Awantura w raju

Na Malediwach, republice tysiąca rajskich wysepek ukochanych przez bogatych turystów, doszło do politycznego kryzysu, grożącego wciągnięciem dwóch światowych potęg, Indii i Chin.

25.02.2018

Czyta się kilka minut

Prezydent Malediwów Yameen Abdul Gayoom w otoczeniu ochroniarzy, Male, 3 lutego 2018 r. / Fot. Mohamed Sharuhaan / AP Photo / East News
Prezydent Malediwów Yameen Abdul Gayoom w otoczeniu ochroniarzy, Male, 3 lutego 2018 r. / Fot. Mohamed Sharuhaan / AP Photo / East News

Awantura wybuchła w pierwszych dniach lutego, gdy malediwski Sąd Najwyższy niespodziewanie unieważnił wyroki więzienia, wydane wcześniej na przywódców miejscowej opozycji. Sąd uznał, że wydano je z pobudek politycznych, wobec czego opozycyjnych działaczy należy niezwłocznie wypuścić na wolność. Dodatkowo, Sąd Najwyższy unieważnił wcześniejszy wyrok, odbierający mandaty poselskie 12 politykom rządzącej partii, którzy postanowili przejść do obozu opozycji.

Orzeczenia Sądu Najwyższego spadły na Malediwy jak grom z jasnego nieba. Oznaczały, że w listopadowych wyborach prezydenckich panujący od 2013 r. szef państwa Abdullah Yameen Abdul Gayoom mógłby mieć poważnych rywali, a już teraz, po przywróceniu posłów-dezerterów, rządząca partia straci większość w parlamencie, który – oskarżywszy prezydenta o dyktatorskie zapędy – mógłby zacząć procedurę odsuwania go z urzędu.

Prezydent ani myślał na to pozwolić. Posłał wojsko i policję (dwóch kolejnych komendantów musiał zwolnić, bo odmówili wykonania rozkazu) na parlament i Sąd Najwyższy. Dwóch z pięciu sędziów Sądu Najwyższego zostało aresztowanych pod zarzutem korupcji i działalności wywrotowej, a trzech pozostałych natychmiast unieważniło wyroki sprzed kilku dni – przywódcy opozycji mieli pozostać w więzieniu, a posłowie-dezerterzy poza parlamentem. W telewizyjnych orędziu prezydent Yameen ogłosił, że wprowadza w kraju stan wyjątkowy – najpierw miał trwać tylko dwa tygodnie, ale po ich upływie stan wyjątkowy przedłużono do 22 marca.

Indyjska domena

Spór o władzę między prezydentem i sędziami pozostałby pewnie problemem wyłącznie 400-tysięcznej ludności idyllicznej, wyspiarskiej republiki na równiku, gdyby nie to, że z racji jej geograficznego położenia interesują się nią dwie azjatyckie potęgi – Indie i Chiny.

Indie od lat uważają Ocean Indyjski i rozrzucone na nim wyspy za swoją domenę. Indyjskie wojsko interweniowało na Sri Lance (dawnym Cejlonie), gdy toczyła się tam wojna domowa między rządzącymi w Kolombo Syngalezami a Tamilami. Indyjscy komandosi lądowali też na Malediwach, gdy w 1988 r. jeden z miejscowych polityków wraz z oddziałem wynajętych na Sri Lance tamilskich partyzantów próbował dokonać zamachu stanu i przejąć władzę w Male, malediwskiej stolicy, w której mieszka jedna trzecia ludności całego kraju.

Indie, roszczące sobie tytuł najbardziej demokratycznego kraju Azji, zdecydowały się na tamtą inwazję, by w imię geopolitycznych interesów bronić władzy panującego tam od 10 lat dyktatora Maumoona Abdula Gayooma (rządził potem jeszcze dwie dekady), którego obecny prezydent jest przyrodnim bratem. Ich polityka wobec Malediwów przypominała prawdziwą ekwilibrystykę: mając na względzie interesy Delhi popierało rządy dyktatora Gayooma, dbając jednak o wizerunek nauczycielki demokracji, wspierało też malediwską opozycję, na której czele pod koniec lat 80. stanął były dziennikarz Mohammed „Anni” Nasheed.

Gayoom długo się wzbraniał przed demokratyzacją i zamiast mierzyć się z młodszym o 30 lat Nasheedem w wolnych wyborach, wolał go wsadzić do więzienia i poddawać torturom. W końcu jednak uległ indyjskim naciskom i w 2008 r. zgodził się stanąć z Nasheedem i innymi dysydentami w uczciwej elekcji. Pierwszą rundę wygrał, więc do drugiej przystępował pewny zwycięstwa. Niespodziewanie jednak przegrał i w ten sposób 50-letni dziś Nasheed został pierwszym prezydentem Malediwów, wybranym w wolnych, wielopartyjnych wyborach.

