Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Kamienica jest szara, betonowa, z długim balkonem. Trzeba pójść przez ciemną klatkę schodową, klaustrofobiczne, otoczone ze wszystkich stron czterema kondygnacjami podwórko, wreszcie schodami kolejnej klatki na drugie piętro. Zyblikiewicza 15, tuż obok Plant, mieszkanie 19: przestronny apartament, dziś wynajmowany turystom, z ciemnymi meblami, sztuką wysoką i plazmą na ścianie.
Pani B. – starsza, w papilotach, woła do domu psa – pamięta scenę sprzed kilku lat: kamienicę odwiedza miła starsza pani; stoi na podwórku i robi zdjęcia oknom (na górę nie wchodzi, bo „dziewiętnastka” jest zajęta przez turystów).
Z Zyblikiewicza do początku Starowiślnej (ulicy, która prowadzi obok dzielnicy Kazimierz) można dojść w trzy minuty. Handlowy parter pod numerem 18: sklep z wędlinami, drogeria, butik z sex bielizną od podwórza.
Stąd kwadrans do Sebastiana 32 (już na Kazimierzu). Podwórko z tyłu kamienicy ograniczają niskie, rozpadające się murki. Mogłyby się na nich bawić tutejsze dzieci – gdyby w kamienicy były dzieci, i gdyby dziś bawiono się na podwórkach.
Wreszcie, przez krótką Berka Joselewicza, znów ruchliwą Starowiślną, potem Miodową i pod wałami kolejowymi do cmentarza żydowskiego. Między murem nekropolii a kortami klubu Olsza trawiaste poletko. W ostateczności i tu mogliby grać w piłkę osiedlowi chłopcy.
1
– Z Krakowa? Czy chcę wspomnieć brata? A wiecie, że dziś są jego 95. urodziny? – pyta 87-letnia Eugenia Manor (z domu Wohlfeiler), przy telefonie w Ber Sheewie w Izraelu. Przy drugim aparacie Nahum Manor, jej mąż: w trakcie dwóch kilkugodzinnych rozmów wtrąci się kilka razy, a i to zwykle na prośbę żony. „Mo-bi-li-za-cja”; „o-sie-dle” – przesylabizuje, gdy Eugenia nie znajdzie odpowiedniego słowa.
Rok 1944. 18-letnia Genia widzi po raz pierwszy 21-letniego Nahuma. Ona pracuje w sztancowni w fabryce Oskara Schindlera, on naprawia samochody właściciela fabryki. Nahum jest brudny od smarów, uśmiecha się. Genia zakochuje się od pierwszego wejrzenia.
Rok 1950. Eugenia – po pięciu latach rozłąki z Nahumem – przyjeżdża do Izraela. Tydzień później biorą ślub.
Rok 2005, Jerozolima. Nahum nad grobem Schindlera, w 31. rocznicę jego śmierci, mówi: „Tu spoczywa ciało człowieka, który uratował moje życie. I nie tylko moje, ale także mojej żony Geni. Był nie tylko naszym zbawcą, ale i swatem”.
Rok 2012. Na filmie widać siedzącą na kanapie kobietę. Fioletowa chustka, okulary. Szczupła. Mówi powoli, bez egzaltacji. Jeśli domyślać się momentów większego poruszenia, mogą nimi być dłuższe pauzy i wyraźniejsza gestykulacja. Eugenia Manor opowiada historię swojego życia, wypowiadając m.in. takie zdanie: z piłką Romka były same kłopoty, ale być może uratowała nam życie.
2
Kraków, marzec 1918 r. Młodemu małżeństwu, Chai Helenie i Kalmanowi Wohlfeilerowi rodzi się dziecko. Do wybuchu II wojny światowej będą nieźle sytuowani. Ona poświęci się prowadzeniu sklepu owocowo-cukierniczego przy Starowiślnej 18, on – były żołnierz Legionów – poza pomocą przy sklepie będzie malował szyldy, pisał gotykiem na szkle i dyrygował chórem w synagodze. Są rodziną pobożną, ale zasymilowaną.
