Antarktyda: Reaktywacja

Nigdy nikt nie dzwonił do mnie z tak daleka. Moje „halo” musi pokonać ponad 14 500 kilometrów w linii prostej, by dotrzeć do uszu prof. Marka Lewandowskiego w Oazie Bungera na Antarktydzie.

31.01.2022

Czyta się kilka minut

Podniesienie flagi w polskiej stacji badawczej w Oazie Bungera. 23 stycznia 2022 r. / ADAM NAWRO / MATERIAŁY PRASOWE
Podniesienie flagi w polskiej stacji badawczej w Oazie Bungera. 23 stycznia 2022 r. / ADAM NAWRO / MATERIAŁY PRASOWE

Tak naprawdę mój głos pokonuje dużo większy dystans, bo rozmawiamy dzięki telefonii satelitarnej. Ale żeby cokolwiek usłyszeć, profesor i tak musi stać na zewnątrz, co przy antarktycznych chłodach i huraganowych wiatrach jest bardzo nieprzyjemne. – Dotarliśmy tu i ożywiliśmy stację. Teraz zabieramy się za cel numer dwa: bezpieczny powrót do domu – mówi uradowany geofizyk.

Prof. Lewandowskiemu w misji towarzyszą: geolożka Monika Kusiak i geomorfolog Adam Nawrot z Instytutu Geofizyki PAN oraz Wojciech Miloch, fizyk jonosfery z Uniwersytetu w Oslo. Wszyscy dotarli do Oazy Bungera na Ziemi Wilkesa we wschodniej części Antarktydy, do nieczynnej od 42 lat stacji polarnej im. Antoniego Bolesława Dobrowolskiego. To pierwsza polska wyprawa naukowa na kontynentalną Antarktydę od ponad czterech dekad.

Polski wątek w historii polarnych części świata ma już ponad 100 lat. Zaczyna się od geografa Henryka Arctowskiego i meteorologa Antoniego Bolesława Dobrowolskiego, którzy w latach 1897-1899 uczestniczyli w belgijskiej wyprawie. Arctowski był wtedy kierownikiem naukowym misji, a Dobrowolski jego asystentem. Jako pierwsi Polacy nie tylko dotarli w ten odległy rejon kuli ziemskiej, ale też przetrwali tam zimę, gdy ich statek „Belgica” na 13 miesięcy utknął w lodzie.

Dzisiaj, gdy słyszymy „polska stacja polarna”, najczęściej myślimy o dwóch miejscach, po jednym na każdą półkulę. Północ: stacja Hornsund im. Stanisława Siedleckiego na Spitsbergenie, południe: antarktyczna stacja im. Henryka Arctowskiego. To oznacza, że polska nauka nie dysponuje stałym przyczółkiem na samej Antarktydzie, bo „Arctowski” znajduje się na Wyspie Króla Jerzego w archipelagu Szetlandów Południowych, ponad 100 kilo­metrów od kontynentu.

Tę lukę ma wypełnić „ta trzecia” – stacja im. A.B. Dobrowolskiego w Oazie Bungera (oaza w realiach Antarktydy oznacza miejsce bez pokrywy lodowej). ZSRR zbudował ją w 1957 r. i niemal od razu przekazał ją Polsce. Nigdy nie funkcjonowała jako całoroczna (jak dwie pozostałe polskie stacje), a w sumie dotarły tam ledwie trzy wyprawy – ostatnia w 1979 r. Później ze względu na trudności logistyczne i finansowe bazę opuszczono. I dopiero teraz, po 5 latach zdobywania pieniędzy i trudnych przygotowań (rząd w 2018 r. zdecydował się dofinansować projekt), do „Dobrowolskiego” wraca życie, a w oazie znów słychać polski język.

Między Krakowem i Warszawą

Na mapach satelitarnych znajduję współrzędne stacji: 66°16′29″S 100°45′00″E. Zdjęcie fatalnej jakości, ale widać dwa małe domki na brzegu ogromnego Jeziora Figurowego. Oaza to mała skalna plamka pośrodku lodowej pustki, kilkadziesiąt kilometrów od brzegu oceanu.

