Papieski łącznik

Dokumentacja SB o inwigilacji ks. Adama Bonieckiego to nie tylko ważny przyczynek do działań wywiadu PRL w Watykanie. Skłania ona też do nowych pytań o relacje Kościół-państwo w latach 80. i rolę Jana Pawła II dla budowania przestrzeni wolności, w której tacy duchowni jak ks. Boniecki mogli realizować swą misję.

27.01.2009

Czyta się kilka minut

Druk pierwszego wydania polskiego "L'Osservatore Romano". Od lewej: Antonio Magiotto, ks. Adam Boniecki i Elżbieta Jogałła. Watykańska drukarnia, 1979 r. /fot. z archiwum ks. Adama Bonieckiego /
Druk pierwszego wydania polskiego "L'Osservatore Romano". Od lewej: Antonio Magiotto, ks. Adam Boniecki i Elżbieta Jogałła. Watykańska drukarnia, 1979 r. /fot. z archiwum ks. Adama Bonieckiego /

Wybór Jana Pawła II sprawił, że wkrótce po 1978 r. pojawiła się możliwość poszerzenia jednej z przestrzeni wolności. Oto w relacjach Kościół polski i Watykan z jednej strony, a władze PRL z drugiej pojawiła się kwestia rozpowszechniania w kraju stworzonej wtedy polskiej edycji watykańskiego dziennika "L’Osservatore Romano". Polska wersja miała być miesięcznikiem - wydawanym w Watykanie, a więc poza komunistyczną cenzurą, ale kolportowanym w kraju, i to poza kontrolowanym przez władze obiegiem, bo głównie przez parafie. Szefem redakcji, mieszczącej się w Rzymie, Papież mianował ks. Adama Bonieckiego, marianina i redaktora "Tygodnika Powszechnego".

Wyjątkowość tej sytuacji sprawiła, że dzieje polskiego "L’Osservatore Romano" są dziś ważne nie tylko dla dziejów wolności prasy w PRL. Historyczny wymiar obecności watykańskiego pisma w komunistycznym państwie może wydawać się dziś, zwłaszcza dla młodego czytelnika, czymś abstrakcyjnym. Tymczasem pojawienie się w PRL polskiej edycji watykańskiego organu było precedensem - o konsekwencjach dla całego "bloku wschodniego". Nic dziwnego, że pismem i jego szefem zainteresowała się także bezpieka - SB w kraju i jej wywiad działający w Rzymie.

Byle bez kontrowersji

Zgodę władz PRL na rozpowszechnianie pisma poprzedziły długie ustalenia z Watykanem, w których władze próbowały uzyskać wpływ na kształt polityki redakcyjnej. W maju 1980 r., w czasie wizyty w Watykanie, wiceszef MSZ Józef Czyrek ustalił najważniejsze kwestie dotyczące wysyłki pisma do kraju i dystrybucji. Czyrek chciał podpisać w tej sprawie porozumienie między PRL a Watykanem, którego gwarantem miałby być Episkopat Polski, reprezentowany tu przez bp. Bronisława Dąbrowskiego (sekretarza Episkopatu); ze strony watykańskiej negocjatorem był abp Luiggi Poggi, kierownik Zespołu Stolicy Apostolskiej ds. Stałych Kontaktów Roboczych z Rządem PRL.

Jednak strona kościelna ustaliła, że władze PRL zostaną tylko poinformowane, iż "L’Osservatore" jako nieoficjalny periodyk Stolicy Apostolskiej będzie zawierać przemówienia i dokumenty papieskie oraz informacje o działalności papieża, Stolicy Apostolskiej i pracy duszpasterskiej Episkopatu. Miesięcznik miał być rozprowadzany we wszystkich diecezjach, w parafialnych punktach sprzedaży. Ostateczne decyzje zostały określone przez abp. Poggiego w liście do władz PRL z 7 listopada 1980 r.

Niewątpliwie biskupom i przedstawicielom dyplomacji watykańskiej zależało, aby pismo unikało kontrowersyjnych tematów i ograniczało się do publikacji oficjalnych dokumentów, unikając komentarzy o sytuacji w Polsce i "bloku wschodnim". Z kolei dla władz PRL pomysł z polską edycją "L’Osservatore" był ogromnym problemem nie tylko ze względu na obawę przed "wrogimi" treściami, jakie pismo mogło kolportować. Dostępne w każdym kościele i jednocześnie ukazujące się poza cenzurą, jako organ Watykanu - bądź co bądź, wrogiego socjalizmowi - łamało wszelkie ideologiczne zasady. Było jak wpuszczenie wrogiego agenta do chronionej twierdzy.

