Arabia, rok 2004

Morze Śródziemne, akwen, wokół którego wyrosło wiele cywilizacji, jest dziś jak krzywe zwierciadło: po jednej stronie Europa, która rozdzieliwszy państwo i religię, przeszła rewolucję przemysłową i oświeceniową, a po lekcjach nazizmu i komunizmu właśnie się jednoczy. Po drugiej świat arabski - mimo dziedzictwa wielkich cywilizacji i odwołań do jedności postępujący drogą dezintegracji i alienacji.

15.02.2004

Czyta się kilka minut

Posiłkując się religijną i antyizraelską retoryką, mniej lub bardziej autorytarne reżimy wciąż usprawiedliwiają swój opór wobec demokratycznych zmian. Z kolei w ciągu 11 lat dzielących porozumienie egipsko-izraelskie z Camp David (1979 r.) od irackiego najazdu na Kuwejt (1990 r.) rozpadła się - chwiejna już wcześniej - jedność polityczna świata arabskiego. Podział nastąpił na sojuszników Iraku (zwalczającego w latach 80. rewolucyjny Iran) oraz na sympatyków islamskiego odrodzenia w Teheranie (to głównie Syria i Libia). Z czasem konflikt iracko-irański wygasł, nie osłabła natomiast powszechna w regionie frustracja powodowana niemożnością skutecznej reakcji na działania Izraela. W końcu amerykańska interwencja przeniosła “starcie cywilizacji" do wnętrza świata arabskiego.

Co teraz okaże się silniejsze? Czy pozytywny wpływ zmian w Iraku? Czy rozdrażnienie Arabów, dostatecznie już upokorzonych klęskami w Palestynie? Targanie za brodę wydobytego z nory tyrana może okazać się mieczem obosiecznym: wielu Arabów - nawet tych, których cieszy obalenie Saddama Husajna - kojarzy te sceny z ogólnym stosunkiem sił w świecie. W każdym razie wiele wskazuje, że - jak prognozują arabscy komentatorzy, np. autor ukazującego się w Londynie arabskiego dziennika “Asz-Szarq al-Awsat" (z 1 stycznia) - w 2004 r. możemy być świadkami wielu niezwykłych wydarzeń po drugiej stronie “lustra".

Przemierzając świat arabski z zachodu na wschód, przyjrzyjmy się krajom, w których ten rok zapowiada ciekawe wydarzenia.

Wojna i spokój

Formalnie republika prezydencka, faktycznie quasi-dyktatura, rozdarta od lat beznadziejną wojną domową między armią rządową a islamskimi fundamentalistami, Algieria oczekuje w tym roku powtórzenia sytuacji sprzed pięciu lat - gdy Abdelaziz Buteflika stanął do wyborów prezydenckich jako jedyny kandydat, po tym jak sześciu konkurentów wycofało się w przeczuciu fałszerstw.

Teraz sytuacja się powtarza, od kiedy niedawną decyzją sądu zamrożono działalność Partii Frontu Wyzwolenia Narodowego. W ten sposób zamknięto szanse wyborcze przed Ali ibn Flisem, liderem Frontu. Wcześniej konferencja tej partii odmówiła Buteflice wyraźnego poparcia w kwietniowych wyborach - i to skłoniło prezydenta do przypomnienia o swoim dawnym rewolucyjnym wcieleniu. Stworzył na potrzeby wyborów własną trampolinę (Ruch Reformatorski) i sięgnął po sąd, by pokazać politykom Frontu ich właściwe miejsce.

Algierskie społeczeństwo, będące przedmiotem, a nie podmiotem zarówno wojny domowej, jak i starć politycznych w obozie władzy, wyczekuje tymczasem reakcji wojska, o którym mówi się, że jego zdanie (wypowiadane zwykle zakulisowo) decyduje o wszystkim. Armia na razie milczy i znawcy Algierii twierdzą, że być może wybiera milczenie, bo woli czekać z boku na wynik starcia i w konsekwencji osłabienie protagonistów.