Na zdjęciach załogi widać więcej, np. dwa pawilony mieszkalne. Jeden to „Warszawa”, drugi – „Kraków”. Bliżej „Warszawy” helikopter zrzucił dwa 5-tonowe kontenery z całym sprzętem ekspedycji. Za „Krakowem” stoi mała budka, która trochę kojarzy się z wychodkiem, a w rzeczywistości jest pawilonem „niemagnetycznym” do bardzo specjalistycznych badań. Kilkaset metrów dalej znajduje się letnia rosyjska stacja Oasis 2.

To właśnie od sąsiadów naukowcy z PAN dostali podstawowe informacje o stanie, w jakim znajduje się opuszczona stacja. Szczegóły poznaję już z dziennika wyprawy, pisanego na bieżąco przez Lewandowskiego. 11 stycznia: „Adam wysiada pierwszy i prowadzi akcję rozładunkową. Sytuacja nie jest banalna, bo helikopter nie wyłącza śmigieł, które wzniecają burzę piaskową, siekąc piaskiem po oczach. Pracujemy więc w goglach pod presją czasu. Monika zabezpiecza lżejsze bagaże, aby nie odleciały, Wojtek wyciąga resztę z wnętrza helikoptera”.

12 stycznia: „Zwiedzamy oba budynki i już wiemy, że łatwo nie będzie. Panuje w nich nieład i zimna, niszcząca wilgoć, spotęgowana warstwami lodu i śnieżnymi zaspami. Decydujemy o przeznaczeniu »Warszawy« na bazę główną, gdyż jest w lepszym stanie niż »Kraków«. Liczymy, że może jeszcze tej nocy uda nam się oczyścić i dogrzać jedną z czterech izb, aby przenocować pod dachem. Do tego potrzebne nam są kontenery, w których znajdują się narzędzia i wyposażenie. Ze sobą mamy tylko namioty i śpiwory oraz rzeczy osobiste”.

13 stycznia: „Na pierwszy ogień poszedł salon, z którego usunęliśmy wszystko, co dało się ruszyć. Zostały gołe ściany i pusta podłoga, dzięki czemu znów pojawiło się echo, słyszane tu ostatni raz w 1956 roku”.

Załoga często czuje się jak w wehikule czasu. Pamiątki po starych wyprawach, części do zezłomowanego już śmigłowca, zamokła gazeta z 1978 r. Lewandowski mówi mi przez telefon: – Przywieziemy wszystko do Polski. Chciałbym, żeby w Muzeum Badań Polarnych w Puławach powstała kopia jednego z budynków stacji, żeby pokazać tę historię.

Porządki to misja godna naukowców: śmieci zbierają częściej niż próbki do badań, a od metody naukowej ważniejsza okazuje się zasada „3W”: wynieś, wyrzuć, wyszczotkuj. W „Warszawie” dzięki olejowemu piecowi temperatura potrafi już przekraczać 20 stopni. Jest samoczyszcząca się toaleta, zbiorniki pełne wody. Kierownik wyprawy śpi w domu, ale młodsi koledzy i koleżanka wolą swoje namioty. 23 stycznia, w rocznicę przekazania Polsce stacji przez ZSRR, na specjalnie zbudowany za „Krakowem” i „Warszawą” maszt wędruje polska flaga.

Dookoła stacji rozciąga się antarktyczny pejzaż, który naukowcy codziennie przeżywają na nowo: – Ten polodowcowy krajobraz odsłonił się całkiem niedawno – opisuje prof. Lewandowski. – Tuż obok mamy jezioro słodkowodne, z którego czerpiemy wodę, dwa kilometry dalej jezioro słonowodne połączone z oceanem gdzieś pod lodowcem Shackletona. Dookoła wzgórza pokryte osadem morenowym, po którym bardzo ciężko się chodzi. Kojarzy mi się to z Marsem, tak musiał wyglądać, gdy jeszcze była na nim woda.

Antarktyczna asceza dotyczy także przyrody nieożywionej: – Nie ma tu prawie żadnych zwierząt, rośnie trochę porostów, mchów, ale poza tym: kamień na kamieniu. Czasem jedynie trafi się jakiś ptak. Największym wydarzeniem była wizyta czterech pingwinów. Niestety, już sobie poszły – dodaje Lewandowski.