Nowo narodzony chłopiec nie ma łatwego startu. Chaja i Kalman nie mają własnego mieszkania – wynajmują pokój, którego właściciel nie życzy sobie obecności dziecka – więc przez pierwsze lata wychowuje się ono z dala od rodziców, m.in. u wujostwa na Kazimierzu.
Rok 1926. Na świat przychodzi Eugenia. Wohlfeilerowie kupują mieszkanie przy Zyblikiewicza 15; ośmioletni Roman trafia na stałe do rodziców. Pierwsze zapamiętane przez Eugenię sceny to wczesne lata 30.
Początek lat 30. Ojciec rodzeństwa idzie do szkoły: z powodu zaległości w matematyce Romkowi grozi repeta. – Tata przepraszał, prosił o szansę, a nauczyciel: „Pomogę, ale niech mi pan go opisze, bo nawet nie wiem, jak wygląda” – śmieje się Eugenia Manor. – Ojciec nieraz krzyczał, że leń, że się nie uczy, że piłka to nie przyszłość...
Gdy minie kilka lat, Kalman Wohlfeiler będzie z syna dumny. Ale na razie Roman gra z kolegami na podwórkach i poletkach. – W „szmaciankę” – precyzują Manorowie. – Żyje jeszcze człowiek, który pamięta. I Romka, i „szmaciankę”.
3
– Z tą „szmacianką” to przesada. Zwykle graliśmy gumowymi piłkami, na których były namalowane kwiatki. Chłopcy pożyczali je od sióstr – Józef Bosak, lat 93, mieszkaniec Tel Awiwu (członek znanej przed wojną rodziny, z której okupację przeżyło ledwie kilka osób) zaskoczony jest tylko przez moment.
– Mieszkałem przy Sebastiana 32, mieszkał tu też wuj Romka – opowiada. – Z tyłu mieliśmy podwórko, na którym był niski murek. Bawiliśmy się w Old Shatterhanda i Winnetou. Na tym murku siadał „chief”... W ogóle wiecie, kto to jest „chief”?
– A później była głównie piłka, prawie codziennie – kontynuuje Bosak. – Sebastiana przechodziliśmy w Joselewicza, później Starowiślną, przez wały kolejowe do boiska Olszy. Między murem cmentarza i boiskiem było tzw. czarne pole. Rozgrywki toczyły się między ulicami, które miały swoje „kluby”. Nasz nazywał się Wiktoria. Swój klub miały ulice Brzozowa, Miodowa i inne. Przychodzili też polscy chłopcy, trzech, może czterech. Gra była zażarta, nieraz ktoś płakał po przegranej. A Romek? Był najlepszy. Szybki, mocny, grał lewą nogą. Wszyscy chcieli go mieć w składzie.
– Chodziliśmy też po krakowskich stadionach oglądać mecze – przypomina sobie Bosak. – Na Olszy widzieliśmy wszystko z wałów. Na Makkabi był drewniany parkan, w którym wydłubywaliśmy dziurę. Wokół Wisły rosły drzewa, na które wchodziliśmy. A kiedy Romek zaczął grać dla Makkabi i stał się znany, chodziłem na jego mecze. „Romek, do przodu! Motorek tempo!” – krzyczano z trybun.
4
– Można powiedzieć, że nie było czegoś takiego, jak „żydowska piłka nożna” – mówi dr Jarosław Rokicki, historyk sportu Żydów międzywojnia. – Roman Wohlfeiler był znanym krakowianinem, podziwiali go Żydzi i Polacy. Sport był w międzywojniu jeden.
Jedna była też reprezentacja. Grali w niej m.in. Józef Klotz (wychowanek Jutrzenki Kraków), Ludwik Gintel (słynny z bezbłędnej gry na prawej stronie) czy Leon Sperling, legenda międzywojennej piłki.
Działały za to żydowskie kluby. W samym Krakowie kilkanaście. Dwa najbardziej znane to Makkabi i Jutrzenka, obok Wisły i Cracovii najsilniejsze pod Wawelem. Makkabi swój stadion ma nad Wisłą, przy ul. Koletek.