Rząd pod wodą

Jako prezydent Nasheed zabiegał o przyjaźń z Indiami i Zachodem. Zasłynął ze zwołanego pod wodą posiedzenia rządu, na które, cztery metry pod powierzchnią oceanu, ministrowie przybyli w strojach płetwonurków. Chciał w ten sposób zwrócić uwagę świata na ocieplanie klimatu i wynikający z niego podnoszący się poziom mórz i oceanów, zagrażających zalaniem wyspiarskich krajów. W pamięci rodaków rządy Nasheeda zapisały się jednak jako czas głębokiego kryzysu gospodarczego (objął większość państw świata) i politycznej zawieruchy. Pokonany przez niego Gayoom nie wycofał się z polityki, a wierni mu wojskowi, policjanci i urzędnicy sabotowali nowego prezydenta. Uliczne rozruchy w 2012 r. skłoniły w końcu Nasheeda do dymisji, a rok później, w nowych wyborach został pokonany w dogrywce przez krewniaka Gayooma, Abdullaha Yameena.


Czytaj także: Strona Świata: reportaże i analizy Wojciecha Jagielskiego w specjalnym serwisie "Tygodnika"


Gayoom poparł kuzyna tylko po to, by zemścić się na swoim pogromcy, Nasheedzie. Yameen nie zamierzał być jednak prezydentem-marionetką. Pierwsze dwa lata rządów wystarczyły, żeby pozbyć się wszystkich rywali i konkurentów. Przywódcy opozycji, pod sfingowanymi zarzutami, trafili do więzień, a Nasheed, skazany w 2015 r. na 13 lat więzienia za terroryzm, zachował wolność wyjeżdżając z kraju (najpierw udał się do Wielkiej Brytanii na leczenie, a potem, uzyskawszy tam azyl polityczny, przeniósł się na Sri Lankę).

Yameen pozbył się też dobrodzieja, przyrodniego brata Gayooma. Żeby zabezpieczyć się przed jego ewentualnym powrotem do polityki, kazał wpisać do konstytucji, że o stanowisko prezydenta nie może ubiegać się nikt, kto ukończył 65. rok życia (Yameen dobiega sześćdziesiątki, Gayoomowi stuknęła osiemdziesiątka). Rozgromiwszy opozycję, zabrał się też za odbieranie niezależności dziennikarzom, a przede wszystkim sędziom. W listopadzie, kiedy zamierzał ubiegać się o reelekcję, byłby jedynym poważnym kandydatem w wyborach.

Odkąd objął władzę w Male, Yameen postawił w polityce zagranicznej na Chiny, Arabię Saudyjską i Pakistan, konkurentów i nieprzyjaciół Indii, które wspierały jego rywali. Saudyjczycy pojawili się na Malediwach po tsunami, które zalało wyspy w 2004 r.: przybyli z pomocą po klęsce żywiołowej, ale od tego czasu w malediwskich meczetach zaczęła dominować przeszczepiona z Arabii Saudyjskiej wahabicka, skrajna, wojownicza odmiana islamu, a prezydent Yameen oskarżał odtąd swoich wrogów, że są wrogami muzułmanów.

Jeden pas i jedna droga

Póki w Male rządzili faworyci i protegowani Indii, Gayoom i Nasheed, Chiny nie miały tam nawet własnej ambasady (otworzyły ją dopiero w 2011 r.). Przejęcie władzy przez Yameena, uznano w Pekinie za dobrą okazję do „nowego otwarcia”. Zabiegając dla swojej gospodarki o surowce i szlaki zaopatrzenia, Chińczycy od kilku już lat odtwarzają dawny „Jedwabny Szlak”, rozbudowany ostatnio w strategię „Jednego pasa i jednej drogi”. Realizując jej zamysły, Chińczycy budują w Azji Środkowej, na Bliskim Wschodzie i w Afryce drogi, linie kolejowe, rurociągi, gazociągi i porty. Przecinające Ocean Indyjski szlaki handlowe (przechodzi nimi jedna trzecia światowego handlu), wiodące przez cieśniny Malakka, Ormuz i Bab el-Mandeb na Bliski Wschód, do Afryki i Europy sprawiły, że tamtejsze wyspy i porty stały się dla Chin jednym z najważniejszych elementów geopolitycznej strategii.

Latem zeszłego roku Chiny otworzyły w Dżibuti swoją pierwszą w Afryce i w ogóle za granicą bazę wojenną. Wiosną władze Pakistanu oddały im za długi w 40-letnią dzierżawę port w Gwadar, a władze Sri Lanki – w 99-letnią dzierżawę port w Hambantocie.