Pierwszy krok

Rozmawiamy o jednym z najbardziej niedostępnych miejsc na planecie. By tu dotrzeć, polscy badacze spędzili dwa miesiące na pokładzie rosyjskiego lodołamacza „Akademik Fedorow”, a ze statku do samej bazy czekał ich jeszcze lot śmigłowcem. Współpraca z Rosjanami była jedyną szansą dla tego projektu, bo Polska nie posiada statku, który mógłby dopłynąć na Antarktydę. Bezcenne okazały się też informacje oraz pomoc załogi stacji Oasis 2 już na miejscu. Podniesienie flagi polarnicy z obu krajów świętowali wspólnie. Jak mówi Krzysztof Otto, taka solidarność, nie zawsze oczywista wśród naukowców, w świecie polarnym jest normą.


Posłuchaj odcinka Podkastu Powszechnego, w którym łączymy się z samą Antarktydą, a konkretnie profesorem Markiem Lewandowskim, jednym z czterech uczestników wyprawy, która 8 stycznia dotarła do nieużywanej od ponad 40 lat stacji im. A. Dobrowolskiego w Oazie Bungera.


 

Na Antarktydzie panuje dziś lato, co oznacza, że temperatura spada nocami do -10 stopni (w ciągu dnia oscyluje w okolicy zera), ale najbardziej wychładza wiatr, który w Oazie Bungera potrafi osiągać nawet 250 km/h, a i przy dużo mniejszych prędkościach uniemożliwia pracę w terenie. Pod względem logistyki to zupełnie inne realia niż choćby w stacji Siedleckiego na Spitsbergenie. Tam przy dobrej pogodzie ratunkowy śmigłowiec może dolecieć poniżej trzech godzin. Tutaj ewentualna ewakuacja trwałaby nawet trzy tygodnie. Zimą, gdy zamarznie znaczna część oceanu, utrzymanie stałej załogi jest prawie niewykonalne.

Czy warto zatem podejmować to kosztowne ryzyko? Warto, bo stacje polarne od lat dostarczają naukowcom z całego świata danych, które mogą okazać się bezcenne choćby w badaniach zmian klimatu. Jak jednak utrzymać stację, do której bezpiecznie dotrzeć da się tylko w wąskim okienku pomiędzy grudniem a marcem?

– Docelowo chcemy, żeby w stacji Dobrowolskiego pracowały automaty, nie ludzie – tłumaczy Lewandowski. – Aparatura ta będzie rejestrowała fale sejsmiczne, zmienność pola magnetycznego, warunki pogodowe.

Droga do tego jest jeszcze daleka. Dużym problemem okazuje się stabilne źródło zasilania, które przetrwa mroźną i wietrzną antarktyczną noc. Konieczne będą też następne wyprawy, ale czwórka naukowców z PAN przez półtora miesiąca pobytu na „Dobrowolskim” przygotuje stację również dla kolejnych ekip. Wykonują obecnie testowe pomiary, a ich wyniki oraz aparaturę w połowie lutego zabiorą na pokład lodołamacza „Akademik Fedorow” i rozpoczną długą podróż powrotną do Polski. Tam na spokojnie będzie można ocenić stan bazy, wprowadzić ewentualne poprawki.

– Intensywność rejsu i pobytu tutaj jest tak wysoka, że zaczynamy odczuwać trudy tych trzech miesięcy. Wszystko jest tak nowe, że każdy kolejny dzień zdaje się niepodobny do poprzedniego. Musimy reagować, uczyć się i działać na bieżąco. Więc tak: trochę już marzymy o tym, żeby znaleźć się w domu – mówi prof. Marek Lewandowski.

Chwilę później zrywa nam zasięg. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter „Tygodnika Powszechnego”, członek zespołu Fundacji Reporterów. Pisze o kwestiach społecznych i relacjach człowieka z naturą, tworzy podkasty, występuje jako mówca. Laureat Festiwalu Wrażliwego i Nagrody Młodych Dziennikarzy. Piękno przyrody… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 6/2022