Niewielkie wydają się szanse wyborcze organizacji islamskich, choć mają one wpływ na zachowanie ulicy. Podczas gdy lider fundamentalistów Abbasi Madani leczy się za granicą, a jego Islamski Front Ocalenia jest dalej zakazany, inni przywódcy islamscy jak Abdallah Dzaballah czy Abu Dżurra Sultani nie wydają się poważnymi konkurentami dla Butefliki. Wyjątkiem może okazać się Ahmad Talib al-Ibrahimi, dawny szef MSZ, szanowany przez przedstawicieli algierskiego islamu politycznego.

Rzadko zauważamy w dość stabilnej Tunezji coś więcej niż tylko cel wycieczek. Tymczasem prezydent Zain al-Abidin bin Ali startuje w tym roku w kolejnych wyborach, które odbędą się w innej atmosferze niż wybory w sąsiedniej Algierii. Zain al-Abidin bin Ali doszedł do władzy w wyniku tzw. Białej Rewolucji w 1987 r., odsuwając założyciela państwa tunezyjskiego al-Habiba Burgibę. Jego celem jest stabilność, kolejna kadencja i kontynuacja dotychczasowej polityki “drobnych kroków".

W maju 2002 r. w Tunezji odbyło się referendum w sprawie wprowadzenia poprawki do konstytucji, umożliwiającej prezydentowi kolejne kandydowanie (przy kadencji trwającej 5 lat). Kolejny krok nastąpił w lipcu 2003 r.: pozwolono wówczas partiom opozycyjnym, mającym reprezentację w parlamencie, na wystawienie swojego kandydata w wyborach prezydenckich. Jednak szanse kandydatów opozycji (Społecznej Partii Wyzwoleńczej i Partii Jedności Ludowej), Munira al-Badżi i Muhammada Buszeicha, są niewielkie.

Postęp tu, postęp tam

Kraj, w którym pracowało i pracuje na kontraktach wielu Polaków, był do niedawna jednym z “kandydatów" do kolejnej amerykańskiej interwencji. Stało się inaczej: dla Libii rok 2004 zaczął się wyjątkowo dobrą sytuacją międzynarodową, jakiej państwo to nie doświadczyło od obalenia monarchii w 1969 r. przez pułkownika Muammara Kadafiego.

Powodem była grudniowa deklaracja Kadafiego o zrezygnowaniu z broni masowego rażenia, w tym z programu jądrowego. Nastąpiło to w ślad za sierpniową decyzją wypłacenia odszkodowań rodzinom ofiar zamachu na samolot nad szkockim Lockerby w 1987 r. Tym sposobem - mimo negatywnych ocen, z jakimi kroki te spotkały się w kręgach arabskich i muzułmańskich - Libia uczyniła wiele, by zniknąć z nieformalnej listy sześciu krajów pozostających na amerykańskim celowniku, z czego pięć to kraje arabskie i/lub muzułmańskie. Jeszcze rok temu były to: Irak, Iran, Korea Północna, Libia, Sudan i Syria.

Przy okazji warto zauważyć, że Kadafi jest obecnie najdłużej rządzącym przywódcą arabskim, a tylko dwóch afrykańskich (Libia ma silne ambicje przewodzenia Afryce), Ijadima w Togo i al-Hadżdż Omar Bongo w Beninie, ma dłuższe staże na stanowisku głowy państwa.

Dużo mówi się o kluczowej pozycji Egiptu w świecie arabskim i na Bliskim Wschodzie. Dość zauważyć, że kairska ambasada USA ma najliczniejszy na świecie personel: siedem tysięcy osób (sic!). Eksperci gospodarczy uważają, że obniżenie wartości funta egipskiego doda impulsu eksportowi. Pomocny może okazać się dynamicznie rozwijający się sektor turystyczny. Warunek to polityczna stabilność.

Rządząca niemal niepodzielnie od lat Narodowa Partia Demokratyczna zwołała we wrześniu 2003 r. kongres pod hasłem “Prawa obywatela", co zaowocowało powołaniem Najwyższej Rady Praw Człowieka i zezwoleniem na demonstracje uliczne będące reakcją na politykę regionalną (tj. wojnę w Iraku czy sprzeciw wobec działań Izraela w stosunku do Palestyńczyków). Oczywiście, kwestie polityki wewnętrznej pozostają dla manifestantów tabu.