Konfuzja władz PRL była tym większa, że sprawę z niepokojem obserwowała Moskwa i inne "bratnie" stolice. I nie tylko obserwowały, ale też wyrażały niepokój. Świadczy o tym np. notatka sporządzona jesienią 1980 r. dla kierownictwa wywiadu NRD. W tej sytuacji było rzeczą oczywistą, że osoba redaktora naczelnego miesięcznika stanie się przedmiotem "działań operacyjnych" służb specjalnych PRL.

Sprawa "Ero"

I tak się też stało. Formalnie akcja zaczęła się 1 września 1980 r., gdy w III Wydziale Pierwszego Departamentu MSW (tj. w sekcji wywiadu zajmującej się m.in. Watykanem) złożono wniosek w sprawie objęcia ks. Bonieckiego tzw. rozpracowaniem operacyjnym; sprawie nadano kryptonim "Ero". Taki wniosek był rutynową procedurą, poprzedzającą dalsze działania - w zależności od zebranego materiału i potrzeb SB. Niewątpliwie zakładano, że jednym z efektów może być także próba werbunku ks. Bonieckiego.

W uzasadnieniu wniosku piszący go esbek podkreślał przede wszystkim bliskie kontakty ks. Adama Bonieckiego z Janem Pawłem II, czego dowodem miał być jego watykański awans.

Rozpoczynając działania, wywiad PRL dysponował już obszernym dossier na temat ks. Bonieckiego, który przez szereg lat - jak wynika z pozostałej w tej sprawie dokumentacji - był rozpracowywany przez pion IV ("wyznaniowy") SB w Krakowie. W informacji przygotowanej dla wywiadu szeroko opisano np. jego pracę duszpasterską w Krakowie, środowisko, w którym się obracał i kontakty, także międzynarodowe. SB wiedziała o jego kontaktach ze środowiskiem Komitetu Obrony Robotników oraz Studenckiego Komitetu Solidarności, a także o pomocy, jakiej udzielał "Kościołowi podziemnemu" w Czechach i na Słowacji. A także o jego ryzykownej wyprawie w latach 70. na Białoruś, gdzie ks. Boniecki (sam członek zakonu marianów) nawiązał kontakty z tamtejszymi marianami.

SB nie lekceważyła przeciwnika. Pisano, że ks. Boniecki to człowiek o dużych horyzontach myślowych, kulturze i inteligencji, który "potrafi nawiązać kontakt z ludźmi w różnym wieku i różnego pochodzenia".

Wyeliminowany, bo odmówił

Zbierając informacje o ks. Bonieckim, esbek z wywiadu przeanalizował materiały dostarczone mu przez kolegów z pionu "wyznaniowego", zawarte w rutynowej "Teczce Ewidencji Operacyjnej na Księdza" ( TEOK nr 32242) oraz w dokumentacji sprawy nr 9720. Poinformował przełożonych, że SB wielokrotnie próbowała nawiązać kontakt z ks. Bonieckim, w tym po raz pierwszy na terenie Olsztyna, gdzie w latach 50. przebywał w seminarium - po tym jak seminarzyści zgromadzenia marianów zostali wywiezieni z Bielan i osadzeni w Gietrzwałdzie.

Esbek odnotował, że 25 stycznia 1956 r. kleryk Boniecki wyraził zgodę na współpracę w rozmowie z oficerami WUBP w Olsztynie. Faktycznie, jak wspomina ks. Boniecki, rozmowa miała miejsce w Barczewie w siedzibie powiatowego urzędu ds. wyznań; nadano mu wówczas pseudonim TW "Adam".

Ks. Adam Boniecki sam opisywał tę historię w "Tygodniku" ("TP" nr 10/2006 z 5 marca 2006 r.), w artykule, w którym przedstawiał zawartość swojej "teczki" otrzymanej z IPN po nadaniu mu statusu pokrzywdzonego (w myśl obowiązującej wtedy ustawy). Pisał: "Po konfiskacie naszego domu zakonnego w Warszawie i wywiezieniu przez UB wspólnoty do Gietrzwałdu na Warmii, jako początkujący kleryk zostałem wezwany do Barczewa, do Powiatowego Urzędu ds. Wyznań. Tam pracownik UB prowadził ze mną kilkugodzinną rozmowę. Skołowany i wystraszony, podpisałem na koniec dokument, jak sądziłem, o zachowaniu tajemnicy.