„Święta wojna”: tak mówi się o meczach Jutrzenki i Makkabi. Oba kluby grają w A-klasie, najwyższej klasie rozgrywkowej na poziomie regionu (wyżej jest tylko liga państwowa). Jutrzenka jest związana z ruchem robotniczym, z biegiem czasu coraz większe wpływy zdobywają w niej działacze lewicowego Bundu. Makkabi przyciąga syjonistów. – Sport zawsze był papierkiem lakmusowym życia społecznego – mówi dr Rokicki. – A że było ono wtedy upartyjnione, podziały przeszły na kluby.
Stadionów nie omija antysemityzm. – Nie miał charakteru państwowego, władze starały się go tłumić – mówi Rokicki. – Ale były przypadki rugowania i prześladowania.
5
Historia Romana Wohlfeilera to opowieść w poprzek stereotypu o odizolowanych od reszty społeczeństwa Żydach, chodzących bez wyjątku w długich, lśniących chałatach, mieli długie brody i pejsy. Oraz opowieść o piłce, która ocala: od monotonnej codzienności, trudnych chwil, wreszcie – nie da się tego wykluczyć – śmierci.
Dlaczego jest szerzej nieznana? Owszem, Wohlfeiler znalazł się na tzw. liście Schindlera, ale jako jeden z ponad tysiąca Żydów. Owszem, był znanym piłkarzem, ale nie gwiazdą pokroju Sperlinga.
Zdjęcie pierwsze: późne lata 30., przed pralnią chemiczną „Krakowianka” przy Starowiślnej 18 stoi młody mężczyzna, w towarzystwie młodszej siostry. Szczupły, ale z szerokimi barkami. Garnitur, jasne włosy, przedziałek. Śmieje się od ucha do ucha.
Zdjęcie drugie: ten sam mężczyzna, ale poważny. Stoi na boisku, w tle zapełnione do połowy trybuny. Strój piłkarski: grube wełniane getry, białe spodenki (przypominające bardziej spódniczkę), obcisła koszulka.
Eugenia Manor: – Wesoły, zabawowy, przyjaźnił się głównie z piłkarzami. Imprezowali, nieraz po meczach lała się wódka. Kochający i oddany brat i syn. Opiekuńczy: gdy podczas wojny zaczęłam się spotykać z Nahumem, pytał ojca, co ma robić. Ojciec go naciągał: „Daj mu po mordzie!” – śmieje się Eugenia Manor.
Dr Rokicki: – Idol Krakowa, przychodzili dla niego na stadion. Dzięki piłce zyskał wysoki status społeczny. Większe powodzenie u dziewczyn. I lepszą pracę, bo wtedy nie płacono za grę.
Prof. Aleksander B. Skotnicki (krakowski hematolog, od lat spisuje wspomnienia „schindlerowców”; Eugenia Wohlfeiler mówi, że jej rodzinę zna lepiej niż ona sama): – Może trochę buńczuczny, może podczas wojny nie zdawał sobie sprawy z niebezpieczeństw? Z drugiej strony wyniósł z domu wewnętrzne ciepło. Pasjonat: piłka musiała mu dawać potwierdzenie wewnętrznej siły.
Na boisku: szybki, silny, typowy skrzydłowy „przecinak”. O jego wkładzie w zwycięstwa wspominają niemal wszystkie prasowe notki poświęcone meczom Makkabi w drugiej połowie lat 30. Także z przedednia wojny, gdy klub ma kryzys i broni się przed spadkiem z ligi.
30 maja 1939 r.: Makkabi wygrywa z Koroną Kraków 3-2; druga bramka dla Makkabi – Hauptman po centrze Wohlfeilera.
10 czerwca: zwycięstwo 3-0 nad Krowodrzą. Zaraz na początku Wohlfeiler strzela gola z centry Spanaufa.
10 lipca 1939 r.: „Makkabi wygrywa w Chełmku 1-0 i ratuje się przed spadkiem” – donosi prasa. Pojawia się też informacja: „Makkabi po raz pierwszy od dwóch miesięcy grała z Sonnescheinem w obronie”.
Bracia Sonneschein to koledzy Romana z boiska; za dwa lata ich nazwisko stanie się dla tej historii ważne.
