Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Wprawdzie od dawna wiedziano, że słabo przepuszczalne, głębiej położone pokłady skał – właśnie popularne „łupki” – mogą kryć gaz, ropę i inne cenne związki chemiczne i minerały. Pierwsze próby dotarcia do nich podejmowano już w latach 30. ubiegłego wieku w Teksasie, kolebce amerykańskich nafciarzy. Ale po raz pierwszy produkcja z tych złóż trafiła do oficjalnych statystyk Departamentu Energii USA dopiero w 1996 r. – wtedy wydobycie gazu z „nowych” złóż sięgało niewiele ponad jeden procent. Dziś jest to już 30 proc., z tendencją cały czas rosnącą.
UJŚCIE NA POWIERZCHNIĘ
Wcześniej opłacalną, przemysłową eksploatację złóż łupkowych wykluczał brak niezawodnej technologii. Ponieważ metody wykorzystywane na co dzień przez koncerny wydobywcze okazywały się nieadekwatne, przyjęło się, aby bardziej wymagające złoża określać jako niekonwencjonalne.
Wokół sformułowania „węglowodory niekonwencjonalne” narosło zresztą sporo nieporozumień. Tymczasem gdy mowa o niekonwencjonalnej ropie czy gazie, w istocie nie chodzi o surowce o innych właściwościach niż te powszechnie znane i wykorzystywane w energetyce. Chodzi o inny – właśnie „niekonwencjonalny” – sposób wydobycia i specyfikę występowania, a co za tym idzie, również poszukiwań i modelu biznesowego, który zapewni opłacalność całego przedsięwzięcia.
I tak, gaz niekonwencjonalny – w tym w szczególności gaz łupkowy – jest powszechniej spotykany niż gaz konwencjonalny. Ale jako trudniej dostępny, daje mniejszą gwarancję opłacalnego wydobycia. Wymaga też większej liczby odwiertów, bo doświadczenie wskazuje, że wydajność złóż łupkowych szybko spada.
Kluczem do ich zagospodarowania okazało się opanowanie techniki odwiertów poziomych (biegnących niejako „wszerz” skał gazonośnych) i udoskonalenie sposobów na rozkruszenie twardych łupków w taki sposób, aby sztucznie stworzonymi szczelinami (stąd fachowy termin: szczelinowanie hydrauliczne) gaz mógł znaleźć ujście na powierzchnię.
STRZAŁ W DZIESIĄTKĘ
Co ciekawe, pionierami łupkowych innowacji – gotowymi do zmierzenia się z ryzykiem nowych technologii – były mniej znane firmy jak Chesapeake Energy, Petrohawk Energy czy XTO. Dla wielu z nich wejście w tę ówczesną niszę okazało się biznesowym strzałem w dziesiątkę, a ich sukces zwrócił uwagę największych graczy. W 2008 r. Chesapeake zawarło porozumienie z norweskim potentatem Statoil, a rok później największy światowy koncern paliwowy ExxonMobil przejął XTO za rekordową w swej historii kwotę ponad 40 mld dolarów. O „rewolucji łupkowej” zrobiło się głośno.
Dynamika wydobycia ze złóż niekonwencjonalnych w Stanach okazała się niebywała, wręcz rewolucyjna. W latach 2007-11 – a więc w czasie, gdy wydobycie z tradycyjnych złóż spadło o prawie 20 proc. – produkcja gazu łupkowego wzrosła 4,5-krotnie. Niejako wbrew logice ekonomicznej, wydobycie rosło – choć zapotrzebowanie na gaz malało (kryzys!). W tym okresie przeprowadzono prawie 60 tys. nowych odwiertów, głównie z zastosowaniem odcinka poziomego.
W 2011 r. ze złóż łupkowych pochodziło już prawie 30 proc. całkowitego amerykańskiego wydobycia gazu; ocenia się, że do 2035 r. ma to być nawet 50 proc. Łupki wymusiły rewizję prognoz dotyczących zapotrzebowania rynku USA na importowany gaz, w tym gaz skroplony (LNG). Zamiast sprowadzać gaz, Amerykanie (i Kanadyjczycy) właśnie zaczynają go eksportować.
Na tym nie koniec. W marcu tego roku, po raz pierwszy od 1995 r., krajowe wydobycie ropy w USA było większe niż jej import. Już z końcem 2012 r. wyrocznia w sprawach światowej energetyki – Międzynarodowa Agencja Energii – oceniła, że do 2020 r. Stany mogą stać się największym światowym producentem ropy – większym niż Arabia Saudyjska! – zaś za kilkanaście lat obędą się całkowicie bez jej importu.
