawałem znów w kolejce, składałem nowy wniosek...

Paszport dostałem pierwszy raz w 1981 r. - był to oczywiście efekt rozprzężenia i bałaganu, jaki zapanował w kraju za sprawą "Solidarności", tak że po kilku dniach od złożenia wniosku dostałem do rąk dokument będący własnością Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej wraz z pouczeniem, że zaraz po powrocie muszę go władzy oddać. Funkcjonariusz sam się chyba dziwił i dopytywał z zainteresowaniem, cóż to takiego ten kongres eucharystyczny, na który się wybieram. Pytanie było w pełni oficjalne - rubryka: "cel wyjazdu" w kwestionariuszu.

Potem wszystko wróciło do normy: złożenie wniosku ("dlaczego tak panu zależy na tej Francji? Przecież może pan pojechać na urlop do Bułgarii, w zeszłym roku byłem z rodziną i jestem naprawdę bardzo zadowolony...") i standardowa odpowiedź: "ważny interes państwa...". Aż pod koniec lat 80. coś się nagle zmieniło. Raz nawet dostałem paszport, nim zdążyłem złożyć wniosek. Był rok 1988 - tysiąclecie chrztu Rusi. Sekretarz generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego, którym był już Michaił Gorbaczow, postanowił w ramach pierestrojki i głasnosti uroczyście tę rocznicę świętować. Do Moskwy jechał Prymas Józef Glemp, a z nim kilkuosobowa grupa duchownych i świeckich dziennikarzy katolickich, w której i ja miałem się znaleźć. Wszystko było na ostatnią chwilę, tak że, gdy w Urzędzie ds. Wyznań otrzymałem do wypełnienia wniosek o wydanie paszportu, stwierdziłem z zakłopotaniem, że nie mam przy sobie potrzebnych załączników, nie znałem nawet numeru dokumentu tak podstawowego jak książeczka wojskowa.

I wtedy usłyszałem życzliwą radę: "Jak pan nie wie, nie musi pan wypełniać wszystkiego; to nieważne, jest decyzja polityczna, że macie jechać i paszport jest już przygotowany". Z paszportu z orłem bez korony zdążyłem skorzystać kilka razy.

Piszę o tym, choć obiecywałem sobie, że "żadnego kombatanctwa...", a poza tym: przecież to wszyscy wiedzą. Gdy jednak przeczytałem tekst panów Wojciecha Frazika i Filipa Musiała, którzy pełnią ważne funkcje związane z edukacją i nauką w IPN, uznałem, że muszę się odezwać. Nie zamierzam wtrącać się do ich sporu z Krzysztofem Kozłowskim i Janem Widackim, nie czuję się kompetentny. Chodzi mi tylko o fragment, którego najistotniejsze zdania zacytuję: "Niestety, niepoważnie brzmi stwierdzenie, że jakikolwiek wykształcony człowiek (...) mógł - żyjąc w systemie totalitarnym - sądzić, że rozmowa z funkcjonariuszem SB jest niezobowiązująca i nie niesie za sobą żadnych konsekwencji" i nieco dalej: "Czy można było nieświadomie pobierać pieniądze, dostawać prezenty albo np. paszport? (...) Czy przeciwnicy bezinteresownie obsypują się podarunkami?".

Ostatnie zdanie jest oczywiście całkowicie prawdziwe, protestuję jednak przeciw traktowaniu paszportu jako "podarunku" od SB. Autorzy, zapewne nieświadomie, twórczo rozwijają zasadę obowiązującą formalnie w PRL, że "paszport jest własnością Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej" i jest jedynie w ściśle określonym celu wypożyczany obywatelowi, który po użyciu obowiązany jest natychmiast dokument zwrócić. Jeśli dobrze rozumiem intencję autorów, sprawa jest dla nich jasna: uczciwi nie rozmawiali.