6
Zbliża się wrzesień 1939 r. Roman kończy 21 lat, ma iść do wojska. – Nie zdążył – mówi Eugenia Manor.
Z kilkoma kolegami piłkarzami ucieka do Lwowa. Prawie dwuletni pobyt na terenach okupowanych przez Sowietów to w życiorysie Wohlfeilera biała plama; wiadomo, że gra w piłkę w jednym z tamtejszych klubów.
W tym czasie w Krakowie dla rodziny Wohlfeilerów nastaje czas dramatyczny. Od 1 grudnia 1939 r. Żydzi noszą gwiazdy Dawida. W maju 1940 r. Niemcy ogłaszają trzymiesięczny termin, w którym Żydzi mają opuścić Kraków. Eugenia Manor: – Odebrali nam sklep i mieszkanie. Przenieśliśmy się do Wyciąży pod miastem.
20 marca 1941 r.: w Podgórzu powstaje getto. Chaja Wohlfeiler załatwia mężowi zatrudnienie w niemieckiej placówce. Dzięki temu Wohlfeilerowie dostają pozwolenie, by osiedlić się w obrębie getta. Zamieszkają na Targowej 2 (ok. 50 metrów od apteki Tadeusza Pankiewicza, która znalazła się na granicy getta, i której właściciele będą pomagać Żydom).
W czerwcu wybucha wojna niemiecko-sowiecka; wkrótce po zajęciu Lwowa Niemcy i Ukraińcy dokonują w mieście masowych mordów na Żydach. Roman ucieka z miasta, wraca do Krakowa. Eugenia Manor: – Wsiadł z narażeniem życia w pociąg i wrócił. Po drodze był świadkiem, jak wyrzucali Żydów z pociągu. Ale miał blond czuprynę, aryjski wygląd. Dojechał.
Pierwsze kroki kieruje do kolegi piłkarza, Polaka z Kazimierza. Za chwilę spotkają się z siostrą, która dowiedziała się o jego przyjeździe.
7
Wojna przerywa rozgrywki piłkarskie na terenach okupowanych przez Niemców. Teraz futbol to ledwie epizody. W Krakowie kilku śmiałków organizuje nieformalne mecze o mistrzostwo miasta. Podobnie w Warszawie. Ale już bez udziału Żydów, zamkniętych w gettach. Niemiecka okupacja zniszczy żydowską społeczność sportową niemal w całości. Giną legendy. W getcie warszawskim – Józef Klotz, obrońca, strzelec pierwszej w historii bramki dla reprezentacji Polski. We Lwowie – Leon Sperling (też reprezentant kraju), zastrzelony przez pijanego gestapowca na ulicy. Przeżyją nieliczni.
8
Cud pierwszy: jesień 1941 r.
Roman Wohlfeiler, nie mając zatrudnienia w Krakowie, nie ma prawa wstępu na teren getta. – To musiała być brama od strony Rynku Podgórskiego – wspomina Eugenia Manor. – Pilnowała jej niemiecka policja i „granatowi”. Podeszliśmy. Gdy wartownicy przeglądali pakunki jakiejś grupie robotników, po prostu weszliśmy za ich plecami.
Cud drugi: to o nim 70 lat później Eugenia Manor powie, że piłka uratowała rodzinie życie. Z terenu getta co dzień znikają ludzie: wywózki do obozów dotykają Żydów bez zatrudnienia. Zdarzenia z końca 1941 r. Eugenia zapamiętała tak: – Szliśmy ulicą, ja i mama, nie pamiętam, czy był z nami tata. Nagle spotkaliśmy Sonnescheina, przedwojennego piłkarza, kolegę Romka, który od jakiego czasu znał Schindlera. Mówimy: „Słuchaj, Romek wrócił ze Lwowa i nie ma papierów”. On: „Dla Romka zrobię wszystko”.
„Wszystko” – to wstawiennictwo u Schindlera. Najpierw do jego fabryki „Emalia” trafia Roman. Odtąd, jak inni pracownicy, codziennie przemierza drogę z getta do fabryki na nieodległym Zabłociu. Potem namówi Schindlera, by zatrudnił resztę rodziny.