Pewne “odprężenie" nastąpiło też w napiętych dotąd stosunkach świeckiego państwa egipskiego z opozycją islamską, czego wyrazem było zwolnienie z więzień wielu działaczy zakazanych organizacji, w tym Umara Zuhdi, lidera al-Gama’a al-Islamija. Mimo zakulisowych rozmów, nie doszło natomiast do postępu w negocjacjach z główną organizacją nielegalnej opozycji, Bractwem Muzułmańskim.

Kwestia wiarygodności

Specyficzną rolę odgrywa znajdujący się na granicy świata arabskiego i Czarnej Afryki Sudan, czyli formalnie od 1986 r. Islamska Republika Sudanu. Podpisanie umowy pokojowej między rządem generała Umara al-Baszira a przywódcą opozycyjnego (inaczej: rebelianckiego) Ludowego Ruchu Wyzwolenia Sudanu, mającego opacie w chrześcijańskim i animistycznym południu kraju, może otworzyć nową (miejmy nadzieję, pozytywną) kartę w dziejach wojen na kontynencie afrykańskim.

Wprowadzenie tego papierowego na razie pokoju w życie będzie testem wiarygodności dla rządzącej w Chartumie elity muzułmańsko-arabskiej - w obliczu uzasadnionej nieufności, jaką darzą Chartum chrześcijańskie i animistyczne plemiona z południa. Punktem kulminacyjnym testu będą zapowiadane wybory parlamentarne pod kontrolą międzynarodową i sposób skonsumowania zwycięstwa (bądź porażki) przez obie strony pozostające dotąd w krwawym konflikcie.

Tymczasem z rosnącą siłą daje o sobie znać tlący się od lat na zachodzie Sudanu konflikt z plemionami regionu Dar Fur. W grudniu ogłoszono fiasko dwustronnych negocjacji, prowadzonych w stolicy sąsiedniego Czadu. Umar al-Baszir ryzykuje tym samym stratę świeżo zdobytych laurów “gołąbka pokoju", a Sudan niemożność wyjścia z zaklętego kręgu wojny domowej, w którym pozostaje jeszcze od czasów sprzed uzyskania niepodległości w 1956 r.

W ciągłym zawieszeniu

Liban w założeniu był krajem konfliktów. Francuzi wyznaczyli jego granice, wyłączając go z geograficzno-historycznej Syrii w ten sposób, aby na “skrojonym" tak terenie uzyskać lojalną sobie większość chrześcijańską. Obecnie dyskretna kuratela (de facto polityczna kontrola) ze strony Syrii wydaje się najskuteczniejszą receptą na pokój. Nie dla wszystkich Libańczyków jest to sytuacja komfortowa.

W październiku kończy się kadencja prezydenta Libanu Emila Lahuda, którego Zgromadzenie Narodowe wybrało w 1998 r. Trwają dyskusje, czy dojdzie do przedłużenia przez parlament jego kadencji - tak jak stało się w przypadku poprzedniego prezydenta Iljasa al-Harawi. Libańska opinia publiczna jest głęboko podzielona w kwestii zasadności wprowadzenia koniecznych w tym celu poprawek do konstytucji. Do zwolenników wprowadzenia poprawki umożliwiającej reelekcję należy kler maronicki, stanowiący zaplecze prezydenta Lahuda - który sam jest maronitą. Przeciwnicy uważają, że konstytucja nie jest ordynacją wyborczą i nie powinna być zmieniana dla ponownego wybrania głowy państwa. Przeciw zmianom jest też frakcja parlamentarna premiera Rafika al-Hariri. Niekończące się nieporozumienia tego ostatniego z prezydentem doprowadziły obu polityków do zerwania wzajemnych kontaktów.

Przy okazji wyborów prezydenta Libanu istotną rolę pełni czynnik zewnętrzny, działający tak otwarcie, jak i zza kulis. Choć wyznaczenie kandydatów startujących w wyborach pozostaje w gestii parlamentu, wielu posłów spogląda na zdanie mediów i konstytucjonalistów. Z kolei na ich postawy silny wpływ wywiera tradycyjnie Syria. Ale także i Waszyngton - zwłaszcza po 11 września, od kiedy ogromnie wzrosło geopolityczne znaczenie Libanu.

Dylemat strażnika Mekki

Pozornie statyczna Arabia Saudyjska odgrywa niezwykłą rolę nie tylko dla Arabów, ale wszystkich muzułmanów. Co roku kilka milionów pielgrzymów wszelkich możliwych orientacji politycznych spotyka się na Święcie Ofiarowania (w tym roku przypadało na przełom stycznia i lutego i skończyło się zadeptaniem kilkuset wiernych przez spanikowany tłum), by potem swe skonfrontowane idee roznieść od Maroka po Indonezję i od Tanzanii po Bośnię.

Arabia Saudyjska rozpoczęła swoje zmagania z polityczną odnową, o której od dawna marzy wielu Saudyjczyków. Silnym bodźcem jest wycofanie z kraju baz amerykańskich (które przeniosły się do sąsiedniego Kataru i Kuwejtu), a zwłaszcza sytuacja w sąsiednim Iraku: zapowiedź wyborów, demokratyzacji, eksplozja wolnej prasy - wszystko to wytwarza nacisk na konserwatywny dom panujący Saudów. Sędziwy król Fahd stoi w obliczu poważnego kryzysu w stosunkach z USA.

Zapowiadana odwilż jest często określana jako zbyt nieśmiała, ale monarchia Saudów nie jest zwyczajnym państwem. Król Fahd jest strażnikiem niedostępnych dla innowierców świętych miejsc islamu (Mekki i Medyny), co kieruje na jego kraj oczy ponad miliarda muzułmanów na całym świecie. Ogromne bogactwa ropy i gazu pomagają sponsorować kosztowne akcje charytatywne, zjednując Arabii Saudyjskiej sympatię biednych i ogarniętych wojną ludów muzułmańskich.

Do najważniejszych punktów zwrotnych w saudyjskiej polityce wewnętrznej 2003 r. należy wprowadzenie zmian w prawie, umożliwiających przeprowadzenie w tym roku wyborów samorządowych. Kształtują się pierwociny pierwszych saudyjskich stowarzyszeń: dziennikarzy i praw człowieka. To zapowiedź rewolucyjnych zmian w kraju znanym z polityki drobnych kroków i zachowawczości.

Innym czynnikiem wpływającym na saudyjską politykę jest ogromna powierzchnia tego kraju (prawie 2 mln km kw.). Zjednoczenie tak ogromnego obszaru Półwyspu Arabskiego nastąpiło za panowania króla Abd al-Aziza ibn Abd ar-Rahmana w ciągu zaledwie 30 lat (od jego wkroczenia do Rijadu w 1902 r. do założenia państwa w 1932 r.). Jednak spełnienie rozbudzonych oczekiwań wymaga odpowiednich zasobów. I w tym przypadku szczęście sprzyja Saudom: roczny dochód narodowy to 184 mld dolarów, przy 25 mln ludności.

2004: znowu Irak

W ubiegłym roku Irak zajmował 80 proc. miejsca w relacjach arabskich mediów z zagranicy i znaczące miejsce w przekazach mediów zachodnich. Także rok 2004 będzie znowu rokiem Iraku: kraj otrzyma nową konstytucję, odbędzie się precedensowy sąd nad niedawnym tyranem oraz - niezwykłe w tym rejonie świata - wolne wybory. Wielu obserwatorów na Bliskim Wschodzie z nadzieją, ale i z obawą patrzy na - federalną najpewniej - przyszłość Iraku. Ci pierwsi to liczne mniejszości w innych państwach arabskich i muzułmańskich. Ci drudzy to obawiający się rozpadu kraju Arabowie.

Sąsiedzi Iraku, zwłaszcza kraje arabskie i Iran, czują się postawieni pod coraz silniejszym naciskiem Ameryki i jej sojuszników. Powszechnie uważa się, że USA będą próbowały przemodelować Bliski Wschód. Demokratyczny, wielonarodowy i wielowyznaniowy, a zarazem muzułmański w charakterze Irak będzie niewygodnym punktem odniesienia dla autorytarnych sąsiadów.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2004