Ani Biblia, ani świstek papieru

Wybory są i nie są dobrym czasem do prowadzenia debaty konstytucyjnej. Są, bo kwestie ustrojowe należą do najważniejszych - niby dlaczego podczas kampanii wyborczej mielibyśmy rozmawiać tylko o sprawach drugo- i trzeciorzędnych? Zarazem jednak jest to dogodna okazja dla demagogów wszelkiej maści.

25.09.2005

Czyta się kilka minut

Populizm jest groźny wszędzie. W dziedzinie ustroju bezpośrednie szkody są może mniejsze, ale za to większy jest zamęt myślowy. O ile bowiem w każdej dziedzinie można próbować realizować dowolnie radykalną politykę (dopiero w praktyce wychodzą na jaw rozmaite jej ograniczenia), o tyle pisanie Konstytucji już na wstępie wymaga podejścia kompromisowego, ponieważ jej uchwalenie (a także zmiana) wymaga większości kwalifikowanej w obu izbach parlamentarnych. Konstytucji nie da się stworzyć inaczej niż w drodze szerokiego konsensusu. Ma więc rację prof. Piotr Winczorek, gdy mówi, że “całkowicie spójna Konstytucja wynikałaby z narzucenia wszystkim obywatelom jednej opcji ideowej" (“TP" nr 30/05). Tymczasem w kampanii wyborczej “hulaj dusza!", rzuca się propozycje reformy ustroju w tym sensie “całkowicie spójne", że całkowicie abstrahujące od zasady konsensusu.

Czego nie zmieniać?

Co w naszej Konstytucji należałoby zmienić? Na ogół nie to, co proponują partie w kampanii wyborczej - np. nie stanowi problemu liczebność posłów. Gdyby wybrańców narodu zasiadało w Sejmie tysiąc lub dwa, byłoby o co kruszyć kopie, ale 460 posłów dla kraju wielkości Polski to mniej więcej tyle, ile trzeba. Wiadomo też, że przy obowiązującym u nas trybie prac parlamentarnych posłowie raczej nie nadążają z wypełnianiem obowiązków (udział w pracach komisji i posiedzeniach plenarnych, w klubach i okręgu), niż cierpią na nadmiar czasu. Jeśli więc winduje się taki postulat do rzędu czterech najważniejszych reform konstytucyjnych (jak chce PO), czyni się to zwyczajnie “pod publiczkę". Opinia publiczna ma głęboką awersję do klasy politycznej, a taki postulat dobrze z tą awersją koresponduje.

Podobnie nie jest problemem zbyt wątła władza prezydenta - jak uważa z kolei PiS. Problem jest inny: nieadekwatność słabej władzy głowy państwa i jego bardzo silnej legitymacji politycznej pochodzącej z wyborów powszechnych. Kiedy jednak kładzie się kres tej nieadekwatności (jak to robi PiS) przez wzmocnienie uprawnień prezydenta, natychmiast powstaje groźna możliwość starcia z większością parlamentarną, która też ma demokratyczny mandat. Trzeba przy tym pamiętać, że takie starcie było zmorą pierwszych lat polskiej demokracji, czemu kres położyła dopiero, uchwalona w 1997 r., Konstytucja. Tym politycy PiS-u nie zajmują sobie głowy. Dla nich ważne jest polityczne przesłanie: Polsce potrzeba bardziej rygorystycznego prawa i mocnego gwaranta jego przestrzegania w osobie prezydenta Lecha Kaczyńskiego.

Co zmienić?

Obowiązująca Konstytucja ma oczywiście wady, lecz rozważając jej zmianę należałoby odpowiedzieć najpierw na dwa pytania. Czy ta Konstytucja jest gorsza czy lepsza od instrumentarium konstytucyjnego sprzed jej uchwalenia? Czy istniejące propozycje zmian lub całościowe projekty stanowią postęp czy też regres w stosunku do niej? Jeśli tak spojrzeć na problem reformy konstytucyjnej, okaże się, że wskazana jest tu daleko posunięta ostrożność. Nie znaczy to, że nie można w tej Konstytucji znaleźć ewidentnie słabych punktów. Można i należy to zrobić w trosce o poziom dyskusji. Natomiast trzeba sobie zdawać sprawę, że z ich merytorycznej wagi nie wynika automatycznie, że polityczne szanse przeforsowania zmian są duże.