Ale wcześniej, 28 października 1942 r. („akcja październikowa” w getcie), ma miejsce cud trzeci. Od południa odbywają się łapanki i rozstrzeliwania, 4,5 tys. ludzi trafi potem do komór gazowych Bełżca. Roman wychodzi rano do pracy razem z ojcem (Schindler przetrzyma swoich pracowników w fabryce do wieczora), kobiety zostają na Targowej.
Eugenia Manor: – Kazali się zebrać o dwunastej na placu Zgody [dziś plac Bohaterów Getta – red.]. Mama na to, że się nie rusza. Błagałam: „Co ty mówisz, przecież nas zabiją!”. Bałam się, że jak wieczorem wrócą Romek z tatą, nas już nie będzie.
Chaja i Eugenia zostają na Targowej. Matka wsadza córkę do stojącego pod oknem wiklinowego kosza. Sama, razem z ciotką Eugenii, chowa się na poddaszu. – Przez szpary kosza widziałam okno wychodzące na ulicę – opowiada Eugenia Manor. – Usłyszałam kroki Niemców. Weszli do pomieszczenia, w którym byłam, zaczęli przeszukiwać i wybiegli, nawoływani z ulicy. Pod wieczór usłyszałam głos: „Geniu, mamo, odezwijcie się!”.
Marzec 1943 r.: Niemcy zaczynają likwidację getta. Wohlfeilerowie zostają wysłani do obozu w Płaszowie. Ale nadal mają szansę – w maju cała rodzina pracuje już u Schindlera: Chaja w kuchni, Kalman jako malarz szyldów, Eugenia przy tokarce, Roman w sztancowni.
Również w maju Schindler buduje przy ul. Lipowej, obok fabryki, tzw. podobóz pracy dla „swoich” Żydów. Są traktowani lepiej niż w płaszowskim obozie, gdzie co rusz dochodzi do mordów. Do podobozu trafią wszyscy Wohlfeilerowie poza Kalmanem, który zostaje w Płaszowie. Ojciec cierpi na nadciśnienie; wkrótce zostanie uśmiercony zastrzykiem z fenolu w obozowym szpitalu w Płaszowie.
Ale zanim to się stanie, Roman wysyła swojego kolegę, Polaka, do starego mieszkania na Zyblikiewicza; ma poprosić dozorcę kamienicy o lekarstwa lub pieniądze, jednak na miejscu zatrzymują go Niemcy, dając znać o zdarzeniu Amonowi Goethowi, sadystycznemu komendantowi obozu w Płaszowie...
– To wiem z opowieści: pod „Emalię” zajechał samochód z Ukraińcami od Goetha – opowiada Eugenia Manor. – Gdy wyjeżdżali z zakutym Romkiem, przed bramę zajechała limuzyna Schindlera. Dyrektor zaprosił ich do gabinetu, poczęstował, czym trzeba, a potem zatelefonował do Goetha pytając, dlaczego chce mu zabrać najlepszego pracownika. Oczywiście musiał się Goethowi za zmianę decyzji odwdzięczyć.
Tę scenę Eugenia widziała już na własne oczy: stoi w sztancowni, gdy od strony gabinetu właściciela „Emalii” nadchodzi Roman. Uśmiechnięty, trzyma pakunek z jedzeniem, który przed chwilą dostał od Schindlera.
9
Czy Oskar Schindler lubił piłkę? Czy wiedział, że rzucona na klepisko gdzieś między barakami może mieć znaczenie? A może to epizod bez znaczenia? Ot, fanaberia dyrektora, który zezwolił na to dziwactwo? Wiadomo jedno: przy fabryce Schindlera przynajmniej raz grano w piłkę.
„Kiedykolwiek Oskar Schindler przechodził koło naszej grupy, zawsze pytał nas o wyżywienie, stan zdrowia, ciepłe ubrania itd. Jednego niedzielnego popołudnia dał nam nawet piłkę nożną i pozwolił rozegrać mecz” – mówił prof. Skotnickiemu nieżyjący już Henry Wiener.