Kiedy potem przebieg rozmowy dokładnie opowiedziałem przełożonemu, ten złapał się za głowę, uznał bowiem, że być może podpisałem także zgodę na współpracę. Po zastanowieniu zatelefonowałem do mego rozmówcy (zostawił mi swój numer) i poprosiłem o spotkanie. Pojechałem do Barczewa i - przyznaję, z duszą na ramieniu - powiedziałem mu, że zaszło nieporozumienie i że podpis, cokolwiek on znaczył, wycofuję. Wbrew obawom wszystko poszło gładko, ubek powiedział, że rozumie. Teraz w moim »teczkowym« życiorysie czytam: »25.01.1956 wyraził zgodę na współpracę, nie przekazał żadnej informacji. Wyeliminowany na skutek odmowy współpracy i nieprzydatności w dniu 17.02.1956«.

Kiedy [czytając akta w IPN - red.] trafiłem na tę wzmiankę, jak żywe stanęły mi przed oczami Barczewo i rozmowy. Wcześniej - kto nie chce wierzyć, niech nie wierzy - kompletnie znikły z mej pamięci. Tak już jest, że kiedy człowiek zachowa się jak idiota, woli tego nie pamiętać.

Z opisanych tu doświadczeń, które, jak widać, nie były ani straszne, ani dramatyczne, wyniosłem pewność, że zdecydowana odmowa jakiejkolwiek współpracy i kontaktów z SB w tajemnicy przed przełożonymi z reguły przynosi pożądany skutek".

Relację tę potwierdza to, co w 1980 r. napisali funkcjonariusze wywiadu PRL: iż "wymieniony [tj. ks. Boniecki] jest pozyskiwany do współpracy przez SB w Olsztynie jako tw. ps. Adam nr. rej. 3190", jednak "współpraca z nim zostaje zaniechana ze względu na jego nieprzydatność i nieprzekazywanie informacji".

SB w żadnym momencie prowadzenia sprawy przeciw ks. Bonieckiemu w latach 80. nie próbowała wykorzystać historii z 1956 r.

np. do próby szantażowania go - co także świadczy, iż nie traktowano tego jako tzw. materiału kompromitującego. Funkcjonariusze SB odnotowali, że gdy próbowano podchodzić ks. Bonieckiego w 1968 r., odmówił on, informując esbeków, że "godząc się na współpracę z SB, siłą rzeczy musiałby mówić o swojej działalności i swoich najbliższych, a to nie leży w jego naturze". SB dowiedziała się także wtedy, że ks. Boniecki o próbie werbunku poinformował przełożonych kościelnych i redakcję "Tygodnika Powszechnego".

"Pietro" z ambasady

Do swych działań w Rzymie i Watykanie wywiad PRL wykorzystywał głównie pracowników ambasady PRL we Włoszech. W pierwszej połowie lat 80. aktywną rolę odgrywał tu esbek o pseudonimie "Pietro", który prowadził działania operacyjne także przeciw ks. Bonieckiemu. Nazywał się on Edward Kotowski i uchodził w resorcie za specjalistę od Watykanu. Pracę w MSW zaczął w 1971 r., najpierw w pionie "wyznaniowym". Jak na esbeka, miał nietypowe zainteresowania: był historykiem sztuki, obronił doktorat na UAM w Poznaniu, znał kilka języków. W Polsce specjalizował się m.in. w werbunku kadry naukowej w środowisku uczelni kościelnych.

W październiku 1978 r. porucznik Kotowski został przekazany do dyspozycji Departamentu I MSW, tj. wywiadu PRL, i jako "Pietro" pojechał do Rzymu - oficjalnie jako II sekretarz ambasady, zajmujący się np. sprawami konsularnymi. Kotowski był też pracownikiem "Zespołu ds. Stałych Roboczych Kontaktów między Rządem PRL a Stolicą Apostolską".

Dyplomatyczne "przykrycie" było dla niego dobrą okazją do stałych kontaktów z Sekretariatem Stanu i innymi instytucjami watykańskimi. Ale jego głównym zadaniem była praca operacyjna z tzw. źródłami informacyjnymi i pozyskiwanie nowych agentów.