Największym problemem polskiej polityki (pomijając najbardziej spektakularną jej chorobę - afery korupcyjne) jest niezdolność kolejnych rządów do prowadzenia odważnych reform. Najbardziej podstawowe reformy społeczno-gospodarcze dokonały się na samym początku III RP, jeszcze na fali szerokiego społecznego poparcia po zmianach politycznych w czerwcu-wrześniu 1989 r. Wszystkie późniejsze były już bardzo powolne, często niekonsekwentne albo nie było ich wcale. Rządy wprawdzie nie upadają już pod byle pretekstem, ale zwykle mniej więcej od połowy kadencji zaledwie politycznie wegetują. Większość parlamentarna, choćby z początku była imponująca, z czasem wypala się, traci spoistość, a w końcu się rozpada. Rząd mniejszościowy nie musi oznaczać nieszczęścia dla kraju, niemniej trudno oczekiwać od takiego rządu wprowadzenia jakichś poważnych przekształceń strukturalnych, a przecież ich właśnie Polska ciągle potrzebuje. Nie tylko zresztą Polska.

Należałoby dążyć do tego, by zwiększyć prawdopodobieństwo powstawania rządów jednopartyjnych. Zauważmy: przy obowiązującej ordynacji wyborczej partia, która ociera się o granicę 40-proc. poparcia (jak obecnie PO, jak SLD w 2001 r. czy AWS w 1997 r.), nie uzyskuje większości bezwzględnej w Sejmie. A przecież 40 proc. to bardzo dużo, w wielopartyjnej demokracji rzadko zdarza się więcej. Fakt, że tak mocna partia nie może samodzielnie rządzić, to duży, może największy błąd naszych instytucji politycznych.

Na marginesie zauważmy, że także w starych demokracjach widoczna jest niemoc klasy politycznej wobec wyzwań cywilizacyjnych naruszających interesy dużych grup społecznych, choćby było oczywiste, że nie da się dłużej żyć na kredyt. Dotyczy to np. systemów emerytalnych czy systemu ochrony zdrowia. Tam jednak (Francja, Niemcy) problem nie leży w instrumentarium ustrojowym, raczej w uogólnionym braku politycznej odwagi, dyktaturze politycznej poprawności etc. U nas może jeszcze z tą odwagą polityczną i poprawnością polityczną nie jest tak źle, natomiast więzi nas niewydolny system polityczny.

Aby to zmienić, potrzebna byłaby ordynacja dająca większą premię dla zwycięzcy. Pod tym względem bardzo przydatny byłby system JOW - jednomandatowych okręgów wyborczych - mający zresztą jeszcze inne zalety. Choć nie jest tak, jak zdają się wierzyć fanatyczni jego zwolennicy, że JOW rozwiązałby większość niedomagań polskiego życia politycznego. Idea JOW ma dziś dość dużo zwolenników, czy jednak na tyle dużo, by ją po najbliższych wyborach politycznie przeforsować - nie wiadomo. W każdym razie to dziś jedna z najważniejszych kwestii konstytucyjnych, chociaż formalnie ordynacje wyborcze nie mają rangi konstytucyjnej.

Innym sposobem poprawy spoistości większości parlamentarnej jest wyposażenie premiera w środki jej dyscyplinowania. Takich środków może być wiele, ale najważniejszym jest prawo łączenia głosowania nad ustawą z votum zaufania dla rządu. Chodzi o to, by przy głosowaniu ustaw, które szef rządu uznaje za kluczowe dla polityki swojego gabinetu, móc przywołać większość parlamentarną do porządku, stawiając ją przed prostym, a w demokracji parlamentarnej podstawowym, pytaniem: za czy przeciw rządowi? Głosowanie przeciw jest równoznaczne z głosowaniem za votum nieufności dla rządu. Posłowie większości mogą oczywiście tak zagłosować, ale wtedy ryzykują upadek rządu i przedterminowe wybory. Wprowadziłoby to niezbędną klaryfikację i przerwało panoszący się u nas obyczaj kontestowania polityki swojego rządu bez ponoszenia za to politycznej odpowiedzialności.

***

Jest wiele jeszcze w tej Konstytucji przepisów w oczywisty sposób niedobrych. Ale jeśli rozważamy problem “konstytucja a ustrój polityczny", kluczowa jest sprawa wyposażenia większości parlamentarnej w skuteczne instrumenty rządzenia. Warto też pamiętać, że wiele propozycji padających w tej debacie - włącznie z gestami symbolicznymi, typu stworzenie IV RP - teraz, właśnie dlatego i tym bardziej dlatego, że mamy wybory, przynależy do dziedziny kreowania politycznego wizerunku kandydatów i ma tylko luźny związek z rzeczywistymi dylematami ustrojowymi.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2005