„ŁUPKI” ZMIENIAJĄ POLITYKĘ
To zaś może zwiastować rewolucyjną zmianę w polityce zagranicznej supermocarstwa, które przynajmniej od przełomu lat 70. i 80. – oraz proklamacji tzw. doktryny Cartera – uznaje swobodny dostęp surowców energetycznych z rejonu Zatoki Perskiej na rynki światowe (w tym import na własne potrzeby) za swój żywotny interes narodowy.
Od tego czasu perska ropa bywała zarówno siłą napędową, jak i kulą u nogi strategii USA. W latach 1990-91, gdy Waszyngton montował koalicję międzynarodową w odpowiedzi na iracką napaść na Kuwejt, amerykańscy politycy otwarcie posługiwali się argumentem bezpieczeństwa kuwejckich pól naftowych, aby uzasadnić interwencję. Z kolei niemal równo dekadę temu, gdy do rozprawy z reżimem Saddama Husajna szykowała się administracja George’a W. Busha, prezydent USA musiał poświęcić niemało czasu (i politycznego kapitału) na przekonanie Saudyjczyków, aby ci – dzięki swym wolnym mocom produkcyjnym i wpływom w Organizacji Krajów Eksportujących Ropę Naftową (OPEC) – zadbali o odpowiednią podaż ropy na rynkach i nie dopuścili do wywindowania jej ceny, aż do ponownego uruchomienia wydobycia z irackich pól naftowych.
Jeśli dzięki łupkowemu boomowi USA mogłyby obyć się bez importu ropy z Zatoki Perskiej (a dziś pochodzi stamtąd jedna piąta sprowadzanego surowca), a przy tym odpowiednio rozbudowałyby swoje strategiczne rezerwy paliwowe, gospodarka USA byłaby bardziej odporna na ewentualne „szoki naftowe”. Z kolei amerykańscy stratedzy mogliby poświęcać dużo mniej uwagi choćby irańskim groźbom blokady cieśniny Ormuz, którą codziennie przekracza kilkanaście tankowców wiozących ponad jedną trzecią ropy transportowanej drogą morską. Wówczas wojskowe zaangażowanie USA w rejonie Zatoki Perskiej mogłoby zostać zredukowane – argument szczególnie chwytliwy w dobie osławionego „zwrotu ku Azji” – co nie byłoby także bez znaczenia dla poziomu wydatków Pentagonu. W ten sposób kwestie energetyczne przestałyby pełnić rolę głównego koła zamachowego działań USA w tej części świata.
SZCZĘŚLIWA GOSPODARKA, SZCZĘŚLIWI KONSUMENCI
Oczywiście, aby takie przewidywania się spełniły, droga jeszcze daleka. Nie ma gwarancji, że niekonwencjonalne złoża ropy okażą się wystarczająco zasobne. Mniejsza rola USA nad Zatoką Perską oznaczałaby, że rolę gwaranta bezpieczeństwa tranzytu tamtejszej ropy musiałyby przejąć np. Chiny. A to mogłoby oznaczać dla Stanów więcej szkód niż pożytku. Zresztą, interesy USA to nie tylko ropa – sen z powiek decydentów i planistów spędzają choćby ambicje nuklearne Iranu, które komplikują dalece więcej niż „tylko” cenę baryłki ropy na światowych rynkach.
Już dziś wygranym jest natomiast bez wątpienia amerykańska gospodarka i amerykańscy konsumenci. Gaz ziemny jest najtańszy od lat. Wykorzystuje go do ogrzewania trzy czwarte gospodarstw domowych w USA, więc Amerykanie odczuli to już w swoich portfelach – i to w czasach dotkliwego kryzysu. Dzięki ogromnemu zastrzykowi taniego surowca przemysł petrochemiczny w Stanach przeżywa rozkwit, co oznacza nowe miejsca pracy, często wskutek ich „powrotu” z innych, dotąd bardziej konkurencyjnych krajów.
Dłużej potrwa natomiast upowszechnienie gazu jako paliwa wykorzystywanego w transporcie – tu nadal będzie królować ropa i jej pochodne. Ale w największych metropoliach USA lokalne władze przestawiają transport publiczny właśnie na gaz. Władze Nowego Jorku już na początku 2011 r. dopuściły do wykorzystania przez taksówkarzy pojazdy z silnikami na sprężony gaz. Ponieważ chodzi o, bagatela, 13 tys. aut, z czasem będzie nie tylko taniej, ale i czyściej.