Jako dyplomata Kotowski miał możliwość kontaktowania się z polskimi duchownymi, np. uczącymi się w Rzymie bądź pracującymi w Watykanie, gdyż musieli oni co jakiś czas załatwiać w ambasadzie formalności. W takich okolicznościach nawiązał kontakt m.in. z o. Konradem Hejmą, który przekazał mu wartościowe materiały z Sekretariatu Stanu o relacjach Watykanu z władzami PRL.

Oficjalne kontakty z Kotowskim miał też ks. Boniecki, lecz - ku ubolewaniu "Pietra" - nie wyniknął z nich żaden sukces dla jego "pracy operacyjnej". Ostatecznie w styczniu 1984 r. Kotowskiego, już kapitana, przeniesiono do kraju, do Urzędu ds. Wyznań (tu zakończył karierę w stopniu majora, na tzw. etacie niejawnym). Być może to on pisał krytyczne noty o ks. Bonieckim, które powstawały wtedy w Urzędzie ds. Wyznań.

Ojciec Konrad informuje

Ponieważ wysiłki Kotowskiego nie przyniosły efektów, a MSW domagało się postępów w działaniach przeciw ks. Bonieckiemu, starano się podejść go z innej strony. W tym celu wykorzystywano jego pobyty w Warszawie, gdzie musiał załatwiać przedłużenie paszportu. Przy tej okazji esbecy z pionu "wyznaniowego" prowadzili z nim rozmowy, których efekt w postaci notatek lądował na biurkach esbeków z wywiadu.

Podział zadań był taki: Departament IV miał rozpracowywać kontakty ks. Bonieckiego w kraju; interesowały ich zwłaszcza znajome księdza. Natomiast komórki wywiadu śledziły jego poczynania we Włoszech i Watykanie.

Do bardziej intensywnej pracy przystąpiono wiosną 1983 r., gdy zbliżał się termin wizyty Papieża w Polsce - trudnej dla władz, bo wkrótce po stanie wojennym. SB uważała, że ks. Boniecki ma istotny wpływ na poglądy Papieża i pełni rolę jego nieformalnego łącznika z podziemną opozycją w Polsce oraz polską emigracją polityczną.

Między innymi z informacji przekazywanych przez o. Hejmę - którego interlokutorem był współpracownik wywiadu PRL Andrzej Madejczyk, mieszkający na stałe w Kolonii i prowadzony pod pseudonimem "Lakar" - centrala w Warszawie wiedziała, że ks. Boniecki ma bliskie kontakty z przedstawicielami zagranicznej Solidarności, w tym z szefem paryskich "Spotkań" Piotrem Jeglińskim i redaktorem Karolem Wagnerem, przedstawicielem Radia Wolna Europa w Rzymie, oraz z szefem Radia - Zdzisławem Najderem.

Informacje te znajdują się na taśmach, nagranych przez "Lakara" podczas spotkań z o. Hejmą, które zostały włączone do materiałów z rozpracowywania ks. Bonieckiego. Dysponował nimi także esbek koordynujący z Warszawy działania przeciw redaktorowi naczelnemu polskiej edycji "L’Osservatore Romano" (niektóre z tych notatek powtarzają wręcz sformułowania o. Hejmy, co pokazuje, jak uważnie ten materiał był studiowany i wykorzystywany przeciw innym osobom).

W dokumentacji działań przeciwko ks. Bonieckiemu są też informacje świadczące, iż wywiad PRL posiadał różne i dobrze zorientowane "źródła" w strukturach kościelnych. Wiedziano np. o jego rozmowie z ks. Popiełuszką, w której ks. Boniecki pytał o jego sytuację. Nie wiadomo, czy informację o tym wywiad dostał od agentów umieszczonych wokół ks. Bonieckiego czy ks. Popiełuszki. Ale byli to ludzie do ks. Bonieckiego nastawieni mało życzliwie. A biorąc pod uwagę liczbę "źródeł" wykazanych w dokumentacji ks. Bonieckiego, można powiedzieć, że w tym czasie był on jednym z najbardziej rozpracowywanych polskich księży poza krajem.