Kiedy miało miejsce „jedno niedzielne popołudnie”? Wedle rodziny Wohlfeilera, w styczniu 1944 r.: naprzeciw siebie stanęli pracownicy dwóch fabryk, N.K.F. i D.E.F.
Eugenia Manor: – Opowiadał mi o tym Lolek Kuczer, który już nie żyje, a który grał w piłkę z Romkiem. Gdzie grali? Wyobrażam sobie, że między barakami.
Prof. Skotnicki: – Wiener opowiadał mi, że strzelił w tym meczu dwie bramki i poczuł się innym człowiekiem. Można to sobie wyobrazić: dostają piłkę, przez chwilę czują się, jakby byli wolni. Może zapominają, że są więźniami?
10
Rok 1944. Roman Wohlfeiler przechodzi przez kolejne etapy drogi pracowników Schindlera: powstawanie słynnej listy (matka Romana z niej wypada, aby po interwencji Schindlera wrócić); transport mężczyzn do obozu Gross-Rosen (w tym czasie Eugenia z matką trafiają do Auschwitz, gdzie tracą nadzieję na szczęśliwy koniec). Spotkanie z rodziną w Brunlitz w czeskich Sudetach, dokąd dyrektor „Emalii” ewakuuje fabrykę. Wreszcie wyzwolenie i powrót do Krakowa (mieszkanie na Zyblikiewicza jest już zajęte; podczas antysemickiej gorączki w 1945 r. jeden z przedwojennych sąsiadów – obecny lokator – grozi matce Romana i Eugenii siekierą).
A „powrót na boisko”? „Wznowienie kariery”? „Pierwszy mecz po sześcioletniej przerwie”? Podobne określenia w tej historii mogą brzmieć absurdalnie. Ale są prawdziwe.
Dzięki przedwojennym znajomościom, Roman Wohlfeiler trafia do Gwardii; do 1951 r. będzie grał w rezerwach krakowskiej Wisły (Gwardia łączy się z Wisłą w 1946 r.). Tu spełnia przedwojenne marzenie. Przynajmniej jeśli wierzyć wspomnieniom Władysława Giergiela, przed 1939 r. kolegi Romana z boiska. – Giergiel opowiadał mi, że Wohlfeiler przed wojną bardzo chciał zagrać w pierwszej drużynie Wisły – opowiada dr Stanisław Chemicz, historyk sportu, w latach 60. i 70. piłkarz Wisły. – Giergiel miał w drużynie mocną pozycję, znał władze. Opowiadał, że wymusił na nich, aby Roman zagrał jeden mecz.
Rok 1946: Wohlfeiler gra w derbach przeciw „Cracovii”. Czy istotnie – jak sugerował Giergiel – gra, bo uczyniono wobec niego gest? – Giergiel był bajarzem – zastrzega Chemicz. – Ale ta historia jest prawdopodobna. W każdym razie po tym meczu Wohlfeiler miał powiedzieć, że teraz może już kończyć karierę.
11
Nie kończy. W „Gwardii-Wiśle” gra do 1951 r. Wtedy wyjeżdża do Izraela. Osiedla się w Hajfie, przez lata gra i pracuje jako trener. Układa sobie życie prywatne: żeni się, rodzą mu się dwie córki. Umiera na serce w kwietniu 1974 r.
Miesiąc później do Izraela, jak co roku, przybywa Schindler. Eugenia Manor pamięta krótką scenę ze spotkania w Tel Awiwie: rozmowa, objęcie, kondolencje. Schindler umiera w październiku 1974 r., pół roku po śmierci Romana Wohlfeilera.
Korzystaliśmy m.in. z: M. Belda, P. Figiela, A. Hałambiec, M. Luberda, K. Śmiechowski „Machabeusze sportu”; Aleksander B. Skotnicki „Oskar Schindler w oczach uratowanych przez siebie krakowskich Żydów”. Opisany materiał wideo jest własnością Muzeum Historycznego Miasta Krakowa. Za pomoc w zbieraniu materiałów dziękujemy Piotrowi Figieli i prof. Aleksandrowi B. Skotnickiemu.