Adriatycki powiew

Odruch. Subiektywny do bólu. W miastach o podobnej Krakowowi powierzchowności zawsze taki sam: zejść z głównych szlaków, zapuścić się w głąb, coś wywęszyć. Porto, Lwów, Toledo, Neapol, Odessa. Na pierwszy rzut oka miasta - podobnie jak Kraków - mniej lub bardziej poobdzierane, zakurzone, osunięte w nadwyrężony bruk, beton, popękany asfalt.

06.06.2007

Czyta się kilka minut

Ulica Kanonicza / fot. PAULINA BLUM (CC) /
Ulica Kanonicza / fot. PAULINA BLUM (CC) /

Na pewno stare, pozornie przegrane, gdzie wyczuwalny od razu swąd tradycji zbyt mocno przygważdża nowoczesność, właśnie stąd ucieka się za szybszym życiem, karierą, pieniędzmi. Ale miasta dostojne, pełne statecznego ducha, przynajmniej w centrach, a tuż za rogiem awanturnicze, rozbrykane, wręcz korsarskie...

Dzisiejszy Kraków, dzięki swej sędziwości, patynie, zmurszeniu i odłupaniu, ma w sobie coś z każdego z wymienionych punktów na mapie Europy. Bliskich sobie mentalnie i w pewnym sensie wizerunkowo, choć oddalonych - jak Ukraina od Portugalii - o tysiące kilometrów. Coś z zabałaganionego, korsarskiego Neapolu, dusznego Toledo, podniszczonego Porto, portowej Odessy, zrujnowanego, lecz stęsknionego za utraconą świetnością Lwowa. Ustawiam obok siebie te "nie-oczywiste", wybrane subiektywnie i na własną odpowiedzialność miasta. Gdy je odwiedzam, dopadają mnie za każdym razem identyczne odczucia: wszechobecnej sędziwości/patyny/zmurszenia/odłupania. Wszędzie zdarza mi się odczyniać podobne, wyuczone w Krakowie rytuały: stanie przez kilka minut w cichej klatce schodowej (zapach), wychodzenie po schodach (dźwięk) na pierwsze piętro, aby sprawdzić (widok) na zaniedbane, omszałe podwórko. W krakowskim powietrzu zawsze wyczuwam podobne nuty: woń krążącej w starych rurach wody zmiksowana z wonią chłodnych piwnic, gotowanych właśnie obiadów, nigdy niesprzątniętego do końca brudu, stopionych z sobą ciężkich cegieł, kamieni, wysikanej uryny. Patrzę na odłupane tynki, zmurszałe od deszczówki powierzchnie u wylotu rynien, spatynowane parapety, trzepaki, klamki, barierki, których wzruszające zużycie chwyta łapczywie obiektyw cyfrowego aparatu.

Zajrzyjcie na Librowszczyznę

Właśnie wtedy Kraków smakuje mi najlepiej. Najlepiej w niedzielne, słoneczne popołudnie.

Kraków, z tysiącami detali, elementów, fragmentów, składających się na bliską mi - z racji pochodzenia stąd - "nie-oczywistość", staje się więc dla mnie pewnego rodzaju wzorcem, matrycą, ładunkiem wrażeń/emocji, jakich instynktownie szukam w innych miastach. Nie ukrywam, że gdyby nie ta uratowana przed "zagładą" sędziwość/patyna/zmurszenie/odłupanie, Kraków wcale nie byłby tak pociągający. Okazałby się jednym z wielu starych, całkiem pięknych miast, które odnowiono na glanc, pomalowano, posprzątano. Gdzie patynę zastąpiono błyskiem hipermarketowego metalu, w zmurszenie wciśnięto podły gatunek gładzi, a odłupanie naprawiono jednym pociągnięciem pędzla z kolorową emulsją.

Czeska Praga, w której jeszcze kilka lat temu czułem się niezwykle krakowsko (czyli dobrze), dziś przypomina duński Legoland z równo poukładanymi domkami, uliczkami, stoiskami z pamiątkami i - o zgrozo - służbami porządkowymi wpuszczającymi za półtora euro turystów-ludziki Lego w przestrzeń Zlatej Uliczki! Stary, uszczknięty zębem czasu Londyn - miasto, w którym oprócz Krakowa czuję się zdecydowanie najlepiej - znaleźć można dosłownie w kilku miejscach tej ogromnej, różnobarwnej metropolii. Choć szukam tam Krakowa wręcz nachalnie, podejrzewane o "krakowskość" kwartały nie dają się tak łatwo "ukrakowić". Raz na kilka miesięcy odwiedzam więc Ye Olde Cheshire Cheese, sędziwy, przybrudzony, typowo angielski pub przy Fleet Street, gdzie ku mojemu wzruszeniu tynk łupie się, rynna przekrzywia, a zapach jest - wreszcie - starolondyński jak u Dickensa. Sporo tam atmosfery Krakowa, trochę z podwórka przy ulicy Librowszczyzna (wywołującej klaustrofobiczne uczucia ogromnej kamienicy na rogu Zyblikiewicza), trochę z odgłosów przejść między ściśniętymi kamienicami przy Siemiradzkiego, trochę z postprzemysłowych przestrzeni dawnej fabryki Schindlera "Emalia" przy Lipowej na Zabłociu.