Nie zamierzam formułować ocen generalnych, mogę jednak - wedle zasady: "mów za siebie" - powiedzieć jasno: nie dlatego konsekwentnie składałem wniosek o paszport, bym oczekiwał "podarunku" od SB. Nie czułem się własnością władz peerelu i nadal uważam, że domagałem się tego, co mi się słusznie należało. Co więcej, uważałem - i nadal tak sądzę - że o podstawowe prawa, a prawo do swobody podróżowania do nich należy - trzeba się konsekwentnie upominać. Nawet jeśli szansa powodzenia jest niewielka, nie należy ustępować. Korzystałem przy tym z takich procedur, jakie były dostępne. Paszport wydawała milicja, więc stałem w kolejce przed bramą komendy milicji. Oczywiście zdawałem sobie sprawę z tego, że "biuro paszportów" to faktycznie jednostka SB, a jej pracownicy to funkcjonariusze. Doskonale rozumiałem, że rozmowa z tymi funkcjonariuszami nie jest niezobowiązująca. Więcej, wzbudzała obrzydzenie. Ale procedura wymagała złożenia wniosku osobiście, a więc - de facto - odbycia dobrowolnie rozmowy z funkcjonariuszem.

Ale - mówiąc szczerze - "esbek" przyjmujący wniosek o paszport należał dla mnie do tej samej kategorii funkcjonariuszy totalitarnego państwa co "esbek" w Urzędzie ds. Wyznań (właśnie on wydał mi kiedyś paszport, więc i kompetencje miał podobne). Podobną rolę pełnił "esbek" w Okręgowym Urzędzie Kontroli Publikacji i Widowisk, do którego przez kilka lat, tydzień w tydzień nosiłem kolumny przygotowanej do druku katolickiej "Niedzieli", by zechciał przybić pieczątkę i zezwolić na druk kolejnego numeru. Konsekwentnie dostarczałem mu na szpaltach teksty, co do których istniało duże prawdopodobieństwo, że je skreśli, i z równą konsekwencją przekonywałem, że skreślać nie powinien. Może i nie był formalnie funkcjonariuszem, ale na pewno pisał z każdej rozmowy notatkę, która trafiała nie tylko do centrali cenzury na ulicę Mysią w Warszawie, ale - nie miałem co do tego wątpliwości - w razie potrzeby, także do Urzędu ds. Wyznań i do SB. Na pewno żadna rozmowa z cenzorem nie była "niezobowiązująca", bo choć w walce z Kościołem narzędziem szczególnie ważnym i niebezpiecznym był "resort", to przecież "władza ludowa" korzystała w tej walce z różnych instrumentów.

Oczywiście, można było nie składać wniosku o paszport. Nie byłaby wtedy potrzebna rozmowa z esbekiem. Można było nawet nie prosić władz o zgodę na wydawanie książek i czasopism. Wtedy nie byłyby potrzebne rozmowy z cenzorami. Jeśli ksiądz nie zamierzał łatać dziur w dachu kościoła, nie musiał prosić w Urzędzie ds. Wyznań o pomoc w zakupie blachy. Można było także - choć za to już trafiało się do więzienia - odmówić złożenia przysięgi wojskowej. To postawa budząca najwyższy szacunek. Ale jednak niemal wszyscy mężczyźni własnoręcznie podpisywali rotę przysięgi, zobowiązując się do obrony socjalizmu nawet za cenę życia ("a gdybym tę przysięgę złamał, niech mnie dosięgnie surowa ręka sprawiedliwości ludowej"). Aż głupio o tym teraz przypominać...

Chciałbym, by publikacje dotyczące PRL-u pozwalały lepiej zrozumieć jej skomplikowaną rzeczywistość. Narodowej pamięci dotyczącej tamtych lat nie można redukować do "resortu" i jego działań. A gdy już o "resorcie" mowa: nikt nie wystawił mi nigdy tak wzorowej opinii, jak kapitan magister Olszewski, zastępca naczelnika wydziału w KW MO w Kielcach, gdy na użytek swoich przełożonych uzasadniał potrzebę mego dalszego internowania: "Wymieniony należał do czołowych teoretyków ruchu związkowego NSZZ »Solidarność« i był w tym środowisku wybijającym się działaczem". Co dla próżnej chwały na zakończenie odnotowuję, choć jestem świadom, że kapitan magister miał w tym również własny interes. Skoro ja "należałem do czołowych", to i jego zadania związane z "rozpracowaniem" mojej działalności należały do najważniejszych i najtrudniejszych.

JULIUSZ BRAUN

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 28/2006