Zwróćcie na niego uwagę

Aby lepiej zrozumieć przyczyny takiego zainteresowania SB osobą ks. Bonieckiego, trzeba przedstawić kontekst jego działalności. Jego postać była solą w oku władz PRL, gdyż przemycał on w swym piśmie treści dla nich niewygodne. Oczywiście, musiał mieć świadomość, że władze mogą po prostu zatrzymać nakład i nie dopuścić do jego kolportażu w kraju. Tak stało się z numerem 5. z 1982 r., który zwolniono dopiero po interwencji przedstawiciela Episkopatu w KC PZPR. W czasie rozmowy w lipcu 1982 r. Kazimierz Barcikowski (członek Biura Politycznego KC PZPR, odpowiedzialny za kontakty z Kościołem) obiecał abp. Dąbrowskiemu, że numer ten będzie mógł być sprzedawany w kraju - i dodał: "Ale zwróćcie uwagę na Bonieckiego, przecież on nie ma wyczucia, co można wysyłać do naszego kraju w obecnej sytuacji. Jego działalność pozaredakcyjna nas niepokoi. Jest to kiepski polityk, który naraża redakcję Osservatore. (...) Pomyślcie o redaktorze, który by miał ducha kościelnego i był człowiekiem odpowiedzialnym".

W Watykanie nie wysłuchano sugestii Barcikowskiego - więc władze uznały, że trzeba działać radykalniej. Zatrzymano cały nakład nr 11-12/1982, a powodem było wydrukowanie tekstu wystąpienia delegata Stolicy Apostolskiej na posiedzeniu plenarnym KBWE w Madrycie, gdzie podkreślał on znaczenie doświadczenia Solidarności dla pokojowych przemian w Europie.

Także w późniejszych rozmowach władz z przedstawicielami Watykanu wracał temat działalności ks. Bonieckiego, którego pracę PRL-owski MSZ oceniał krytycznie, domagając się "wyciągnięcia wniosków ze stałego naruszania porozumienia z 1980 r. przez redakcję polskiego wydania Osservatore Romano" (z notatki ministra Stefana Olszowskiego z rozmowy z abp. Poggim z czerwca 1985 r.). Odpowiedzialny za problematykę watykańską Departament IV MSZ w lutym 1985 r. zalecał ministrowi Jerzemu Kuberskiemu (w latach 80. kierował on w "Zespołem ds. Stałych Kontaktów Roboczych między Rządem PRL a Stolicą Apostolską") wprost: "Kontynuujcie także naciski na zmianę linii redakcyjnej polskiego wydania Osservatore Romano".

Sąsiedzi też czytają

Naciski na Kościół, aby wyrzucił ks. Bonieckiego z funkcji, miały miejsce także w kraju - o czym świadczą np. zapiski z rozmów abp. Dąbrowskiego z szefem Urzędu ds. Wyznań Adamem Łopatką. Łopatka przedstawił działalność ks. Bonieckiego jako zagrożenie dla dialogu Kościół-państwo. Zarzucił mu bliskie kontakty z Radiem Wolna Europa, i "inspirowanie kół bliskich papieżowi zgodnie z linią Wolnej Europy". Łopatka wiedział też o kontaktach ks. Bonieckiego z władzami podziemnej Solidarności (Tymczasową Komisją Koordynacyjną). Gdy abp Dąbrowski, próbując bronić ks. Bonieckiego odparł, iż to pomówienia, Łopatka replikował, że "są na to dokumenty niepodważalne".

Dodatkowe napięcie spowodowało zatrzymanie nr 10. pisma z 1985 r. Tym razem władzom nie spodobała się treść życzeń Jana Pawła II z okazji Bożego Narodzenia dla Polaków oraz papieskie orędzie na Światowy Dzień Pokoju. Poirytowany Łopatka przekonywał abp. Dąbrowskiego w lutym 1985 r., że ks. Boniecki dopuścił się prowokacji, bo wiedział z "Tygodnika Powszechnego", że cenzura w kraju oba te papieskie teksty zdjęła z numeru "Tygodnika". A on "mimo to je drukuje i wysyła do kraju". Łopatka dowodził też, że papieskie orędzie i życzenia są wymierzone nie tylko w PRL, ale też we wschodnich sąsiadów. "Przecież nie tylko w Polsce czytają Osservatore. Dlaczego stawiacie nas w sytuacji przymusowej, że musimy tak zareagować" - pytał Łopatka retorycznie.

Nie tylko komuniści mieli problemy z krnąbrnym ks. Bonieckim. Abp Dąbrowski zanotował w 1980 r. rozmowę z abp. Achillem Silvestrinim (sekretarzem Rady ds. Publicznych Kościoła), który mówił, że "postawa red. Bonieckiego go niepokoi. L’ Osservatore powinno przede wszystkim przekazywać natchnione słowa Papieża, dlatego powinno być tak redagowane, aby mogło bezkolizyjnie docierać do Kościoła w Polsce".