Spalanie gazu wiąże się z mniejszymi emisjami również w elektroenergetyce (w porównaniu z węglem kamiennym – dwukrotnie mniej CO2, a w przypadku węgla brunatnego nawet trzy razy mniej), przez co jawi się on jako paliwo znakomicie wpisujące się w długofalową strategię tzw. dekarbonizacji. Rozwój energetyki odnawialnej – wiatrowej, słonecznej – wymaga bowiem instalowania pokaźnych mocy zapasowych, które zapewnią dostawy prądu także wtedy, gdy nie będzie wiatru. A są one coraz bardziej potrzebne, bo w ostatnich latach udział energii odnawialnej w produkcji elektryczności w USA się podwoił.
SPORY O „ŁUPKI”
Jeśli „łupki” mimo to są traktowane przez ekologów z podejrzliwością, nawet większą niż bardziej trucicielski węgiel, to dlatego, że – paradoksalnie – dzięki niskiej cenie są przez nich traktowane jako czynnik opóźniający, a nie ułatwiający wprowadzanie „zielonych” technologii. Innymi słowy, mogą tworzyć niebezpieczną iluzję (nadal wszak chodzi o paliwo kopalne!), że można odłożyć w czasie trudne decyzje. Z sukcesu gazu łupkowego nie cieszą się też zwolennicy energii jądrowej. Mało kto chce słuchać ich argumentów, jak niskie są koszty eksploatacji elektrowni nuklearnych. Elektrownie gazowe buduje się szybciej, a taniego paliwa jest pod dostatkiem. Nie budzą też takich emocji opinii publicznej.
Skąd jednak bierze się zła sława „łupków”, a szczególnie technologii, która pozwoliła na sięgnięcie po nieosiągalne wcześniej zasoby? Echa debaty w USA o zagrożeniach, jakie miałoby nieść szczelinowanie, wyraźnie słychać również w Europie. We Francji wprowadzono moratorium na stosowanie tej technologii. W kilku państwach (w tym w Czechach i na Litwie) władze postanowiły wstrzymać się z poszukiwaniami gazu łupkowego do czasu wprowadzenia zmian prawnych lub zebrania dodatkowych informacji o wpływie szczelinowania na środowisko. Tak jak w USA, padają pytania o bezpieczeństwo ujęć wody, o przypadki (szkodliwych dla atmosfery) niekontrolowanych wycieków metanu czy ryzyko wywołania trzęsień ziemi wskutek rozsadzania skał łupkowych.
I choć mało kto (w tym przedstawiciele koncernów) uważa, że gaz łupkowy można wydobywać beztrosko i bez ryzyka, to większość obaw wynika z nadal niewielkiej wiedzy na temat technologii. Swoje robi też chwytliwość argumentów i medialna siła przebicia krytyków „łupków”. Paradokumentalny film, na którym z kranu buchają płomienie, doczekał się nominacji do Oscara. Jest dostępny w internecie i – choć jego autorowi wytknięto szereg uproszczeń – pozostaje punktem odniesienia dla amerykańskiej (i międzynarodowej) debaty o gazie łupkowym. A w antyłupkową kampanię angażują się nawet gwiazdy popkultury – w stanie Nowy Jork na jej czele stanęła wdowa po Johnie Lennonie, Yoko Ono.
Gwoli sprawiedliwości trzeba przyznać, że branża wydobywcza nie jest bez winy. Początkom amerykańskiej „łupkowej rewolucji” towarzyszyła niewielka społeczna świadomość jej skutków, a co za tym idzie również kontroli. Koncerny były ośmielone liberalnym podejściem władz stanowych i długo opierały się np. żądaniom udostępnieniu składu chemicznego substancji stosowanych podczas szczelinowania, czym jedynie pogłębiały nieufność.
***
Dziś amerykańska „rewolucja łupkowa” globalizuje się. W poszukiwania angażuje się coraz więcej państw na wszystkich kontynentach – w tym Polska. To, czy będą potrafiły skorzystać z dobrodziejstw „łupków”, zależy od kilku czynników: właściwych regulacji prawnych, konkurencyjnych reżimów podatkowych i oczywiście sprzyjających warunków geologicznych – a zatem od tego wszystkiego, co zadecydowało o powodzeniu gazu łupkowego w Ameryce.
Jednak inaczej niż w USA, zasady, wedle których będzie przebiegał ten proces, w mniejszym stopniu będą wyznaczać koncerny wydobywcze, a w większym – społeczne obawy i uprzedzenia: te prawdziwe i te rozdmuchane. To, czy „łupki” zrewolucjonizują świat, będzie zależało od tego, jak skutecznie uda się owe obawy uśmierzyć.
BARTOSZ WIŚNIEWSKI jest analitykiem w Polskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, specjalizuje się w tematyce bezpieczeństwa energetycznego oraz polityki zagranicznej USA.