Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Starcie żołnierzy z krajów NATO to najgorszy ze scenariuszy, które mogą być skutkiem tureckiej ofensywy przeciw Kurdom – jeśli zostanie ona, jak chce Ankara, rozszerzona na kolejne prowincje syryjskie zajęte przez Kurdów. Wprawdzie w prowincji Afrin, o którą trwają walki, nie ma Amerykanów (byli tam Rosjanie, lecz wycofali się, gdy Kreml dał Turkom zielone światło do ataku, licząc – nie bez podstaw, jak widać – na inne zyski). Ale już w sąsiedniej prowincji Manbidż są bazy USA. Kilka tysięcy Amerykanów wspiera tu Kurdów w walce z tzw. Państwem Islamskim.
Wprawdzie akcja Turcji nie przyniosła dotąd sukcesów militarnych – zdaje się, że została zatrzymana (za to jej lotnictwo atakuje, są ofiary cywilne). Ale ma, jak widać, poważne skutki polityczne. Naciskani przez Turków, Kurdowie z Afrin poprosili o pomoc... prezydenta Asada. Zaś USA z trudem balansują między Ankarą i Kurdami: z różnych ośrodków w Waszyngtonie biegną sprzeczne sygnały wobec obu stron. ©(P)
Na podst. FAZ, NZZ