Krakowska grupa trzymająca władzę

Obsesją bezpieki była tzw. grupa krakowska, jaką rzekomo tworzył wokół Jana Pawła II krąg duchownych, jego bliskich współpracowników, wywodzący się jeszcze z czasów krakowskich. Esbecy widzieli w tym zróżnicowanym gronie coś na kształt "grupy trzymającej władzę" przy Papieżu. Co ciekawe, informacje o "grupie krakowskiej" można spotkać nie tylko w dokumentach SB, ale też w poufnych raportach MSZ i Urzędu ds. Wyznań. Także w rozmowach przedstawicieli Kościoła w Polsce z watykańskimi prałatami pojawiał się temat "problemu krakowskiego" w Rzymie.

Zarówno komunistyczni urzędnicy, esbecy, jak i niektórzy przedstawiciele Kurii Rzymskiej byli przekonani, że "grupa krakowska" ma negatywny wpływ na Jana Pawła II. Rzekomo miała przekazywać mu fałszywe informacje o sytuacji w kraju, zwłaszcza w czasie stanu wojennego, i nastawiać go negatywnie do władz PRL i socjalizmu.

A ks. Boniecki był według wywiadu PRL ważną postacią "grupy krakowskiej". Zagrożenie z jego strony miało być szczególnie duże, gdyż utrzymywał kontakty z działaczami opozycji w kraju i systematycznie informował Papieża o sytuacji w Polsce i o podziemnej Solidarności. Zresztą informacje SB były tu prawdziwe: ks. Boniecki rzeczywiście relacjonował Janowi Pawłowi II swe rozmowy z działaczami podziemia.

Postanowiono więc zastosować wobec niego cały wachlarz działań w kraju i w Rzymie. Kontrolowano wszystkie jego prywatne kontakty, korespondencję, inwigilowano wszystkie osoby z jego środowiska, starano się uplasować agenturę w jego otoczeniu. Wreszcie - podejmowano kolejne próby jego werbunku. Wszystko po to, by go pozyskać albo przynajmniej doprowadzić do jego dyskredytacji bądź kompromitacji.

Na temat roli ks. Bonieckiego w Watykanie powstał w 1985 r. obszerny szkic na podstawie informacji uzyskanych od rzymskiego korespondenta PAP Mirosława Ikonowicza (zarejestrowanego przez Departament I jako źródło informacji "Metrampaż"). Podnosząc zalety charakteru i umysły ks. Bonieckiego, w charakterystyce znalazły się także następujące uwagi: "Truizmem byłoby pisanie o antykomunistycznej postawie polskich księży w Watykanie, ale u Bonieckiego cecha ta zmniejsza często możliwości prawidłowej diagnozy politycznej, podobnie jak jego antywłoska ksenofobia. Niechęć do Włochów, zwłaszcza do duchowieństwa włoskiego, wynika u niego w ogromnej mierze z przekonania, iż kuria rzymska w swej ogromnej, włoskiej większości tylko czyha na każde potknięcie Jana Pawła II (notabene w tym punkcie trudno o. Bonieckiemu odmówić słuszności)".

***

Mimo wysiłków wywiad PRL był wobec ks. Bonieckiego bezradny. W 1987 r., po tylu latach zbierania informacji, nadzorujący sprawę esbek musiał napisać, że ks. Boniecki "nie jest operacyjnie w pełni opracowany", dlatego proponuje podjęcie "bardziej intensywnych działań". Rozważano więc - nadal - albo próbę werbunku "pod obcą banderą" (jak to miało miejsce w przypadku o. Hejmy), albo prowadzenie działań mających zdyskredytować ks. Bonieckiego. Ale w efekcie nie zrobiono praktycznie nic.

W 1988 r. próbował go jeszcze podchodzić esbek o pseudonimie "Albano", oficjalnie pracownik ambasady. Po czym napisał w raporcie, że ks. Boniecki nie jest zbyt rozmowny.

Dopiero w marcu 1989 r. SB postanowiła dać sobie spokój i zakończyła akcję przeciw ks. Bonieckiemu. W ostatnim zdaniu dokumentacji - po stwierdzeniu, że materiały należy złożyć do archiwum - zanotowano, iż "sprawa nie nadaje się do celów szkoleniowych".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 05/2009

Podobne artykuły