Kraków takich nie odkrytych obszarów - choćby w spadku po PRL-u - ma nadspodziewanie dużo, co więcej, na zniknięcie ich z powierzchni ziemi - na szczęście - nie zanosi się szybko. Mnogość atrakcji, jakie dzięki minimalnej ingerencji pozostawiono w zapomnianych kwartałach Podgórza (żwirowe alejki i wapienne skałki parku Bednarskiego), Kazimierza (bruk Mostowej), Dębnik (targ na Rynku Dębnickim), Ludwinowa (wiejska zabudowa rejonu Tureckiej), przyprawia o dreszcz lubości. Bo jest to właśnie pewna lubość, a może i słodycz w uświadomieniu sobie, że miasto, w którym żyje się od urodzenia, ma jeszcze tyle do zaproponowania, pokazania. Liczba detali, zaułków, widoków, w jakie kolejne pokolenia mieszkańców wyposażały Kraków, zdumiewa i zachwyca miastem nie tylko tych, którzy przyjechali np. zza Atlantyku, aby w Krakowie zamieszkać, ale też tych - jak mnie - którzy po latach rwanego związku z "krakowskością" ponownie chcą go odkryć.

Klatka schodowa przy Dajwór

Lubię to wrażenie. Wykluwa się zupełnie niepostrzeżenie i w Krakowie oraz "krakowskich" miastach w świecie nie opuszcza: zejść z głównych szlaków, zapuścić się w głąb, coś wywęszyć. Dotychczas nie dostrzegłem w codziennym gwarze ani bruku z kamienia o śliwkowej barwie tuż obok Barbakanu, ani stalowej barierki przy Staromostowej, na której można się oprzeć i łowić wzrokiem Kazimierz po drugiej stronie Wisły, ani wyłożonej kocimi łbami ścieżki w głąb działek od ulicy Lubicz z tajemniczym napisem "Ogrody Freege'go". Dopiero gdy zabrałem się do pisania książki o tym mieście, usłyszałem o tych zakamarkach, o tym, jak bardzo podręcznikowy, pocztówkowy Kraków lajkonika/obwarzanka/kościoła Mariackiego jest ograny, oczywisty, w gruncie rzeczy cząstkowy, a co za tym idzie nieprawdziwy.

Łapię się teraz na różnych, wcześniej nieznanych odruchach, nazwałbym je: naśladowczych. Wzorem ludzi, którzy przez ponad rok opowiadali nam o swych osobistych ścieżkach przez miasto, siadam na tych samych krzesełkach (podejrzewając, że to te) w ich/moich ulubionych kawiarniach Massolit Books&Cafe, Kawiarni Naukowej, Bunkrze Sztuki, Dymie. Chodzę tą samą (ich) stroną chodnika na pełnej "adriatyckich" powiewów wiatru ulicy Gontyny na Salwatorze (tak sądzę, że to strona lewa, idąc od dołu ul. św. Bronisławy), odwiedzam klatkę schodową przy Dajwór, której mieszkaniec obsesyjnie ozdabia ją pustymi opakowaniami, pudłami, plakatami, starymi radiami. Od pewnego czasu spaceruję więc Krakowem według innego rytmu. Zadzieram głowę i obiektyw do góry, oglądam i fotografuję zużyte obramowania dachów, zmurszałe rynny, płaskorzeźby nad bramami, zawijasy Talowskiego, zwanego polskim Gaudim, ukryte przed okiem małe, często pęknięte witrażyki, ułupane drobne kafelki, rzeźbione klamki, wytarte płytki, pokruszone portale, tympanony starych kościołów.

***

Braki/rany/uczulenia krakowskich murów. I świadomość, jak wiele w centrum miasta stoi pustych, nawet niewynajmowanych mieszkań, których właściciele czekają na totalny wzrost cen, aby sprzedać je bogatym inwestorom na luksusowe apartamenty. Skrzypiące parkiety, ślady po wyrwanych z podłóg kaflowych piecach, rysy po karniszach, przepocone jeszcze obecnością dawnych mieszkańców łazienki. Ostatnio trafiłem do jednego z takich mieszkań przy ulicy Sebastiana. Reszta Krakowa przestała się liczyć, widziałem tylko stary, zniszczony, wąski korytarz od podwórka do drugiej części kamienicy. I zawieszony w powietrzu niczym trampolina balkon, na którym jakimś cudem stanąłem. Starsza kobieta wieszająca pranie krzyczała do mnie: znowu jakieś zdjęcia będziecie robić? Wstydu nie macie?

Poczułem, że nie jestem sam.

Rafał Romanowski (1978) jest dziennikarzem krakowskiego dodatku "Gazety Wyborczej". Wspólnie z Magdaleną Kursą wydał książkę "KRK. Książka o Krakowie" - zapis rozmów o ukrytej stronie miasta.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 23/2007

Artykuł pochodzi z dodatku „Krakownik Powszechny (23/2007)