Malediwy, położone pośrodku Oceanu Indyjskiego, też wzbudziły chińskie zainteresowanie. Prezydent Xi Jinping, jako pierwszy chiński przywódca, w 2014 r. złożył oficjalną wizytę w Male, a w następnych latach Pekin zaczął pakować setki milionów dolarów w malediwską infrastrukturę i turystykę (jedna trzecia z 1,5 miliona turystów odwiedzających co roku Malediwy pochodzi z Chin). W 2015 r. Yameen kazał poprawić konstytucję tak, by zezwalała na sprzedaż ziemi cudzoziemcom, a zaraz potem na Malediwach rozeszły się plotki, że Chińczycy kupią w ten sposób kilkanaście z tysiąca rajskich wysp, pobudują sobie na nich własne kurorty, założą port wojenny. Pogłoski te nasiliły się tylko, gdy latem 2017 r. z „przyjacielską wizytą” do portu w Male zawinęły trzy chińskie fregaty. Zwieńczeniem przymierza między potężnymi Chinami i maleńkimi Malediwami była wizyta, jaką pod koniec roku złożył w Pekinie prezydent Yameen, który nie zważając na protesty rodzimej opozycji, podpisał z Chińczykami układ o wolnym handlu.

Przywódcy opozycji z Nasheedem na czele oskarżają Yameena, że za polityczną kuratelę, a przede wszystkim za łapówki i prowizje wyprzedaje Malediwy Chińczykom i że jak Pakistan i Sri Lanka, nie mogąc spłacić długów, będzie musiał oddawać im rajskie wyspy jedna po drugiej. Nasheed obliczył, że ponad trzy czwarte zagranicznych długów Malediwów już przypada na Chiny.

Zakłopotane potęgi

Przyglądając się z narastającym niepokojem chińskiej ekspansji na Oceanie Indyjskim, Hindusi podpisali w styczniu umowę z władzami Seszeli i zbudują tam własną bazę wojenną. Ale na leżących pod samym nosem Malediwach niewiele mogąc wskórać. Przebywający na wygnaniu na Sri Lance Nasheed wzywa Indie, by dokonały kolejnej inwazji zbrojnej na Malediwy i przywróciły tam demokrację.


Czytaj także: Mój kontynent: Wojciech Jagielski o Indiach i swojej nowej książce


Indie nie mogą sobie jednak na nią pozwolić. Tym bardziej, że sprzeciwia się jej prezydent Yameen, który, obawiając się lądowania Hindusów, wysłał już swoich emisariuszy do Chin, Pakistanu i Arabii Saudyjskiej. Indie skrytykowały jego rządy jako niezgodne z demokratycznymi obyczajami i uznały, że przedłużenie stanu wyjątkowego odbyło się z pogwałceniem konstytucji, gdyż podczas stosowanego posiedzenia Madżlisu obecnych było tylko 38 posłów z rządzącej partii, a nie co najmniej 43, jak stanowi ustawa zasadnicza. „Indie są bardzo zaniepokojone obecnością Chińczyków na Malediwach, ale niewiele mogą zrobić” – ocenia David Brewster z National Security College w australijskiej Canberry. – „Hindusi ucieszyliby się gdyby na Malediwach udało się odsunąć od władzy Yameena, ale nikt w Delhi nie wie, jak tego dokonać. Głównym zmartwieniem Indii na Malediwach nie jest przywrócenie tam demokracji, ale pozbycie się Chińczyków”.

Ale swoją skłonnością do dyktatorskich rządów i ostentacyjnie deklarowaną przyjaźnią, Yameen stawia w trudnej sytuacji także Chiny. Nie mogą odwrócić się od sojusznika, bo przykład ten mógłby zachwiać wiarą w Pekin innych chińskich sprzymierzeńców, takich jak Rodrigo Duterte z Filipin czy Nicolas Maduro z Wenezueli. Z drugiej strony Pekin nie chciałby z powodu Malediwów narażać na szwank swoich stosunków z Indiami, a także ONZ i Zachodem, które zgodnie potępiły politykę Yameena (ten z kolei odmówił nawet udzielenia audiencji przybyłym na Malediwy ambasadorom Unii Europejskiej, Wielkiej Brytanii i Niemiec).

Postawione przed niełatwym wyborem Chiny trzymają się póki co swojej żelaznej zasady w polityce zagranicznej i powtarzają, że kryzys na rajskich wyspach jest wewnętrzną sprawą ich władz i ich mieszkańców, i nikt nie powinien się w ten spór wtrącać. Pekin pamięta jednak, że bezwarunkowo popierając w świecie niepopularnych, ale sprzymierzonych z nim przywódców (a Yameena na Malediwach mają nie tylko za dyktatora, ale i łapówkowicza) sam naraża się na wrogość ich rodaków. Tak stało się w afrykańskiej Zambii, gdzie opozycja wygrała wybory korzystając z powszechnego niezadowolenia z chińskiej wszechobecności. To samo powtórzyć się może na leżącej po sąsiedzku Malediwów Sri Lance, gdzie opozycja wygrała właśnie wybory samorządowe, zarzucając władzom między innymi to, że wysługują się Chińczykom i wyprzedają im kraj.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej